Go to commentsDekadencja - 8. Wiedza absolutna
Text 8 of 8 from volume: Dekadencja
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2025-12-05
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views22

Drzwi mieszkania otworzyły się z takim impetem, że Marta i Jakub, choć siedzieli w pokoju, na przeciwległym końcu korytarza, zaintrygowani spojrzeli w stronę wejścia, by rozpoznać przybysza. 

— Damian! Jesteś wreszcie, grasz z nami?! — Rozentuzjazmowana dziewczynka nie mogła opanować radości, kiedy zobaczyła brata, który odwieszał kurtkę na garderobę. Damian poczuł, jak niewidzialny ciężar powoli opada na jego ramiona i plecy, sprowadzając go do stanu zupełnej bezwładności. Miał nie więcej niż kilkanaście sekund, aby przestawić się z trybu groźnej i mrocznej atmosfery klubu na domową sielankę, pełną rodzinnego ciepła, braterstwa i harmonii. W przeciwieństwie do niczego nieświadomej i niewinnej Marty, spojrzenie Jakuba pytało bez słów.  Intuicja podpowiadała mu, że wizyta w „Dekadencji” przebiegła inaczej, niż jego przyjaciel sobie to zaplanował. Kiedy Damian nawiązał kontakt wzrokowy, Jakub instynktownie poderwał się z miejsca i z wahaniem podszedł bliżej.  

— Jasne, zaraz przyjdę, Martuś! — odkrzyknął Damian radośnie do młodszej siostry, a jego oczy śledziły Jakuba z jawnym wyczekiwaniem. 

— Co jest? — Wyszeptał Jakub, a jego głos, cienki i łamliwy, pobrzmiewał ukrytym lękiem.  

Damian poczuł wewnętrzny opór. Wolał uniknąć eskalacji paniki, ale musiał  pilnie zweryfikować kulisy ich niedawnych transakcji z siatką dystrybucyjną zwerbowaną przez Jakuba. 

— Nie, nic, tylko… — zastygł na moment w pół słowa, tłumiąc w sobie narastającą obawę. — Chciałem się upewnić, że prawidłowo rozliczyłeś się z ostatnich transakcji. Niczego nie pomyliłeś? Hajs się zgadzał? 

Jakub wstrzymał oddech. Ogarnęło go przeczucie, że to pytanie ma znacznie szerszy kontekst, aniżeli tylko wybiórczą kontrolę księgowości. 

— Wszystko się zgadzało, a co? Jest jakiś problem?  

— Nie, wszystko w porządku — rzucił błyskawiczną odpowiedź, ze stanowczością, która nie pozostawiała miejsca na wątpliwości. — Wolę mieć pewność. 

— Idziecie, czy co?! 

W tle rozbrzmiał zniecierpliwiony głos Marty. 

Damian uciął nagle wątek, uznając przesłuchanie za skończone. Z głośnym stukotem cisnął obuwie w kąt, krzycząc do siostry:  

— Idziemy, idziemy! Tylko nie płacz, jak znowu zgarnę Wiedeń! 

*** 

Upływające dni nie osłabiły lęku, a jedynie spotęgowały niepokój związany z oczekiwaniem. W końcu nadeszło nieuchronne — konieczność wymusiła na Damianie powrót do klubu. Wszedł do lokalu z nienaturalną ostrożnością, po cichu, jakby obawiał się, że zbudzi czyhające w ciemnych zakamarkach demony. Czuł się jak intruz w miejscu, z którym wiązał spore oczekiwania, a dawne nadzieje zastąpił  wstręt i paląca niechęć. Zastygł na moment w drzwiach prowadzących na zaplecze, zmuszając się, by przekroczyć niewidzialną granicę. W korytarzu natknął się na Arkadiusza, który nonszalancko opierał się o ścianę, jakby czekał właśnie na niego.  

— Cześć, szef chce cię widzieć. Teraz. — Jego głos był twardy i nieznoszący sprzeciwu.  

Damian poczuł nagły, silny sprzeciw. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa, jednak już po chwili jego wewnętrzny bunt rozsypał się w pył. Wybór w tym miejscu po prostu nie istniał. Uświadomił sobie, że nadszedł czas konfrontacji z konsekwencjami swojej nadmiernej ciekawości sprzed kilku dni. Z westchnieniem, które ugrzęzło mu w gardle, skinął głową. 

Stał przed drzwiami symbolizującymi ostateczną granicę między zorganizowanym chaosem klubu, a jego sercem, w którym zapadały wszystkie wyroki. Wystarczył jeden ruch ręki, aby wejść za mroczne kulisy. Wziął głęboki oddech i nacisnął na klamkę. Narzucił maskę niewzruszonej pewności siebie. Tutaj władza była walutą, więc nie mógł pozwolić sobie na słabość, czy choćby cień wahania. 

Światło i atmosfera uderzyły w niego z siłą kontrastu. Gabinet Luana był azylem ekstrawagancji i zimnej elegancji. Na podłodze spoczywał ciężki, perski dywan o stonowanym, granatowym deseniu, który doskonale tłumił kroki i pochłaniał wszelki dźwięk. Ściany, wyłożone ciemnym drewnem orzechowym, zdawały się chłonąć światło, a jedyną dekoracją były oprawione w srebro, czarno-białe fotografie  miejskiej architektury.  W powietrzu unosił się gęsty zapach cygar i drogiej, męskiej wody kolońskiej. 

W centralnym punkcie stało szerokie, mahoniowe biurko, na którym panował idealny ład i porządek — jedynie srebrna papierośnica i kryształowa popielniczka świadczyły o obecności właściciela. 

Za tym biurkiem siedział Luan — szef i niekwestionowany władca tego terytorium, bezwzględny car swojego imperium. Był ubrany w drogi, nieskazitelnie skrojony, ciemny garnitur. Jego postawa była wyprostowana i nieruchoma. Gdy ich wzrok się skrzyżował, Damian poczuł instynktownie, że każda sekunda ciszy jest na wagę złota. 

— Usiądź, Damian — ton Luana był gładki, bez cienia emocji. 

Damian z zawahaniem zajął miejsce na skórzanym fotelu, który był dla niego zbyt niski i głęboki. Wycofany, niemal skamieniały, wiedział już bez słów, że szef nie zaprosił go, aby rozmawiać o grafiku. 

Luan emanował urzekającą klasą i nienaganną wytwornością, która była równie zastraszająca, jak jego władza. Był wyrazistym brunetem o gęstych, ciemnych włosach, przyciętych krótko i starannie ułożonych. Jego oliwkowa cera, lekko muśnięta słońcem, kontrastowała z nieskazitelną bielą zębów. Uwagę Damiana przykuwały jego rysy: mocna, zarysowana linia szczęki i wydatny nos, typowe dla południowej, albańskiej urody. Twarz Luana była przystojna, ale brakowało w niej ciepła – każdy szczegół wydawał się być stworzony do budzenia respektu. Poniżej warg, ułożonych w idealnie opanowaną, neutralną minę, spoczywał delikatny, precyzyjnie wystylizowany zarost, który nadawał mu drapieżnego charakteru. Najbardziej intrygujące, i jednocześnie niepokojące, były jego ciemnobrązowe, głębokie oczy. Były jak polerowany kamień – nieprzeniknione, pozbawione emocji, śledzące Damiana z metodyczną uwagą, która nie zdradzała ani gniewu, ani ulgi. Patrząc w nie, Damian poczuł instynktownie, że ma przed sobą kogoś, kto widział i osądzał o wiele więcej, niż był w stanie pojąć. 

Luan pochylił się nieznacznie, dotykając gładkiego mahoniu. Jego głos, choć cichy, brzmiał w eleganckiej ciszy gabinetu jak wyrok. 

— Widzę, że wróciłeś do pracy. Cieszę się. 

Damian wymusił na sobie uśmiech.  

— Tak, szefie. 

— Powiedz mi, jak minęła ci ta przerwa? Udało ci się trochę odsapnąć? 

Głos szefa był niski i melodyjny, ale każde słowo, wypowiedziane poprawną, choć słyszalnie akcentowaną polszczyzną, budziło w Damianie dodatkowy stres. Co dziwniejsze, pomimo paraliżującego strachu, odczuwał względem Luana nieodparty respekt. 

— Tak, chociaż nie nazwałbym tego odpoczynkiem — odparł Damian. — Kiedy nie ma mnie tutaj, pracuję przy wykończeniu wnętrz. 

Luan uniósł ciemną brew w geście szczerego zdziwienia. 

— Wykończenia wnętrz? Ale po co, Damian? — Pytanie, a raczej drwina zawisła w powietrzu. — Przecież za niedługo zarobisz tutaj tyle, że będziesz mógł ten swój dom nie tylko wykończyć, ale i wybudować od fundamentów. 

Damian poczuł skurcz w żołądku na samą myśl, że miałby ugrzęznąć w tym miejscu na stałe. Przed oczami pojawił się gwałtowny, przerażający błysk: krew, mężczyzna z uciętymi palcami, martwy chłopak w schowku. Lęk zamienił się w fizyczny ucisk w klatce piersiowej. Po co te podchody? Czego on chciał? 

Luan kontynuował, ignorując widoczne poruszenie chłopaka. 

— W ostatnim tygodniu odnotowałem wzrost sprzedaży. Niewątpliwie dzięki tobie i twojemu przyjacielowi, który stworzył nową siatkę kontaktów. Jestem pod wrażeniem. 

Luan z głośnym zgrzytem wbił się w oparcie fotela, a cisza w gabinecie stała się nieznośna. 

— Chcę go bliżej poznać, Damian. Przyprowadź go do klubu. 

Damian poczuł falę gorąca, rozlewającą się po ciele. Instynktownie zbojkotował pomysł szefa, a niepokój malujący się na jego twarzy był niemożliwy do ukrycia. 

— Szefie, nie! On… Kuba to tylko zwykły student, jak reszta tych naiwnych dzieciaków, bogatych rodziców, które ochoczo kupują. On nie nadaje się do tego biznesu. Może lepiej, żeby się nie wychylał.  

Damian zamarł, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział. W ciemnobrązowych, nieprzeniknionych oczach Luana zauważył delikatne poruszenie. Od razu przypomniał sobie słowa Arka: „Robisz to, co on każe. Nie ma odwrotu”. 

Luan uśmiechnął się krzywo, z satysfakcją, która była groźniejsza niż otwarty gniew. 

— To nie jest pytanie, Damian — powiedział cicho, a jego głos stał się nagle chłodniejszy. — Wszedł w tajniki mojego biznesu. Muszę poznać ludzi, na których polegam.  

Damian natychmiast się zreflektował. Opanował drżenie rąk, z powrotem przybierając nieugiętą postawę. 

— Oczywiście. Przepraszam za niesubordynację, szefie.  Kiedy mamy przyjść? 

— W najbliższą środę — Luan uśmiechnął się szerzej, a jego wzrok złagodniał, choć jego oczy wciąż pozostawały zimne. — Mam urodziny. To będzie świetna okazja, żeby lepiej się poznać i zintegrować.  

Zanim Damian zdążył odpowiedzieć, drzwi gabinetu rozwarły się z gwałtownym impetem. Do pomieszczenia wpadł mężczyzna łudząco podobny do Luana, ale nieco niższy i bardziej nerwowy w postawie. Na lewej skroni miał wygojoną bliznę, która przecinała jego ciemną, gęstą brew. Za sprawą tego drobnego niuansu, Damian rozpoznał mężczyznę bez trudu. To był jeden z Albańczyków, którzy stali przy schowku na środki czystości, i który wymieniał ostre słowa z Arkiem. 

Brunet zaczął głośno krzyczeć w nieznanym, gardłowym języku, nerwowo przemierzając lśniący, perski dywan. Jego słowa były pełne furii, a gestykulacja gwałtowna. Był tak pochłonięty własnym wzburzeniem, że początkowo nie zauważył Damiana, wciśniętego w fotel. 

Luan  spokojnie podniósł dłoń, a potem odpowiedział równie burzliwym, ostrym tonem. 

— Yavi, qetësohu menjëherë! Ta lëmë temën e hesapit për më vonë, a nuk e sheh që kam takim?! — wrzasnął Luan, a jego głos, choć niski, niósł w sobie ostrą nutę. 

Damian zastygł w bezruchu. Te obco brzmiące frazy w ustach Luana, który chwilę temu mówił nieskazitelną polszczyzną, wydały mu się nagle absurdalne.  

Luan, nie odrywając oczu od mężczyzny, gestem dłoni, pełnym dominacji, wskazał na Damiana. 

Mężczyzna, któremu ledwo udało się opanować oddech, natychmiast się uspokoił. Jego wzburzenie ulotniło się w jednej chwili, przygwożdżone autorytarnym spojrzeniem przełożonego. Ciemne oczy, równie nieprzeniknione jak oczy Luana, zatrzymały się na Damianie tylko na krótką chwilę, po czym odwrócił się i milcząco opuścił gabinet, zamykając za sobą drzwi z lekkim kliknięciem. 

Luan odczekał chwilę, aż cisza w gabinecie stanie się idealna. Wziął głęboki wdech, a w powietrzu znów uniosła się woń cygar. 

— Wybacz tę scenę, Damian — powiedział Luan, z nutą zmęczenia w głosie. — To Yavi, mój młodszy brat. Jest... nieco ekscentryczny i nieokrzesany. Szybko się denerwuje, a że ostatnio sporo się u nas dzieje, trudno go uspokoić. 

Luan znów się uśmiechnął, ale tym razem był to uśmiech, który zaniepokoił Damiana, jeszcze bardziej niż gniew Yavi`ego. To było jak zaproszenie do niebezpiecznej gry. 

— Wracając do tematu. Środa, dwudziesta. Nie spóźnijcie się.  

— Oczywiście, będziemy na pewno — odparł Damian, a jego głos, choć opanowany, był suchy i zduszony. 

Wstał i ruszył w stronę drzwi, czując, jak kamień w jego żołądku nabiera ciężaru. Wiedział, że uszedł cało, ale wiedział też, że to nie koniec.  

Był o krok od wyjścia, jego dłoń już niemal spoczywała na chłodnej klamce, kiedy zimny i bezwzględny głos Luana dotarł do jego uszu. Ton był teraz bardziej nieformalny, trochę towarzyski, co czyniło go jeszcze bardziej złowieszczym. 

— Prawie bym zapomniał. Gratuluję wygranej twojej siostry w konkursie recytatorskim. Ta mała to bardzo zdolne dziecko. Jeśli teraz zapewnisz jej odpowiednie warunki i narzędzia do pracy, to zaowocuje w przyszłości wielkim sukcesem, pamiętaj o tym, Damian. 

Ciało Damiana zesztywniało. Nieświadomie cofnął dłoń z klamki i stanął nieruchomo, plecami do biurka. 

Jego naiwność nie miała granic. Jak mógł sądzić, że ten bezwzględny suweren wie o jego życiu tylko to, co sam raczył mu wyjawić? Luan w kilku zdaniach obalił jego pewność, jednocześnie demaskując jego skrajną głupotę. Przerażenie ogarnęło go niczym lodowaty skurcz, sięgając głębiej niż strach wywołany widokiem Luana czy furią Yavi`ego. To nie były zwykłe gratulacje; to był sygnał ostrzegawczy, jasny i brutalny komunikat: Jesteś obserwowany. Wszędzie mamy zasięg. Twoje nieposłuszeństwo będzie miało swoją cenę, a cena ma twarz twojej siostry. 

Damian poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Ołowiany ciężar rozlał się w jego ramionach, a wszelka myśl o buncie zniknęła.  

Skinął głową, nie mając siły, by się odwrócić. 

— Dziękuję, szefie. 

Złapał za klamkę i opuścił gabinet bez słowa, zostawiając za sobą Luana, jego władzę, jego cygara i jego absolutną, przerażającą wiedzę. W korytarzu Arkadiusz już na niego nie czekał. Damian szedł przez labirynt Dekadencji, czując się lżejszy i jednocześnie cięższy niż kiedykolwiek. Niewidzialny sznur łączył teraz Luana i Martę, a Damian był jedynie punktem, w którym te dwie siły się spotykały. Był uwięziony.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media