Author | |
Genre | romance |
Form | prose |
Date added | 2020-09-08 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1065 |

Następnego dnia, w niedzielę po śniadaniu Maciek powiedział:
– Jadę saniami na mszę do Różaneczki. Na dziesiątą trzydzieści. Kto chętny, to zapraszam.
Zapadła niezręczna cisza. Niosąca dodatkowy dzbanek z herbatą Mirka rozglądnęła się. Popatrzyła na obraz na ścianie. Chrystus patrzył na wszystkich w napięciu.
– Nie, raczej dziękujemy – odpowiedziała za wszystkich pani Grajcarzyk.
– Ja chętnie pojadę! – prawie krzyknęła Mirka.
Chrystus wyraźnie się uśmiechnął.
– Proponuję pyszny obiad na wpół do drugiej, potem zbierzemy się i odwiozę was do Augustowa. Proszę się ubrać, ja przyprowadzę sanie.
Po kwadransie jechali już saniami przez pola. Był lekki mrozik, słońce świeciło. Mirka, okutana w koc siedziała na koźle obok Maćka.
– Pani Mirko, przyznam się, że nie bardzo rozumiem wasze układy rodzinne.
– Bo to długo tłumaczyć. Moi rodzice, to się pan domyśla, ja ze Sławką jesteśmy ich córkami, bliźniaczkami.
– Trudno nie zauważyć. A dzieci? Zdzisio dziwnie się trochę zachowuje.
– Jest… Był nieufny do kobiet. To syn Kazka z poprzedniego związku. Jego matka bardzo go skrzywdziła. Siedzi w więzieniu za znęcanie się nad dzieckiem, a Jagódka jest córką Mirki… Też z poprzedniego związku.
– Różnie się ludziom układa.
– A pan tak sam, przynajmniej Leleniukowa tak mówiła.
– Ano tutaj sam, w Krakowie mam rodziców. Trochę obrażonych, że tak daleko wyjechałem. Ale, jak Bóg da, to ściągnę ich tutaj, jak już ojciec przejdzie na emeryturę. Co pani jeszcze Leleniukowa opowiadała?
– A to i owo – uśmiechnęła się, dając do zrozumienia, że nie powie wszystkiego, czego się dowiedziała. – A co ona tak nie lubi tego angielskiego? Pytała, czy gdzieś byłam za granicą. Jak się dowiedziała, że znam angielski, to dostała jakiejś histerii. „Niech tę angielszczyzną piekło pochłonie!”
– Córka pani Leleniukowej nauczyła się angielskiego i pojechała do pracy do Anglii. Wyszła za Pakistańczyka, zmieniła wiarę. Teraz Leleniukowa boi się ludziom na oczy pokazać.
– Bywa i tak.
– Dojeżdżamy, jesteśmy jakiś kwadrans do przodu. Zajrzymy na stację benzynową.
Zsiedli z kozła, Maciek wziął z sanek kanister.
– Przytrzyma je pani, nie ma gdzie przywiązać.
Mirka ze spokojem, jakby od dzieciństwa wychowała się przy koniach, przejęła uzdę od Maćka. Maciek wcisnął jej jeszcze w rękę kostki cukru.
Zwierzę zachowywało się spokojnie. Mirka odważyła się go pogłaskać po pysku, koń otrząsnął się i trącił ją nosem w twarz.
– Dobry konik. – Dała mu jedną kostkę. Zlizał delikatnie. Nie był to taki koń, jakie widziała na zawodach jeździeckich. Nawet te, które ciągnęły dorożki w Krakowie, wydawały się jej mniejsze. Potężne konisko, przeszkody raczej nie weźmie skokiem, ale rozwali. Pamiętała, jak dwa takie konie rozgarniały piersiami śnieg, ratując ich z opresji.
Maciek wrócił z pełnym kanistrem. Podjechali na parking, na którym stało już kilka sań i samochodów terenowych i osobowych z łańcuchami na kołach. Mirka z ciekawością patrzyła na barokowy front kościoła, większego chyba niż cała reszta miejscowości, w której się znajdował. Obok stał dość nowy budynek, jakby szkoła z salą gimnastyczną.
– Taka mała miejscowość i taka duża szkoła? – zdziwiła się.
– To akurat jest poprawczak. Chodźmy!
Weszli do kościoła, usiedli w ławce w jednym z pierwszych rzędów, Maciek ukląkł, Mirka też. W kolejce do konfesjonału stały dwie osoby.
Panie Boże, pójdę, obiecuję pójdę, ale nie tak na wariata – mówiła czy modliła się w myślach.
Rozpoczęła się Msza. Ksiądz, ministranci, dzwonki…
– Dzisiejsza Msza Święta odprawiana jest za duszę… przekazał ksiądz z mównicy przy ołtarzu. – Po Mszy Świętej mieliśmy się modlić o Łaskę Ducha Świętego dla kardynałów gromadzących się w Watykanie na konklawe, które miało się dziś rozpocząć. Niestety, dziś w nocy dotarły z Włoch przerażające wiadomości o potężnym trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Rzym i okolice. Rzym leży w gruzach. Ucierpiały również budynki w Watykanie. Liczba ofiar nie jest znana, ale na pewno idzie w tysiące. Nie ma kontaktu ze służbami watykańskimi, los tych, którzy już przyjechali do Wiecznego Miasta, aby wziąć udział w wyborze Ojca Świętego, jest nieznany. Po Mszy odbędzie się Adoracja w intencji ofiar. Z całego serca proszę o uczestnictwo. Pomodlimy się również za ofiary nawałnicy, która przedwczoraj nawiedziła nasz region.
Po Mszy Maciek zaprosił Mirkę do cukierni w rynku pod pozorem zakupu ciasta na deser.
– Najlepsze ptysie w Podlaskiem – zachwalał, podając kawę.
W cukierni był dość duży tłok, jedni kupowali ciastka na wynos, inni siadali przy stolikach. Maciek, tak jak w kościele, co raz komuś się odkłaniał, po czym Mirka była mierzona uważnym spojrzeniem.
– Tak tu jest, wszyscy wszystkich znają. Zaraz się rozniesie, że Rudawiecki przyszedł ze śliczną panną do cukierni. Jeśli pani to nie przeszkadza, to proponuję, żebyśmy sobie mówili po imieniu.
– Będzie mi miło i mniej sztywno, Mirka. – Podała mu rękę.
– Maciek – Ujął jej dłoń. Myślała, że z szarmancka żartobliwie pocałuje ja w rękę, ale pochylił się i… poczuła na policzku łaskotanie wąsów, muśnięcie ust i zapach dobrej wody kolońskiej. Zaczerwieniła się, ale wyraźnie ucieszyła.
– Jak znam Leleniukową, to wiesz o mnie wszystko, opowiadałaś o swojej rodzinie, a ty sama co robisz?
– Studiuję na trzecim roku filologię klasyczną na UJ-ocie.
– I co będziesz potem robić?
– Myślę o dziennikarstwie. Napisałam parę artykułów o historii i filozofii starożytnej. Spotkały się z pozytywnym odbiorem. Poza tym uczę się języków, angielski, niemiecki, włoski…
– Straszne rzeczy w tych Włoszech. Wrócimy, to trzeba zobaczyć jakieś wiadomości.
– Faktycznie, straszne. Jak usłyszałam na kazaniu o tych ludziach, którzy zamarzli w samochodzie… Ale te twoje konie potężne, że w tym śniegu uciągnęły te sanie. W ogóle, że je miałeś. Przecież twoje gospodarstwo jest nowoczesne.
– Ale teren jest taki, że nie wszędzie dojedzie się samochodem czy traktorem, szczególnie w lesie. Poza tym zimą przyjeżdżają wczasowicze, jak jest śnieg, to organizuję im kulig.
– Bardzo ładnie tu jest. I u ciebie tak domowo.
– Miło mi to słyszeć. Ale musimy już wracać.
Gęś, jak na premierę kucharki, była bardzo smaczna. Maciek odwiózł całe towarzystwo na dworzec do Augustowa i pomógł państwu Grajcarzykom zapakować się do pociągu. Przed odjazdem podziękowali jeszcze raz za ratunek i gościnę a Mirka mocno uściskała Maćka.
– Objedliśmy gospodarza, a nic nie chciał wziąć – powiedział pan Grajcarzyk już w pociągu.
– Jakbyś zaproponowali córkę w rozliczeniu, to pewnie by wziął – śmiał się już w pociągu Kazek.
– Chciałabyś tam zostać? – spytał ją, kiedy rodzice zaczęli drzemać.
Mirka spuściła głowę.
– Zdaj prawo jazdy i zarezerwuj sobie czas za dwa tygodnie.
Wytrzymamy dwa tygodnie bez auta? – spytał Sławkę, kiedy byli już w domu.
– A dlaczego? Nie wrócisz tam po samochód?
– Mirka za dwa tygodnie będzie miała prawko.
– Chcesz z nią jechać po auto?
– Nie, zaproponuję, żeby pojechała tam sama.
Koniec
Jak łatwo zauważyć `Brzytwę` i `Gęś` łączą postaci sióstr Grajcarzyk. Oba opowiadania pierwotnie miały być fragmentami większej całości, ale definitywnie `wypadły`. A całość może kiedyś powstanie.