Przejdź do komentarzyLustro duszy-Kilkanaście lat później
Tekst 2 z 2 ze zbioru: Życie w krzywym zwierciadle
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formawiersz biały
Data dodania2011-04-22
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2306

Kilkanaście lat później…

Skończyłam szkołę średnią, zostałam pielęgniarką. Znalazłam pierwszą w życiu pracę. Miałam stać się dorosła. Mimo lęków szybko odnalazłam się w nowym środowisko. Spotkałam ludzi, którzy nie widzieli moich blizn, zresztą bardzo je wtedy ukrywałam.

Angażowałam się w pracy, czując się potrzebną i chyba pierwszy w życiu byłam szczęśliwa. Stałam się silniejsza i znów zaczęłam marzyć.

Marzyłam o miłości przepełnionej ciepłem, akceptują, wsparciem i szacunkiem.


Spotkałam swoją wymarzoną miłość

Los postawił na mojej drodze Piotra. Miłość mojego życia. Była to jednak miłość zakazana.

Piotr był narkomanem uzależnionym od heroiny, nosicielem wirusa HIV, ja byłam pielęgniarką, która się nim opiekowała.

Choć bałam się zaufać. Bałam się choroby Piotra, z każdym kolejnym spotkaniem był mi coraz bliższy.

Wytworzyła się między nami jakaś przestrzeń oddzielająca nas od innych. Czuliśmy się tak jakbyśmy znali się całe życie. I tak bardzo za sobą tęskniliśmy.

Pamiętam naszą pierwszą wspólną noc. Pełni obaw i leków, dotykaliśmy swoich ciał. Piotr bał się bardziej niż ja, czuł się „trędowaty”. Świadomość nosicielstwa wirusa HIV paraliżowała go. Przez kilka godzin siedzieliśmy przytuleni do siebie. Pamiętam słowa Piotra i „Dlaczego tak późno Cię spotkałem?”

Uciekł…

Ja jednak odrzucałam wszystkie racjonalne argumenty. Poszłam za głosem serca. Postanowiłam mimo wszystko być z Piotrem. Walczyć o niego.

Udało się. Piotr przestał się bać.Uwierzył, że może nam się udać.

Uczucie nas odmieniło.

Piotr odstawił narkotyki, zgłosił się na leczenie. Ja złamałam zasady wiążąc się z pacjentem. Straciłam pracę, którą tak lubiłam. Piotr był jednak dla mnie wtedy najważniejszy.

Zamieszkaliśmy razem. Los dał nam kilka miesięcy „na trzeźwo”, których nigdy nie zapomnę. Cieszyliśmy się każdą przeżytą wspólnie chwilą. Byliśmy jak zaczarowani.

Coraz częściej myślałam, skoro ktoś mnie tak bardzo kocha mimo moich wad, to znaczy, że nie jestem całkowicie beznadziejna. Piotr mnie przecież nie atakował, nie oceniał, nie chciał zmienić. Przyjął mnie taką jaką byłam, z całym bagażem porażek i tragicznych przeżyć. Z czasem z nieśmiałej, pucołowatej dziewczyny zmieniłam się w kobietę. Kobietę, która czuła się wartościowa i atrakcyjna, która na każdym kroku czuła wsparcie, ciepło i opiekę.

Wtedy na chwilę poczułam, że marzenia się spełniają. Poczułam, że przy Piotrze mogę przeżyć życie.


Ulotne szczęście…

Zaczarowani sobą zapomnieliśmy, a może ukrywaliśmy gdzieś głęboko w podświadomości, że grozi nam tyle niebezpieczeństw. Na przekór losowi snuliśmy plany o szczęśliwym domu, dzieciach. Wyznaczyliśmy datę ślubu.

I właśnie wtedy Piotr chyba po raz pierwszy załamał się. Pewnego wieczoru powiedział :

„Przecież my nie możemy”.

Były lata 80-te, w tamtym czasie nosiciele wirusa HIV byli „ wyklęci” przez społeczeństwo, skazani na śmierć za życia. Starałam się pocieszać Piotra, że wszystko będzie dobrze. Przecież ja robiłam testy co kilka miesięcy i byłam zdrowa. Coś jednak pękło. Często wchodząc do pokoju widziałam zamyśloną, nieobecną twarz Piotra. Już nie mówił o swoich lękach. Może nie chciał mnie martwić, a może już wtedy podjął decyzję.

Zaczął uciekać z domu. Szukałam go godzinami po wszystkich narkomańskich miejscach, na dworcach. Po kilku dniach wracał. Płakał , a ja płakałam razem z Nim. Mówił:

„ Przepraszam, nie wytrzymałem”.

Teraz po 18 latach wciąż zadaję sobie pytanie: „ Czy za mało kochałam”? „W której chwili popełniłam błąd”?

Może zbyt szybko uwierzyłam, że nasza miłość pokona wszystkie przeciwności losu.


Odejście…

W wieku 28 lat Piotr umarł na moich rękach. Popełnił samobójstwo, połykając ogromną ilość tabletek na obniżenie ciśnienia krwi. Na moich oczach popijał je wódką, a ja myślałam, że to żart. Uśmiechał się do mnie, mówiąc: „ Będziesz miała już spokój.”

Konając, wołał o pomoc, ale było za późno. Jego serce osłabione wieloletnim nałogiem przestało bić. Czekałam na korytarzu w szpitalu. Piotr był obok. Wokół niego biegali lekarze, pielęgniarki, a ja byłam jak zahipnotyzowana. Nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się naprawdę. Nie pamiętam bólu, pamiętam tylko przerażające zimno, tak jak bym była z lodu.

Po kilku godzinach zapadła decyzja odłączenia Piotra od respiratora. Patrzyłam na jego ciało przykryte białym prześcieradłem, prosiłam „wstań, obudź się, nie zostawiaj mnie”. Czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce.

Jak miałam teraz żyć, bez powietrza jakim był dla mnie Piotr.


Po śmierci Piotra…

Żyłam jak w transie. Pożegnanie w kostnicy, ceremonia na cmentarzu, a mnie jak by nie było. Wyparłam śmierć Piotra ze swojej świadomości. Rozmawiałam z Nim, czułam Jego obecność.

Po kilku miesiącach powoli zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę się wydarzyło. Przepłakałam wtedy kilka dni, aż zabrakł mi łez. Stałam nad grobem Piotra i znów zadawałam pytanie:

„Dlaczego to wszystko mnie spotyka”?

Przez następne dni narastające poczucie smutku, żalu, krzywdy, bezradności, frustracji było wszechogarniające. Stałam się  taką „ kulą płaczu”. Obsesyjnie powracały do mnie myśli o obrazy. Widziałam Piotra w szpitalu, leżącego w trumnie, konającego na moich rękach. To było przerażające, dołujące uczucie, które doprowadzało do tego, że w środku nocy otwierałam okno i chciałam wyskoczyć z czwartego piętra.


Dni depresji…

Życie toczące się obok było mi zupełnie obojętne. Co ci wszyscy ludzie otaczający mnie wiedzieli o moim bólu? Zawsze byli mi obcy,  odrzucali mnie, czy teraz mogło być inaczej.

Godzinami siedziałam na cmentarzu. Bardzo tęskniłam za oczami Piotra, za jego ciepłem. Granitowa płyta rozdzieliła nas bezpowrotnie.


Trzeba z tym skończyć…

Czułam się winna śmierci Piotra. Byłam przecież obok, a nie czułam Jego bólu, rozpaczy, nie widziałam, że przegrywa z chorobą. Byłam na siebie zła, że nie skoczyłam razem z Nim w ciemność. Czułam, że już nigdy nie spotkam tak wyjątkowej, świetlistej osoby, która będzie mnie tak kochać. Nie chciałam żyć, ale nie miałam odwagi popełnić samobójstwa. Wyznaczałam kolejne daty swojej śmierci, pisałam listy pożegnalne. I właśnie wtedy prze moją głowę przebiegła myśl: „ A może jednak jestem nosicielem wirusa HIV, zachoruję i umrę na AIDS”. Miałam nadzieję, że to rozwiąże mój problem i w pewien sposób mnie ukaże. Zrobiłam test, potem drugi, trzeci, byłam jednak zupełnie zdrowa. Po co!- myślałam.

Pewnego wiosennego dnia wybrałam się na cmentarz. Wokół świat budził się do życia, a ja byłam chodzącym obrazem żałoby. Ludzie odsuwali się, albo ja uciekałam przed nimi. Krzyczałam: „ Mam was gdzieś!”

Patrzyłam na grób Piotra. Po raz kolejny starałam się doszukać jakiegoś sensu Jego śmierci.

„ Może umarł dla mnie”: myślałam. Poświęcił swoje życie, dając mi na pożegnanie największy dowód miłości –siebie. Gdyby jednak przewidział, co dalej stanie się ze mną. Ile lat będzie musiało upłynąć, abym ja mogła zrozumieć sens Jego poświęcenia.


Prywatne piekło…

Od śmierci Piotra minęło kilka lat, które „ przespałam”, nie wychodząc z domu. Wszystkie przeżyte traumy chowane latami w głębi duszy skumulowały się w straszny ból. Aby się uspokoić zaczęłam objadać się słodyczami. Gdy ich nie miałam, zjadałam wszystko co nawet w małym stopniu swoim smakiem przypominało słodycze.

Po kilku miesiącach wyglądałam jak karykatura człowieka. Któregoś dnia zobaczyłam swoje odbicie w lustrze i nie poznałam się. Wydawało mi się, że ten ktoś- kto mieszka w moim ciele i patrzy na to ciało, które posiada- i to ciało, to dwie różne istoty.

Tylko te same co zawsze, smutne oczy przypominały mi, że to ja.

Nienawidziłam siebie!

Gdzieś w mojej chorej podświadomości obudził się nowy szatański plan. Jak można jeść, można również nie jeść-to było takie proste. Mój plan bardzo mi się spodobał.

Przecież tyle razy chciałam popełnić samobójstwo, a to działanie nie wymagało tak radykalnego posunięcia. Powoli dzień po dniu realizowałam swój plan, czekając na śmierć.


  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Bolesne wspomnienia. Głębokie rany serca, myśli i duszy. Smutna historia, która wzrusza i chwyta za gardło. I choć błędów całe mnóstwo, to jednak jest to historia opowiedziana z lekkością pióra i dojrzałością autora. Historia warta uwagi ;-)
avatar
Ogromna przepaść w stosunku do pierwszej części. Ta napisana jest niechlujnie, mnóstwo w niej różnorodnych błędów. Brak tu jakiejkolwiek logiki w postępowaniu bohaterki. Zamiast myśleć o śmierci, lepiej popracować nad sobą, poszukać ciekawych zajęć.
avatar
Przystępując do pisania tego komentarza, mam ogromny dylemat. Bo z jednej strony jest to szczegółowy opis niezwykle dramatycznych przeżyć autorki, co z pewnością może wzruszyć wrażliwego i ckliwego czytelnika, a nawet wycisnąć łzy. Z drugiej zaś jest to opis zbyt szczegółowy, że momentami, wbrew tragiczności, staje się nudny.
Podobne dylematy mam z oceną strony językowej, bowiem pozornie jest to język poprawny, momentami nawet wartki. Ale to tylko pozornie, bo język to nie tylko słowa, ale również posób ich zapisania. Interpunkcja jest prawie tak tragiczna, jak tragiczna jest akcja tekstu. Autorka również zapomina, że myślnik, który pełni rolę znaku przestankowego, powinien być od całej reszty oddzielony spacjami. Bo myślnik to nie łącznik. Dziwną też manierą autorki jest nadużywanie cudzysłowów. Nie ma najmniejszej potrzeby wyróżniać nimi zwrotów potocznych, używanych powszechnie, jak choćby: wyklęci, kula płaczu, na trzeźwo, trędowaty. Nie ma też potrzeby brać w cudzysłowy własnych myśli oraz myśli Piotra, bo to chyba jeszcze nie cytowanie klasyków. A te myśli, czyli tak zwany dialog wewnętrzny, oraz wypowiedziane zdania zapisać można właśnie z użyciem myślników.
Słowo "jakby" pisze się łącznie.
Nie zozumiałem sensu ostatniego zdania w pierwszym fragmencie, które brzmi: Marzyłam o młości przepełnionej ciepłem, akceptują, wsparciem i szacunkiem.
Może to miało być: akceptacją.
avatar
To studium nieszczęśliwej

- choć zarazem bardzo szczęśliwej?? -

tzw. wielkiej miłości,

którą kończy dramat - samobójstwo Piotra

... i co teraz z Tobą, biedna nieszczęsna Wdowo?!

Może

- zamiast tak desperować i odchodzić z rozpaczy od zmysłów -

przyjąć postawę dziękczynną i głęboko wdzięczną za rzadki jak kwiat paproci dar głębokiej miłości,

o której ogromna większość z nas nigdy nawet nie słyszała??

Podziękuj, Kobieto, na kolanach za cud miłości, której byłaś adresatką i naocznym świadkiem
© 2010-2016 by Creative Media
×