Go to commentsWitaj Polu, Żegnaj Polu
Text 10 of 12 from volume: Urban Fiction
Author
Genrehorror / thriller
Formprose
Date added2019-06-27
Linguistic correctness
Text quality
Views1287

Siedziałem zupełnie spokojny na skórzanej kanapie, kiedy ona brała długi prysznic. Spojrzałem na zegarek na lewym nadgarstku i pomyślałem, że jest to naprawdę długi prysznic – weszła dziewięć po ósmej, teraz dochodziło wpół do – ale czekałem cierpliwie wpatrzony we włączony, niemy telewizor, bo wystarczył mi cichy szum wody dochodzący z łazienki; ten dźwięk koił moją duszę i studził moje myśli. A myślałem tylko o jednym i chociaż każda część mnie wołała bym zrobił to jak najprędzej, ja opierałem się tej cudownej pokusie. Wiedziałem, że to i tak nastąpi. Nieunikniona przyszłość, jej absolutna świadomość, podniecała mnie. Byłem pobudzony i czułem się z tym doskonale.

Siedziałem więc spokojnie, wpatrzony w głuchy film, popijając cierpkie czerwone wino. Czekałem aż woda przestanie płynąć. W końcu przestała. Opróżniłem kieliszek do dna i podniosłem się z miejsca; skóra jęknęła przeciągle chrapliwym głosem. Poszedłem do łazienki.

– Tak? – usłyszałem, zaraz po tym, jak zapukałem.

– Otwórz. Chcę cię zobaczyć.

Zamek w drzwiach stuknął. Mogłem wejść. Wszedłem.

– Właśnie golę nogi, tak jak prosiłeś.

Przyjrzałem się dokładnie jej mokremu ciału – tylko odkrytym ramionom i łydkom, bo resztę owinęła ciasno ręcznikiem; na jasnej skórze błyszczały drobne kropelki wody. Wodziłem po niej wzrokiem, raz po raz zatrzymując się na białym okryciu, kiedy nagle dopadł mnie gniew. Pomyślałem, że chowa przede mną siebie i nie spodobało mi się to. Nie powinna niczego ukrywać. Stała oparta prawą nogą o zlew i goliła gładką przecież łydkę z pewnym rodzajem nabożności, goliła ją moją maszynką, używając mojej pianki. Sam jej w końcu kazałem.

– Wygol też cipkę.

– Mówiłeś, że wolisz nie.

– Ale teraz mówię, żebyś to zrobiła.

– Dobrze.

– Teraz. Najpierw.

Jej oczy lekko zadrżały, ale pokiwała głową w geście poddaństwa. Zrzuciła z siebie okrycie i sięgnęła po puszkę z pianką.

– Będziesz mi się tak przyglądał? – spytała niepewnie.

– Przez chwilę.

Strumieniem wody płynącym z kranu obmyła ostrze maszynki. Pokryła białą pianą swoją kobiecość i wykonała pierwszy ruch. Zrobiła to płynnie, z wprawą. Popatrzyłem jeszcze chwilę jak goli i wrzuca kępki ciemnych włosów do zlewu i wyszedłem. To był błąd. Nie powinienem do niej przychodzić.

Rozochocony tamtym widokiem, już będąc w salonie, nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Czekałem i to jedyne co mogłem, więc to cholerne czekanie doprowadzało mnie do szału. Tłumiłem w sobie to uczucie, odpędzałem rozerotyzowane myśli, myśli o wtargnięciu do łazienki i zrobienia jej tego, ale z każdą chwilą było coraz gorzej. Nie mogłem doczekać się, kiedy w końcu wyjdzie stamtąd, cała naga, gładka, miękka, bezbronna, żywa. Z tego wszystkiego ponownie nalałem sobie wina. W jej kieliszek też nalałem. A potem włączyłem Chopina – na razie dosyć cicho, żeby go zawczasu nie usłyszała.

Podszedłem do okna, aby zasłonić rolety – było już po dziewiątej, na zewnątrz panował mrok, gdzieniegdzie tylko rozświetlany światłem miejskich lamp. Nie mogłem przecież pozwolić, by ktokolwiek zaglądał do mojego królestwa, by oglądał to; był świadkiem tego, co za chwilę będzie się tutaj działo. Złapałem za biały sznureczek i pociągnąłem z wyczuciem w dół. Zatrzymałem się. Vis-a-vis mnie, w oknie równoległego bloku, stała jakaś kobieta. Patrzyła. Obserwowała. Uśmiechnąłem się – tego nie miała prawa zobaczyć – i pomachałem jej – to już na pewno widziała. Zniknęła, a ja zaciągnąłem rolety, nadal mając na ustach szatański uśmiech.

– No i jestem gotowa.

Odwróciłem się. Wciąż była owinięta ręcznikiem. Chyba zauważyła coś w moich oczach, bo już po chwili stała przede mną naga, a biały całun leżał u jej stóp.

– Tak jak chciałeś. Cała gładka. Jak dupcia niemowlaka.

– Moja Polu, moja droga Polu...

Podszedłem do niej i pochwyciłem jej twarz w swoje dłonie. Pocałowałem ją. Mocno, dziko, zwierzęco. Na koniec ugryzłem ją, by poczuć w ustach słodki smak krwi.

– Ała!

– Przepraszam – wyjąkałem, udając skruszonego chłoptasia, którym nigdy nie byłem. – Jesteś taka piękna Polu. Jesteś najpiękniejszą z kobiet.

Stała lekko zgarbiona, a w jej oczach błyszczało przerażenie.

– Już dobrze. Usiądź sobie. Opatrzę cię.

Wyszedłem z salonu i zaraz wróciłem z gazą i kostką lodu.

– Pozwól – Usiadłem obok niej. Znowu okryła się ręcznikiem. Zignorowałem to. – Rozchyl wargi.

Zrobiła to bez słowa, a ja przyłożyłem gazę do rany. Krwi nie było specjalnie dużo, opatrunek z łatwością ją wchłonął. Musnąłem zimną kostką jej wargę – wzdrygnęła się; pewnie z zimna, ale może też z zupełnie innego powodu.

– Dzięki.

– To ja ci dziękuję Polu.

Włożyłem do swoich ust zaczerwienioną kostkę i zacząłem ssać. Dziewczyna spojrzała na mnie z wyraźną odrazą i speszona uciekła wzrokiem na bok. Zacząłem się zastanawiać czy już zacząłem wzbudzać w niej strach. Co też ona sobie myśli? Intrygowała mnie jej wewnętrzna reakcja, ciekawiło jak odebrała to, co właśnie zrobiłem. Nie mogłem jej po prostu zapytać, o nie. Wiedziałem, że i tak by skłamała; nie ufałem jej, nie ufam żadnej kobiecie, mężczyznom też nie ufam, jedyną osobą, do której mam zaufanie jestem ja sam. Podniosłem się z miejsca i postanowiłem zetrzeć wrażenie szaleńca, którym niezaprzeczalnie byłem.

– Napijemy się wina? Zatańczymy? – Rozgryzłem lód i połknąłem zimną, słodką ciecz.

– No dobrze. Możemy zatańczyć jak chcesz.

Podałem jej rękę.

– Tylko musisz zmienić muzykę, bo to jest dziwne.

– Nie poznajesz? – zapytałem, nie kryjąc swojego zdziwienia.

– Nie. Włącz coś innego.

– To Chopin. Powinnaś to wiedzieć Polu. Powinnaś. – Powinna wiedzieć, ale nie wiedziała. Szybko zganiłem się w myślach. Bo nie mogła wiedzieć. Była przecież tylko tym, kim była.

– Może tak, ale do tego nie da się tańczyć. Włącz coś innego.

– No dobrze. To dla ciebie robię wszystko – powiedziałem i podszedłem do odtwarzacza. – Wszystko i nic – dodałem pod nosem tak, aby nie usłyszała.

Wyjąłem płytę CD z muzyką wirtuoza i z namaszczeniem włożyłem ją do plastikowego opakowania. Odłożyłem na miejsce Chopina i przejechałem palcem po swojej kolekcji. Nie miałem muzyki do tańczenia – jej tańczenia – i doskonale o tym wiedziałem, ale stwarzałem jeszcze przez chwilę pozory.

– Chyba nie mam niczego, co by się nadało.

– A radio? Możesz tutaj chyba włączyć radio, co nie?

– Radio. Tak. Mogę włączyć radio – odparłem bardziej sam sobie niż jej, bo zapomniałem o czymś takim jak stacje radiowe. – Jaką stację?

– Coś fajnego.

Zacząłem skakać po stacjach, co chwila się zatrzymując i spoglądając na Polę. Wciąż kiwała głową na nie. Nie podobało mi się to.

– Czy to jest coś fajnego? – Nie kryłem irytacji. Denerwował mnie przelewający się, niczym od siebie nie różniący, chłam.

– O to! Zostaw to!.

Uśmiechnąłem się mimowolnie i odszedłem od wieży stereo. Pola siedziała z kieliszkiem wina w ręku i przyglądała mi się uważnie – w jej oczach dostrzegłem coś jakby niepewność, kiedy podałem jej dłoń.

– Mogę?

– Możesz.

Odebrałem od niej szkło, odłożyłem, po czym wsunąłem jeden palec pod okrywający jej nagie ciało ręcznik.

– Mogę? – spytałem ponownie.

– Możesz.

Stała teraz przede mną tak jak ją Pan Bóg stworzył. Chyba nie czuła się zbyt komfortowo.

– Polu, czy ty jesteś skrępowana?

– Nie, ale...

– Tak? Słucham cię uważnie Polu.

– Po prostu to wszystko jest dziwne, wiesz?

– Uważasz, że jestem dziwny?

– Chyba przesadzasz. Z tym wszystkim. – I ręką, obrzucając cały pokój zamaszystym gestem, wskazała `to wszystko`.

– Taki jestem Polu. Nic na to nie poradzę. Taki właśnie jestem. Ty powinnaś mnie rozumieć najlepiej.

– Czy możesz już przestać?! – Zdusiłem jej gniewne słowa pocałunkiem, a moja dłoń powędrowała w okolice jej kobiecości. Zacząłem masować miękkie i ciepłe – te drugie – wargi.

– Teraz już lepiej? Taki powinienem być?

– Nie wiem.

– Czy taki powinienem być Polu?

– Zróbmy to już i tyle. – Wiedziałem, że to nie żądza przemawiała przez jej słowa, a chęć jak najszybszej ucieczki z mojego mieszkania – pobożne życzenie. Trudno. Chciała przyspieszyć to wszystko – jej problem.

Złapałem ją za pośladek i mocno go ścisnąłem.

– Podoba ci się to? To w jaki sposób cię dotykam Polu?

– Chodźmy już do łóżka.

Odebrałem od niej kieliszek, odłożyłem go i puściłem ją przodem do sypialni, obserwując jak kręci dla mnie tymi swoimi krągłymi, opalonymi pośladkami wyglądającymi jak dwie duże, soczyste brzoskwinie. Jeszcze trochę, pomyślałem. Jeszcze chwila.

Położyła się na materacu, na plecach i zapytała mnie.

– Jak chcesz to zrobić?

– Jak chce to zrobić?

– No pytam, jak chcesz to zrobić?

Jak chce to zrobić? JAK CHCĘ TO KURWA ZROBIĆ?! HAHAHA! ZARAZ POKAŻĘ TEJ KURWIE JAK CHCĘ TO ZROBIĆ! ALE NAJPIERW...

– Najpierw cię przelecę. A później zobaczysz.

– Zobaczę co?

Nie odpowiedziałem na to głupie pytanie, tylko dłużej już nie zwlekając, położyłem się na niej i przyssałem do brązowego sutka lewej piersi. Nie oponowała. Bezapelacyjnie brała to, co dla niej miałem. Zsunąłem spodnie i po prostu w nią wszedłem. To nie było dla niej nic przyjemnego. Mnie podobało się trochę bardziej niż jej.

Dosyć szybko znudziło mnie posuwanie w ten sposób, więc odwróciłem ją na brzuch i ponownie zacząłem zabawę. Było lepiej, a te cudownie miękkie pośladki zaczęły wydawać słodkie klaśnięcia. Pocałowałem Polę w szyję, a potem złapałem za te słabe kobiece nadgarstki i mocno przycisnąłem je do materaca. Teraz już zupełnie nie mogła się ruszyć, nie mogła zrobić nic, a ja mogłem ją zwyczajnie pieprzyć. Kontrolowałem wszystko. Kontrolowałem ten gwałt.

Bo to był gwałt. Tak właśnie się teraz czułem, czułem jak dzikie zwierzę, jak człowiek pierwotny, który dorwał samicę i musiał zrobić to, co do niego należy. Byłem cholernym jaskiniowcem a ona moją dupą, nagrodą, zdobyczą. Tak to sobie tłumaczyłem. Tak myślałem. W końcu udało mi się w niej dojść. W końcu. Nie trwało to zbyt długo.

Zszedłem z niej bez słowa i położyłem się obok. Zamknąłem oczy i leżałem tak jakiś czas.

– Śpisz?

– Nie?

– Już wszystko? Znaczy mogę się już ubierać, tak?

– Poczekaj tutaj jeszcze chwilę. Chciałbym ci coś pokazać.

– No dobra. Byle szybko.

Podniosłem się z łóżka i poszedłem do kuchni. Ciarki przeszły mnie po plecach, bo wiedziałem, co zaraz mnie czeka. To było wspaniałe uczucie.

Podszedłem do szafki przy piekarniku i wyciągnąłem szufladę. Ta cała stal pięknie się w niej prezentowała. Przejechałem palcami po ostrych jak brzytwa nożach i wyciągnąłem rzeźniczy tasak. Obróciłem go kilka razy w dłoni i dokładnie obejrzałem – kupiłem go specjalnie na tę okazję, kilka dni wcześniej; był jeszcze dziewiczy.

Położyłem na blacie narzędzie zbrodni – raczej uciechy – i wróciłem do sypialni. Stanąłem w drzwiach. Właśnie się ubierała.

– Co chciałeś mi pokazać?

– Powiedz mi Polu, wierzysz w Boga?

– Co?

– Pytam, czy wierzysz w Boga. Czy jesteś katoliczką, protestantką, prawosławną, jehową czy jeszcze kimś innym.

– Co to za głupie pytanie?

– Wierzysz?

– Tak – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – Ale nie wiem co cię to obchodzi. Bo jeżeli chcesz mnie tutaj, zaraz, moralizować, prawić jakieś banały o grzechu, to kurwa musisz wiedzieć, że już tacy byli. Byli i mogli mnie pocałować w dupę.

– Bo widzisz ja w nic takiego nie wierzę. Nie wierzę w Boga, w niebo, ani piekło, w ostateczną nagrodę, ani karę...

– Twoja sprawa – wtrąciła.

– ...wierzę natomiast w potęgę własnego umysłu, potęgę własnego ciała i w to, że wszystko, co robię, robię dla siebie i w zgodzie ze sobą. Jestem ja i długo nikt ani nic.

– Okej.

– Rozumiesz co to znaczy, Polu?

– Rozumiem.

– JESTEŚ PEWNA, ŻE TO ROZUMIESZ POLU?! – ryknąłem na nią.

– TAK CHOLERA! ROZUMIEM! I NIE JESTEM POLA, PRZESTAŃ TAK DO MNIE MÓWIĆ! CHCĘ STĄD WYJŚĆ, ALE JUŻ! – odwarknęła.

Uśmiechnąłem się. Jej twarz była pełna emocji. Gniew, strach, znudzenie, zniecierpliwienie, zdziwienie i niepewność wymieszane razem. Bawiło mnie to. Bawiłem się nią. Bawiłem się swoją ofiarą.

– W porządku. Będziesz mogła zaraz odejść. Tylko chciałbym prosić cię jeszcze o jedną rzecz. Co ty na to?

– Nie! Nie mam ochoty już tutaj być!

– Tylko mnie posłuchaj. Dobrze?

Nie odpowiedziała od razu. Musiała się zebrać.

– No. Mów.

– Nie jestem osobą, która odmawia sobie czegokolwiek. Jeżeli mam na coś ochotę, na kogoś, to po prostu to dostaję. Zawsze robię to, co uważam za słuszne. Za słuszne względem swojej osoby.

– Do rzeczy.

– Dlatego wydaję mi się, nie, ja jestem tego pewien, że jeżeli zaraz cię zabiję, to zrobię dla siebie coś dobrego. Nie masz nic przeciwko, żebym cię teraz zamordował Polu? Pozwolisz mi zrobić sobie dobrze?

– Ty żartujesz...

– A może to jest w cenie, co? Muszę po prostu dopłacić, tak Polu? Powiedz mi, ile warte jest twoje życie?

Pola siedział przez chwilę cicho, bez ruchu, tak jakby już teraz nie żyła. Ogromne oczy pełne strachu wpatrywały się w moje. Siedziała jeszcze chwilę cicho. A potem krzyknęła z całych sił.

Rzuciłem się do niej i już po chwili leżała pode mną z zakneblowanymi ustami moją skarpetą. Przycisnąłem Polę mocno nogami i rozerwałem poszwę jednej z poduszek. Związałem jej ręce oraz związałem usta. Nie mogła nic zrobić, mimo że wierzgała i charczała jak bydle.

– Przestań się wiercić głupia cipo, tylko mnie posłuchaj! Słuchasz?!

Nadal walczyła. Przyłożyłem usta do jej ucha i krzyknąłem na tyle głośno, żeby ją zabolało i na tyle cicho, żeby nie wyszło to poza ściany tego mieszkania.

– SŁUCHAJ MNIE TY ŚMIERDZĄCA KURWO!

Uderzyłem ją w twarz otwartą dłonią. Skóra na jej poliku momentalnie się zaczerwieniła. Z oczu poleciały łzy, a płatki nosa rozwierały się i kurczyły chaotycznie.

– No i widzisz do czego mnie zmuszasz, Polu? – powiedziałem łagodnym głosem. – Będziesz mnie teraz słuchała? Pokiwaj głową, że mnie uważnie słuchasz.

Zrobiła to. Pokiwała nieznacznie głową.

– Czy tak nie jest lepiej? Może się między nami układać? Wystarczy tylko żebyś mnie słuchała Polu. To wszystko.

Zszedłem z niej i usiadłem na skraju łóżka. Nie poruszyła się.

– Chcę zacząć od tego Polu, że bardzo cię kocham i nie wiem skąd bierze się ta moja miłość do ciebie. Nie potrafię cię nie kochać Polu, po prostu nie potrafię i nie czuję się z tym dobrze. Czuję się z tym źle, bardzo źle. To jak choroba, jakaś zaraza tocząca moje serce i umysł. Zaległaś w mojej głowie Polu. Zaległaś w mojej DUSZY! Nie umiem o tobie nie myśleć, nie umiem cię nie czuć w sobie. Bo ty we mnie jesteś Polu, jesteś i choć nie wiem, jakbym się starał, próbował z inną, to ty wciąż we mnie siedzisz! TY! Od zawsze. Na zawsze. Chciałbym się uwolnić od tego ciężaru Polu, uwolnić, wiesz? Nie chcę twojej miłości. Pragnę o niej zapomnieć, pragnę tego, żeby jej nie było. Żeby ciebie nie było Polu. Tak byłoby łatwiej. Tobie i mnie. Mnie przede wszystkim. Dlatego zrozum, że to, co chcę zrobić, jest dla mojego dobra. Rozumiesz to Polu? Rozumiesz?

Nie reagowała. Pochyliłem się nad nią, zbliżyłem swoją twarz do jej twarzy i spojrzałem moimi oczyma w jej martwe, czarne oczy.

– Rozumiesz mnie?

Długo zaglądała w głąb mnie i kiedy w końcu zamknęła powieki, jej głowa pokiwała na tak. Znowu się do niej uśmiechnąłem. Pomyślałem, że chyba naprawdę zaczęła mnie rozumieć.

– Poczekaj tutaj na mnie, zaraz wrócę.

Wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni po tasak. Nie spieszyłem się. Pewne rzeczy po prostu się wydarzą i nie trzeba ich ponaglać ani opóźniać. One na nas czekają, gdzieś tam, w przyszłości, bliższej lub dalszej. Są tam. Musimy tylko cierpliwie do nich dążyć.

Będąc już w kuchni, otworzyłem lodówkę i wyjąłem butelkę wody. Wyciągnąłem szklankę, nalałem sobie do połowy i wypiłem. Woda była przyjemnie chłodna. W końcu złapałem za tasak i gdy już miałem go w ręce, usłyszałem donośny huk. Potem znowu. Głuche dudnienie. Poszedłem sprawdzić miejsce z którego dochodziło.

– Moja droga Polu, myślałem, że świetnie się rozumiemy, a ty wyszłaś z pokoju i kopiesz w drzwi do mojego mieszkania. Nie tak się przecież umawialiśmy, prawda?

Zaczęła jeszcze mocniej i szybciej walić w drzwi. TĘPA SUKA! Powoli szedłem w jej kierunku, a zmniejszająca się odległość, zwiększała jej rozpacz. Kiedy przed nią stanąłem, z tasakiem grzecznie leżącym w mojej dłoni, osunęła się na podłogę.

– Oj Polu, Polu, Polu. Polu ty stara kurwo, o umęczonej, zbrukanej latami poddańczej niewoli duszy, nienawidzę cię! NIENAWIDZĘ, SŁYSZYSZ?! ILU JEST TAKICH JAK JA POLU?! ILU BYŁO PRZEDE MNĄ?! ILU BĘDZIE PO MNIE?! TY PIEPRZONA DZIWKO! MAM CIĘ DOŚĆ, DOŚĆ!

Złapałem za jej długie, czarne jak węgiel włosy i mocno szarpnąłem. Przewróciła się, a ja zacząłem ciągnąć ją po podłodze. Walczyła. Utrudniała jak mogła. W końcu znalazła się ze mną w salonie. Rzuciłem ją jak zwykłą szmatą i jak na szmatę właśnie spojrzałem. Stwierdziłem, że ta jej spalona na solarium skóra, a właściwie skorupa udająca skórę, i ten śmieszny tatuaż w kształcie orła na prawym ramieniu sprawiają, że wygląda jak gówno. Nic więcej, nic mniej.

– Byłbym zapomniał o jednym. Daj mi jeszcze chwilę.

Niespiesznie udałem się do łazienki, zostawiając samą tę dziwkę. W jednej z szafek odnalazłem pudełko z białymi rękawiczkami. Wróciłem z parą do salonu.

– Powiem ci, że te gumowe rękawiczki cholernie ciężko się zakłada. – Założyłem jedną i zakładając już drugą, mówiłem dalej. – Mam za duże dłonie, nawet jak na rozmiar XL, wiesz? No i po prawdzie ten tasak nie ułatwia sprawy.

Kiedy oderwałem się od tych rękawiczek, spostrzegłem, że nie leży tam, gdzie ją zostawiłem. Opierała się o okno i chciała tylko za pomocą czoła podnieść zasłonięte rolety. To był jej ostatni zryw, a ja pomyślałem, że tak oto Pola dobija się do świata, który się nią jedynie brzydzi. Zdecydowanym ruchem wybiłem jej to z głowy i chwilę później znów była wyłącznie pod moją kontrolą.

– Wiesz, zawsze dziwiła mnie twoja chęć do życia. Ten pęd ku światłu za wszelką cenę. To fascynujące, że mimo tylu przeciwności ty nadal walczysz Polu. Byłaś niezniszczalna. Byłaś, bo wszystko przecież ma swój kres.

Nie zareagowała na moje słowa. Nawet na mnie nie patrzyła.

– Spójrz na mnie! NO SPÓJRZ!

Złapałem jej szczękę i brutalnie uniosłem. Miała otwarte oczy, ale nie wiem, czy cokolwiek widziała, bo jej wzrok był nieobecny. Trudno. Pora kończyć przedstawienie.

– A teraz zarżnę cię jak prosię Polu, jak śmierdzące prosię, którym jesteś. – Pochyliłem się nad nią i uwolniłem jej usta. – Chciałabyś coś jeszcze powiedzieć Polu, zanim się od ciebie uwolnię?

Zakwiczała. Kwiczała długo i przeciągle.

– Tak też myślałem. Żegnaj Polu.

I było po wszystkim.

***

Mój ostatni pacjent właśnie zniknął za drzwiami. Zdjąłem białe rękawiczki, umyłem dokładnie ręce i poszedłem zamknąć na klucz swój gabinet. Nacisnąłem jeszcze na klamkę dwa razy, aby mieć pewność, że nikt tutaj nie wejdzie. Teraz byłem pewien. Mogłem wrócić do swojego wygodnego fotela pana życia i śmierci.

Już wcześniej znalazłem jej profil i dokładnie go sprawdziłem. Upewniłem się, wysłałem kilka wiadomości, spędziłem kilka dni na obserwacji. Wszystko grało, to był bezpieczny numer. Wystarczyło go teraz tylko wybrać. Nacisnąłem na zieloną słuchawkę. Po chwili odebrała.

– Tak?

– To ja. Facet lubiący bawić się w imiona.

– No cześć. Czyli co? Jednak widzimy się dzisiaj?

– Tak. Widzimy się dzisiaj. Tak jak ustaliliśmy.

– Świetnie. Czyli co w takim razie?

– W takim razie zacznijmy wszystko od początku. Witaj Polu.


  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Tekst trochę inny, ale po prawdzie podobny. Chciałbym podziękować wszystkim czytającym te moje teksty - komentarze zarówno pozytywne jak i negatywne wiele mi dały.
avatar
Narracja pajęczymi nićmi utkana już od 1. akapitu z oczywistym dla Czytelnika zamiarem dopadnięcia bohaterki, tytułowej Poli - zaplanowanej krwawej ofiary. To "Witaj/Żegnaj, Laleczko!" w kapsułce.

On - anonimowy "ja", narrator i zimne narzędzie zbrodni - nie ma żadnej twarzy, aparycji ni charakterystyki; nic o nim nie wiemy, poza jednym: ten typ zawsze wita się tylko po to, by pożegnać (patrz nagłówek tego horroru/thrilleru).

Jak przystało na ten gatunek literacki, perwersja, wyuzdanie z norm, socjopatia etc., etc. - wszystko to tutaj mamy na full wypas i od A do zet.

Przypadek Poli jest w tym naszym ziemskim na całym globie półświatku od zawsze na zawsze constans. Średnia życia prostytutki - to góra 30 lat
© 2010-2016 by Creative Media