Go to commentsRozdział siódmy
Text 6 of 13 from volume: Taka karma
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2025-08-20
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views20

Tim obudził się o szóstej dwanaście z ogromnym kacem, również tym natury fizjologicznej. Ostatni raz upił się tak, chyba w liceum. Przesunął dłońmi po zmarnowanej twarzy i pijanym krokiem ruszył do łazienki. W drodze powrotnej dostrzegł, śpiącego na kanapie Matthew.  Starał się przemknąć przez salon tak, by go nie obudzić, ale chłopak go usłyszał. Wstał natychmiast.  

– Hej... żyjesz? – mruknął zaspany do kolegi, który nieporadnie stał w przedsionku pomiędzy pokojem gościnnym, a sypialnią.  Tim skinął głową. 

– Tak... przepraszam cię za wczoraj… – miotał się – nie tak chciałem… wyszło słabo, sory… 

Matthew odłożył na stół plik kluczy. Wydawał się być niewzruszony.  

– Oddaję, poradzisz sobie ?  

– Już się zbierasz? Usiądź, jest wcześnie…  – nagabywał Tim, choć było widać, że sam ledwo trzymał się na nogach.  

– Na siódmą i tak muszę…– urwał, zdając sobie sprawę, że w zasadzie, nie chciał dzielić się z nim szczegółami swojego planu dnia – mam sprawy do załatwienia, odezwę się…  

Tim nie odpuszczał. 

– Zrobię chociaż kawę – mówił, naprędce kierując się do kuchni. Matthew od razu zareagował.  

– Nie, Tim – zaczął, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie ma ochoty dłużej przebywać w tym pomieszczeniu – naprawdę muszę lecieć. – Przystąpił do wkładania butów i okrycia wierzchniego. Tim biernie się przyglądał, jednocześnie usiłując przypomnieć sobie jak najwięcej wydarzeń z wczorajszego wieczoru.  

– Mam nadzieję, że będzie okazja, aby na spokojnie porozmawiać. Jeszcze raz przepraszam i dzięki za wszystko – powiedział skruszonym tonem, zanim Matt zdążył wyjść.  

– Jasne, nie ma sprawy, cześć. 

*** 

Wrzaski obojga niosły się kilka przecznic dalej.  Poza nimi dom był pusty, więc mogli krzyczeć do woli.  W przeciwnym razie, ktoś na pewno by interweniował, bo sytuacja wyglądała na napiętą.  

– Oczekujesz błogosławieństwa?! Pytasz, czy oznajmiasz, bo nie bardzo rozumiem?! – darł się wniebogłosy, mocno gestykulując. Młoda blondynka nie pozostała dłużna.  

– Niepotrzebnie tutaj przyszłam! Dlaczego dla ciebie wszystko musi stanowić taki wielki problem?! 

– Może powinienem od razu spakować ci walizki i zawieźć na lotnisko?! Problem?! Jaki problem?! Chcesz spędzić kilka tygodni na drugim końcu Europy, w dodatku z jakimś obcym gościem! 

Dziewczyna z werwą usiadła na łóżku, chowając twarz w dłoniach.  

– Wyjazd jest dopiero w maju, a Jason jest w mojej grupie, litości! 

– Do tego czasu może, w ogóle mnie już nie będzie, więc wasze sumienie będzie czyste!  

Chłopak wciąż, przesadnie wymachiwał rękami, a żyły na jego skroniach mocno pulsowały. Dawno nie odczuwał takiego gniewu.  

– Co za bzdury! – oburzyła się Caroline. – To ja powinnam robić ci wyrzuty, a nie ty mnie! Wszyscy opowiadają, że na imprezie u Carla, latałeś za jego siostrą jak głodny pies! – dodała, żwawo wstając z miejsca. Instynktownie zacisnęła obie dłonie w pięści, jakby szykowała się do walki.  

– Byłaś tam, że śmiesz się wypowiadać?! – warknął, podchodząc bliżej.  Dziewczyna wzdrygnęła się.  

– To samo mogę powiedzieć o twoich insynuacjach, w stosunku do Jasona…  

Nie użyła już krzyku, a jedynie podniosła ton głosu.  

– Różnica polega na tym, że ja widziałem jak wysiadasz z jego samochodu!  

– Wiedziałeś, że mój się zepsuł! 

– Przywiózł cię tutaj, aż z Portland! Chcesz mi powiedzieć, że miał po drodze?! 

Caroline złapała się za głowę. 

– Jesteś nienormalny! Chyba, znów się naćpałeś! Lecz się, kretynie! – wzburzyła się. 

Nagle, w pokoju rozszedł się dźwięk tłuczonego szkła. Matthew cisnął pustą szklanką w ścianę, tuż za plecami Caroline. Dziewczyna mimowolnie się skuliła, zamykając oczy. Zastygła w bezruchu. W ostatnim czasie, głównym problemem jej chłopaka, były napady agresji. Nigdy nie podniósł na nią ręki, ale kto wie, co by się stało gdyby zwykle nie było z nimi Tima, który pacyfikował awantury, takie jak ta. Może to choroba go tak zmieniła, a może po prostu był dupkiem.  

– Mam tego dość! Nie wiem, jak wytrzymałam z tobą, tak długo! Nie chcę cię więcej widzieć! – wykrzyknęła, po czym wybiegła z sypialni tak prędko, że drzwi, które otworzyła, odbiły się od ogranicznika i znów zatrzasnęły.  

–  Spierdalaj puszczalska suko! Żebym nie musiał cię więcej oglądać! - rzucił na jednym wydechu do białego skrzydła z litego, dębowego drewna.  

To wydarzenie wcale nie sprawiło, że się uspokoił.  Stał dłuższą chwilę przy oknie, patrząc jak Caroline pędzi przed siebie, prosto do wyjścia z terenu posiadłości. Scenariusz, w którym miałby posypać głowę popiołem i okazać skruchę nie miał prawa bytu. Nie widział nic złego w swoim postępowaniu. W jego odczuciu to zachowanie Caroline było niemoralne. W ramach studenckiej wymiany chciała spędzić cztery tygodnie w Paryżu z bliskim kolegą. O zgrozo, czy miasto miłości to nie przypadkiem idealne miejsce na romantyczny wyjazd dla dwojga? Był przekonany, że zaplanowali to już jakiś czas temu. Czy w tej sytuacji on miałby ją za coś przepraszać? Nigdy w życiu! 

Poczuł nieprzemożony gniew, który rozchodził się po ciele, dusił, łomotał kości, szukając ujścia gdzieś na czubku głowy. W najśmielszych snach nie dopuszczał myśli, że Caroline pierwsza zakończy ten - chcąc nie chcąc, toksyczny i z lekka patologiczny związek. 

– Głupia szmata – wymamrotał pod nosem patrząc nienawistnie na postać znikającą za rogiem. 

*** 

Zbiegł ze schodów do przestronnego holu, czując, że w tym wypadku, zwykły papieros nie załatwi sprawy. Przeszedł do salonu, a gdy tylko przekroczył próg, dotarł do barku. Nie miał ochoty na alkohol, ale uznał, że w obecnej sytuacji może sobie pozwolić na taki kaprys.  Przelał do szklanki niewielką ilość płynu z pierwszej butelki z brzegu,  nawet nie patrząc na etykietę. Jednym haustem wypił drinka, a następnie od nowa powtórzył wszystkie czynności. Przy piątym razie poczuł, że na barku zaciska się czyjaś silna dłoń. 

– Co ty robisz?! – Usłyszał i ręka mężczyzny znajdującego się za nim, sięgnęła po szklankę burbona.  

Chłopak zatoczył się lekko, czując że alkohol przyjemnie uderza do głowy.   

– Ethan... proszę, nie baw się w starszego, opiekuńczego brata. Mam kiepski dzień i chcę się napić – oznajmił i z powrotem zabrał whiskey. Oprócz okrutnego odruchu wymiotnego, miał wrażenie, że trunek wypala gardło. Z niesmakiem wypił cierpki płyn, krzywiąc się jakby właśnie przełknął plaster cytryny.  Jego brat przyglądał się, pełen politowania. 

– Co się stało? – zapytał, a w jego głosie było słychać szczere zainteresowanie. – Spotkałem twoją dziewczynę, pokłóciliście się?  

Matthew spojrzał na niego, nieco zamglonym  już wzrokiem. 

– Nie mam ochoty na zwierzenia, wybacz. – Odstawił szklankę na miejsce. – Poza tym, jesteś ostatnią osobą, która mogłaby mi doradzić w kwestii związku…  

Było w tym trochę racji, więc Ethan powstrzymał się od komentarza. Matthew odłożył puste naczynie i udał się do garderoby. Włożył buty, zabierając z wieszaka również płaszcz. Brat zatarasował mu drogę do wyjścia.  

– Chyba żartujesz, nigdzie nie wyjdziesz – powiedział stanowczo.  

Matthew parsknął, ostentacyjnie kładąc dłoń na klamce. Chwilę po tym jak to zrobił, Ethan mocno odepchnął go od drzwi, w wyniku czego chłopak zatoczył się, wpadając do pobliskiej kuchni 

– Jesteś pojebany! – Matthew zacisnął dłonie w pięści, szykując się do wymierzenia ciosu. 

Choć byli podobnego wzrostu to Ethan miał zdecydowaną przewagę.  Zaszedł go od tyłu, boleśnie wykręcając szczupłe ręce. W tle dało się słyszeć chrzęst kości. Matt od razu skapitulował.  Był słaby, a alkohol wcale nie uczynił go silniejszym.  

Dobiegł ich dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Ethan natychmiast oswobodził Matthew, aby uniknąć niewygodnych pytań reszty domowników. Jego brat zręcznie wykorzystał okazję i przemknął na zewnątrz, mijając dziadków, którzy właśnie wrócili z miasta. Ethan dogonił brata na posesji. 

– Oddaj kluczyki – nakazał, będąc w odległości, nie więcej niż dziesięć metrów od Matthew.  

Chłopak posłusznie sięgnął do kieszeni, bez słowa ciskając o ziemię brelok, na którym wisiał pilot do auta.  Przedmiot z hukiem odbił się od chodnika. Nie sposób było nie usłyszeć trzasku pękającego plastiku.  

– Będziesz tego żałował! – wykrzyknął Ethan i sfrustrowany wrócił do domu. 

***

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media