Author | |
Genre | poetry |
Form | blank verse |
Date added | 2025-05-24 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 33 |

znów myślę o zdroju, który wypływa
z podziemi pałacyczka. o klarowności form.
rozciąga mi się w głowie przestrzeń, gdzie
wszystko jest zabytkowe, choć nic nie jest stare,
kości na dnie i meble w komnatach
– intarsjowane rubinami,
uczucia – przepojone poczciwością,
jak wytchnienie, falafel z kartoflami i omastą,
a treść jazgotliwych traktatów – wyklepana
na maszynach marki Łucznik czy Robotron,
podpis – ołówkiem, nie parkerem.
to światek, gdzie wszystko co złe
zmienia się w przesąd. albo przeskok
o dwa-trzy dni dalej,
gdzie umiera, niekarmione uczuciami,
więdnie niepodlewane, zwijając kolczaste liście,
a potwory między nami uciekają w głąb Nickelodeonu,
stają się w rysunkowymi misiami, co skaczą sobie
do gardeł, by się zagryźć.
przyznaj: to nie najgorsza wizja, ten mój
strumyś, rezydencyjka na obrzeżach Ładnogrodu,
obrazek, na jaki patrzę przez pobrużdżone
ścieżkami szkiełko, na którym rozprowadziłem
tak potrzebny narkotyk: łagodność;
ma w sobie pewien urok to miejsce,
do którego lubię powracać. doszczętnie.