Go to commentsAnna i wampir
Text 1 of 8 from volume: Moje opowiadania
Author
Genremystery & crime
Formprose
Date added2013-04-11
Linguistic correctness
Text quality
Views2795

MI6

Anna i wampir

Mojej Żonie

I

Anna i ja

Prawie   bezgłośne  skrzypnięcie   drzwi.  Jak    zwykle  po  cichu  weszła Anna. Moja żona… Anna…

- Witaj, kochanie – przywitała się.

- Witaj, Aniu.

- Jak ci minął dzień? – zapytała.

- Dobrze. A tobie, Aniu?

- Wspaniale   –   uśmiechnęła  się.   –   Zrobiłam,  wracając  z  pracy,  zakupy :  dwie pełne siatki. Trochę się nadźwigałam.

- Mogłaś zadzwonić, przyjechałbym po ciebie samochodem.

- Wiem,  ale  jakoś   tak   wyszło…   zresztą    miałam   coś   do  załatwienia po drodze. Nie gniewasz  się?

- Żartujesz? Pewnie, że nie.

Spojrzałem na Annę.  Długie i proste czarne włosy  spadały  kaskadą na   jej    smukłe   ramiona.    Zielone   oczy   patrzyły    na    mnie   z  ufnością   i  uczuciem.  W  świetle  dnia  rysowała się  szczupła  sylwetka    mojej  żony o  nienagannej  figurze,  którą  charakteryzowały   szerokie  biodra,  wąska  talia  i  drobne   sterczące   piersi.  Anna  ubrana   była tego dnia w  granatowy kostium.  Zdjęła  pantofle i żakiet, pozostając w sięgającej do kolan  spódnicy oraz  białej koszuli. Po chwilii  zgrabnie ruszyła w stronę okna.  Jej włosy i koszula  falowały  w  przeciągu  otwartych  okien, bose stopy odbijały się na podłodze.

- Idę się   odświeżyć, a potem przygotuję kolację – powiedziała, wychodząc z pokoju.

Wróciłem myślami do przeszłości.

1



Poznaliśmy   się   z  Anną  na  trzecim  roku   studiów  w  jednym  z   toruńskich  klubów. Ja  studiowałem  prawo, ona    zarządzanie  i  marketing.  Pobraliśmy   się  zaraz   po   obronie   dyplomów.   Ślub    był  cichy   w zasadzie –   tylko  my  dwoje.  Nie  chcieliśmy   szumu,  wielkiej   gali,  tych   spojrzeń.  Miesiąc  później   przenieśliśmy   się   do Warszawy. Oboje  robiliśmy    tak zwaną karierę:  ja  pracowałem w małej, prywatnej  kancelarii adwokackiej,  Anna   w  firmie  reklamowej. Zarabialiśmy,  jak na  polskie  warunki,  dobrze.  Wkrótce   kupiliśmy  na  kredyt   małe  dwupokojowe   mieszkanie,  które  pochłaniało   sporą   część   wspólnych    dochodów.  Nasze    wymarzone  „M”  położone   było  na  jednym  ze  stołecznych osiedli  na  skraju   miasta.  Czterdzieści   pięć   metrów   na  czwartym  piętrze to  niewiele, ale i tak czuliśmy  się  szczęśliwi,  powiedziałbym  nawet  –  wybrani.  Na  marginesie zresztą – gdyby  nie   pomagali  nam rodzice, nic  by z tej naszej „samodzielności”  nie  wyszło.  Kupiliśmy  trochę  używanych  mebli,   samochód  –  starego   grata  [jak   go  żartobliwie   nazywała   Anna],  zagospodarowaliśmy  się. Dziś  wypadała   rocznica   naszego   pierwszego   spotkania   i   równocześnie ślubu.  Powiedzieliśmy   sobie  „tak”  dwa  lata  temu w małym wiejskim  kościółku.

Anna  przygotowywała właśnie uroczystą, zaplanowaną  wcześniej  kolację.   Wstałem,  rozłożyłem   stół  i  nakryłem  go śnieżnobiałym obrusem, kupionym specjalnie  na  tę okazję. Założyłem  szary  garnitur, białą  koszulę i zawiązałem   krawat.   Następnie   wyjąłem    z   barku    szampana   i    butelkę  czerwonego  wina.  Spojrzałem  w  stronę  biurka,  gdzie  w  wazonie  mienił  się czerwienią  bukiet złożony z kilkunastu czerwonych róż. Byłem gotowy.

Zajrzałem do kuchni. Anna dalej uwijała się przy kolacji, przyjemnie pachniało. Powiedziałem o tym Ani.

- Dziękuję. To, co tu robię, to ma być niespodzianka, więc uciekaj stąd – pogroziła mi palcem.

- Acha! – zawołała, Anna, kiedy wycofywałem się z kuchni.

- Tak, Aniu?

- Przyniosłam kilka gazet. Jak byś miał ochotę w międzyczasie poczytać sobie, to leżą na stole w pokoju.

- Jasne, Aniu, poczytam sobie.

Wróciłem do pokoju. Usiadłem na fotelu. Wyciągnąłem papierosy i zapaliłem jednego. Ponownie wróciłem myślami do przeszłości.

Z Anną to była miłość od pierwszego wejrzenia. Myślę, że z wzajemnością. Poznaliśmy się – jak  wcześniej  wspomniałem  –  w  jednym  z toruńskich klubów; a w zasadzie zostaliśmy sobie

2



przedstawieni. Nawet nie pamiętam, kto nas zapoznał. Pamiętam tylko czarne włosy Anny, jej oczy, spojrzenie i jej uśmiech. Potem był cudowny wieczór: pełen rozmów, drinków, zabawy, uśmiechów i patrzenia w oczy. Następnego dnia znowu spotkanie; rozumieliśmy się w zasadzie bez słów. Po trzech randkach wiedziałem już, że to „ta jedyna”, „na całe życie”. Później pierwszy pocałunek, pierwszy uścisk dłoni, pierwszy kontakt fizyczny – radość, spełnienie. Poznawaliśmy się coraz lepiej.

Anna była pełna sprzeczności. Raz była to dziewczyna żywa, radosna, tzw. dusza towarzystwa, drugim razem zamykała się w swoim pokoju w akademiku  z książkami i nigdzie nie wychodziła. Nasi znajomi mówili wtedy: „Anna ma złe dni”; tolerowała wówczas tylko mnie…

- Kolacja gotowa – powiedziała Anna, wychodząc z kuchni. Zrobię się jeszcze tyko „na bóstwo” i możemy zaczynać. – Tylko nie wchodź do kuchni – pogroziła mi znowu palcem.

- Dobrze Aniu – uśmiechnąłem się.

Zrobiłem sobie drinka: whisky z lodem. Zapaliłem kolejnego papierosa. Sięgnąłem po gazety.

Na pierwszych stronach przewijał się jeden temat: „ Seria morderstw w Warszawie”, „ Nieuchwytny zabójca w stolicy”, „Policja bezradna”, „Cztery ofiary mordercy”, „ Warszawiacy boją się wychodzić po zmroku”… Szczerze mówiąc: zacząłem bać się o Annę i - może trochę - o siebie, o nas. Anna bagatelizowała to: „ Nic mi nie będzie” – mawiała. Ja bałem się o nią dalej.

W międzyczasie pojawiła się towarzyszka mojego życia.

Byłem olśniony wyglądem mojej żony. Założyła prostą, elegancką czarną sukienkę na ramiączkach, sięgającą do połowy łydek. Na szyi błyszczały sztuczne perły, rozpuszczone włosy opadały na ramiona.

- Wyglądasz prześlicznie – pochwaliłem Annę.

- Dziękuję.

Podniosłem się z fotela i podszedłem do żony. Wręczyłem jej kwiaty, pocałowałem ją. Anna odwzajemniła pocałunek, przytuliła się do mnie.

„Kocham cię” – szepnęła.

Otworzyliśmy szampana. „Za nas” – powiedzieliśmy równocześnie; nasze głosy zlały się w jeden.

Wnieśliśmy potrawy przygotowane przez Annę. Otworzyłem wino. Zasiedliśmy do stołu. Moja żona postarała się – stół wyglądał imponująco.

3



Po kolacji Anna chciała zaparzyć kawę.

- Zostaw, kochanie. Ja to zrobię. – powiedziałem.

Anna uśmiechnęła się.

Do kawy otworzyłem francuski koniak. Wypiliśmy. Ja zapaliłem papierosa. Potem długo kochaliśmy się.

***

- Wiesz! – odezwała się Anna, gdy odpoczywaliśmy, przytuleni do siebie, rozkoszując się ciepłem i bliskością swych nagich, spoconych ciał. – Kocham cię bardzo. Chcę, żebyś to wiedział.

- Wiem. Ja też cię bardzo kocham.

Potem leżeliśmy przez chwilę w ciszy, spełnieni, szczęśliwi – we dwoje.

W pewnym momencie Anna przerwała tę ciszę. Dziś wiem, że była to błogosławiona cisza:

- Mam dwie wiadomości dla ciebie: – zaśmiała się nerwowo - dobrą i złą. Od której mam zacząć?

- Od tej dobrej oczywiście – odpowiedziałem ze śmiechem, jednak w głębi duszy poczułem  niepokój.

- Będziemy mieli dziecko…

- To cudownie! – wykrzyknąłem, przerywając żonie. – Nie mogłaś sprawić mi większej radości. Zwłaszcza dziś.

Przytuliłem Anną. Cieszę się - szepnąłem. – Naprawdę!


II

Ja i wampir

Kiedy trochę ochłonąłem, zapytałem Annę:

- A ta druga wiadomość?

- To ja! – wykrzyknęła, jakby od dłuższego czasu tłumiła coś w sobie, dręczyło ją to.

- Co „ty”?

4



- To… wszystko… ja!

- O czym ty, do cholery, mówisz? – zniecierpliwiłem się.

- To ja ich zabiłam. Nie mogłam inaczej… Dlatego ciągnęłam cię do Warszawy… Chciałam zemsty, sprawiedliwości i… Sama nie wiem. – Anna zrobiła głęboki wdech. - Wszystko to, co pisały gazety od pół roku… te morderstwa… to przeze mnie.

Powoli to, co mówiła Anna zaczęło do mnie docierać.

- Opowiedz mi wszystko – poprosiłem.

- Kilka lat temu zostałam zgwałcona… - Anna mówiła z trudem - … chociaż złapano winnych, to ich nie skazano… jakieś niedociągnięcia formalne, czy coś w tym rodzaju… prawnicze brednie!… - krzyknęła Anna - ale co, mnie to obchodzi, do diabła!? Gdzie sprawiedliwość? Czy to moja wina?

Anna załkała i przytuliła się do mnie.

- Nie zdradzisz mnie, prawda?

Wówczas przypomniałem sobie jedną z pierwszych rozmów z matką Anny. Opowiedziała mi w czasie tamtej rozmowy historię z dzieciństwa swojej córki. Anna miała wtedy jakieś dziesięć lat. Była jeszcze dzieckiem. Na urodziny dostała w prezencie szczeniaka, chciała się nim pochwalić, więc wyszła z nim przed dom {mieszkali w domku jednorodzinnym}. Wilczur sąsiadów wdarł się na ich posesję i zaatakował jej małego pieska. Ania nie wahała się nawet przez chwilę. Chwyciła kawał deski i zaczęła okładać nim psa. Nie wiem jakby się to dla niej skończyło, żeby przez okno nie zobaczył tego ojciec mojej żony. W każdym razie szczeniak został uratowany, a pies sąsiadów kilka dni później zdechł.

Matka Anny powiedziała mi potem:

- Na początku nie byłam pewna, czy jesteś dobrym kandydatem na męża mojej córki? Dziś jestem tego pewna. Ania kocha cię.

Wróciłem do teraźniejszości.

- Anno! Kocham cię! Jesteś… będziesz matką mojego, naszego dziecka. Dlaczego miałbym cię zdradzić? … Dlaczego? … Powiedz! …

Przytuliłem Annę.

Dlaczego Anno? – dodałem w myślach. – Dlaczego…?

5


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Bardzo ciekawie i tajemniczo zapowiadające się duże opowiadanie lub nawet powieść. Co prawda na początku dialog był chyba zbyt sielankowy, nawet może nudny. I wówczas nawet pomyślałem sobie, jak w takiej niemal niebiańskiej sielance można żyć.
Natomiast - co mi niektórzy niemal etatowi adwersarze znowu zarzucą - spotkałem trochę błędów, chociaż całość jest zupełnie poprawnie napisana. Podobnie jest też z interpunkcją.
Piszemy "aha", a nie "acha". Zbędnych jest kilka spacji, ale w zwrocie "Tak-Aniu" ich brakuje. Należało napisać "Tak - Aniu". Brakuje przecinków w zwrotach "Dobrze Aniu" oraz "Nie wiem jakby". Natomiast zbędny jest przecinek w zwrocie "ale, co mnie to obchodzi". Są też pojedyncze potknięcia w zapisie dialogu, a dotyczą one zazwyczaj zbędności kropki przed myślnikiem, po którym następuje narracja. Nie podoba mi się również branie w cudzysłów fragmentów dialogu lub potocznie używanych zwrotów, jak "na bóstwo". Po co to?
Trochę przeszkadza mi to nieustanne palenie papierosów. Nie chodzi o to, ze ja ich nigdy nie paliłem, ale o bliskość zdań o tym informujących, a w konsekwencji nic nowego niewnoszących.
I na zakończenie jeszcze jedna uwaga dotycząca róż. Bukiet róż mienił się czerwienią. Nie można pisać, że bukiet czerwonych róż mienił się czerwienia. To najzwyczajniejsza tautologia.
Ale całość mi się bardzo podoba.
© 2010-2016 by Creative Media