Go to commentsZAMEK WULZBURG 15
Text 80 of 167 from volume: Jurij Klimiencienko. Okręt płynie dalej
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2020-06-17
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1038

Jakżeż to wszystko tutaj dalekie od tych uczonych paragrafów! Komendant nasz, ten żałosny dziadulo, wyłazi wprost z siebie z wściekłości:


- Zachciało się protestować, co?! Za dwa miesiące koniec wojny! Zwycięstwo Wielkiej Rzeszy przesądzone! Jakie paczki?! Jakie listy do domu?! Czy wy, świnie nieskrobane, wiecie, że wasz rząd przestał się wami interesować, kiedy *Czerwony Krzyż* zaproponował mu swoje dla was tutaj wsparcie?! Bardzoście też potrzebni Stalinowi! On sam w strachu, jak z tego wynieść swoją skórę w całości! Milczeć! Żeby mi nie było tu żadnych protestów!


Lecz nie do naszych dowódców z takimi chamskimi wrzaskami! Jeszcze tego samego dnia piszą następne pismo, jeszcze bardziej kategoryczne w tonie, z żądaniem wezwania szwedzkiego konsula, kraj którego powinien teraz podczas wojny bronić interesów wszystkich internowanych.


Od tej pory na ogromnej czarnej tablicy, wiszącej przed wejściem do więziennej kuchni, Krifta pisze nasze codzienne menu. Czego tu tylko nie ma!  Mięso, warzywa, tłuszcze, konfitury, cukier, czarna herbata cejlońska, kawa z Brazylii. Jak na wojenny stół po prostu same bażanty i ostrygi! Bieda w tym, że nazwy produktów pisane są wielkimi literami, a ich gramatura malutkimi: margaryny 10 g, dżemu 15, warzyw 25 dkg, mięsa 2 dkg, chleba 20. Wszystko to robi się z niemiecką precyzją - bo a nuż wpadnie tutaj jakaś komisja wyższej instancji?


Głód czyni swoją straszną powinność. Umierają palacz Kunzin, mechanik Kowalienko, marynarz Gładkow, drugi mechanik Bragin. W celach panuje ziąb. Zbyt mało dają nam węgla; Koller wydaje tego tylko dwie szufle na dobę. Tylko nie próbuj po cichu dodać do wiadra choćby jednego brykietu więcej. Ten człowiek widzi jak jastrząb. Wyrwie ci to wszystko z rąk, wysypie z powrotem na kupę, pysk drze jak opętany, czasem przy tym nie raz i nie dwa razy uderzy. Zdarza się, że nawet odprawia ciebie z pustym wiadrem. A te nasze papierowe przykrycia żadnego ciepła nie dają. Na dworze wciąż leje, hula wichura. Cieniutkie strużki wody ciekną z okien wprost do celi...


....................................................................................................................................................................



6 listopada 1941 roku. Właśnie zakończył się poranny apel na dziedzińcu. Komendant jakoś długo nie wychodził, i nas przetrzymali na tym zimnie przez całą dodatkową godzinę. Zamarzamy, a tu jeszcze zaczęło porządnie lać. Zresztą na tej naszej przeklętej górze deszcz pada chyba bez przerwy. Najbardziej parszywe myśli przychodzą ci do głowy, kiedy tak bez celu stoisz w dwuszeregu jak jakiś ostatni głupiec. Leje coraz mocniej, nogi w sabotach mam już całkiem mokre, trzęsę się z zimna jak w gorączce...


Wreszcie nas rozganiają z powrotem na górę. Nie zdążyliśmy jeszcze wrócić, gdy rozchodzi się z szybkością błyskawicy dziwaczna wiadomość:


- Kogoś przywieźli!

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media