Przejdź do komentarzyKrzyki w lesie
Tekst 1 z 5 ze zbioru: Stan i Wick
Autor
Gatunekhorror / thriller
Formaproza
Data dodania2017-07-21
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1732

Ostatnio w lasach otaczających chatkę, w której mieszkali Stan i Wick, zaczęło dziać się coś niepokojącego. Słyszeli krzyki, a potem znajdowali martwych ludzi. Tym razem znów wsiedli do swojego jeepa, by ruszyć na ratunek komuś, kto najwyraźniej potrzebował pomocy.

- Może spotkamy tych drani, co nam przecięli kable – powiedział Wick, siedzący za kierownicą. – Gdzie ten gość? Miał tu czekać.

Stan wzruszył ramionami. Wertepy na drodze spowodowały, że żołądek podszedł mu do gardła. Ich auto ledwo dychało.

- Nie uwierzysz, ale ktoś nam nasrał na tylne siedzenie.

- To gówno szopa. Wszędzie je poznam. Kiedyś wpadłem w nie twarzą.

- Mówiłem, żeby zamykać okna. Teraz będzie śmierdziało.

- No właśnie. Myślałem, że to od ciebie tak wali.

- Zatrzymaj się. Trzeba to wypieprzyć.

- Jeśli teraz staniemy, to już nie ruszymy. Ta droga jest tak porypana, że…

Wick gwałtownie zatrzymał samochód. Stan uderzył głową w siedzenie.

- Mówiłeś, że nie będziesz przystawał. Wyjąłem sobie drugie śniadanie, a teraz wszystko leży na ziemi.

- Popatrz przed siebie.

W poprzek drogi leżał rozciągnięty jakiś facet. Nie ruszał się.

- Trzeba mu pomóc – zaproponował Stan.

- Jesteś lekarzem?

- Nie, ale…

- To się zamknij. Ktoś go załatwił.

- Skąd wiesz?

- Bo to już trzeci taki przypadek, z którym się stykamy w ciągu tygodnia. Pozostali też leżeli, nie ruszali się, a na ciele mieli rany postrzałowe.

- To ten, z którym mieliśmy się spotkać?

- Tak myślę. Mamy dwa wyjścia. Spieprzajmy stąd albo… Spieprzajmy stąd!

- Wybieram to drugie.

Wick chciał odjechać, ale silnik zgasł. Ich auto odmówiło posłuszeństwa, nie chciało ponownie zapalić.

- I co teraz? – zapytał Stan.

- Rozkraczyło się. Nie znam się na tym gównie. Musimy wracać na piechotę. Z chatki wezwiemy pomoc.

Wtedy gość, leżący dotąd nieruchomo, lekko się poruszył.

- On żyję?

- Na to wygląda. To pewnie pułapka. Wiesz, jak na filmach. Teraz nas zabiją.

- Jakoś nie wierzę, że akurat trafiliśmy do lasów pełnych psychopatów.

- Z jakiegoś powodu nikt nie chciał tej pracy.

- Może dlatego, że trzeba spędzić pół roku z dala od cywilizacji. Poczekajmy, najważniejsze to się nie rozdzielać.

Stan przygryzł wargę. To wszystko robiło się coraz dziwniejsze.

- Pomóżmy mu wstać – zaproponował.

- Dobra, ale ty podchodzisz – odparł Wick.

- Wiesz, że tego, co zostaje w aucie zawsze pierwszego zaciukają?

- Zaryzykuję.

Stan wysiadł z wozu i podszedł do leżącego mężczyzny. Szturchnął go nogą, a tamten cicho zajęczał.

- Co panu jest?

Facet podniósł głowę i popatrzył zaspanymi oczami.

- Cholera, chyba zasnąłem.

- Na środku drogi?

- Przecież tu nikt nie jeździ. Nie chciałem się kłaść w wysokiej trawie. Zabłądziłem po tym jak oni mnie tu zostawili.

- Kto taki?

- Jacyś szaleńcy. Zarzucili mi worek na głowę, a potem porzucili na tym odludziu. Nie mam pojęcia, kim byli. Pomożecie mi?

- Nasze auto się zepsuło.

- W takim razie jeszcze pośpię i poczekam na kogoś bardziej odpowiedzialnego.

- Pan jest pijany?

- Tylko trochę. To oni mnie napoili jak dziką świnię.

Stan wzruszył ramionami i wrócił do samochodu.

- I co? – zapytał Wick.

- Jak widzisz żyję. Ten gość jest nieco podchmielony. Idziemy stąd i go zostawiamy?

- Przecież nie będziemy go nieśli.

- No ja na pewno nie.

Nagle z pobliskich krzaków ktoś wybiegł. Miał poszarpaną koszulę, włosy w nieładzie, a twarz pokrywało mu błoto. W ręce trzymał pistolet i nerwowo naciskał spust, kręcąc się dookoła. Musiał nie mieć naboi, bo Sam i Wick wciąż żyli. Podszedł do samochodu i zaczął walić w szybę.

- Pomóżcie. To coś zaraz mnie dopadnie.

Stan lekko uchylił szybę. Facet zaczął szybko gadać, opryskując go śliną.

- Tam był potwór. Strzelałem do niego.

- Naprawdę?

- Zabiłem już dwa w ciągu kilku dni. Chodzą za mną i śledzą. Teraz pojawił się jeszcze jeden.

- Wiesz, co myślę? – szepnął Wick do Stana. - To on załatwił tamtych dwóch ludzi, mieli rany postrzałowe.

- No nie żartuj. Chyba jesteśmy następni na jego liście.

- Postępujmy racjonalnie. Trzeba zabrać mu spluwę.

Wick i Stan ostrożnie wysiedli z samochodu i zbliżyli się do brudnego mężczyzny.

- Skąd ma pan broń? – zapytał Wick.

- Znalazłem w lesie.

- Tak po prostu sobie leżała? Może jakiś niedźwiedź zgubił?

- Mówię prawdę. Zostałem uprowadzony, a potem zgubiłem się w tych lasach. Błąkałem się, aż w końcu usłyszałem muzykę. Wtedy zacząłem krzyczeć i mnie usłyszeliście. To wy, prawda?

- Na to wygląda.

- To strasznie duży kawałek puszczy, nic tylko drzewa i drzewa. Można oszaleć.

- Jak widać.

- Słucham?

- Nic. Zabierzemy pana stąd, tylko proszę oddać pistolet.

Facet posłusznie wykonał rozkaz. Wick zerknął do magazynku. Tkwił tam nadal jeden nabój, ale widocznie się zablokował. Znał się na tym. Wystarczyło tylko silnie uderzyć i… Pistolet wypalił, a facet obok niego osunął się na ziemię.

- O cholera! Przepraszam, nie chciałem.

- Chyba go zabiłeś.

- Nie, tylko stracił przytomność.

- Zabierzmy go do szpitala.

- Jak? Zepsutym autem?

- Może teraz odpali.

Stan spróbował, ale auto chyba całkowicie odmówiło posłuszeństwa.

- Nie panikuj - rzekł Wick. - Poradzimy sobie z tym.

Zdawało mu się, że coś usłyszał. Był to zbliżający się w ich stronę warkot dzikiego stworzenia.

- Padnij na ziemię.

Pchnął Stana za karoserię samochodu, a sam położył się na ziemi.

- Co jest?

- Siedź cicho!

Teraz obaj wyraźnie słyszeli charczący oddech stworzenia, które zatrzymało się w ich pobliżu.. Po chwili złapało rannego faceta za nogę i zaczęło ciągnąć. Nie widzieli, co to, bo bali się wychylić. Na pewno było duże kudłate i śmierdzące.

Wick odczekał kilka minut i wyjrzał. Nic się nie poruszało, las zamarł w bezruchu. Dopiero po chwili ptaki znów zaczęły śpiewać. Wskoczył szybko do środka samochodu i próbował go odpalić. Po paru nieudanych podejściach zaczął ze wszystkich sił walić pięścią w kierownicę, używając wszystkich znanych przekleństw w najróżniejszych kombinacjach.

- Pewnie ten zasrany szop utknął w rurze wydechowej - powiedział Stan.

- Nie zmieściłby się.

- Nie znasz szopów. Spadamy stąd. Zostawiamy auto i wracamy do domu, a potem czekamy na pomoc.

- Wiesz, chyba ten gość mówił prawdę. Tu faktycznie żyje potwór.

- Jesteśmy tu już od dwóch miesięcy i nic nie zauważyliśmy?

- To bardzo duży las.

Wysiedli i pospiesznie udali się w drogę powrotną. Nie uszli nawet kilkudziesięciu kroków, gdyż musieli salwować się ucieczką do rowu. Jakiś samochód minął ich jadąc z zawrotną jak na warunki drogowe prędkością, a po chwili uderzył w drzewo.

- To wóz szeryfa. Będzie afera.

Podeszli bliżej. Szeryf wygramolił się z auta, cały i zdrowy. Gdy zobaczył Stana i Wicka, rzekł przerażony:

- Widzieliście to?

- Co? Ten wyczyn kaskaderski?

- Nie, tę dziką bestię. Jakiś czas biegła za mną. Na tych wyboistych drogach nie tak łatwo jest uciekać.

- Nic ci nie jest? – zapytał Stan. Szeryf w ciągu tygodnia odwiedził ich już dwa razy, więc mogli uważać go za znajomego.

- A jak myślisz? Stłukłem sobie fiuta.

- Skąd się tu wziąłeś?

- Wezwaliście mnie.

- My? Chyba nie.

Stan popatrzył na Wicka. Ten tylko wzruszył ramionami.

- Mieliśmy to zrobić, ale nie jesteśmy telepatami. Ktoś musiał się włamać do naszej chatki.

- To niedobrze. Zapłaci mi za to. Przez tego żartownisia rozwaliłem wóz. Teraz nawet na złom się nie nadaje.

- Jak już tu jesteś, to możemy sprawdzić, kto buszował w naszym domu.

Szeryf miał na imię Phil i z przykrością stwierdzał, że nikt go nie lubił. Nawet chociaż pomagał ludziom, to i tak wszyscy uważali go za człowieka, z którym lepiej nie przestawać, bo można narobić sobie kłopotów w postaci grupy bandziorów na karku. Teraz poszedł za Stanem i Wickiem, by odkryć zagadkę tajemniczego włamania do ich domu. W połowie drogi usłyszeli jednak jakiś dźwięk.

- Co to było? – zdziwił się Phil.

- Dzwonek telefonu, ale tu nie ma zasięgu.

- Dochodzi gdzieś z tej gęstwiny.

Szeryf wszedł w krzaczory, a po chwili wrócił z telefonem w ręku.

- Ktoś go zostawił i włączył muzyczkę. Chciał nas zwabić, czy co?

- Czemu teraz nie gra?

- Pewnie melodia się skończyła.

W następnej chwili nagłe szarpnięcie powaliło szeryfa na kolana, a następnie został on wciągnięty głębiej w gęstwinę. Stan popatrzył na Wicka, podniósł upuszczony przez stróża prawa telefon, schował go do kieszeni i obaj rzucili się do ucieczki.

- Po co to wziąłeś? – zapytał Wick.

- To dowód rzeczowy. Są na nim odciski palców. Wiesz, jakby było dochodzenie, czy coś. Zaginięcie szeryfa to nie byle co.

- Tej bestii zaraz zacznie brakować ludzi do zabijania i weźmie się za nas. Musimy się stąd zwijać. Nadamy sygnał S.O.S. i zaczekamy aż ktoś nas uratuje. Pieprzę tę robotę.

- Podpisaliśmy kontrakt na pół roku. Będziemy bulić, jak złamiemy umowę.

- Mam to w dupie. Nikt nie ostrzegał, że tu grasuje Predator. Mówili tylko o niegroźnych zwierzątkach, które trzeba będzie ratować.

- Nie wiemy, co to było.

- Zamknij się i biegnij. Nie zostawaj w tyle, bo wtedy na pewno coś cię dopadnie.

Dotarli do swojej chatki. Drzwi były uchylone, a w środku panowało straszne pobojowisko. Ktoś zniszczył cały sprzęt.

- No nie żartuj. Wandale wszystko rozwalili – jęknął Wick.

- Chyba chcieli, żebyśmy się z nikim nie kontaktowali.

- To po co informowali szeryfa? Niech nie myślą, że im to ujdzie płazem.

- To proste. Chcą nas załatwić. Jak zginiemy, to nie mów mi, że nie ostrzegałem.

- Masz ten telefon? Znajdziemy zasięg i zadzwonimy. Musimy wejść wyżej.

Stan wyjął smartfona i przyjrzał mu się uważnie.

- Byłem ostrożny, ale chyba szybka pękła. No i jeszcze się rozładował.

- Świetnie, nie mam więcej pomysłów.

Wick usiadł na krześle, którego na szczęście dranie nie ukradli, ale za to podpiłowali nogi i złamało się pod ciężarem.

- Fuck! Mam tego dość. Nie możemy tu czekać. Wydaje się, że to najbezpieczniejsze miejsce, ale jest odwrotnie.

- Zaraz się ściemni. Trzeba teraz wyjść, a do rana dotrzemy do cywilizacji.

- Nie widzi mi się to.

Stan zauważył ruch za oknem. Ktoś tamtędy przeszedł. Zaraz rozległo się też stukanie do drzwi.

- Wszystko mi jedno – rzekł Wick. – Otwarte!

- Masz jakąś broń w pogotowiu?

- Żadnej.

Do środka wszedł zakrwawiony facet, którego wcześniej postrzelił Wick. Upadł na podłogę.

- Spokojnie, nic mi nie jest – powiedział i zemdlał.

- No to teraz się porobiło – szepnął Stan.

- Sprawy się pokomplikowały. Bestia w lesie, psychol pod nosem. Co jeszcze może nas czekać? - zaczął narzekać Stan.

- Mam nadzieję, że zimne piwo i popcorn.

- I nadal nie wiemy, kto rozwalił nasz sprzęt.

- Ja to zrobiłem - rozległ się głos za nimi. Stał tam szeryf. Wszedł do środka i zamknął drzwi.

- Co takiego?

- Żartowałem. Mamy większe zmartwienia.

- Jak udało ci się uciec?

- Ten potwór, czy co to jest, zawlókł nas do swojej pieczary, a potem gdzieś polazł. Pewnie zapomniał soli i pieprzu, a bez tego byśmy źle smakowali. Ważne, że go nie było, więc wykorzystaliśmy sytuację i zwialiśmy. Ot i tyle. Wyjąłem jeszcze temu facetowi kulę, bo ktoś go postrzelił.

- My nic nie wiemy. Już tak wyglądał, kiedy go znaleźliśmy.

- Mamy jedno wyjście. Zostawić rannego i udać się w stronę cywilizacji. Doniesiono mi, że jakaś grupa psycholi zwozi ludzi w te lasy i zostawia. Może to sekciarze. Podejrzewam, że ci bandyci strzelają do niewinnych dla zabawy, a teraz jeszcze wypuścili tę dziką bestię. Czy to trzyma się kupy?

- Zależy o jaką kupę chodzi.

- Gdy się uratujemy, przyślemy tu odpowiednie służby. Wkrótce powinni zainteresować się, że zbyt długo nie wracam. Jestem w końcu szeryfem.

- Takim, którego nikt nie szanuje. Nie powinieneś jeździć i załatwiać wszystkiego sam, w czasie gdy twoi pracownicy leniuchują.

- Na szacunek trzeba zasłużyć. Wy mnie lubicie, nie?

- Tak trochę.

- To dobrze. I jeszcze ten telefon w lesie. Ktoś się z nami bawi. Mówię wam, że to ci sekciarze.

- Masz broń, tak? – zwrócił się Wick do szeryfa.

- Nie.

- Przecież każdy szeryf nosi broń.

- Ja nie. I tak nigdy nikogo bym nie postrzelił. Liczyłem, ze mój autorytet porazi przestępców.

- No to chyba się przeliczyłeś. Teraz by nam się przydała.

- Kule nic nie zrobią tej bestii. Przynajmniej tak mi się wydaje.

- Pozostają jeszcze ci domniemani sekciarze.

- No tak. Przestańmy w takim razie pieprzyć i ruszajmy ratować nasze dupy.

Wyszli na zewnątrz. Zaczęło robić się chłodno, a wkrótce słońce miało zajść za horyzont. Wick poczuł, że to miejsce coraz mniej mu się podoba. Myślał, że to będzie łatwa robota, jakieś ratowanie zwierzaków przed kłusownikami. Miał mieć względną ciszę, spokój i całodobowy kontakt z naturą.

- Posłuchajcie, dziesięć kilosów stąd jest wioska Siwy Dym. Jeśli tam dotrzemy, najprawdopodobniej będziemy bezpieczni – powiedział szeryf.

- Najważniejsze to się nie rozdzielać – przypomniał Wick.

Posuwali się w milczeniu, by nie alarmować potencjalnych napastników. Wkrótce zapadł zmrok i zaczęły się dziać straszne rzeczy.

Wick ocknął się w czymś, co wyglądało na wnętrze ciężarówki. Pamiętał tylko jak kilka osób zaatakowało ich w drodze do wioski Siwy Dym, wychodząc niepostrzeżenie z ciemności. Uśpili ich i najwyraźniej gdzieś zaciągnęli. Leżał na podłodze obok Stana i szeryfa. Nieco dalej stał jakiś oprych z bronią w ręku.

- My ruskie mafiozi – powiedział. – Wy nie gadać, bo pif-paf. Nie ruszać się, bo pif-paf. My polować na bestia. Zabić potwora, a potem was. My przyjaciele. Zrozumieć?

Wick wzruszył ramionami. Bardziej zrozumiałe byłyby koreańskie piosenki ludowe. Po chwili dołączył do nich jeszcze większy facet z tatuażem na twarzy. Wyglądał na szefa tego zgromadzenia.

- Wybaczcie mojemu przyjacielowi. Jest trochę nie ten tego w językach. Wytłumaczę wam, jak wygląda sytuacja. Przybyliśmy, by upolować grasującego tutaj potwora i przy okazji ocalić ludzkość. Niedawno moi specjaliści włamali się na trzy serwery w ciągu tygodnia: wojskowy, rządowy i Red Tube’a. Na jednym z nich znaleźli tajne informacje, także o dziejącym się tu procederze. Kilku wojskowych zorganizowało sobie tutaj eksperyment z udziałem przypadkowych osób. Zrobili to oczywiście dla zabawy. Rozlokowali kamery w najróżniejszych miejscach, żeby wszystko nagrywać, a potem przywieźli kilku oszołomionych biedaków, by urządzić sobie polowanie. Wiecie, odbiło im, trauma wojenna i tak dalej. Ostatnio przesadzili i zginęło paru gości, ale oni na tym nie poprzestali. Przetransportowali jeszcze tego mutanta, który jest wyjątkowo niebezpieczny. Wymknął się spod kontroli, a my jako wasi obrońcy nie zamierzamy pozwolić, by kolejni ludzie zginęli w tej bezsensownej grze. Oczywiście musimy także dostać tych oszalałych weteranów wojennych, ale obecna misja jest priorytetem.

- To był długi wykład, ale nic nie zrozumiałem.

- Nie szkodzi i tak za chwilę zginiecie. Musimy was poświęcić jako przynęty dla bestii.

Stana i Wicka wyprowadzono z ciężarówki, a następnie zaczęto pokrywać jakąś lepką substancją.

- Co to? – zapytał Stan.

- Niedźwiedzia sperma. Potwór jak tylko wyczuje feromony zaraz tu przybędzie. Jesteśmy po to, żeby was uratować. Chyba się zbliża! Przygotować się!

Z daleka dobiegł ryk i jakieś wielkie cielsko przedzierało się przez gąszcz. Dwaj gangsterzy z karabinami oczekiwali w bezruchu, aż będą mogli zaatakować. Gdy tylko potwór wyłonił się z chaszczy, zaczęli do niego strzelać, ale dwa uderzenia kudłatej lapy wystarczyły, by posłać osiłków w powietrze niczym Obeliks Rzymian. Bestia zbliżyła się do Stana i Wicka i obwąchała ich. Miała długą białą sierść i wyglądała trochę jak Yeti z legend. Warknęła i obaliła obydwu mężczyzn, a potem zaczęła wlec za sobą. Zostali zaciągnięci do leża potwora i tam porzuceni niczym szmaciane lalki. Stwór zostawił ich i parskając niczym byk opuścił grotę, po której walały się kości. Na szczęście wyglądały na zwierzęce.

- Wiesz co? To chyba samica. Szuka samców do kopulacji – powiedział Stan.

- Nawet tak nie myśl. Zbierajmy się stąd, zanim jej nie ma.

Stan i Wick powoli wysunęli głowy z groty. Wyglądało na to, że przybyła odsiecz w postaci rosyjskich mafiozów. Potwór miotał się i próbował złapać któregoś z krążących dookoła niego facetów z karabinami, a oni mieli wyraźną ochotę go uśmiercić. Najważniejsze, że Stan i Wick mogli przekraść się niezauważeni. Szybko wrócili w pobliże ciężarówki. Obok niej kulił się szeryf, nikogo innego nie napotkali.

- Wypuścili cię? – zapytali go.

- Ale sajgon się zrobił. Wszyscy poszli zabić bestię. Skorzystałem z okazji i czmychnąłem.

- Dlaczego więc stąd nie uciekłeś?

- Boję się. Nie wiem, co robić.

- Zabieramy ciężarówkę i zwiewamy. Jak chcesz możesz dołączyć – zaproponował Stan.

Wsiedli we trójkę, a Wick, znający się na kradzieży aut, szybko odpalił ciężarówkę. Ruszyli, zostawiając za sobą smugę spalin. Udało im się dotrzeć do wioski Siwy Dym, gdzie Wick wysadził szeryfa i Stana, a sam pojechał w jeszcze jedno miejsce. Zatrzymał pojazd przed bazą wojskową, wysiadł i poszedł złożyć raport.

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Bardzo ciekawa i barwna opowieść, a przy tym napisana bogatym i poprawnym językiem. Trochę wkradło się błędów interpunkcyjnych. Może czytałem mało wnikliwie, ale na pewno brakuje przecinków przed: zawsze, jak oni mnie, jadąc, jak kilku. W sformułowaniu "- On żyję!" jest zbędny znak diakrytyczny (żyje).
avatar
Kapitalny pastisz: i ci mnożący się, jak te króliki, bohaterscy bohaterowie, i akcja z piramidalnymi zwrotami, i inteligentne dialogi wprost powalają! więc pęc wręcz można:)

Monty Pyton niech się schowa!
© 2010-2016 by Creative Media
×