| Author | |
| Genre | romance |
| Form | prose |
| Date added | 2025-11-04 |
| Linguistic correctness | - no ratings - |
| Text quality | - no ratings - |
| Views | 31 |

Klinika, na ogół sterylna i cicha, rozbrzmiewała gwarem. Na blacie dyżurki stał kremowy tort z nieporadnie wbitą w lukier cyfrą 42. Obok był wazon z bukietem czerwonych róż. Liwia, w nienagannie uprasowanym uniformie, z wyraźnym trudem utrzymywała pozory radości. W ten piękny, poniedziałkowy wieczór personel nocnej zmiany zebrał się, aby złożyć jej urodzinowe życzenia i odśpiewać uroczyste „Sto lat”.
Zdmuchnęła świece, a potem, nim ktokolwiek zdążył sięgnąć po nóż, chwyciła plastikową cyfrę `4`.
– Cóż – zaśmiała się krzywo. – Zmieńmy to.
Odwróciła cyfry, tak, że tort dumnie prezentował teraz liczbę 24.
– Znacznie lepiej. Prawda? – zapytała w tłum, żartobliwie wysuwając język.
Część wybuchła szczerym śmiechem, a pozostali uśmiechali się życzliwie, gratulując jej formy.
Wkroczył Robert Sadowski. Uśmiechał się szeroko, a w ręce niósł mały, elegancki prezent. Podszedł do Liwii, czule ją objął i złożył życzenia, z radością dołączając do grupy.
– Liwko, kochana! Wyglądasz na dwadzieścia cztery! Wszystkiego najlepszego!
– Ooch… ty też specjalnie dla mnie przyjechałeś? – mruknęła z rozrzewnieniem, pozwalając się uściskać.
– Dziękuję wam kochani, jesteście wspaniali!
Zwróciła się do zgromadzonych, którzy ustawili się w półokręgu, aby jej wysłuchać. Nadeszła pora na krótkie przemówienie.
– To dopiero trzeci rok w waszym gronie, a ja mam wrażenie jakbyśmy znali się trzydzieści lat. Dziękuję za prezenty, życzenia, a przede wszystkim za waszą obecność, szczególnie tym, którzy się tutaj zjawili, mimo że to nie ich zmiana – powiedziała przenosząc wzrok na Roberta oraz kilka innych osób.
– Najlepsza ekipa pod słońcem, dzięki wam chce się tutaj pracować. Jeszcze raz serdecznie dziękuję! A teraz zapraszam na tort!
Liwia przesunęła kartę w czytniku, przekraczając próg dyżurki. Była ósma wieczorem. Kolejna nocna zmiana w klinice wydawała się nieskończoną pętlą białych korytarzy i cichego szumu urządzeń. Sprawy z mężem, już dawno zeszły na dalszy plan, ustępując miejsca narastającej obsesji, jaką stała się praca.
Zgodnie z zaleceniami dyrektora Kamińskiego, Jakub wymagał stałego nadzoru. Liwia i Anna miały go obserwować jak najczęściej w czasie posiłków, zajęć i czasu wolnego, odnotowując każdy, nawet najmniejszy gest. Właśnie teraz, korzystając z jednej z rzadkich w ciągu dnia przerw, Kuba rozmawiał przez telefon z rodziną. Siedział w kącie świetlicy, nieco z dala od innych, a jego głos był ściszony.
Liwia patrzyła, jak przyciska telefon do ucha, a na jego twarzy maluje się rzadka, ciepła emocja. Chłopak spędził w ośrodku już miesiąc i właśnie, po raz pierwszy Liwia zdała sobie sprawę, że dostrzegła w nim mężczyznę, a nie chłopca. Terapia i rygor kliniczny przynosiły widoczne skutki. Chłopak częściej się uśmiechał, był uprzejmy i angażował się w zajęcia. Podkrążone i smutne oczy ustąpiły miejsca jasnemu, pełnemu niezachwianej pewności spojrzeniu.
Jej myśli skręciły w zakazany obszar, porównując Jakuba do własnego męża. Nawet jeśli byliby w tym samym wieku, Sebastian nazwałby go pogardliwie `wymuskanym gogusiem` za jego młodzieńczą, dystyngowaną urodę i chłodny wdzięk. Ale Kuba był czymś więcej. Miał w sobie klasyczną elegancję i wewnętrzną iskrę. Ułożona, gęsta grzywka nie maskowała już czoła. Wyraźnie zarysowana linia szczęki, silna, męska szyja, przechodzącą w szerokie ramiona i plecy, które zyskały definicji. Pod luźnymi ubraniami bez trudu dało się dostrzec kształt wypracowanej na siłowni sylwetki. W jego urodzie była pewna chłopięca niewinność – złamana i przytłumiona, lecz teraz, pod działaniem terapii, wyłaniała się z niej męska siła.
Uświadomiła sobie, że to, co robi, jest rażąco niestosowne. Ona była pielęgniarką, on pacjentem, dzieliło ich prawie dwadzieścia lat różnicy i – co ważniejsze – nieprzekraczalna granica etyki. Mimo to nie mogła się opanować. Śledziła każdy jego ruch, podziwiając sposób, w jaki porusza się w głębokim fotelu, słucha, uśmiecha się, patrzy.
Wściekła na siebie, Liwia nagle zerwała się z krzesła. Musiała natychmiast przerwać ten niestosowny ciąg myśli. Ruszyła prosto do łazienki personelu i pochyliła głowę nad umywalką. Odkręciła kran i z impetem chlusnęła sobie lodowatą wodą w twarz. Zimno miało zmyć gorączkę zakazanego pożądania. Dość. Takie fantazje były niedopuszczalne. Była tu, aby leczyć, a nie podziwiać.
Liwia weszła do domu cicho, niemal bezszelestnie. Zostawiła szpilki w przedpokoju i od razu przemknęła do sypialni. Sebastian spał na boku. Oddychał głęboko i miarowo, w czasie kiedy letnie promienie słońca nieśmiało przebijały się przez zasłonięte rolety. Zbliżał się wschód słońca.
Sebastian był ucieleśnieniem archetypu samca alfa; solidny, dominujący, z muskularną sylwetką, którą rzeźbił na siłowni. Szerokie ramiona, silny kark i gęste, jasne włosy w nieładzie. Leżał na brzuchu, z ręką zgiętą pod głową, a naciągnięta lekko na biodra kołdra ledwo zakrywała jego tułów. Latem zawsze spał nago. Wyglądał seksownie – i on doskonale o tym wiedział.
Liwia poczuła niemal fizyczne pragnienie, by zanurzyć się w tym cieple. Całe jej ciało, zziębnięte po nocnym dyżurze w klimatyzowanej klinice, wołało o ten znajomy, intymny komfort. Marzyła, by położyć się obok niego, poczuć ciężar jego ramienia na swojej talii i oprzeć się o jego pachnącą skórę. Było to pierwotne, potężne pragnienie bliskości i cielesnego ugruntowania.
Jednak ten intymny głód miał dwa źródła. Chociaż jej ciało automatycznie szukało swojego męża, w jej głowie uporczywie tkwił inny obraz. Jakub Zborowski.
Zamknęła oczy. Zamiast zniewalających perfum Sebastiana poczuła ostry zapach chloru i mieszaniny leków.
Z ciężkim westchnieniem odsunęła się od łóżka. Najpierw prysznic. Potrzebowała chłodnej wody, by oddzielić to, co zawodowe, od tego, co prywatne – i to, co etyczne, od burzliwych fantazji. Dziś rano, leżąc obok męża, miała poczucie, że śpią we trójkę.
Obudził ją dźwięk telefonu. Jej własny był w trybie cichym, smartfon męża znajdował się na nocnym stoliku, a sygnał który wyrwał ją z krainy marzeń, był tępy, stłumiony, dochodził z oddali. Rozejrzała po oświetlonym, przestronnym pokoju, dostrzegając ubrania Sebastiana, bezładnie rzucone na oparcie krzesła. Ostre światło przebiło się przez gruby materiał jego jeansów i znów usłyszała krótką, przytłumioną melodię. Nie zastanawiając się zbyt długo podeszła do źródła dźwięku, wiedząc, że nie spodoba jej się, to, co za chwilę zobaczy w służbowej komórce męża. Stanowczo zbyt wcześnie na wiadomości z biura.
Odblokowała aparat bez trudu. Wzór był dokładnie taki, jaki dwa lata temu ustawiła w jego telefonie, bo on zupełnie nie przywiązywał wagi do ochrony danych, haseł i zabezpieczeń.
Zobaczyła dwie nieodczytane wiadomości z nieznanego numeru:
„Dziękuję za wczoraj. Było wspaniale!”
„Ps. Wybacz, że tak wcześnie, ale przez emocje wstałam przed budzikiem. Do zobaczenia wieczorem, całuję, K.”.
Liwia poczuła, jak grunt usuwa jej się spod nóg. Nie było krzyku ani łez. Była tylko obezwładniająca, mrożąca krew w żyłach cisza. Wiadomości paliły jej siatkówki niczym żrący kwas. Literka K. na końcu, była jak cios zadany ostrym narzędziem. Nieznany numer. Służbowy telefon. Wczoraj. Wczoraj, kiedy ona stała na dyżurze, by nie myśleć o problemach w małżeństwie. Żelazna obręcz zacisnęła się na jej skroniach. Gorycz, którą czuła, patrząc na Sebastiana, nagle zmieniła się w czystą, nienawistną furię.
Zacisnęła dłonie. Spojrzała na męża, śpiącego spokojnie i niczego nieświadomego samca alfa, i poczuła gwałtowną, dziką pokusę. Biała, duża poduszka leżała tuż obok. Wystarczyłby moment, krótki, stłumiony opór i wszystko mogłoby się skończyć. Skończyłby się ból, upokorzenie. Jej umysł stworzył scenariusz – ciężar aksamitnej bawełny, jego nagła konsternacja, chwila paniki. Oczywiście, tego nie zrobiła.
Wiedziała, że za kilka minut – może pięć, może dziesięć – w sypialni rozlegnie się irytujący dźwięk budzika, a Sebastian wstanie, by udać się do pracy. Do niej. Nie mógł przecież zastać jej stojącej nad jego spodniami z telefonem w dłoni. Z mrożącą precyzją, która graniczyła z obłędem, wsunęła smartfon z powrotem do tylnej kieszeni wytartych dżinsów.
Położyła się obok męża, udając, że śpi. Ciało, choć zesztywniałe z wściekłości, musiało udawać komfort i nieświadomość. Sebastian oddychał spokojnie i miarowo, nie wiedząc, że właśnie obok niego obudził się drapieżnik.





