Go to commentsMarek i Jarek witają nowych kolegów
Text 5 of 11 from volume: Opowiadanie dla dzieci
Author
Genreadventure
Formprose
Date added2018-10-06
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1829

Marek i Jarek witają nowych kolegów


Marek i Jarek wcześnie wstali z łóżek. Jak każdego dnia. Taki mają zwyczaj. Przed wyjściem do przedszkola lubią sobie posiedzieć na ganku i porozmawiać. A tym razem, temat do rozmowy mają bardzo ważny, ponieważ poprzedniego dnia, ich pani, pani Krysia, powiedziała, że dzisiaj będą witać nowych przedszkolaków. Miała to być jedna dziewczynka i jeden chłopczyk. Marek i Jarek bardzo się ucieszyli z tego powodu. Są zdania, że im więcej dzieci jest w przedszkolu, tym weselej.

Tego ranka chłopcy wyskoczyli z łóżek jeszcze żwawiej niż zwykle. Chcieli się dobrze przygotować do tej jakże ważnej chwili w przedszkolu. Chłopcy pamiętają, jak sami mocno przeżywali ten dzień, kiedy to po raz pierwszy szli do przedszkola. Domyślali się więc, że inne dzieci też muszą mocno przeżywać. Chociaż każde inaczej. Każde na swój sposób. Będąc przedszkolakami już od prawie trzech lat, zdążyli zauważyć, jak w tym swoim pierwszym dniu dzieci się zachowują. Jedne są zawstydzone, inne wręcz zbyt śmiałe i zbyt ciekawe wszystkiego, jeszcze inne wystraszone i czasami płaczą za swoją mamą, chcąc do domu, a jeszcze inne (co na szczęście zdarza się rzadko), są niegrzeczne i nie potrafią się bawić z innymi dziećmi. Tak, chłopcy zdawali sobie sprawę, że dla każdego dziecka jest to bardzo mocne przeżycie.

Tak też pani Krysia wszystkim dzieciom tłumaczyła i prosiła, aby dzieci były miłe i wyrozumiałe dla nowych przedszkolaków.

Dlatego Marek i Jarek chcieli się szczególnie postarać, aby swojej nowej koleżance i koledze umilić ich pierwszy dzień w przedszkolu.

— Ty, Jarek, najlepiej będzie jak ty zajmiesz się tą dziewczynką, a ja chłopcem — powiedział Marek, usadawiając się wygodniej na schodku przed domem.

— Ja… dziewczynką? A niby czemu? — spytał Jarek nieco zaskoczony, bo w głowie miał już inny plan.

— A niby temu, że chłopcy najczęściej lubią grać w piłkę — wypalił Marek natychmiast.

— A ja, to co? Ja to niby nie lubię? — zdziwił się Jarek i zrobił niezadowoloną minę.

— Może i lubisz, ale nie najczęściej. A ja lubię zawsze. — Marek miał gotową odpowiedź.

— No to co, że nie najczęściej…? — nie poddawał się Jarek. — Ja za to lubię zawsze budować zamki z piasku. A też i inne budowle lubię wznosić… i to nawet z kamieni… i z kawałków drewna… i z czego się tylko da.

— A z czego się da? — dociekał Marek.

— Najczęściej ze wszystkiego — odpowiedział Jarek z poważną miną znawcy.

— A z czego się nie da? — dalej dociekał Marek.

— A daj ty mi Marek spokój! — wysapał Jarek, zdenerwowany brata dociekliwością. — Jak będziesz częściej ze mną budował, a nie tylko kopał piłkę… najczęściej… to będziesz wiedział.

— No dobrze, dzisiaj trochę z tobą pobuduję… i z tym nowym chłopcem — powiedział Marek po namyśle. — Ale najpierw będziesz budował z tą nową dziewczynką, co?

— A niech ci będzie! — zrezygnowanym głosem odpowiedział Jarek, ale zaraz coś sobie skojarzył i zawołał: — Ty, Marek, a co będzie jak ona nie będzie chciała ze mną budować i będzie płakać za swoją mamą?

— To będziesz ją zabawiać i… pocieszać. Nie martw się, pani Krysia ci pomoże.

— A ty mi pomożesz? — Jarek chciał wiedzieć.

— Jak zobaczę, że ty sobie z nią nie radzisz, to ci pomogę — odpowiedział Marek.

— A jak mi pomożesz? — spytał Jarek.

— Jak tylko się da!

— A jak się da?

— Da się tak, jak się da — wysapał Marek.

— A jak się da, kiedy się da? — pytał dalej Jarek, patrząc na Marka błędnym wzrokiem, bo myślami był już w przedszkolu.

— No nie, Jarek uspokój się już z tym twoim „da”, bo ja ci zaraz dam…! — wkurzył się Marek.

— Co mówisz Marek? Co mi dasz? — Jarek był myślami coraz bardziej nieobecny.

— Dam ci różę szczerozłotą… — Marek zakpił z brata.

— Różę…? A po co mi róża?! — Jarek nagle doszedł do siebie. — Marek, tyś już chyba całkiem zgłupiał. Różę, to daj lepiej tej nowej dziewczynce, a nie mi.

Marek zbaraniał i nic już więcej nie powiedział. Patrzył tylko na Jarka zbaraniałym wzrokiem i milczał. Niedługo jednak milczał, bo milczeć nie lubił. Tak że gdy tylko zobaczył mamę w drzwiach, ucieszył się bardzo, bo mógł już swoje milczenie przerwać. Zawołał więc pośpiesznie:

— Tak, mamusiu, jesteśmy już ubrani i po rannej toalecie. Nie musisz nas pytać.

— I wcale nie chcę pytać, bo widzę, że jesteście ubrani. A ślady rozbryzganej pasty do zębów na umywalce świadczą, że w łazience już byliście, więc domyślam się, że umyci też jesteście… Dlatego nie pytam o nic, a tylko proszę was, abyście wrócili do łazienki i zatarli za sobą ślady waszej tam bytności.

Co było robić? Chłopcy poczłapali z powrotem do domu, z niedokończonym tematem na głowie, i swe kroki skierowali do łazienki. Po drodze Marek dał Jarkowi kuksańca pod bok i wyszeptał:

— No i co teraz? Nie skończyliśmy się przygotować do przywitania nowych przedszkolaków. Gdybyś się nie zaparł na to twoje „da” i nie przeciągał w nieskończoność, to może byśmy zdążyli... A tak co?

— Nic to, w przedszkolu skończymy, jak tych nowych przedszkolaków zobaczymy — rymem odpowiedział Jarek, a po chwili się zatrzymał, i bez rymu już, dodał: — A wiesz, Marek, że ten twój pomysł z różą, to całkiem dobry pomysł. Tej nowej dziewczynce będzie bardzo miło.

Marek znów zbaraniał. Ale tym razem nie na milcząco.

— Jak ty zaraz nie skończysz z tą różą, to ja chyba zwariuję! — głośno huknął w Jarkowe ucho i popchnął go do przodu. — Rusz ty się lepiej do łazienki zacierać ślady… Ja ci dam różę!

— Marek, chcesz dać Jarkowi różę? — spytała nagle mama, wychylając głowę zza drzwi kuchennych. — No, no, no, to bardzo miło z twojej strony, Marek.

— Nie… mi, mamusiu, ale… — zaczął wyjaśniać Jarek, ale nie skończył, bo dostał jeszcze jednego kuksańca od Marka i drzwi łazienki się za nimi zamknęły.

W łazience chłopcy bez słów ścierali ściereczkami ślady po swojej porannej toalecie i tylko zerkali na siebie spod oka.

Jarek nie odzywał się do Marka, bo był na niego obrażony, że dał mu zbyt mocnego kuksańca i wepchnął do łazienki, nie dając mu skończyć opowiedzieć mamusi o jego wspaniałym pomyśle z różą. A Marek nie odzywał się do Jarka, bo się zastanawiał, czy Jarek z tą różą, to tak na poważnie, czy tylko się wygłupia i robił go w balona.

Po skończonej pracy w łazience chłopcy wyszli razem. I ciągle milcząc, udali się do kuchni na śniadanie.

— No, jesteście wreszcie! — zawołała mama. — Siadajcie do stołu… Aha, ale zanim usiądziecie, niech któryś z was poprosi tatusia na śniadanie. Tatuś jest w garażu.

Wyszło na to, że obaj chłopcy poszli po tatusia, bo na milcząco, nie mogli przecież ustalić, który to z nich ma tatusia poprosić.

Po chwili cała rodzinka w komplecie siedziała już przy stole i spożywała śniadanie przygotowane przez mamę. Cichutko było przy stole jak makiem zasiał. Chwilami słychać było tylko brzęk filiżanek i stukanie sztućców.

Przy jedzeniu nie powinno się rozmawiać, to prawda. I tego mama uczyła swoich synów. To jednak tym razem, takie ich zupełne milczenie, wydało się mamie niepokojące.

— Hej, chłopcy, co z wami? — spytała, przyglądając się baczniej twarzom swoich synów. — Marek, źle się czujesz? A ty, Jarek, też? Ojej, co jest z wami? Żeby tak ani jedno słowo nie wymsknęło się wam przy jedzeniu? Zaczynam się martwić.

— Nie martw się mamusiu, nic mi nie jest. — Jarek uspokoił mamę i na potwierdzenie swoich słów, szeroko się do niej uśmiechnął.

— Mnie też nic nie jest. — Marek również uspokoił mamę i również się do niej szeroko uśmiechnął.

— To co tak milczycie? Stało się coś? — spytał tato.

— Nic się nie stało — razem odpowiedzieli Marek i Jarek.

— Na pewno? — upewniała się mama.

— Na pewno! — znów razem odpowiedzieli chłopcy.

— No to mówcie wreszcie coś! — zaśmiał się tato. — Widzę, że już wszystko zjedliście, to możecie mówić… Opowiedzcie, co tam w przedszkolu słychać? Co będziecie dzisiaj robić…?

— A właśnie… — mama weszła tacie w słowo. — Wspominaliście coś o jakiejś róży... O co wam z tą różą chodziło? Do przedszkola chcecie iść z różą?... Aha, to ty Marek chcesz dać Jarkowi różę… Tak to było. No, Marek, opowiadaj dlaczego chcesz dać Jarkowi różę? Chyba dobrze słyszałam, co?

— I tak i nie — odpowiedział Marek, robiąc komiczną minę.

— Co ty mówisz Marek? — wtrącił się Jarek. — Mamusia dobrze słyszała.

— Też tak myślę, że wasza mama ma dobry słuch — zachichotał tato. — No, chłopaki, czołem! Muszę już iść do pracy. Jak wrócicie z przedszkola, to mi opowiecie, co ta róża znaczy. A mam nadzieję, że dobrze znaczy… A ty, moja droga, już się nie martw — zwrócił się do mamy. — Poranny temat róży, na cały dzień dobrze wróży.

Tato ze śmiechem wstał od stołu, pocałował mamę w policzek, a Marka i Jarka w czubek nosa, po czym zmierzwił im włosy, i ciągle się śmiejąc, zmierzał do wyjścia.

— Przyjemnej pracy, tatusiu! — Marek i Jarek zawołali jednocześnie, a Jarek poważnym głosem dodał jeszcze od siebie: — A ta róża, tatusiu, dobrze znaczy!

Marek, widząc wielką powagę na twarzy Jarka, nie wytrzymał… i buchnął gromkim śmiechem. Potem pod stołem nogą poszukał nogi Jarka i kopnął go w kostkę, nie przestając się śmiać.

Jarek, zdziwiony nagłym wybuchem radości brata, najpierw zrobił ustami duże „O”, a potem oddał mu pod stołem tajnego kopniaka i po chwili śmiali się już obaj.

I tak, obaj bracia przestali się na siebie boczyć i znów tryskali wyśmienitym humorem, śmiejąc się w głos w przeróżnych tonacjach. Najwięcej w wysokich.

— O… i takich was kocham! — równie głośno zaśmiała się mama.

Po kwadransie Marek i Jarek stali już w ogródku i czekali na mamę. Mama wprawdzie wyszła razem z nimi z domu, ale kiedy przechodzili koło ogródka, nagle jej się przypomniało o róży. Zrobiła w tył zwrot i pobiegła z powrotem do domu po nożyczki. A kiedy już wróciła z nożyczkami, weszła pomiędzy największe krzewy róż i po chwili wyszła z szerokim uśmiechem na twarzy i z piękną czerwoną różą w ręce.

— No widzicie, chłopcy? — zawołała. — Wy zapomnieliście o róży, ale ja pamiętałam… Proszę, Marek, możesz dać ją Jarkowi… Ale poczekaj jeszcze chwileczkę, usunę z niej kolce, żebyście się nie pokłuli.

— Och, mamusiu, przecież z tą różą to był tylko żart! — powiedział Marek niepewnym głosem.

— Jaki znów żart?! — krzyknął Jarek i aż podskoczył z wrażenia. — Chyba nie chcesz żartować sobie z nowej dziewczynki?

— Chłopcy, ja nic już z tego nie rozumiem — powiedziała mama, patrząc na swój palec, bo ukłuła się akurat kolcem róży. — To co z tą różą? Niepotrzebnie ją ścinałam, tak?

— Nie, mamusiu, potrzebnie. Bardzo potrzebnie — odpowiedział Jarek za siebie i za brata, śląc mu krótkie i znaczące spojrzenie. — Bardzo ci dziękujemy, że za nas pamiętałaś i za tę piękną różyczkę. Potrzebujemy różyczki do przedszkola.

— To dobrze, bo już myślałam, że będę musiała jeszcze raz wejść do domu, by zanieść ją do wazonu… A czas nagli — ucieszyła się mama. — No to chodźmy już chłopcy. Po drodze do przedszkola opowiecie mi, co ta róża ma znaczyć, i dla kogo ma coś znaczyć.

— Dobrze, mamusiu — zgodził się Marek niepewnym głosem, bo sam już nic nie rozumiał o co chodzi z tą różą. Po namyśle jednak dodał: — Jarek ci wszystko opowie.

Po chwili chłopcy wraz z mamą szli już raźnym krokiem do swojego ukochanego przedszkola. Mama z różą w ręce pośrodku, a Marek i Jarek z plecakami na plecach i w berecikach z antenkami na głowach — po bokach. Maszerowali razem wesoło z uśmiechem na twarzy i z radością w oku.

Po drodze Jarek opowiedział mamie o tym, że w przedszkolu będą dzisiaj witać nowych przedszkolaków, i o tym, że pani Krysia mówiła, iż będzie to jeden chłopiec i jedna dziewczynka. No i wreszcie o tym, że to właśnie tej nowej dziewczynce chcieliby dać różyczkę na przywitanie.

Mama z serdecznym uśmiechem na twarzy pochwaliła pomysł swoich synów i z dumą w głosie, powiedziała:

— Chłopcy, jestem z was dumna. To bardzo miło z waszej strony, że różyczką chcecie przywitać waszą nową koleżankę. To naprawdę wspaniały pomysł!

— Prawda, mamusiu, że wspaniały miałem pomysł?! — zawołał uradowany Marek, bo przez chwilę wydawało mu się, że z tą różą to jego pomysł. Ale wnet przypomniał sobie jak było naprawdę, wiec zaraz dodał, jąkając się: — To… to… to znaczy… my mieliśmy wspaniały pomysł… to… to… to jest… no dobrze… Jarek miał wspaniały pomysł…

— Nie Jarek, nie Jarek, tylko ty, Marek, miałeś wspaniały pomysł. A dopiero potem, to my już razem, ja Jarek, i ty, Marek… mieliśmy wspaniały pomysł — poważnym głosem poprawił brata Jarek.

Nie minął kwadrans i chłopcy żegnali się już z mamą pod bramą przedszkola.

— A więc, chłopcy, życzę wam miłego dnia w przedszkolu! — zawołała mama. — I bądźcie mili i wyrozumiali dla swojego nowego kolegi i koleżanki. Pamiętacie, jak sami byliście zdenerwowani w waszym pierwszym dniu w przedszkolu?

— Pamiętamy, pamiętamy! — odpowiedzieli chłopcy i pobiegli do przedszkola… Bez róży.

Chłopcom chyba zbyt mocno się przypomniało, jak bardzo byli zdenerwowani w swoim pierwszym dniu w przedszkolu, bo poczuli się nagle jakoś dziwnie zdenerwowani i teraz. I to z pewnością ze zdenerwowania zapomnieli o róży. W połowie drogi jednak sobie przypomnieli. Zatrzymali się natychmiast, i chwyciwszy się za ręce, pędem pognali z powrotem do mamy. Mama na szczęście ciągle stała w bramie i machała do nich ręką.

— A różyczka?! — zawołali jednocześnie, kiedy już dobiegli do mamy.

— No patrzcie, ja sama zapomniałam — zaśmiała się mama. — Stoję tu z różą w ręku i macham do was i nie czuję, że macham do was jedną ręką, a drugą ręką… trzymam różę… Ojej, jak ja mówię?!

— Nooo… ale się porobiło z tą różą dzisiaj! — zachichotał Marek. — Każdy się jakoś dziwnie zachowuje i dziwnie mówi… z powodu róży.

— Ale jak trafi w końcu w odpowiednie ręce, czyli w rączki waszej nowej koleżanki, to już wszyscy będą się pięknie zachowywać i pięknie mówić. — Mama ciągle się śmiała. — Do widzenia, chłopcy! Zmykajcie już!

Marek wziął różę z mamy ręki podał ją Jarkowi i razem, w pierwszym odruchu, puścili się biegiem. Za moment się jednak zorientowali, że ich szybki bieg może zaszkodzić róży, więc zwolnili. I powoli już, dostojnym wręcz krokiem, poszli do budynku przedszkolnego.

Kiedy znaleźli się już w środku, od razu zaczęli się rozglądać za nowymi dziećmi. Nikogo nowego jednak nie zauważyli. Podeszli więc do pani Krysi.

— Proszę pani, gdzie są…? — zaczął pytać Marek.

— Wasza nowa koleżanka i wasz nowy kolega przyjdą nieco później — powiedziała pani Krysia, bo w mig odgadła o co Marek chce spytać —Specjalnie poprosiłam ich, żeby przyszli o godzinę później, bo my musimy się dobrze przygotować do ich przywitania i poćwiczyć jeszcze naszą nową piosenkę.

— Ahaaa… to tak! — zawołał nieco zawiedziony Jarek.

— A co, Jarek, martwi cię to? — spytała pani Krysia, przypatrując się zawiedzionej twarzyczce Jarka. — Przecież godzina szybko zleci i wkrótce poznacie waszych nowych kolegów… Zaraz, a co ty tam Jarek trzymasz za plecami?

— A to taki nasz wspaniały pomysł, proszę pani! — w pośpiechu odpowiedział za Jarka Marek.

— Ach tak! A czy ja mogę wiedzieć, co to za wspaniały pomysł kryje Jarek za plecami? — z uśmiechem pytała pani Krysia. — Czy ten wasz wspaniały pomysł ma związek z nowymi przedszkolakami?

— Tak, proszę pani — odpowiedział Jarek i zrobił głęboki wdech. I już otworzył usta, żeby opowiedzieć pani o różyczce, ale nie powiedział jednak nic, bo go Marek uprzedził.

Marek tak bardzo był podniecony tym, że za niedługo wejdą do przedszkola nowe dzieci, że nie umiał się opanować, a tym bardziej siedzieć cicho. Wiedział dobrze, że to nieładnie przerywać komuś, ale jego emocje (jak zwykle) wzięły górą, i jakoś tak samo zaczęło mu się mówić:

— Bo wie pani, Jarek za plecami ma wspaniały pomysł… w postaci róży. A postać… no… tej róży postać… chcielibyśmy podarować na przywitanie naszej nowej koleżance… w postaci tej dziewczynki, której jeszcze nie znamy, ale za niedługo poznamy i bardzo się cieszymy, że ją poznamy… No… my obaj się cieszymy. Ja, Marek i mój brat, Jarek.

— Ufff… Marek, ale żeś naopowiadał — zaśmiała się pani Krysia. — Poszło ci to jak z automatu.

Marek zawstydził się i spuścił głowę. Sam czuł, że jakoś bez ładu i składu mówił. Nie wiedział dlaczego to mówienie tak mu wyszło, jednak wcale nie zamierzał się nad tym dłużej zastanawiać, a co dopiero długo się wstydzić. Wnet podniósł głowę i wesołym już okiem popatrzył na śmiejącą się panią Krysię i… buchnął gromkim śmiechem. Marek lubił się śmiać. Z samego siebie też.

Jarek nie pozostał obojętny na wesoły śmiech brata i pani Krysi i też zaczął się śmiać, wtórując im swoim piskliwym śmiechem.

— No, chłopcy, to żeśmy się pośmiali na dzień dobry — powiedziała po chwili pani Krysia, kiedy już przestała się śmiać. — Ale to było bardzo przyjemne. Śmiech to przecież samo zdrowie… A jeżeli chodzi o tę piękną różę, to rzeczywiście wspaniały pomysł. Udało mi się wyłapać sens opowiadania Marka i zrozumieć na czym ten wasz pomysł z różą polega… i muszę wam powiedzieć, że jestem z was dumna. Pomysł wasz jest w stu procentach trafiony. Bo wiecie, dziewczynki uwielbiają dostawać kwiaty, i to zawsze… przez całe życie.

— No widzisz, Jarek?! — zawołał Marek, dumnie prężąc pierś, bo znów mu się wydawało, że ten pomysł z różą to był jego pomysł.

— Widzę, Marek! — odpowiedział Jarek i poklepał brata po ramieniu. Jarek cały czas był pewien, że pomysł z różą to był Marka pomysł.

— Chłopcy, macie nie tylko dobre pomysły, macie też wrażliwe serduszka — powiedziała pani Krysia. — Widzę, że bardzo przeżywacie przyjście nowej koleżanki i kolegi. Pamiętacie zapewne swój pierwszy dzień w przedszkolu i wiecie, że to niesamowicie emocjonalne chwile.

- Pamiętamy i wiemy, proszę pani! - zawołali jednocześnie chłopcy, robiąc na moment poważne miny.

— A więc, czas już zająć się przygotowaniem do przyjęcia naszych nowych przedszkolaków — powiedziała pani Krysia, spoglądając na piękną różę w rękach Jarka. — Ale najpierw skocz Jarek do kuchni i poproś panią kucharkę, aby dała ci mały wazonik z wodą. Bo wiesz, zanim przyjdzie wasza nowa koleżanka, lepiej żeby różyczka postała w wodzie, bo inaczej może zwiędnąć.

— Tak, tak, proszę pani, ja wiem! — zawołał Jarek i pomaszerował z różą do kuchni.

Po chwili Jarek był już z powrotem. Niosąc dumnie wazonik z różą, przeszedł przez całą salę, i ku zdziwieniu wszystkich bawiących się tam dzieci, postawił go na biurku pani Krysi.

Pani Krysia uśmiechnęła się na ten widok, klasnęła w dłonie i zawołała:

— Kochane dzieci, zostawcie teraz swoje zabawki i proszę tu do mnie.

Wszystkie dzieci posłusznie wykonały pani Krysi polecenie i w mig ustawiły się dookoła pani.

— Otóż, moje kochane dzieci, czas już, abyśmy przypomnieli sobie jak będziemy witać naszych nowych przedszkolaków i przećwiczyli sobie tę naszą nową piosenkę na ich cześć — powiedziała pani Krysia, kiedy wszystkie dzieci stały już grzecznie i przestały rozmawiać. — Muszę wam też powiedzieć, że Marek i Jarek mają miłą niespodziankę. Popatrzcie, tam na moim biurku, stoi piękna róża. Różę tę, chłopcy chcą wręczyć na przywitanie waszej nowej koleżance… Piękna różyczka, prawda?

— Taaak! — zawołały dzieci i od razu przystąpiły do powtarzania przygotowanego już parę dni temu programu na przywitanie nowych przedszkolaków.

Pani od muzyki grała na pianinie i przy jej akompaniamencie dzieci ćwiczyły. Próba generalna przebiegała sprawnie, bo dzieci bardzo dobrze wiedziały, co mają robić i pamiętały słowa piosenek oraz kroki tańca.

Pani Krysia, widząc że dzieci radzą sobie znakomicie, nie kryła zadowolenia i wnet ogłosiła koniec próby generalnej. Pochwaliła dzieci za wspaniałe przygotowanie i w nagrodę pozwoliła im pozostać w sali i posłuchać muzyki i śpiewu pani od muzyki.

Dzieci uwielbiały słuchać muzyki w wykonaniu pani od muzyki, dlatego ochoczo usiadły na podłodze i nastawiły uszu. Pani od muzyki grała i śpiewała przepięknie. Dzieci słuchały z przyjemnością i co chwilę głośno klaskały.

Marek i Jarek również z wielką przyjemnością słuchali piosenek pani od muzyki. A przede wszystkim z wielkim podziwem wpatrywali się w jej palce, biegające z gracją po klawiaturze pianina.

Natomiast Marianek, który siedział z tyłu za Markiem i Jarkiem, choć muzykę lubił, to teraz jakoś dziwnie nie mógł się skupić i kręcił się nerwowo. Było widać, że coś Mariankowi nie daje spokoju. Marianek wreszcie nie wytrzymał i nachylił się do Marka i zaczął szeptać mu do ucha:

— Marek, coś ty zgłupiał? Chcesz dziewczynie dawać kwiatka?

— Nie ja, a Jarek — szeptem też odpowiedział Marek.

Marek chciał jeszcze coś Mariankowi powiedzieć, ale nie zdążył, bo ten nagle się od niego odsunął i zaczął się przysuwać do Jarka. Marek się domyślił, że Marianek z pewnością chce to samo pytanie zadać Jarkowi, dlatego wychylił się do tyłu i szarpnął Marianka za rękaw bluzy. Po czym przyciągnął go z powrotem do siebie i powiedział mu prosto do ucha:

— A co w tym głupiego, że chłopiec daje dziewczynie kwiatka? Przecież wszystkie dziewczyny lubią dostawać kwiatki, i to przez całe życie. Pani Krysia dzisiaj nawet o tym mówiła. Moja mama też tak zawsze mówi.

— Ty, popatrz, moja mama też tak samo mówi — wyszeptał Marianek i aż mu się oczy zaokrągliły ze zdziwienia. — I mówisz, że pani Krysia też tak mówiła?

— No właśnie, mówię.

— To coś w tym musi być. — Marianka oczy zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe.

— Nie inaczej — powiedział Marek i parsknął śmiechem na widok okrągłych oczu Marianka. A po chwili dodał: — Mój tato zawsze mówi, że dziewczyny już tak mają, że kwiaty uwielbiają. I gdy je od nas dostają, to nas uwielbiają…

— No, no, muszę się spytać mojego tatusia, czy to prawda — zdecydował Marianek. — Bo jeżeli to prawda, to ja też czasami mogę dać kwiatka jakiejś dziewczynie… A co mi tam… Niech mnie uwielbia.

— No właśnie, uwielbienia nigdy za wiele… Tak mówi mój tato — zachichotał Marek.

Pani Krysia, widząc że Marek i Marianek prowadzą jakąś szeptaną dyskusję, podeszła do nich, i przykładając palec wskazujący do ust, dała im do zrozumienia, że mają się uciszyć. Po czym wróciła na swoje miejsce i dalej z wielką przyjemnością słuchała muzyki. Po chwili spojrzała na zegarek i zaraz ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Przy drzwiach odwróciła się i dała znak pani od muzyki, by przypilnowała dzieci. Po czym wyszła z sali.

Pani od muzyki pozwoliła dzieciom wstać z podłogi i potańczyć sobie. Dzieci chętnie poderwały się z miejsc i wesoło zaczęły pląsać przy dźwiękach skocznej muzyki. Bardzo wesoło zrobiło się w sali. Pani od muzyki grała zapamiętale, bo grać uwielbiała. A dzieci tańczyły i tańczyły, bo tańczyć uwielbiały.

Po kwadransie, pan woźny zaglądnął przez drzwi do sali i dał znak pani od muzyki, aby przestała grać.

Pani od muzyki natychmiast przestała grać i poprosiła dzieci, aby ustawiły się koło niej, koło pianina.

Dzieciom nie trzeba było dwa razy powtarzać. W mig ustawiły się koło pianina. Domyśliły się, że oto nadchodzi już ta chwila, kiedy do sali wejdą nowe przedszkolaki.

I tak było rzeczywiście. Pani Krysia weszła do sali, prowadząc za rękę dziewczynkę i chłopczyka.

Wszystkie dzieci z zaciekawieniem wpatrywały się w nowych przedszkolaków, a nowe przedszkolaki przypatrywały się dzieciom. I kiedy twarzyczka chłopczyka wyrażała wesołość, połączoną z zaciekawieniem, i maluteńkie tylko onieśmielenie, to już twarzyczka dziewczynki — niestety — wyrażała lęk, a nawet przerażenie.

Pani Krysia mimiką twarzy dała znak pani od muzyki i pani od muzyki zaczęła grać cichego walczyka. Pani Krysia podeszła wtedy z dziewczynką i z chłopczykiem do wszystkich dzieci i powiedziała:

— Dzieci, pozwólcie że wam przedstawię, to jest wasza nowa koleżanka Patrycja, a to wasz nowy kolega Tomasz. A teraz wy, dzieci, proszę podchodźcie po kolei i same się przedstawcie Patrycji i Tomaszowi.

Wszystkie dzieci z uśmiechem na twarzy podchodziły najpierw do Patrycji, a

potem do Tomasza, i podając rączki na przywitanie, wypowiadały swoje imiona.

Tylko Jarka nie było wśród dzieci, został z tyłu i coś tam szeptał z panią od muzyki. Ale za chwileczkę dobiegł do dzieci i jako ostatni przedstawił się Patrycji i Tomkowi.

Tomasz tryskał szczęściem, i podając swą rączkę dzieciom, uśmiechał się szeroko i każdemu dziecku z osobna powtarzał swoje imię: — „Nazywam się Tomaszek”. A co z jego malutkim onieśmieleniem? Onieśmielenie z jego twarzy zniknęło zupełnie.

Natomiast Patrycja ciągle była wylękniona. Podawała swoją rączkę każdemu dziecku i nic nie mówiła. Patrzyła tylko na każde dziecko z osobna i choć usilnie się starała uśmiechnąć (tak jak ją mama prosiła), to jednak nic jej z tego uśmiechu nie wychodziło.

Pani Krysia, widząc lęk wymalowany na twarzy małej Patrycji, przytuliła ją do siebie i powiedziała:

— Popatrz, Patrycjo, ile tu mamy wspaniałych zabawek, a ile kolorowych i wesołych rysunków dzieci wisi na ścianach. Wiesz, tymi wszystkimi zabaweczkami będziesz się mogła bawić. A powiedz mi, lubisz rysować?

— Lubię.

— No widzisz, to jak będziesz chciała, to jeszcze dzisiaj narysujesz piękny obrazek i potem go razem powiesimy na ścianie pomiędzy rysunkami innych dzieci. A jak twoja mama przyjdzie po ciebie, to się jej pochwalisz. Tak?

— Chyba tak — nieśmiało odpowiedziała Patrycja.

— To dobrze — ucieszyła się pani Krysia. — A teraz usiądziemy sobie wygodnie na krzesełkach i oglądniemy przedstawienie, jakie dzieci dla ciebie Patrycjo, i dla ciebie Tomaszku, przygotowały.

I przedstawienie się zaczęło. Pani od muzyki zaczęła grać, a dzieci szybciutko ustawiły się w pary i ruszyły w tan, tańcząc pięknie krakowiaka. Potem wszystkie złapały się za rączki i utworzyły duże koło, i pląsając dookoła, śpiewały wesołego walczyka o swoim przedszkolu. Następnie usiadły w kole na podłodze i zaczęły śpiewać swoje ulubione piosenki o przedszkolnych zabawkach. Śpiewały o puchatym misiu, o lalce w stroju krakowskim, o autkach strażackich, i nawet o swoich ciekawych książeczkach poukładanych pięknie na regale.

A na koniec, podniosły się szybciutko z podłogi i ustawiły się w rzędzie przed siedzącą na krzesełku Patrycją, Tomaszkiem i panią Krysią. I gdy pani od muzyki zagrała melodię, zaczęły śpiewać swoją nową piosenkę, której nauczyły się specjalnie na dzisiejszą okazję.


Hejże dzieci, chodźcie do nas!

Chłopczyku, dziewczynko, wołamy was!

Wita was całe przedszkole nasze,

Które od dzisiaj — będzie też wasze.


A że przedszkole — to właśnie my,

Bawmy się razem… Zapraszamy!

Zabawki różne na nas czekają…

Już nas do siebie wesoło wołają.


Książeczki także, ciekawe, kolorowe…

A w nich piękny świat i przygody bajkowe.

Będziemy też śpiewać i tańczyć cudnie.

Razem nie będzie nam nigdy nudnie.


Możemy się bawić też i w ogrodzie…

Hasać tam wesoło przy pięknej pogodzie.

Stawiać w piaskownicy piękne zamki z piasku,

Zażywać kąpieli w słoneczka blasku.


Tam huśtać się może też każdy z nas…

Wysoko, coraz wyżej, przez długi czas.

Może też wpaść na nasze boisko.

Kto lubi sport, znajdzie tam wszystko.


Nasze przedszkole jest dla nas wspaniałe.

I my o tym wiemy, przedszkolaki małe.

Dlatego kochamy przedszkole nasze,

Które od dzisiaj — jest też i wasze!


Dzieci skończyły śpiewać i usiadły z powrotem na podłodze, bijąc sobie brawo, i śmiejąc się głośno.

Tomaszek był zachwycony przedstawieniem, zwłaszcza piosenką na jego cześć, i też bił brawo. A Patrycja? Patrycja chyba też była zachwycona, tylko że ciągle mało się jeszcze uśmiechała i rączkami kurczowo trzymała się pani Krysi. Brawa więc nie biła.

Kiedy przedstawienie dobiegło końca, Jarek wstał z podłogi i szybciutko pobiegł do drugiej sali, gdzie na biurku pani Krysi, stał wazon z różyczką. Wyjął różyczkę z wazonu, i chowając ją za plecami, pobiegł z powrotem. Gdy znalazł się już wśród dzieci, wskoczył na taborecik i popatrzył znacząco na panią od muzyki. A pani od muzyki, z szerokim uśmiechem na twarzy, mocno uderzyła w klawisze pianina, i Jarek zaczął bardzo głośno śpiewać:


Na przywitanie małych Polaków —

Hip, hip, hura!

Hip, hip, hura!

Hip, hip, hura!

W naszym gronie przedszkolaków —

Hip, hip, hura!

Hip, hip, hura!

Hip, hip, hura!


Jarek przestał śpiewać i już tylko zawołał: Na cześć naszych nowych przedszkolaków!

Wtedy roześmiane dzieci, co sił w piersiach, zawołały razem z Jarkiem:

Hip, hip, hura!

Hip, hip, hura!

Hip, hip, hura, hurrra, hurrrrrra!!!


Jarek się ukłonił ze szczęśliwą miną i zeskoczył z taboretu. Po czym wyciągnął zza pleców chowaną do tej pory różyczkę i pobiegł z nią prosto do (tak jakby już nieco mniej wylęknionej) Patrycji.

— Proszę, ta różyczka jest dla ciebie. Ja, Jarek, i mój brat, Marek, przynieśliśmy ją z naszego ogródka specjalnie dla ciebie.

Patrycja uśmiechnęła się leciutko, wyciągnęła rączkę, i wzięła różyczkę z ręki Jarka. I o dziwo, jej uśmiech choć był leciutki, to i tak znikł z jej twarzyczki. Buzia się jej wykrzywiła w kopytko, które nagle zaczęło drgać i… Patrycja rozpłakała się cichutko.

— No i masz tu swoje uwielbienie wyszeptał kpiąco Marcinek Markowi prosto do ucha, na widok reakcji Patrycji na podarowany jej kwiatuszek.

— Nooo, rzeczywiście dziwna reakcja. Zupełny brak uwielbienia zgodził się z Mariankiem Marek.

Jarek natomiast nie zastanawiał się nad reakcją Patrycji, tylko natychmiast zaczął ją uspokajać:

— Nie płacz Patrycja, w naszym przedszkolu nie jest źle. Jest całkiem fajowo, wiesz? I czas szybko leci… i za niedługo twoja mama po ciebie przyjdzie…

— Wiem, że moja mama zaraz przyjdzie, bo mówiła mi, że mnie szybciej zabierze z przedszkola do domu — powiedziała Patrycja i rozpłakała się na dobre. Po chwili jednak otarła łzy jedną rączką, a drugą, wraz z trzymaną różyczką, wyciągnęła przed siebie, i szlochając już tylko, dodała: — Ale ja wcale nie płaczę za mamą… ja… ja płaczę z bólu, bo ten kwiatuszek mnie ukłuł.

— Ojej, biedna Patrycja! — zawołał Jarek i natychmiast zabrał różyczkę z jej rączki i zaczął do niej łagodnie przemawiać. — Wiesz, to nasza mamusia zerwała tę różyczkę z krzaczka i też się pokłuła jej kolcami… ale nie płakała… to znaczy… nie płakała, bo potem usunęła wszystkie kolce… chyba…

— Widocznie nie zauważyła jednak, że został jeszcze jeden kolec — wtrąciła się pani Krysia, przyglądając się i przysłuchując Jarkowi i Patrycji.

— No i co teraz będzie? — zmartwił się Jarek i popatrzył na panią Krysię.

— Spytajmy Patrycję — odpowiedziała pani Krysia.

— Dobrze będzie, bo już mnie paluszek przestał boleć — powiedziała Patrycja zupełnie już spokojnym głosem. — To mogę dostać moją różyczkę z powrotem?

— Poczekaj Patrycjo, ja tylko sprawdzę dokładnie łodyżkę róży i usunę tego kolca — powiedziała pani Krysia i wzięła kwiat z rąk Jarka. — O, widzicie, tu jest ten kolec. Już go urywam… No, gotowe. Więcej kolców nie ma… Proszę, Jarek, możesz jeszcze raz wręczyć Patrycji tę prześliczną różyczkę.

Jarek tak zrobił, i wtedy, wszystkie dzieci po raz pierwszy zobaczyły szeroki uśmiech na twarzyczce Patrycji. Nawet wszystkie jej białe ząbki zobaczyły.

— No i wyszło na moje! — huknął z satysfakcją Marek Mariankowi do ucha.

— Chyba masz rację. Widzę uwielbienie — przyznał Marianek.

Pani Krysia ucieszyła się bardzo, że Patrycja już się uśmiecha. Klasnęła z radością w dłonie i zawołała:

— A teraz, dzieci, przejdziemy do drugiej sali i pokażemy Patrycji i Tomaszkowi wszystkie nasze zabawki… No i potem, pozwolimy im wybrać sobie z koszyczka jakąś naklejkę, którą będą mogli przykleić na swoją szafkę, żeby zawsze poznawali, która to szafka jest ich. Dobrze, dzieci?

— Taaak! — dzieci zawołały chórem.

— No jak, Patrycjo i Tomaszku, chcecie zobaczyć zabawki? One są od dziś też i wasze. Chcecie zobaczyć? — pytała pani Krysia.

— Jasne! - zawołał głośno Tomaszek.

— Ja też chcę — cichutko powiedziała Patrycja.

— Wspaniale! To przechodzimy do drugiej sali. — Pani Krysia klasnęła w dłonie i zwróciła się do Patrycji: — W drugiej sali będziesz mogła włożyć tę piękną różyczkę do wody, żeby nie zwiędła zanim twoja mamusia po ciebie przyjdzie. Dobrze?

— Dobrze, proszę pani — odpowiedziała Patrycja nieco głośniejszym już głosem.

Wszystkie dzieci raźnym krokiem ruszyły do drugiej sali.

Jarek podszedł wtedy do Marka, i z nieco zmartwioną miną, odezwał się do niego:

— Wiesz, myślę że to jakoś głupio wyszło z tą różyczką.

— No coś ty, wcale nie głupio.

— Tak myślisz?

— Tak myślę i tak czuję. A czuję jeszcze, że nie powinniśmy mówić naszej mamusi o tym kolcu… No bo wiesz, chyba byłoby jej przykro.

— Masz rację. Mamusia przecież tak się starała. I to nie jej wina, że przeoczyła tego jednego kolca.

— Właśnie.

— Ty, Marek, a nie myślisz, że to jakoś głupio wyszło, że dla Patrycji mieliśmy różyczkę, a dla Tomaszka nic?

— Nie bój żaby, pomyślałem o tym. I jak ty byłeś w kuchni po ten wazonik na różę, to ja wtedy przygotowałem coś dla tego nowego… to znaczy dla Tomaszka.

— Ojej, naprawdę? — ucieszył się Jarek. — Pokaż, co masz dla niego?

— A tam… zaraz pokaż. Poczekaj trochę. Zobaczysz jak mu dam. Mogę ci tylko powiedzieć, że trochę było mi szkoda pozbywać się tej mojej ulubionej rzeczy, ale jak zobaczyłem już tego Tomaszka, to pomyślałem, że to całkiem fajny kolega. Dlatego dam mu tę moją ulubioną rzecz nawet z ochotą.

— Ojej, dobry jesteś Marek — zachwycił się bratem Jarek.

— Wiem! — zachichotał Marek, robiąc łobuzerską minę.

Kiedy pani Krysia wraz z dziećmi pokazała już Patrycji i Tomaszkowi wszystkie zabawki i oprowadziła ich też po całym przedszkolu, wtedy poprosiła wszystkie dzieci z powrotem do sali. A w sali pozwoliła dzieciom trochę się pobawić — w co kto lubi, sama zaś postanowiła porozmawiać jeszcze z Patrycją i Tomaszkiem. Ale kiedy zobaczyła, że Tomaszek co chwilę tęsknym okiem spogląda w stronę bawiących się dzieci, pozwoliła i jemu iść się bawić. Zajęła się tylko Patrycją i wesoło z nią rozmawiała.

Marek bawił się akurat w straż pożarną z Jarkiem. Kiedy zobaczył nadchodzącego Tomaszka, zawołał go do siebie.

Tomaszek z uśmiechem podszedł do chłopców i spytał:

— Mogę się z wami pobawić?

— No jasne! — odpowiedzieli bracia jednocześnie.

Chłopcy we trójkę bawili się znakomicie. Co chwilę wyła syrena strażacka a trzej odważni strażacy w pośpiechu jechali do pożaru. Gasili w mig ogień i zadowoleni z siebie wracali do remizy. Po to tylko, żeby za chwilę znów przy wyciu syreny jechać do następnego pożaru.

Tomaszek był szczęśliwy, że ho, ho. Przy którymś już z kolei wyjeździe do pożaru, zawołał głośno do Marka i Jarka:

— Ale fajowo jest w przedszkolu!

— Wiemy o tym! — odpowiedzieli mu bracia jednocześnie, walcząc na niby z wymyślonym pożarem.

Wreszcie kiedy pożar był już ugaszony, Marek wyciągnął coś z kieszeni swoich spodenek, po czym nachylił się nad Tomaszkiem, siedzącym akurat okrakiem na wozie strażackim, i powiedział uroczystym głosem:

— Mój brat Jarek dał Patrycji czerwoną różyczkę, a ja, jego brat Marek, daję ci mój breloczek z piłką nożną.

Jarek widząc to, kręcił aż głową z niedowierzania. Wiedział, ile ten breloczek z piłką nożną dla Marka znaczy. Przecież Marek za nim przepadał i każdemu się nim chwalił. I to już od przeszło roku, kiedy go dostał od Mikołaja w Domu Handlowym.

Tomaszek, podobnie jak Jarek, też kręcił głową, ale z zachwytu.

— Jaki fajny, piłkarski breloczek. Dziękuję ci Marek!

— Nie ma sprawy! Cieszę się, że ci się podoba — powiedział Marek i z łobuzerskim uśmieszkiem dodał: — My chłopcy, wiemy co jest fajne.

Chłopcom znudziła się już zabawa w straż pożarną, usiedli więc w trójkę pod regałem z zabawkami i rozmawiali sobie. Oczywiście o piłce nożnej, bo Tomaszek cały czas podziwiał breloczek, który dostał od Marka.

Chłopcy niestety nie mogli długo rozmawiać, gdyż pani Krysia nagle zaczęła wołać wszystkie dzieci do siebie.

Dzieciom bardzo miło się bawiło, ale natychmiast przerwały swoje zabawy i posłusznie przybiegły do pani Krysi.

Pani Krysia poprosiła dzieci, aby usiadły na podłodze, sama zaś podeszła do swojego biurka i wyjęła z niego koszyczek z przeróżnymi naklejkami. Po czym poprosiła Patrycję i Tomaszka, aby wybrali sobie po jednej. I kiedy Tomaszek bez większego namysłu wybrał sobie naklejkę z malutkim domkiem, to Patrycja grzebała w koszyczku i grzebała i ciągle nic nie mogła wybrać.

— Patrycjo, może mam ci pomóc w wyborze? — spytała pani Krysia, widząc, że niektóre dzieci zaczęły się już niecierpliwić. — Czy już może wiesz, co chciałabyś wybrać?

— Ja cały czas wiem, co chciałabym sobie wybrać — odpowiedziała Patrycja spokojnym głosikiem. — Ale nie ma tu takiej naklejki. Bo szukam i szukam i nie widzę.

— Ojej! A możesz mi powiedzieć o jaką naklejkę ci chodzi, to ja ci pomogę szukać. — Pani Krysia potrząsnęła koszyczkiem.

— Ja chciałabym mieć naklejkę z czerwoną różyczką — powiedziała cichutko Patrycja i od razu spąsowiała.

— No popatrz Patrycjo, masz rację, że naklejki z czerwoną różyczką w koszyczku nie widać — zawołała wesoło pani Krysia. — Bo takiej naklejki tu po prostu nie ma. A wiesz dlaczego? Dlatego, że czerwoną różyczkę miała taka dziewczynka, która nazywa się Małgosia. A miała ją przez wszystkie lata przedszkola. Małgosia jest już w szkole, więc myślę, że czerwona różyczka teraz tobie może służyć… Poczekaj Patrycjo, zaraz ci ją dam. Mam ją w biurku.

Po krótkiej chwili pani Krysia wręczyła Patrycji naklejkę z czerwoną różyczką i wszystkie dzieci przeszły do szatni, aby Patrycja i Tomaszek mogli osobiście przykleić swoje naklejki na swoich szafkach.

Potem pani Krysia przygotowała farby i kredki oraz duże arkusze papieru i zaprosiła dzieci do malowania. Powiedziała, że każde dziecko może malować to co chce, i że jeszcze przed obiadem będą wspólnie oglądać i podziwiać swoje prace.

Dzieci z uciechą przystąpiły do malowania. Każde malowało co innego. Na przykład piegowata Zuzia malowała żyrafę. Romanek swojego tatusia. Pawełek ogromne drzewo. A Marek, jak zwykle, malował siebie w stroju piłkarskim. Ale jedno trzeba przyznać, że każde dziecko malowało ciekawie i bardzo kolorowo.

Tylko Tomaszek nic nie malował, bo nie mógł się zdecydować, czy ma namalować dom, czy piłkę. I kiedy pani Krysia ogłosiła, że za chwilę muszą kończyć malowanie, gdyż zbliża się pora obiadu, wtedy Tomaszek na szybko namalował i mały domek, i małą piłkę obok domku.

Dzieci skończyły malowanie i razem z panią Krysią przystąpiły do oglądania swoich prac. Przystawały przy każdym obrazku z osobna, i kręcąc główkami, oglądały ze wszystkich stron. Dzieciom podobały się wszystkie obrazki, a już najbardziej swoje własne. Jednak kiedy oglądały czerwoną różyczkę namalowaną przez Patrycję, to nie mogły oczu od niej oderwać, tak piękna im się wydawała. Patrycja promieniała radością. Wszystkie dzieci po raz pierwszy mogły jej radość wyraźnie zobaczyć. Na końcu dzieci podeszły do obrazka Jarka i aż oniemiały ze zdziwienia. Bo okazało się, że obrazek namalowany przez Jarka przedstawiał taką samą czerwoną różyczką, jaką namalowała Patrycja. Dzieci nie mogły się nadziwić, jak to możliwe. I kiedy pierwsze zdziwienie im minęło, najpierw zaczęły się zachwycać wspaniałym obrazkiem Jarka, potem jeszcze raz obrazkiem Patrycji, potem przykładać je obydwa do siebie, a potem, śmiać się w głos z takiego dziwnego przypadku.

Przyszła pora obiadu. Dzieci udały się do jadalni na obiad. Ale nawet jeszcze i przy obiedzie szeptem opowiadały sobie o swoich wrażeniach na widok dwóch takich samych obrazków. Co chwilę spoglądały to na Jarka, to na Patrycję.

Jarek sam nie wiedział jak to się stało, że namalował taką samą różyczkę jak Patrycja. Przecież nie podglądał co ona maluje. A dlatego że nie wiedział, uśmiechał się tylko i nic nie mówił.

Patrycja też nie wiedziała jak to się stało, bo też nie patrzyła co maluje Jarek. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo przeżywała akurat swój pierwszy obiad w przedszkolu.

Marek też był zaskoczony dwiema jednakowymi różyczkami i też jeszcze i przy obiedzie się nad nimi zastanawiał. A że Marek nie lubił niejasnych sytuacji, koniecznie musiał znaleźć wytłumaczenie tego przypadku. Zastanawiał się jedząc zupę, zastanawiał się jedząc drugie danie, zastanawiał się pijąc kompot. Wreszcie znalazł wytłumaczenie. Przypomniał sobie taki film w telewizji, który kiedyś oglądał z Jarkiem i z rodzicami. A w filmie tym pokazane były podobne przypadki. Marek na samą myśl oniemiał z wrażenia, a po krótkiej chwili, jak nie wrzaśnie: — „Telepatia!” — Mało się nie udławił leniwym pierogiem, który miał akurat w ustach, a który podkradł Jarkowi z jego talerza.

Wszystkie dzieci aż podskoczyły na swoich krzesełkach, tak się wystraszyły Marka krzyku.

Pani Krysia od razu odgadła, co Markowi chodziło po głowie i dlaczego tak krzyknął. Pokiwała mu palcem i z uśmiechem powiedziała:

— Marek, Marek, to tylko przypadek. Zwykły zbieg okoliczności.

Marek zawstydził się, że swoim krzykiem wystraszył dzieci. Szybko połknął leniwego pieroga, po czym podniósł się z krzesełka i powiedział:

— Przepraszam!— I usiadł z powrotem, nie zastanawiając się w ogóle nad słowami pani Krysi, bo i tak swoje wiedział.

A dzieci? Dzieci zupełnie przestały szeptać, bo każde zastanawiało się już nad tym, co też ta Marka wykrzyczana „telepatia” może oznaczać.

Po obiedzie dzieci poszły jeszcze raz pooglądać swoje obrazki. Chciały zwłaszcza dokładniej przypatrzeć się obrazkom Jarka i Patrycji. Jarek i Patrycja też przyglądali się swoim czerwonym różyczkom i co chwilę uśmiechali się do siebie.

Pani Krysia wyszła na chwilę z sali, gdyż pan woźny poprosił ją na korytarz. Po krótkiej chwili jednak wróciła i podeszła do Patrycji.

— Twoja mamusia po ciebie przyszła - powiedziała. — Pożegnaj się teraz z dziećmi i możesz już wracać do domu.

— Do domu? Ale ja nie chcę do domu! — zawołała Patrycja ze smutną miną.

— Nie chcesz? — zdziwiła się pani Krysia. — Ale przecież bardzo prosiłaś swoją mamusię, żeby wcześniej po ciebie przyszła.

— Ale już nie chcę iść wcześniej do domu. Chcę zostać.

— Wiesz, Patrycjo, bardzo się cieszę, że chcesz z nami zostać. — Pani Krysia pocałowała dziewczynkę w główkę. — Wy dzieci też się cieszycie, prawda?

— Taaak! — rozległo się w sali.

— No widzisz, Patrycjo, dzieci też się cieszą - powiedziała pani Krysia z serdecznym uśmiechem na twarzy. — Bo to znaczy, że dzieci bardzo ciebie polubiły.

— Ja też polubiłam! — zawołała radośnie Patrycja. — A jak ja kogoś lubię, to pozwalam do mnie mówić Pati, bo tak moja mamusia do mnie mówi.

— Ślicznie, Patrycjo, a czy ja też mogę nazywać cię Pati? — spytała pani Krysia.

— Tak, panią też polubiłam — stanowczym głosem powiedziała Patrycja.

— Bardzo nam miło, że nas wszystkich polubiłaś i bardzo się cieszymy z tego powodu. Bo my ciebie też bardzo polubiliśmy… Prawda, dzieci?

— Taaak! — znów głośno rozległo się w sali.

— I Tomaszka bardzo polubiliśmy. Prawda, dzieci?

— Taaak!

— A ty, Tomaszku, też nas lubisz? — spytała pani Krysia, patrząc się na roześmianego chłopczyka.

— Lubię. Już od samego początku! — wesoło zawołał Tomaszek. — I możecie do mnie mówić Tom, bo tak mój tatuś mnie nazywa. Bo mój tatuś buduje domy i mówi, że jak ja już będę duży Tom, to też wybuduję ładny dom.

— Pięknie, Tom! Jest nam bardzo miło, że nas lubisz, i że możemy ciebie nazywać tak, jak twój tatuś ciebie nazywa — powiedziała pani Krysia, gładząc przyszłego budowniczego po główce.

— Pati, Tom, witajcie w naszym przedszkolu! — wyrwało się nagle Markowi.

— Witajcie! Witajcie! — wołały wszystkie dzieci, śmiejąc się wesoło.

— No, wspaniałe mam przedszkolaki! — głośno powiedziała pani Krysia i śmiała się wraz z dziećmi. Ale po chwili uciszyła dzieci i zwróciła się do Patrycji. — Słuchaj Pati, na korytarzu czeka twoja mamusia. Pójdę do niej i powiem jej, że tobie się podoba w przedszkolu i chcesz zostać. I żeby przyszła na koniec dnia po ciebie, wtedy, kiedy wszyscy rodzice przychodzą po swoje dzieci. Tak?

— Tak, proszę pani! — radośnie powiedziała Patrycja. — I proszę mamusi powiedzieć, że ja dostałam od Jarka czerwoną różyczkę, i że namalowałam czerwoną różyczkę, i że Jarek, to jest teraz mój nowy kolega, i on też namalował taką samą czerwoną różyczkę…

— Tak, Pati, wszystko opowiem twojej mamusi — śmiała się pani Krysia. — Twoja mamusia na pewno będzie z ciebie dumna… I wiesz co, jak twoja mamusia przyjdzie po ciebie na koniec dnia, to sama jej pokażesz czerwoną różyczkę, którą dostałaś od Jarka, no i tę, którą sama namalowałaś, i jeszcze tę, którą namalował Jarek… Aha, i jeszcze tę, którą własną rączką nakleiłaś na swoją szafkę.

Kiedy pani Krysia wróciła już do sali po rozmowie z mamą Patrycji, najpierw przekazała Pati całusa od jej mamusi, a potem wszystkie dzieci wyprowadziła na podwórko przedszkolne.

Dzieci uwielbiały zabawy na dworze. Dlatego z radosnym śmiechem na ustach, i nawołując się nawzajem, biegały, skakały, huśtały się na huśtawkach, zjeżdżały na zjeżdżali… Och, jak wesoło i gwarno było na podwórku przedszkolnym. Aż miło było patrzeć.

Marek, jak zwykle, najchętniej kopie piłkę, dlatego już z piłką w ręce wyszedł na podwórko. Wzrokiem poszukał Tomaszka i zawołał go do siebie. I po chwili już we dwójkę grali w piłkę nożną. Marek był zachwycony, bo się okazało, że Tomaszek świetnie umie grać.

Jarek, jak tylko wyszedł na podwórko, pobiegł prosto do piaskownicy i jako pierwszy ją zajął. Potem dwiema łopatkami naraz nagarniał piasek na kupę. Zamierzał wybudować ogromny zamek. I kiedy tym nagarnianiem był zajęty, do piaskownicy podeszła Patrycja.

— Co robisz, Jarek? — spytała.

— Będę budował zamek — odpowiedział Jarek.

— A mogę budować razem z tobą? — znów spytała Pati.

— No pewnie! — zawołał Jarek. — Weź moją łopatkę i nagarniaj piasek razem ze mną. Potem, kiedy nagarniemy już wystarczająco dużo piasku, będziemy razem budować.

Po chwili Jarek i Pati wznosili już piękny zamek z krużgankiem i trzema wieżami. Budowa szła im sprawnie i przyjemnie. Rozmowa też.

— Widzisz, Pati, a mówiłem ci, że w naszym przedszkolu nie jest źle — mówił Jarek. — Nie jest źle, bo jest fajowo. Ja bardzo lubię chodzić do przedszkola. I mój brat Marek też.

— Ja też lubię chodzić do przedszkola! — zawołała Pati pełna entuzjazmu.— I jutro też przyjdę… i zawsze będę przychodzić.

— To bardzo się cieszę! — krzyknął Jarek i aż podskoczył z radości, wznosząc ramiona do góry.

Marek, który biegł akurat za piłką w pobliżu piaskownicy, zauważył że Jarek

podskoczył, wznosząc ręce do góry. Pomyślał wtedy, że to chyba Pati znów się rozpłakała i Jarek nie może sobie z nią poradzić i właśnie w taki sposób daje mu znak, by mu pomógł. Szybko podbiegł do piaskownicy, zostawiając piłkę Tomaszkowi, i spytał:

— Co, Jarek, nie radzisz sobie?

— Jak to, nie radzi? Nie widzisz jaki piękny zamek wybudował razem ze mną? — pytaniem na pytanie odpowiedziała Pati za Jarka.

— Jaki wspaniały dom! — zawołał Tom, który stanął nagle przy piaskownicy z piłką pod pachą.

— Nie dom, Tom, tylko zamek — zaśmiał się Jarek.

— No, wspaniale wyszła wam ta budowla — zachwycał się Tom. — Wiem, co mówię… A mogę z wami budować? Bo ja uwielbiam budować.

— Jasne! — ucieszył się Jarek.

— No coś ty, Tom! A kto będzie grał ze mną w piłkę? — zmartwił się Marek.

— Ja będę grała! — zawołała Pati z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzyczce. — Ja uwielbiam grać w piłkę. Mój starszy brat mnie nauczył i ja zawsze z nim gram.

Sytuacja zrobiła się taka, że Marek od razu „spiekł raka”. Bo jak to tak, z dziewczyną ma grać w piłkę? Ale że wstyd mu było odmówić gry nowej koleżance, więc z nią zagrał. Po chwili okazało się, że Marek grał z Pati cały czas z rozdziawioną buzią, bo nie mógł się nadziwić, że dziewczyna potrafi tak świetnie grać w piłkę nożną.

Jarek zaś promieniał ze szczęścia, budując drugi zamek z Tomem, bo Tom przy budowie nauczył go wiele nowych tajników budowlanych, o których on wcześniej nie miał pojęcia.

Kiedy dzieci wracały już do domu, każde miało wiele do opowiedzenia swoim rodzicom. A już najwięcej Pati i Tom. Nowe przedszkolaki były bardzo zadowolone ze swojego pierwszego dnia w przedszkolu.

Marek i Jarek zawsze mieli dużo do opowiadania swojej mamie. Tym razem było podobnie. Jeden przez drugiego opowiadali o Tomie i o Pati, i o czerwonej różyczce w każdej postaci: i kwiatka, i obrazu, i naklejki.

Mama była bardzo szczęśliwa, że jej synowie przeżyli tak wspaniały dzień w przedszkolu i mieli aż tyle wrażeń.

Już w domu, po kolacji, Marek i Jarek swoim zwyczajem usiedli jeszcze na ganku, aby powspominać miniony dzień w przedszkolu.

— Widzisz, Marek, jaki fajowy pomysł miałeś z tą różą? — powiedział Jarek i łupnął z uciechy brata po plecach.

— Nooo…! - zgodził się Marek, ale po namyśle dodał: — Mieliśmy wspaniały pomysł z tą różą...



* Publikuję tutaj tylko fragment opowiadania, ponieważ opowiadanie to zostało już wydane.

  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
To opowiadanie z cyklu: "Wesołe przygody Marka i Jarka".
© 2010-2016 by Creative Media