| Author | |
| Genre | common life |
| Form | prose |
| Date added | 2025-12-03 |
| Linguistic correctness | - no ratings - |
| Text quality | - no ratings - |
| Views | 26 |

Do mieszkania Damiana, usytuowanego na trzecim piętrze, wiodła ciasna i duszna klatka schodowa w bloku z wielkiej płyty. Jakub zawiesił wzrok na obdrapanej ścianie, niepewnie naciskając na dzwonek do drzwi, który wyglądał jak włącznik światła. Wziął głęboki wdech, starając się uspokoić galopujący oddech. Adrenalina po bójce z ojcem opadła, ale pozostawiła po sobie drżenie i palącą gorycz w ustach. Drzwi otworzyły się szybko, a w progu powitał go Marian – ojciec Damiana. Nieco zaniedbany, z rozmierzwionymi włosami i uśmiechem odsłaniającym liczne ubytki – prawdopodobnie sam nie pamiętał, w jakich okolicznościach stracił większość zębów.
— Kuba! Synu! — Marian przywitał go z entuzjazmem, chwytając za ramiona z niespodziewaną siłą. — Co za miła niespodzianka! Wejdźże, no, wejdź! Damian na pewno się ucieszy.
W przeciwieństwie do chłodnej i sterylnej perfekcji domu Zborowskich, w tym mieszkaniu zawsze panował brudny, ale ciepły i przytulny chaos. Marian, wciąż ściskając ramię Jakuba, nagle spuścił wzrok, a na jego szczerej, pomarszczonej twarzy pojawił się lekki grymas zażenowania.
— Kuba, bo wiesz... — zaczął z bijącym w głosie poczuciem winy, drapiąc się po karku. — Mam prośbę. Taką... maleńką. Rencina dopiero w przyszłym tygodniu, a wiesz, jak jest. Masz parę drobnych? Tylko na papierosy i... no wiesz. Obiecuję, że oddam co do grosza, w przyszły piątek.
W zaistniałym położeniu Jakub poczuł zdumiewającą łatwość w podejmowaniu decyzji. Bez większego namysłu wyciągnął z kieszeni portfel, wyjmując banknot pięćdziesięciozłotowy. Wcisnął go mężczyźnie do rąk, uśmiechając się krzywo. Oczy Mariana rozbłysły szczerym, głębokim dziękczynieniem, które było bardziej wymowne, niż jakiekolwiek podziękowanie.
— Och, Kubuś! Jesteś kochany! Prawdziwy przyjaciel! Bóg zapłać!
Nie czekając na dalsze wyrazy wdzięczności ani na pytania o swoją opuchniętą wargę, Jakub odsunął się od mężczyzny i bez zapowiedzi wpadł do małego, ciasnego pokoju Damiana.
Chłopak leżał na łóżku przykryty kocem, pogrążony w głębokim, niezdrowym śnie. W pokoju panował półmrok. Jakub cicho zamknął za sobą drzwi, oparł się o nie plecami, próbując złapać oddech w jedynym miejscu, które wydawało mu się teraz bezpieczne.
Upewniwszy się, że przyjaciel wciąż śpi, wnikliwie rozejrzał się dookoła i zaczął miotać się po pokoju, gorączkowo przemierzając ciasną przestrzeń od ściany do ściany. Przeglądał szuflady, zagracone półki i bibeloty porozrzucane na biurku. Jego ruchy były porywcze i nieuzasadnione, jakby szukał klucza do ucieczki. W jego oczach nie było już smutku, tylko chłodna, paląca potrzeba. Kiedy zatrzymał się przy małej, chwiejącej się szafce, usłyszał za plecami ochrypły, zaspany głos Damiana.
— Kuba? Co ty tu robisz? — Uniósł głowę, ze zdumieniem przecierając oczy. Jakub bardzo rzadko go odwiedzał, więc jego widok, bezceremonialnie grzebiącego w jego prywatnych rzeczach, sprawił, że wydał mu się postacią z innego wymiaru.
Jakub nie odpowiedział od razu. Skrępowany własnym zażenowaniem, przeciągnął dłonią po twarzy, jakby chciał zetrzeć z niej wstyd.
— Cześć — wydukał, nie mogąc znieść tej narastającej fali upokorzenia.
— Czego szukałeś? — Damian usiadł na łóżku, badając go z wnikliwą uwagą.
Jakub z wahaniem przygryzł dolną wargę. Ostatecznie zapytał wprost i bez cienia skrępowania.
— Masz jeszcze jakiś towar?
To pytanie uderzyło w Damiana z podwójną siłą. Cios obuchem trafił go w sam środek świadomości – skrzywił się, a jego mina zdradzała mieszankę bólu i obrzydzenia. Od razu stanął mu przed oczami obraz skatowanego chłopaka z klubu, proszącego o to samo zapomnienie. Poczucie winy spiętrzyło się w jego wnętrzu, tworząc dławiący ciężar. Przecież sam przyniósł mu towar, byle tylko Jakub wszedł w interes, a teraz zrozumiał, że jego przyjaciel okazał się na to bardziej podatny, niż sądził. Zimny dreszcz przeszył go do szpiku kości.
— Ty jebany debilu… — W jednej chwili Damian wyskoczył z łóżka. Jego ciało, choć zmęczone, było gotowe do ataku. Zrobił dwa, szybkie kroki i z całej siły pchnął Jakuba, sprowadzając go na ziemię.
Opadli na dywan z głuchym łomotem.
— Co ty robisz?! — warknął zaskoczony Jakub.
— Ja ci dam, kurwa, towar! — krzyczał Damian, przytrzymując przyjaciela za ramiona. — Co ty do cholery, odpierdalasz, Kuba?! Jesteś już na głodzie?! Gadaj!
Po raz pierwszy w życiu Damian patrzył na przyjaciela z czystą, niehamowaną odrazą. Jakub miał być dla niego wsparciem, tymczasem stawał się nieznośnym brzemieniem, zbędnym, ciągnącym w dół ciężarem. Damian przytrzymywał Jakuba na ziemi żelaznym uściskiem, a jego oddech był szybki i ciężki. Zwolnił chwyt, dopiero kiedy dostrzegł w jego spojrzeniu strach i dezorientację.
— Puść mnie, do cholery! — Jakub oswobodził się, z ulgą złapał oddech, wybiegając na środek pokoju — Wkurwiłem się, okej? Pokłóciłem się z ojcem... Pobiłem się z nim! Puściły mi nerwy, a ty mi tu robisz awanturę!
— Pobiłeś się z własnym ojcem? — wyszeptał, zszokowany nowym wymiarem upadku Jakuba.
— Tak! Dzwoniłem, dzwoniłem chyba z dziesięć razy — kontynuował Jakub, już spokojniejszym, ale zdławionym głosem. — Nie odbierałeś, więc... tak, przepraszam za najście. Po prostu potrzebowałem... czegoś.
Damian, powoli się opamiętał. Wstał, a potem pomógł podnieść się Jakubowi. Odwrócił się do szafki nocnej. Rzucił wzrokiem na jej pusty blat, a potem gorączkowo przeszukał pościel, biurko i kieszenie bluzy, którą tuż po powrocie cisnął na oparcie krzesła. Jakub w milczeniu obserwował jego gorączkowe poszukiwania, zastanawiając się, co jest powodem nagłego zamieszania.
— Mój telefon! — fuknął Damian z rezygnacją, która przechodziła w złość. — Zostawiłem go w klubie! Kurwa!
— No to co za problem? Podjadę z tobą — zaproponował beztrosko Jakub.
Damian obrzucił go nieprzychylnym wzrokiem.
— Nawet o tym nie myśl. — Jego głos był teraz twardy i nieugięty. — Zostajesz tutaj. Nie chcę, żebyś tam wracał.
W pośpiechu wyskoczył do przedpokoju, by włożyć kurtkę i buty.
— Daj mi piętnaście minut, Kuba — krzyknął zza ściany. — Rozgość się. Zaraz wracam.
Mówiąc te słowa, Damian zatrzasnął za sobą drzwi mieszkania. Jakub został sam w półmroku, z przytłaczającym ciężarem własnego upadku i trawiącego go gniewu.
***
Damian przekroczył próg `Dekadencji` w ferworze wzburzenia, uświadamiając sobie, że widzi to miejsce w odsłonie, której dotąd nie znał. Parkiet świecił pustkami, rzucając na ściany blade, geometryczne cienie. Jedna para piła drinka przy barze, inna siedziała w loży, prowadząc kulturalną, spokojną rozmowę. W tle sączyły się ciche, nastrojowe dźwięki, w czasie, gdy postać za barem niespiesznym ruchem polerowała szkło, wydobywając z kieliszków ostatni refleks światła. Damian uśmiechnął się pod nosem. Po raz pierwszy dostrzegł w tym miejscu zwyczajny klub, a nie tygiel brudu, wyczerpania i destrukcji, w którym pracował.
— A ty, co? Przecież to nie twoja zmiana — zapytał ze zdziwieniem barman, uważnie oglądając pod światłem niską szklankę z grubym dnem.
— Zostawiłem telefon, zaraz wracam — Damian rzucił mu to wyjaśnienie w przelocie i ruszył w głąb lokalu. Kiedy znalazł się w korytarzu prowadzącym na zaplecze, miraż, który roztaczał wokół siebie ten lokal, pękł jak bańka mydlana. Jego uszu dobiegł głośny, gardłowy wrzask, pełen furii i rozpaczy:
— Kurwa mać! Ja pierdolę!
Damian dał się ponieść nurtowi ciekawości i szybko ruszył w stronę, z której dobiegało echo. Odkrył zbiorowisko kilku osób. Stali w półokręgu, stłoczeni przed drzwiami małego pomieszczenia gospodarczego. Rozpoznał Arka i swojego zmiennika – Sebastiana. Stali nieruchomo, tępo wpatrując się w mrok. Pozostałych dwóch mężczyzn nie znał; byli wyżsi, szorstcy, a z ich sylwetek i min emanowała chłodna, nieznana brutalność. Damian pomyślał, że to muszą być ci znajomi Luana, o których tylko słyszał — albańska, nieugięta rodzina. Nie myśląc wiele, chłopak podszedł bliżej, przeciskając się między dwoma nieznajomymi. Jego ciekawość była silniejsza niż narastający lęk. Spojrzał ponad ramionami Arka i Sebastiana.
Pomieszczenie, które oblegali, było małym schowkiem na środki czystości, oświetlonym jedną, migającą, bladą żarówką. To, co Damian w nim zobaczył, doszczętnie pozbawiło go tchu i sił.
W ciasnej przestrzeni pomieszczenia wisiała wątła sylwetka, podtrzymywana jedynie przez metalową klamkę. Był to powszechny, choć straszliwy akt samobójczy. W ułamku sekundy dotarło do niego, że ma przed sobą młodzieńca spotkanego tego ranka w toalecie.
Chłopak stał na lekko ugiętych nogach, a jego chudy tułów był nienaturalnie wyciągnięty w górę. Ciemny, gruby sznur był ciasno zaciśnięty wokół jego sinej, opuchniętej szyi.
Jego chłopięca twarz była teraz ciemna i niemal czarna w miejscach uderzeń, które Damian widział kilkanaście godzin temu; otwarte, bladoniebieskie oczy, pozbawione życia, wydawały się patrzeć prosto w Damiana. Krew, która sączyła się spod wargi, była już zaschnięta. Poszarpana koszula nadal wisiała na nim jak na wieszaku, a na piersi widniała wilgotna plama od wody lub potu. Ugięta pozycja ciała świadczyła o tym, że z własnej woli wybrał tę okrutną, samobójczą formę powieszenia, byle tylko uciec od długów i brzemienia konsekwencji.
Damian poczuł falę mdłości, która narastała z każdym oddechem. Przez te kilka sekund uświadomił sobie plugawą, ostateczną cenę, jaką się tutaj płaci. Nie chciał tu być. Chciał biec i nigdy się nie zatrzymać, uciec z tego bagna i z tego miejsca, które teraz wydawało się śmiertelną pułapką.
Arkadiusz, który stał najbliżej, wszedł w rolę dowódcy. Jego postawa była niewzruszona, jakby taki widok był dla niego codzienną, nudną rutyną. Zerknął na Damiana, a potem zwrócił się do Sebastiana prostym, oczywistym tonem:
— No, co tak patrzysz? Do roboty, sprzątamy — zarządził, bez cienia emocji.
Damian poczuł się do głębi zbulwersowany. Straciło się młode życie, a oni reagowali, jakby odkryli mysz, która wpadła w pułapkę; jakby to wydarzenie stanowiło domknięcie pewnego cyklu, nieuchronną kolej rzeczy.
Dwóch mężczyzn wymieniło między sobą kilka ostrych słów w niezrozumiałym dla niego języku, a następnie zwrócili się także do Arka, który szybko im coś odpowiedział, kiwając głową. Po tym nieznacznym porozumieniu, po prostu odeszli, jakby w tym makabrycznym widoku nie było już dla nich nic ciekawego ani wartego uwagi.
— Ten chłopak… znam go. Rozmawiałem z nim dzisiaj rano… — wydusił Damian, po krótkiej chwili otępienia.
Arkadiusz przerzucił na niego pytający wzrok, jakby dopiero w tym momencie uświadomił sobie jego obecność.
— Co mówił? — spytał, a w jego głosie nie było słychać żalu nad tym utraconym życiem, a jedynie chłodną, zawodową powinność. Być może chłopak zdradził coś, czego Damian nigdy nie powinien usłyszeć.
— Bał się. Był przerażony — odpowiedział Damian, nie odrywając wzroku od martwego ciała, które runęło na posadzkę jak kłoda, kiedy Sebastian odciął linę. Stłumiony łomot odbił się echem w głębi jego żołądka.
Arek podszedł bliżej. Kucnął przy ciele, dokonując powierzchownych oględzin, jak technik, który ocenia awarię maszyny.
— Coś jeszcze? Pytał o kogoś?
Damian przecząco poruszył głową.
— Wspominał tylko o długach — dodał, poprzedzając słowa chwilą ciszy. — Co on tutaj właściwie robił? Często mijałem go na korytarzu, ale nie pracował w klubie.
Arkadiusz obdarzył go spojrzeniem pełnym zgorszenia, jakby poruszony temat był w tym miejscu surowo zakazany.
— Miał dużo, różnych zadań — Sebastian rzucił odpowiedź przepełnioną jawną pogardą, nawet nie siląc się na ukrycie drwiny. — Kto go teraz zastąpi? — Tym razem zwrócił się do Arka, a jego oblicze stało się nagle poważne i naznaczone widoczną obawą. To było jak kropka nad „i”. Egzystencja tego, biednego chłopaka została zredukowana do roli narzędzia w trybach mechanizmu. A przecież w innym świecie stanowił dla kogoś fundament życia. Musiał być dla kogoś synem, bratem, przyjacielem – nieodłączną częścią czyjejś historii. Ale w tym miejscu cały ten ciężar ludzkich więzi zanikał, był bez znaczenia.
— Może ty?! — warknął Arek, patrząc na Sebastiana w sposób, który dawał jasno do zrozumienia, że minął czas na żarty i jałowe pytania. Sebastian z cichym posłuszeństwem ujął denata pod ramiona i bez słowa powlókł jego martwy ciężar w głąb korytarza.
Arkadiusz wstał, mierząc Damiana wzrokiem pozbawionym litości.
— A ty, co?! Przyszedłeś popatrzeć, czy chcesz pomóc?! — Skinął głową w stronę kolegi, który w ciszy, lecz z ogromnym wysiłkiem, wlekł zwłoki.
Damian z trudem przełknął ślinę, czując narastający ucisk w gardle, a jego źrenice rozszerzyły się pod wpływem stresu.
— Zapomniałem telefonu. Sory, już spadam, na razie.
Arek nie odpowiedział. Śledził bezwzględnym wzrokiem, jak Damian powoli się wycofuje, skręcając w alejkę, która prowadzi do toalet dla personelu. Kiedy znikł z jego pola widzenia, Damian gwałtownie przyspieszył. Prawda uderzyła go z brutalną siłą: to, co działo się w ukrytych zakamarkach „Dekadencji”, było poza wszelką logiką, poza prawem i poza ludzkim pojęciem. Ten zgon na pewno nie był tutaj odosobnionym przypadkiem. To była nagminna cena, jaką płaci się za niewłaściwe znajomości w tym miejscu. Czymże był on sam, jeśli nie kolejnym trybikiem, którego życie mogło się skończyć jednym, mściwym skinieniem głowy? W tej chwili postanowił, że nigdy do tego nie dopuści. Odtąd będzie działał z ostrożnością, bezwzględnie trzymając się cienia, dopóki nie znajdzie sposobu, by dobrowolnie opuścić to siedlisko zła i upadku.





