Przejdź do komentarzyBangladesz
Tekst 5 z 17 ze zbioru: kot
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2016-02-07
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2229
Bangladesz

Schody zdawały się nie mieć końca, ale wreszcie dotarł na ostatnie piętro. Apartament musiał zajmować je całe, bo w korytarzu były tylko jedne drzwi.

– Dzień dobry, jestem od Marka – powiedział głośno, gdy usłyszał po drugiej stronie szelest.

Pukał bez skutku już od minuty, dzwonek nie działał i zaczęły go boleć kostki.

– Proszę się odsunąć od drzwi – dobiegło z drugiej strony i dopiero wtedy spostrzegł oczko kamery, małe jak w laptopie, wbudowane w miejsce wizjera..

– Zapraszam – usłyszał równo z dźwiękiem przekręcanego zamka.

Pomimo otwartych okien, w mieszkaniu wisiał smród. Nie pasował do wysprzątanego salonu, eleganckiego garnituru gospodarza i jego wypolerowanych na lustro butów.

– Awaria kanalizacji. Podobno to jakiś czas potrwa. Może niech pan usiądzie przy oknie. – Kawy? – Nie czekając na odpowiedź podszedł do ekspresu stojącego na barku – ja mam swoje ziółka na wątrobę.

Ostry, przenikliwy zapach z kubka pozostawionego na stole, przebił się nawet przez wyziewy z kanalizacji.

– Proszę mnie nazywać Lee. Jesteś Michał o ile dobrze pamiętam? Bądźmy po imieniu. Skąd to Lee, widzę że chciałbyś zapytać. Więcej ich na świecie niż Kowalskich, Smithów, czy Shmidtów razem wziętych. To dlaczego nie?

– Dobrze – powiedział Michał.

– Co Marek ci mówił o mnie?

– Nic. Tylko tyle, żebym do ciebie przyszedł.

– Bo masz kłopoty.

– Tak.

– Interesy?

– Tak.

– A za tym poszła reszta.

– Zgadza się.

– Nie lubisz dużo mówić.

– Nie.

– Z czasem się nauczysz. Będziesz musiał. I od razu ustalamy kardynalną zasadę. O pewne rzeczy nie pytasz. O te, o które się wahasz zapytać. O tym, że mnie znasz i o naszych spotkaniach nie mówisz nikomu. Podkreślam, nikomu. W ogóle to nie ufaj ludziom, którzy mają pieniądze lub władzę, bo nie wiesz jak to zdobyli.

– Jasne – Michał poczuł się dziwnie, gdy ich spojrzenia się spotkały ponad oparami z ziółek. Oczy rozmówcy opalizowały niczym przesłonięte kataraktą i nie mógł od nich oderwać wzroku.

– Szkła kontaktowe, jakbyś się pytał. Zakładam i inne, mam tego sporo. Taka fantazja. Zbieram też inne rzeczy. – Dobra, przejdźmy do konkretów – odstawił kubek. Wiem od Marka właściwie wszystko, co powinienem o tobie wiedzieć. Wygląda na to że się nadajesz, ale najpierw odbędziesz staż. Firma sprzątająca, znam prezesa. Dziesięć złotych za godzinę. Płatne co tydzień, albo każdego dziesiątego. Twój wybór.

– Przecież ja za to nie przeżyję! Wszystko pójdzie na długi.

– Czekaj, na tym nie koniec. Będziesz prowadził pamiętnik. Za to ode mnie drugie tyle, co tam zarobisz. Ma być wszystko ze szczegółami, no i w formie żeby się dało przeczytać. To ważne, masz pisać, co czujesz. Niedługo będziesz dostawał dodatkowe zlecenia. Traktuj to jak płatne szkolenia z egzaminem. Właściwie to nie będą zlecenia, ale zalecenia. Zdany egzamin, wypłata. Z głodu nie umrzesz.

– Ile czasu tam będę?

– Ile będziesz chciał.

– Nic nie rozumiem.

– To po co pytasz, jak nie rozumiesz własnego pytania? – Teraz sprawy formalne. Poproszę, żebyś to dokładnie przeczytał zanim podpiszesz. Streszczę ci, sens jest taki. Wszystkie zarobione pieniądze, masz w czasie stażu wydać co do grosza. Inaczej nadwyżki zwracasz. Na co chcesz, twoja sprawa. Przed kolejną wypłatą rachunki dla mnie. Mają być na kondomy, paczkę zapałek, na złotówkę co dasz menelowi pod sklepem. Kwit na wszystko! Nie ma wypłaty bez rachunków i bez pamiętnika. – Pasuje?

– Wiesz, że nie mam wyjścia.

– Przeczytałeś?

– Tak.

– Podpisujesz?

– Tak – Michał wyjął długopis z kieszeni.

– Zawsze uważaj, co podpisujesz. W szambie papier wypływa na wierzch. Zmieniając temat, zastanawiałeś się kiedyś nad przyczyną swoich niepowodzeń? Coś niecoś mi o tobie przekazano.

– Wiele razy.

– I co, życie ci się tak ułożyło, zaufałeś niewłaściwym ludziom, byłeś za dobry dla innych, miałeś niską samoocenę i podobne brednie?

– Dlaczego zaraz brednie?

– Bo prawda leży gdzie indziej. Nie masz pojęcia o podstawach ekonomii i zasadach prowadzenia interesów. O psychologii biznesu i w ogóle psychologii nie wspomnę. Zacznę od spraw powszechnie znanych. Zły pieniądz wypiera dobry pieniądz. Kopernik oczywiście nie miał na myśli etyki w interesach, ale dobre powiedzenie z czasem nabiera wielu znaczeń. Można to przecież równie dobrze rozumieć, że dobry pieniądz to ten w kieszeni a zły ten, który trzeba oddać. – Na dzisiaj to tyle – odsunął fotel i wstał – widzimy się przy wypłacie. Nie przychodź mi tu z jedną linijką tekstu i niech to ma jakieś tytuły.

– Poczekaj – pogrzebał przez chwilę w szufladzie i wyjął kopertę – masz tu tysiąc zaliczki. Pamiętaj, do rozliczenia.

Michał był zbyt zszokowany, by cokolwiek powiedzieć. Na kopercie widniało jego imię.


Bilet do Bangladeszu kosztuje dziesięć złotych za godzinę na rękę i jeszcze pracodawca pokrywa koszty. Dziesiątego daje wypłatę, nawet zwraca sto dwadzieścia za badania lekarskie, uprawniające do pracy na wysokości. Kosmiczna czystość to logo firmy.

Tą robotę mi załatwił Lee u kolegi, prezesa, który zatrudnia setki osób, ma bogaty park maszynowy i w Internecie jest kimś. Swoją drogą, to każdy może być kimś w Internecie. Sytuacja w jakiej się znalazłem, nie bardzo pozwalała grymasić.

Wielka, zapaprana błotem budowa za lepiej, jak pięćset milionów euro. Ja w swoich letnich, sportowych butkach, ocalałych po wizycie komornika. Szkolenie BHP na początek, też i na temat obuwia ochronnego. Buty dostałem wreszcie po tygodniu, ale w sposób nieodwracalny zaśmierdziały się w trzy dni. Taniocha z tworzywa, dostałem też nylonową, nie nadającą się do fizycznej pracy koszulkę i po następnym tygodniu doprosiłem się o polar, wszystko rzecz jasna opatrzone w dumne logo. Dojeżdża się oczywiście we własnym zakresie, później kilometr na skróty przez las. Mam szczęście, dla mnie to tylko nieco ponad godzinę w jedną i półtorej autobusem w korkach z powrotem. Inni mają gorzej, ale nie wszyscy. Trzej wybrańcy dojeżdżają i wracają wraz z brygadzistą firmowym samochodem, przez co dochodzą im dziennie dwie dodatkowe godziny do miesięcznego rozliczenia. Ale to „starzy pracownicy” i w firmie dorobili się nawet szafek na ubrania.

Przez pierwsze dni przebieraliśmy się pod bramą, koło samochodu. Teraz jest barak. Jeden na kilkunastu chłopa i kto pierwszy, ten lepszy. W blaszaku stoją pośrodku dwie szorowarki, takie mimośrodowe maszyny do mycia kamiennych posadzek i tak samo wielkie odkurzacze, którymi się po nich zbiera spienione błoto. Pod ścianą drabiny, wąski stół i nieheblowany, zbity na miejscu szezlong. Stół zawalony torbami i plecakami, na ścianie wieszamy wyjściowe ubrania a wolne skrawki podłogi są zajęte przez buty, po których się depcze, żeby się przebić do swojego wieszaka z gwoździa. Ciasno jak w ruskim czołgu, dymi się z tego baraku też podobnie jak za T-34, bo może ze dwóch nie pali. Żadna na zewnątrz przyjemność, gdy już dawno mokry listopad.

Hala jednej z wielu przepompowni osadu ma ze trzy piętra, i jeszcze ze dwa wkopane. Pod sufitem suwnica, na jej pomoście drabiny. Wyginam się z ciężkim mopem osadzonym na chyba trzymetrowym trzonku i usuwam ciemne zacieki, wgryzione w białą farbę na blaszanych, falistych ścianach. Stoję na szynie, lub barierce suwnicy, albo na wąskim może półmetrowym gzymsie i w dół lepiej nie patrzeć. Dwaj inni na drabinach, z odkurzaczami na plecach wyglądają jak Żółwie Ninja. Wczoraj ja za takiego robiłem. Wszyscy jesteśmy przypięci do szelek, zgodnie z wymogami BHP. Co z tego, przecież jak któryś zleci, to nie dożyje do długości sznurka. Po drodze pręty, barierki, rury, pompy a linka musi mieć parę metrów, żeby zapewnić swobodę ruchów. Na krótszej się ludzi wiesza.

Co rano trzeba się kłócić o szmaty do mycia, które podobno są z mikrofibry, choć jak dla mnie jest to zwykłe frotte. Rozwiesza się je na drabinie żeby do jutra wyschły i najlepiej by je zabierać do domu, albo przynajmniej podpisywać.

Chodzi po budowie ładna laska i wlepia kary. Tysiąc złotych za wchodzenie na drabinę w gumiakach i temu podobne. Za pierwszym razem się uśmiałem. Później zapytałem brygadzistę ile za to, że na szesnastu nas roboli przypadają cztery pary gumowych, jednorazowych rękawiczek do mycia kwasem solnym glazury. Udał, że nie słyszy. Tu nie są jednorazowe i najlepiej gdyby były przynajmniej jednotygodniowe. Kwasem jest napełnionych kilka rozpylaczy, takich jak do zraszania kwiatków i co chwilę ktoś pryska. Rozpylony dusi i żre lepiej od policyjnego gazu. Cały czas go czuję w gardle i w oczach. Ksylenowy rozpuszczalnik do usuwania plam z farby, leje się tu po gołych rękach. I tak od razu rozpuścił któremuś rękawiczki. Wdycha się jego opary, myjąc na klęczkach podłogę. Dzieci w szkole wiedzą, jak jest szkodliwy i że przenika przez skórę, jakby jej nie było. Brygadzista dobry chłop, który na nikogo przy mnie nie podniósł głosu, chodzi i sprawdza. Ma nie być żadnej plamki.

Glazura, fugi, wyłożone terakotą cokoły na których poustawiano pompy, ściany pod sufit z falistej blachy i podłoga są przepalone plamami, bo robili dezynfekcję zgodnie z unijnymi wymaganiami. Podchloryn zrobił swoje. Ług miejscami utwardził fugę na białe szkło wodne i brązowa to ona nie będzie. Można sobie drapać do usranej śmierci. Z zaciekami na kafelkach trochę łatwiej jak polać kwasem, ale to nie mycie, tylko zdzieranie twardym zmywakiem i jedna nieduża plama zajmuje parę minut. Zmywak jest z kawałka starej tarczy do szorowarki. W tej firmie się nic nie marnuje.

Podstawa glazury i te brunatne cokoły obudowane rurami, pod którymi trzeba udawać człowieka-węża, dodatkowo są usmarowane cementową fugą i nie ma jej jak wyskrobać. Gówno się tak mocno nie przykleja do niektórych ludzi.

Brygadzista obdzielił nas wszystkich dwoma skrobakami do usuwania farby, które z betonem nie mają szans, to się łazi i szuka jak złomiarz kawałka metalu. Niektóre znaleziska są cenne, na przykład zużyta tarcza do cięcia metalu, złamany brzeszczot, czy obrzynek blachy. Trudniej z czymś do popukania, bo wszystkie kamienie jak na złość wynieśli, albo utonęły w błocie. A robota ma być zrobiona. Trzeba sobie radzić, podobno baca jak musiał iść do spowiedzi, to zasznurował pantofel dżdżownicą.

Na cholerę ta cała robota? Setki metrów rur i kanałów kablowych pod sufitem, ze srebrzystej, kwasoodpornej stali, które po centymetrze odkurzyliśmy i natłuściliśmy żeby się ładnie prezentowały, jeszcze przed otwarciem będą składnicą kurzu z budowy. Po szybach niedługo znów będzie można pisać palcem. Na tak pracowicie mytą podłogę i schody, co chwilę ktoś włazi w buciorach uwalonych cementem i błotem. Nie pierdoli się przy tym, instalacja w rozruchu.

W ciągu trzech tygodni z tej pracy zrezygnowało ośmiu, w tym dwóch już po pierwszym dniu. Przyjęto przynajmniej dziesięciu nowych z całym ceremoniałem obietnic, szkolenia BHP i tak dalej.


W apartamencie dziś nie śmierdziało, ale za to latały muchy. Kilka brzęczało otumanionych szybą.

– Otwórz okno, to sobie polecą. Przez ten śmietnik na dole. No, co tam przyniosłeś?

– Wolę pisać na komputerze – Michał podał segregator i Lee na kilka minut się zajął lekturą. – Muchy w listopadzie? Dziwne – pomyślał.

– Trochę za dużo się użalasz nad sobą. Chłopie, masz talent – oczy wręcz mu zaświeciły. Miałem nosa. – Ten brygadzista to naprawdę taki dobry chłop? – Wypiął kartki i schował do szuflady.

– Prywatnie to go nie znam.

– No widzisz. Zło, to przecież brak dobra. Może po prostu umie rządzić ludźmi ze swojego poziomu, zastanawiałeś się nad tym?

– Nie.

– A teraz?

– Tak.

– Ciężko się z tobą rozmawia. Pisanie ci lepiej idzie. Tylko odważniej. Co czujesz, nie same fakty. Ale jak na początek, jest dobrze.

– Ile czasu mam tam jeszcze pracować?

– Przy tobie mi opadają ręce. Wyraźnie przecież mówiłem, że ile chcesz. A nie masz ochoty być brygadzistą?

– Ale tam jest brygadzista.

– Fakt, może być tylko jeden. Jak w zawodowym boksie. Nie ma wicemistrzów. Jest mistrz i pretendenci. Przemyśl to. Miałbyś dwa razy po trzynaście na godzinę i resztę według naszych ustaleń.

– Muszę to przemyśleć.

– Oby nie za długo. Czas leci, a czas to pieniądz.

– Mam trochę znajomości i ...

Lee nie pozwolił mu dokończyć.

– Kontakty i znajomości, to wiadomo jeden z kluczy do sukcesu, ale w dobie powszechnego dostępu do informacji to życzeniowe myślenie. Nie polegaj wyłącznie na znajomościach, ktoś ma z pewnością lepsze.

– Chyba masz rację z tym brygadzistą – Michał odezwał się po dłuższej chwili.

– To znaczy?

– Tylko pozornie to taki dobry chłop.

– Zaczynasz mnie załamywać – Lee nabrał głęboko powietrza i pokręcił głową – nadal nic nie rozumiesz. – To ty masz być brygadzistą, a nie on ma nie być brygadzistą. To by było zbyt proste i co byś z tego miał, dotarło?

– Tak.

– Nie zbudujesz kariery, ani interesów na zemście. Nie trzeba nienawidzić kamienia, żeby go usunąć z drogi. W ogóle, to kamienie się usuwa, a gówna omija. Nie trzeba mieć wroga, żeby wygrać na wojnie. Najwięcej się wygrywa na cudzej.

– Przepraszam Lee, a jak z tymi dodatkowymi zleceniami?

– Właśnie pierwsze dostałeś.

– Rozumiem.

– Chyba nie do końca. Nie płacę za nakład pracy. Oceniam tylko efekty.

– Tak.

– Myśl i przewiduj. Zdolność przewidywania, to zdolność przewidzenia, że coś cię może zaskoczyć. Planuj, ale nie wpadaj w samozachwyt. Każdy plan, który nie ma słabych punktów, jest słabym planem. Ale musisz mierzyć ryzyko właściwą miarą. Zgodnie z prawem Murphiego, kanapki spadają masłem. Ludzie, żeby coś jeszcze powiedzieć, a koty i tak górą. Słabe punkty się mnożą, kiedy już je dostrzegasz. Idź lepiej na ryby, wódkę albo na dziwki, bo zwariujesz. Jeszcze jedno, na razie graj w swojej lidze. Z zawodowcami jeszcze nie masz szans. Koniec szkolenia. Jest płatne, tylko zdaj egzamin.

Teraz poproszę o rachunki, to się rozliczymy. Ten tysiąc pożyczam ci znowu, oddasz jak już staniesz na nogi.


Czas mija, a ja właściwie nic nie wiem o tym Brygadziście. Nie widać, żeby miał jakichś wrogów, nikt o nim się źle nie wypowiada. Parę razy wpadł na budowę Prezes i byli po imieniu. Coś więcej muszę o nim wiedzieć, żeby coś zrobić. Czas leci i nie mam żadnego pomysłu. Tyram na pokaz za dwóch, ale łeb dziś rozbolał mnie od siarkowodoru. Brama przepompowni rozwalona na całą szerokość i nic nie pomaga. Gaz ma to do siebie, że podobno jak śmierdzi to prawie nie szkodzi. Brygadziście na pewno nie, jak się przechadza po powietrzu, albo po rozdzieleniu roboty idzie gdzieś, gdzie jest ciepło i tak nie cuchnie. Hal jest kilkanaście i jeżeli nic nie wymyślę, wreszcie przy którejś pęknę. Tylko co dalej?

Najgorszy ten gówniarz, synuś prezesa. Tatuś chyba wyznaje amerykański model wychowania. Szykuje go na jakiegoś dyrektora do spraw zbędnych i chce, żeby poznał co to praca, no i zyskał szacunek wśród ludzi, którymi będzie kiedyś zarządzał. Naiwniak, albo zakłamany sukinsyn. Za takie opierdalanie się, to szacunku się gnój nie dorobi. Brygadzista udaje, że tego nie widzi i nam każe po nim poprawiać. Młody coś się za dużo rozgląda. Bez dwóch zdań, stary go wysłał tu na przeszpiegi.

Raz któryś z nas roboli musiał szybko dojechać do domu. Prosił, chyba miał łzy w oczach. Nie znam szczegółów, musiało być coś naprawdę ważnego, bo przez dwa dni nie przyszedł do pracy. Synuś nie mógł go podwieźć, bo ma tylko dwuosobowy samochód i przecież wraca z kolegą.

Po wypłacie i paru butelkach piwa, wypitych na murku za przystankiem, mam jaśniejsze spojrzenie. Brygadzista to chrzestny synusia, a całe biuro i lepsze etaty są obsadzone rodziną prezesa. Synuś ma dwa warunki na studiach i dostał roczny urlop dziekański. Dowiedziałem się też, że to jakaś inżynieria.

Znajomości się jednak przydały, ale i pomógł Internet. Wcale nie politechnika, jak przypuszczałem. Prywatna uczelnia gdzie studenci dojeżdżają praktycznie tylko na egzaminy. Wiszą nad młodym dwa projekty i statystyka. Ma to oddać do końca stycznia i do marca obronić. Zaraz już Święta i dużo czasu mu nie zostało. Od wczoraj już bezpośrednio od niego znam szczegóły, a od dzisiaj mam w ręku materiały. Natychmiast przyjął moją ofertę pomocy i aż otworzył szeroko oczy, gdy mu sypnąłem listą wykładowców. Zaczynałem od imion, nazwiska musiałem sobie czasem przypomnieć. Naprawdę zrobiłem wrażenie. Zaliczenia przedmiotów to pestka a załatwię tak sprawę, że w przyszłym roku to już w ogóle nie musi się uczyć. Wszystko razem kosztuje trzy tysiące, na razie wystarczy półtora. Tyle nosi pewnie przy sobie na drobne wydatki.

Takie rzeczy z matematyki, robiłem na pierwszym roku. Zacząłem w sobotę, po południu we wtorek jeszcze raz sprawdziłem. Trochę mi trudniej ze statystyką. Za dużo pozapominałem. Poradziłbym sobie, ale za długo bym się z tym pieprzył. Zrobił syn znajomego za stówę.

Kasę od synusia mam już w ręku. Wcale nie zamierzam wziąć z niej złotówki. Dałem ogłoszenia, że posiadam sprzęt oraz wykwalifikowany personel i świadczę usługi. Solidnie i wyjątkowo tanio, połowa rynkowej ceny. Na odzew nie czekałem długo. Kościół z kamienną posadzką, wymagającą solidnego czyszczenia i nawet niedaleko. Zapytałem gnoja, czy by nie zmontował ekipy z zaufanych ludzi, sprzęt stoi bezczynnie w baraku. Ja przecież nie mogę, nie znam Brygadzisty. Utnie z tego parę złotych dla siebie, przecież ostatnio miał wydatki związane z uczelnią.

Z Proboszczem już obgadałem sprawę, kwestia kiedy. Najlepiej możliwie najszybciej. Nie byłby sobą, gdyby nie spróbował tanich chwytów. Jasne, najlepiej za darmo. Nie musiałem wiele mówić, żeby zrozumiał. Z całym szacunkiem, dla mnie to może być meczet, synagoga, albo kręgielnia. Na mszę nie przyszedłem.

Wykonają robotę, młody dostanie ode mnie do ręki półtora tysiąca. Jego sprawa, jak to podzieli. Przyszły tydzień i czekają hangary.

Zaufani ludzie, to brygadzista i „starzy pracownicy”. Ci co mają dodatkowe godziny za dojazd, własne szafki w firmie i wyższe pensje.

Wpadli przy drugim hangarze, bo ktoś doniósł prezesowi. Z pracy wyleciało trzech „starych pracowników” i brygadzista. Podobno synuś się wstawił za chrzestnym i stary go przeniósł do sprzątania innej budowy. To mnie akurat niewiele obchodzi. Ważne, że tak jak ustaliliśmy, gnój się nie wygadał na mój temat, w końcu pomagam mu z uczelnią, a ja od stycznia zostaję nowym brygadzistą. Poprzedni nie piśnie słowa, przecież chrześniak uratował go przed zwolnieniem. Finansowo wyszedłem na zero, ale w końcu nie o to chodziło.


Lee bardzo dokładnie czytał, niekiedy kiwał w zamyśleniu głową i robił na marginesie notatki. Wreszcie podniósł wzrok.

– Robisz błyskawiczne postępy, ale mam parę uwag. Rozumiem, że zarezerwowałeś sobie trochę czasu?

– Tak, nigdzie się nie spieszę.

– No i jak się po tym czujesz?

– Mam mieszane uczucia.

– Widzę, to się przebija z twojego tekstu. Na każdym kroku chcesz znaleźć usprawiedliwienie. A to synuś karierowicz bez serca, a to bezwzględny tyran, co ci kazał pracować ponad siły i się truć. Okradał firmę, to mu się należało i podobne bzdury. Wyobraź sobie, że wszyscy na wyższych stanowiskach są tak dobrzy i mili, że do rany przyłóż. Takie niebo na ziemi. To co, masz do końca życia nie awansować, odwalać najczarniejszą robotę i zasuwać na ich pensje? Może im po prostu dupy przyrosły do stołków. Najlepszy sposób, to kogoś wpędzić w poczucie winy – uśmiechnął się krzywo – masz przepraszać, że coś ci się należy.

– Zrobiłem z siebie oszusta.

– Każdy się rodzi oszustem, tylko nie pamięta porodu. I tak zostaniesz oszustem, dla większości z założenia już jesteś – skrzywił się po tym, jak łyknął ziółek – lepiej być oszustem, niż mieć opinię oszusta. Dopóki oszustwo się nie przedawni, jest formą pożyczki. W przypadku osób prawnych, oszustwo ulega przedawnieniu. Oszustwo nie ulega przedawnieniu, w przypadku osób fizycznych. – Zamierzasz wziąć od niego te półtora tysiąca? – Spytał obojętnie.

– Nie, po co palić za sobą mosty. Powiem, że już się nie da załatwić. Za te półtora które dał, ma porobione projekty. Niech siądzie i wkuje, to zda bez problemu. W razie czego, ten chłopak co mu zrobił statystykę, pójdzie za niego. Nawet trochę podobny.

– Bardzo słusznie robisz – Lee skinął głową – bądź uczciwym oszustem. Unikaj jak zarazy zakłamanych oszustów. Potrafią się deptać protezą na pokaz. Trzeba im skoczyć na szyję, żeby wypluli pieniążek.

Rozmowę przerwało pukanie do drzwi i gospodarz wstał z wyraźną niechęcią.

– Sąsiad z dołu, już trzeci raz w tym tygodniu – wyjaśnił, gdy wrócił – znowu mu woda leci ze ściany. Przyczepił się do mnie, a niech wezwie hydraulika. Co za typ?! W tej ścianie nie ma żadnej rury. Po nocach podobno przestawiam meble i spać nie może. Ciekawe, co jeszcze wymyśli. – Zupełnie zapomniałem z tego wszystkiego i wychodzę na prostaka – podszedł do barku – trzeba oblać twój awans. Do kawy będzie w sam raz ta brandy. No to za dalsze sukcesy.

– Dziękuję.

– Wracając do naszej rozmowy. Dobrze to poprowadziłeś, twój pomocnik nie wiedział do czego posłużył. Prawie zawsze będziesz musiał mieć wykonawców. Pamiętaj, że źle opłacany pomocnik chodzi, ale zgrzyta i jego ambicje z czasem rosną. Ktoś w końcu usłyszy. Na długo się go nie uda trzymać z dala od źródła wiedzy. W rozpaczy można go zalać smalcem, nie wiadomo co gorsze. Nadmiar smalcu przecieka przez tryby. Na przyszłość staraj się dobierać różnych pomocników do konkretnych etapów planu. Inaczej za którymś razem, weźmiesz sobie na głowę pasożyta. – Długo chcesz tam jeszcze popracować? – Lee na razie skończył wykład.

– Nie wiem, muszę ze dwa miesiące. Nie ukrywam, wszystko co zarobię wsiąka w stare długi. Przecież widzisz rachunki. I tak wymiguję się jak tylko mogę. Z drugiej strony, do niczego tam więcej nie dojdę.

– I tu się mylisz. Nauczysz się kierować ludźmi. Będziesz też miał spokojną głowę, żeby uporządkować swoje sprawy. Co do długów, ojcem twojego sukcesu najczęściej już będzie wierzyciel. Wierzyciel to jak kamyk w bucie. Jak nie wiesz co mu powiedzieć, mów że nie masz pieniędzy, bo budujesz dom. Tylko uważaj, kamyki nawet w różnych butach, kiedyś się otrą o siebie. – Ale czym się przejmujesz? – Nalał drugą porcję brandy – procedura prawna zna sprzeciwy i prośby o przywrócenie terminu. Zapoznaj się też ze szczegółami dotyczącymi przedawnienia roszczeń. Uważaj, wpłacasz coś na poczet długu to uznajesz roszczenie i przedawnienie się liczy od nowa! Na tym żerują firmy windykacyjne. O przedawnienie możesz wnieść zawsze, ale trzeba się spieszyć. Działalność gospodarcza to trzy lata, przewóz osób i rzeczy tylko rok, parkowanie pięć lat, telefon, kablówka dwa. Jeszcze skarga na wszczęcie postępowania zakończonego prawomocnym wyrokiem, powództwo przeciw egzekucyjne, wniosek o zaniechanie egzekucji, zwolnienie z kosztów sądowych. Zwalnia z kosztów komorniczych. To też warto wiedzieć. Bez tej wiedzy, jesteś jak bez ręki. – Płać tylko wtedy, gdy już nie masz wyjścia – Lee wzruszył ramionami – i zawsze graj na zwłokę. Płatność z góry nie wzbudza szacunku. Z góry płać za naukę i wywóz śmieci.

– Zaczynam trochę inaczej na wszystko patrzeć.

– No widzisz. Wcale nie jest aż tak źle. U mnie z góry za nic nie płacisz.

– Kiedyś będę musiał.

– O to się na razie nie martw. Powinieneś jeszcze wiedzieć, że oszuści i prawnicy mają tego samego patrona a zespół adwokacki, prawie zawsze ma numer jeden. Raczej szukaj wyższych numerów. Dla prawnika nie istnieje słowo „nie”. Jest „tak pod warunkiem”. Warunek, to dla nich rodzaj waluty. Jeśli nie musisz, to nie bierz adwokata. Z większością rzeczy sam sobie poradzisz.

– Dużo mi dzisiaj nakładłeś do głowy.

– I do następnego razu wystarczy. Ładnie ci w tym miesiącu wyszło. Z premią lepiej jak trzydzieści złotych na godzinę – podniósł wzrok i oczy mu zaświeciły znad rachunków – trzymaj na razie ten tysiąc.

– No to Wesołych Świąt.

– Nie lubię Świąt – gospodarz podniósł się z fotela i odprowadził Michała do drzwi.


Sylwester wypadł w czwartek. W poniedziałek zameldowało mi się w pracy trzynastu zamiast dwudziestu. Czterech po badaniu alkomatem musiałem odprawić do domu. Załatwiłem sprawę dyskretnie, gdyby ich złapali w takim stanie na terenie budowy, mieliby i oni i ja kłopoty. Przyjdą jutro, nie ma sprawy, zdarza się. Nikt nic nie wie i nikt nic nie widział.

Rozdzieliłem robotę i pojechałem do firmowego magazynu z listą tego, co jest mi potrzebne. Tak jak do tej pory, się nie da pracować. Nic nie dostałem, wszystko musi zatwierdzić Prezes. Dotarł po godzinie i usłyszałem, że chyba na głowę upadłem. Taką ilość rękawic, skrobaków i reszty, tu się zużywa przez kwartał, a nie w ciągu tygodnia. Powinienem się tego spodziewać. Podobno parę lat temu do mycia okien w pałacu wysłał trzech ludzi. Okna były tak wielkie, że koń by wjechał z wozem, a oni dostali parę szmat, plastikowe wiaderka, wycieraczkę samochodową, bańkę z detergentem i dwa dni na wszystko. Dwóch od razu uciekło i wróciło na własny koszt do Warszawy. Trzeci z jakiegoś powodu został. Przez dwa dni umył trzy okna z dwudziestu, a drabinę pożyczył od chłopa we wsi.

No i mam problem. Przyjdzie laska z kontroli BHP, zobaczy ten kwas i ksylen, jak się leją po rękach i walą po płucach, to będę miał kłopot. Prezes się rzecz jasna wszystkiego wyprze.

Znowu w ciągu tygodnia sześciu zrezygnowało i przyjęto ośmiu następnych. To nie pracownicy, to mięso robotnicze. W tej firmie rotacja jest jak na froncie.

Synuś się wygadał. Z Laską ojciec ma układ i do nas na pewno nie zajrzy. Sprzętu nie może wydać, bo i tak idzie go cztery razy za dużo. U nas wbija to w koszty, a sprzedaje w swojej hurtowni. Na samych rękawiczkach i tylko tutaj, to parę stów w miesiącu. Dochodzą inne obiekty, nie mówiąc o pozostałym wyposażeniu. W końcu zatrudnia ze trzysta osób. Gdyby to zliczyć, nieźle na tym wychodzi. Odpali coś magazynierowi i tyle. Ciekawe, kiedy wystartuje do mnie z propozycją. Ktoś przecież musi to pobierać, rozliczać no i podpisywać dokumenty. Kto, jak nie brygadzista? Wolałbym niczego nie podpisywać. Jak to trafnie Lee ujął, papier w szambie wypływa na wierzch.

Na dziś wieczór mam pracę domową. Trzeba będzie się źle poczuć. Poczytam o objawach zatrucia rozpuszczalnikami organicznymi. Na pewno muszą być w moczu fenole, najlepiej też białko, odrobina krwi nie zaszkodzi. Nie mogę przesadzić, jeszcze mnie nie wypuszczą ze szpitala. Ten mocz to pestka, nikt nie sprawdza czy to ludzkie białko. Mam przeczucie, że dwie mocne kawy i wcześniej odpowiednia dawka aspiryny załatwią resztę.

Poczytałem i nie taka prosta sprawa. Jeśli wyniki mają wyjść dobrze, to chyba na ciężkim kacu. Aspiryna też nie najlepsza, ale jest bez recepty preparat do dezynfekcji dróg moczowych. Czyli muszę narzekać po pracy, żeby wszyscy słyszeli i następnego dnia do lekarza.

Kiedyś Słoneczko powiedziało do Breżniewa „Teraz to mam cię w dupie, bo już jestem na Zachodzie”. Dostałem dokument z oddziału ratunkowego szpitala. Zatrucie oparami związków aromatycznych. Zanim wróciłem z krótkiego zwolnienia, w brygadzie pochorowało się jeszcze trzech. Prawdziwa epidemia, zarazili się pewnie ode mnie. Do Prezesa zadzwoniła Laska i powiedziała, że dłużej tak być nie może. Pojechałem do magazynu i bez problemu dostałem wszystko i jeszcze więcej. Nawet gogle, nakolanniki, a narzędzi do woli. Do mycia jest teraz nitro, albo aceton, bo mniej szkodliwe. Ksylen się pewnie źle sprzedawał w hurtowni.

Pobrany sprzęt wpisuje się do zeszytu i każdy go pilnuje. Kwas zabroniłem rozpylać w powietrze. Jest lepszy preparat w postaci żelu i leżał na półce. Droższy, ale plamy na glazurze schodzą łatwiej i szybciej. Nikt już się nie dusi. Ludzie z brygady mnie lubią, po wypłacie jak dawniej poszliśmy na murek za przystankiem, ale długo już tu nie popracuję. Prezes jest coś za grzeczny, ale mnie tym nie zwiedzie. Wygląda na mściwe bydlę. Przyczaił się i tylko patrzy, jaką by mi podłożyć świnię. Naprawdę, pora się stąd ewakuować i najlepiej w jednym kawałku. Nie wiadomo, co może mu przyjść do głowy.


– Do niczego już tam nie dojdziesz. To właściwa decyzja – Lee odłożył na bok kartki. Jak tam twoje sprawy?

– Za parę miesięcy posypią się wezwania do sądów. Wniosłem o sześć przedawnień. Najbardziej się martwiłem kredytem. Bez przerwy mnie straszyli z firmy windykacyjnej, bo odkupili mój dług. Naświetliłem, że przestałem spłacać cztery lata temu i teraz to jest po ptakach, bo nakazu zapłaty z sądu nie ma. Kupili przeterminowane zobowiązanie. Widziały gały, co brały. Ich ryzyko handlowe. Facet po drugiej stronie mało się nie popłakał. Wręcz błagał, żebym wpłacił cokolwiek. Zacząłem się śmiać i odłożyłem słuchawkę.

– No proszę, nawet umiesz mówić.

– Najgorzej jest ze skarbówką. Wiszę im jeszcze trochę.

– Wniosłeś o rozłożenie na raty? Wtedy nie ma odsetek.

– Jasne. Utargowałem minimalne. Zrozumieli moją trudną sytuację.

– Co cesarskie cesarzowi, ale cesarz na szczęście nie wszystko widzi. Otóż zawsze wydasz więcej, niż zapłaci za ciebie podatnik. Ubiegać się możesz o zwrot tylko części podatku. Myśl zawczasu, jak go nie zapłacić. Są koszty, nie ma podatku. We właściwie prowadzonym biznesie, powinny być największą częścią budżetu. Na przyszłość nie oszukuj siebie gdy naliczasz koszty – to bardzo ważne. – Widzę, że nieźle się dogadałeś z pracownikami – Lee znów sięgnął po kartki.

– Tak, bez problemu. Myślę, że mnie zaczęli szanować.

– Nawet z ludźmi warto czasem rozmawiać – pogłaskał kota, który zjawił się nie wiadomo skąd i wskoczył na stół – ludzie, to na ogół mili ludzie, gotowi do pomocy. Nie mają na prąd, albo alpagę. Pamiętaj, rozmowa ma służyć wymianie myśli, a nie pretensji. Można potwierdzać, zaprzeczać, lub słuchać. Nie ma innego wyjścia. Bądź przygotowany na to, że rozmówcy wolą się powtarzać, niż przyznawać.

– Jak ten Prezes.

– Wstępem do osiągnięcia sukcesu są właściwie poprowadzone negocjacje. Wstępna ocena jest niezmiernie ważna, tego nie zaniedbuj. Nigdy nie oceniaj kogoś po tym, na co go nie stać. Zwracaj uwagę mianowicie na coś innego. Ten kto prosi, pokazuje obie ręce. Ten kto żąda, jedną trzyma za plecami. Mali ludzie z kompleksami, uważniej słuchają tego kto żąda, niż tego kto prosi. Trochę odbiegłem od tematu.

– Chyba nie tak bardzo.

Do drzwi ktoś się dobijał coraz natarczywiej.

– Mam utrapienie z tym sąsiadem – Lee podniósł się z fotela – zrób sobie drinka, albo co chcesz.

Michał podszedł do barku i sięgnął po brandy, którą gospodarz go uraczył poprzednio. Tak dobrej nie pił nigdy w życiu. Stanął przy oknie i dłuższą chwilę się gapił w jasny, zimowy mrok.

– Nie zgadniesz, co tym razem. Tak u niego zimno, że mu zamarzła herbata na stole. A podobno kaloryfery są ciepłe.

– Może niech zmieni dilera – brandy poprawiła Michałowi humor.

– Albo z lodówki niech zrobi kominek. Będzie miał nastrojowo – Lee też się roześmiał.

– I wędzony boczek.

– Jak uśnie, to wędzone boczki. – Coś jeszcze cię trapi – gospodarz powrócił do rozmowy.

– Martwię się co dalej z pracą.

– Jak to co? Masz załatwioną następną. To już będzie prawdziwe wyzwanie.

– Co będę robił?

– Nie przerywaj. Dwanaście na godzinę, zaczniesz od łopaty i zrobisz karierę. Zasady bez zmian.

– Dobrze.

– Szukasz pracy i jest tylko przy łopacie, nie zmarnuj szansy. Darowanej łopacie nie patrzy się w szczerby. Nie musisz już myśleć skąd wziąć łopatę, więc myśl przy łopacie.

– Czasem mówisz jak Pytia.

– Popracuj, rozejrzyj się i wiele rzeczy się zaraz wyjaśni. Wiesz chociaż, z czego się składa łopata?

– No, ze styliska i szufli.

– Otóż nie. Łopata składa się z trzonka i reszty do pracy. Zaczniesz od poniedziałku. Powodzenia.


Dopóki jest zima, mamy odgarniać śnieg. Piętnaście stopni mrozu, ale jak przyłożyć się do łopaty, pot zaczyna płynąć po plecach i zalewa oczy. Najlepiej pracować w równym, dostosowanym do siebie tempie. Przez pierwsze tygodnie po powrocie do domu zaliczałem wannę, jadłem coś na szybko i padałem jak kłoda. Cerę już mam jak Święty Mikołaj. Przez cały czas mnie nurtowało, co Lee miał na myśli i chyba już wiem. Łopata się składa z trzonka i reszty do pracy. Nie będzie tej części do pracy, to nie będzie pracy. Proste. Łopatę zawsze się trzyma za trzonek. W ogóle, to trzonek jest najważniejszą częścią łopaty.

Przecież prawdziwych odkryć dokonuje się łopatą i od tej pory kombinowałem jak ją złamać, nie naruszając trzonka. Po pierwszych bąblach na rękach zrozumiałem, że pracując więcej niż inni, mogę nigdy nie złamać łopaty. Znalazłem sposób i chciałem się w dobroci serca podzielić z innymi odkryciem. Przemyślałem sprawę i zachowałem mądrość dla siebie, bo do mnie dotarło. Mądrość jednostki wobec mądrości zbiorowej jest większą mądrością. Mądrość podzielona przez sto, to jedna setna mądrości. Mądrość podzielona przez jeden to cała mądrość. Żaden geniusz nie zrodził się ze zbiorowej mądrości.

Na taką okazję czekałem przez następny tydzień. Wreszcie zostałem sam przy samochodzie z narzędziami i nikogo nie było w zasięgu wzroku. Poszli gdzieś na klatkę schodową się ogrzać, bo brygadzista pojechał do biura. Odgrzebałem śnieg i błoto z kratki ściekowej, włożyłem ostrze i parę razy nagiąłem, aż zmiękło. Zrobiłem tak jeszcze z czterema łopatami. Teraz to kwestia czasu.

Pierwsza złamała się moja, w końcu pracowałem więcej niż pozostali. Druga pękła przed końcem dnia, a pozostałe nazajutrz. Przyjechał kierownik z biura i powiedziałem co o tym myślę. Przez cały czas wymachiwałem trzonkiem. Te łopaty są do niczego, mam znajomą hurtownię, tamte są tańsze, lepsze i wydajniejsze. Tu już się popisałem inicjatywą. Będzie specjalny rabat. Nie, nie, nie... Udam się sam i przywiozę cennik.

Prezes przywitał mnie osobiście i z szerokim uśmiechem. Dziś przyjechałem coś kupić, a nie kopać pod nim dołki. Ma wiele więcej towarów do zaoferowania. Tanie ciuchy robocze, szelki do pracy na wysokości, buty i rękawice, nawet sól do posypywania chodników. Istny róg obfitości. Dla mnie oczywiście specjalne ceny. Muszę uzgodnić je z synem, bo to on teraz zarządza hurtownią.

Młody zaliczył piąty semestr i teraz ma trochę czasu. Znowu mi zaczął dziękować. Jakby zjawił się ktoś z mojej nowej firmy, to specjalne ceny mają być tylko dla mnie, na co bez oporu przystał. Zauważyłem na stole skrypty i notatki ze studiów. Może jednak coś z niego będzie.

Po rozmowie ze swoim dyrektorem i przedstawieniu cennika, dorobiłem się wroga. Kierownik, który zajmował się zakupami dostał ochrzan dużego kalibru. Wygląda na to, że się go będą chcieli pozbyć, bo poprosili mnie o złożenie CV. Na razie wróciłem do odgarniania śniegu, ale plotki dotarły przede mną. Udaję, że nic nie słyszę i robię za równego gościa. Po paru dniach przyjechał sam Dyrektor z pretensjami, bo okazało się, że moje ceny nie odpowiadają prawdzie. Do hurtowni się udał Kierownik. Nawet kawy nie dostał, za to inne tabelki. Naiwniak! Wybrałem numer na telefonie i podałem go Dyrektorowi, żeby porozmawiał z Synusiem. Wszystko się wyjaśniło i od pierwszego będę nowym kierownikiem działu zakupów.


– Nabierasz rozpędu. Od razu piętnaście złotych za godzinę i salony. Mam na myśli tylko to, co oni ci płacą. – Szybko wszedłeś na ścieżkę kariery – ściągnął usta i pokręcił głową – zaczynasz mnie zadziwiać. Pamiętaj, trzonek od łopaty to od tej pory twój atrybut. Ten trzonek może kiedyś uczynić cię wielkim. – No ale to, to już koniecznie musimy oblać – Lee podszedł do barku – takiej whisky jeszcze nie piłeś. Chyba starsza ode mnie – bez powodu wybuchnął śmiechem.

– Miałeś rację, nie mam słów – Michał odstawił kryształowa szklankę w której lód głośno trzeszczał. – Czegoś mi tu dzisiaj brakuje – odezwał się po chwili zastanowienia.

– Nie rozumiem, czego? – Gospodarz rozejrzał się wokół – nawet kicia przyszła – chyba cię polubiła.

– Tego sąsiada.

– A, tak. Córka mu zwariowała i ją zabrali do psychiatryka. Zaczęła gadać w jakichś obcych językach, później już klęła po polsku, zarzygała cały dom i rzucała gównami z okna. Ma dwanaście lat, może to hormony.

– Dobrze, że mam syna.

– Co z nim?

– Z matką.

– A matka?

– Z mężem.

– Bywa – Lee zamknął ten temat. – Bardzo mi się podoba, w jaki sposób pograłeś z Synusiem – zakręcił płynem w trzeszczącej szklance – barany są po to, żeby je strzyc, a mięso mają na eksport. Nawiasem mówiąc, barany są na wyciągnięcie ręki, telefonu, lub same się zgłoszą. Na świecie jest więcej baranów, niż nożyczek, a strzyżenie mniej boli przed świętami. Właściwie stale jest przed świętami. – Tylko widzisz, ambicje z czasem rosną – wstał i mówił do okna – określ zawczasu co chcesz i nie posuwaj się dalej. Ze skóry można obrać nawet naleśnik. Jeśli koguta pozbawić piór, raczej już nie odrosną, a dziób zostanie. Nie doprowadzaj ofiary do ostateczności, bo desperat jest nieobliczalny.

– Wiesz, bardzo mnie stresuje to, że zarabiam coraz więcej, a tak naprawdę mam tylko te twoje tysiąc złotych w kieszeni.

– To miej. Takie ustaliłem zasady. Dobrze, że jesteś szczery. O to od początku prosiłem. Przyjdzie ci ryzykować pieniędzmi, to pamiętaj rzecz najważniejszą. Milion, którym ryzykujesz, powinien być cudzym milionem, chyba że masz za dużo swoich. Na szalę kładź czyjś kolejny milion, a nie swój ostatni tysiąc. Za ostatnie trzy złote nie warto grać w lotto, mądrzej zjeść bułkę, popić kefirem i sprawy przemyśleć. Złudzenia nie zaspokoją głodu. Wracając do tego, o czym ci kiedyś mówiłem. Mniejsze oszustwo jest objęte większym ryzykiem i łatwiej stracić ostatni tysiąc, niż ostatni milion. Z miliona przynajmniej tysiąc zostanie. W prosty sposób to uzasadniając, da się przeżyć za własny tysiąc, a nie koniecznie za cudzy milion.

– O jakich milionach ty mówisz? – Michał wzruszył ramionami i uśmiechnął się z niedowierzaniem.

– Już niedługo zobaczysz.


Został mi jeszcze tydzień przy śniegu zanim trafię na salony, jak to Lee określił. Pracuję jak dawniej i zaczynają mnie szanować, bo wszyscy już wiedzą o moim awansie. Śniegu do odgarniania wyraźnie ubywa, coraz częściej już sam w ciągu dnia znika i niedługo nie będzie go wcale. Wraz z wiosną zaczną się roboty budowlane i dla łopat znajdzie się inne zajęcie. Ponoć nie dla wszystkich, bo docierają plotki o planowanej redukcji etatów. Mało kto przyjmuje to na poważnie, bo podobno co rok jest ta sama śpiewka.

Przez cały dzień urządzałem gabinet, bo poprzednik zostawił totalny pierdolnik. Tym, co się nazbierało w klawiaturze do komputera, można by nakarmić stado wróbli. Podłoga się lepiła od brudu a przez szybę bym nie odróżnił księdza od Zorro. Powyrzucałem z szuflad zapleśniałe kanapki i puste flaszki, kupiłem za swoje pieniądze farbę i dwa razy zostałem po godzinach. Teraz tu da się pracować.

Głównie siedzę i gmeram z nudów po Internecie, bo miesiąc mojej roboty przekłada się na cztery do pięciu rzeczywiście przepracowanych dni, podczas których opędzam większość obowiązków. Na biurku leży kilka dyżurnych katalogów. Stale te same, tylko przekładam je z miejsca na miejsce. W komputerze mam otwarty arkusz, który jak trzeba, po kliknięciu myszą zastępuje obraz na monitorze. Wpisuję numery rejestracyjne samochodów zaparkowanych za oknem, albo liczby z głowy. Dyrektor, który czasem robi nalot i tak nie ma o tym zielonego pojęcia. Nie musi się znać na komputerze, bo przecież jest dyrektorem. Jeden z tych idiotów, którzy z indolencji uczynili cnotę.

Poszedłem na piwo z przypadkowo spotkanym kolegą, jeszcze ze średniej szkoły. Fizycznie niewiele się zmienił, podobno ja też, w co nie wierzę. Zebrało mu się na wspominki. Zanim założył własną firmę, długo był kierownikiem budowy i nawet w wojsku. Tam, gdy zamawiał potrzebny sprzęt, zamiast koparki dostawał siedemnastu żołnierzy z Obrony Cywilnej. W głębokiej i wąskiej dziurze do połowy wypełnionej wodą, nawet trzech pozabijałoby się łopatami, chyba że utonęliby wcześniej.

Słuchałem uważnie i zadawałem pytania. Temat bardzo mnie zaciekawił. Kolega klepie biedę. Na rynku konkurencja i z większymi od siebie nie ma szans. Pożyczyłem mu trochę pieniędzy. Oczywiście podpisał kwit. Będziemy w kontakcie.

W tej firmie czas się zatrzymał. Gdzieś w okresie, kiedy to praca była najwyższym dobrem, a nie jej efekty. Kadry, księgowość, zarząd, dyrekcja, radca prawny, behapowiec, kierownicy budów, kontroler jakości, informatyk, sekretarki, sprzątaczki, ochrona, dozorca. Brak tylko kapelana. Cały fraucymer utrzymywany przez może dwieście łopat. Każdy z odrobiną oleju w głowie, rozgoniłby to towarzystwo na cztery wiatry. Tylko gdzie wtedy dla mnie miejsce?

Firma żywi się własnym ogonem, wyprzedając nieruchomości. Ostatnio poszedł pod młotek ośrodek wczasowy wraz z gruntem. Wystarczy co najmniej na rok i na pensje i na podwyżki dla zarządu.

Pomysł rzuciłem mimochodem i trafił do właściwych uszu ponad łopatą. Nazajutrz Dyrektor, Zastępca, Prezesi i Radca zamknęli się w gabinecie i nie wyszli przez połowę dnia. Przez obite skórą drzwi przebijały się podniesione głosy. Co chwilę któryś wstawał i nerwowo chodził po gabinecie, o czym donosiła skrzypiąca podłoga. Doczekali się niezależnego i samorządnego związku zawodowego operatorów łopat. Jestem w komitecie założycielskim i udało mi się wymigać od roli przewodniczącego. Siedzę przy komputerze i dziś rzeczywiście ostro pracuję. Jak to Lee ujął? ” Nie trzeba mieć wroga, żeby wygrać na wojnie. Najwięcej się wygrywa na cudzej.” Od dawna już działam na dwa fronty.


– Napijemy się tej whisky, a ja sobie poczytam. Widzę, że masz większy projekt – Lee odezwał się po paru minutach – bez dwóch zdań zasłużyłeś na premię. Od tej chwili rozliczamy rachunki co dwa miesiące. Musisz mieć jakieś środki na ruchy. Nie zrozum mnie teraz źle, nie ten poziom. Nawet złodziej powinien mieć fundusz reprezentacyjny. Idzie do marketu, płaci za cztery rzeczy a piąta w rękawie i nikt nie zauważy. Odwrotnie się nie da. Dżentelmen włamywacz to taki sam włamywacz. Ale ładnie ubrany i nikt by nie przypuszczał. – Coś cię dzisiaj trapi – zakończył formalności, odsunął fotel od biurka i rozparł się w niedbałej pozie.

– Przyszło jakieś awizo. Chyba sąd, albo komornik. Za wcześnie na odpowiedź na moje.

– Warto mieć ostrego psa. Pies zna się na listonoszach. – Nie lękajcie się – Lee podniósł do góry ręce i nimi potrząsnął, niczym Papież do pełnego stadionu – otwórzcie drzwi przed listonoszem.

Michał mimowolnie parsknął śmiechem.

– To idź na pocztę i odbierz. Dwa tygodnie i pismo z sądu uważa się za doręczone. Nie tędy droga. – Listonosz to zwiastun niczego dobrego – z wcześniej napoczętej butelki została połowa – najczęściej donosi jakiś termin. Termin zapłaty z założenia dopuszcza termin spóźnienia z zapłatą, nie ma co wpadać w panikę – pokiwał z politowaniem głową.

– Stale myślę o tym, jak to optymalnie poprowadzić.

– Teoretycznie, zagraża ci każda umowa. Jakieś z pewnością będziesz musiał zawrzeć – Lee powiedział w zamyśleniu – umowy bez możliwych negatywnych skutków finansowych, nie traktuj w ogóle jak umowy. – Moja rada, wszelkie interesy zacznij robić za rogiem, a nie pod drzwiami. Ktoś się zastanowi, skąd znałeś adres – rozłożył ręce i ponownie je zaplótł na brzuchu.

– A co tam z sąsiadem?

– Chyba na jakiś czas spokój. Też go zabrali do czubków. Przestało cieknąć ze ściany, to w nocy widział napisy.

– Jak to w nocy? – Michała zaciekawiło.

– A ja wiem, dojdziesz za nim? – Lee wzruszył ramionami. – To nie wszystko. W radiu o nim mówili, a było wyłączone.

– A co takiego mówili?

– To samo, co i napisy. Żeby wyskoczył z okna.

– I co, posłuchał?

– Na razie nie.

– Kompletny świr.

Kot skończył myć futro, przeciągnął się, ziewnął i powrócił do sennej rzeczywistości.


Kolega sam zadzwonił. Znowu coś mu nie wyszło, przeprosił że nie może w terminie oddać pożyczki. Nie ma sprawy, oby miał tylko takie zmartwienia. Odda, jak stanie na nogi, musimy pogadać o poważniejszych rzeczach. Na razie niech trzyma ten tysiąc. Najlepiej to się spotkać jutro, ma założyć wizytowy garnitur.

W żółtym kasku i odblaskowej kamizelce założonej na marynarkę, prezentował się niczym Premier z niespodziewaną wizytą. Zdjęcie na tle koparki wyszło lepiej niż dobrze. Kazałem mu myśleć o przyjemnych rzeczach, przez co miał minę człowieka sukcesu. Obgadaliśmy resztę, oj nie uśnie tej nocy. Głupi by się nie zgodził, zadzwonił już po godzinie. Później jeszcze trzy razy. Dosyć miałem tych podziękowań, wreszcie go opierdoliłem.

Firma uczestniczy w przetargu na roboty ziemne. Traktuje się to rutynowo i co rok stanowi formalność. Jeszcze tydzień składania ofert i za dwa ogłoszą wyniki. Jakiś czas na odwołania, no i do roboty. Podobno już taniej się nie da, zarząd i tak dotuje pensje. Oby się nie zdziwili. Szykuję im niespodziankę, bo znam kwotę z zeszłego roku. Każdy kto chce, znajdzie. Przetarg był przecież otwarty.

Wygraną, Kolega niemal przypłacił zawałem. Szczęście aż tak go przygniotło. Dzwoni, mamy się spotkać, robi plany i szuka tanich koparek do wzięcia w leasing. Tak, trzeba się natychmiast spotkać, jeszcze zrobi jakąś głupotę. Ma na razie siedzieć cicho i czekać. Przyjął to z niedowierzaniem.

W biurze panuje żałoba. Wszyscy chyba szykują się do zbiorowego seppuku. Przez ścianę od Informatyka, nie dociera już disco. Dzień po przetargu grał heavy metal, teraz leci wyłącznie grandż. Wciąż powraca song o Jeremim, co wystrzelał pół szkoły. Pearl Jam, i solista mówił, że śpiewa nie o tym.

Widać udzieliło się jemu, pewnie i żal ciepłego kąta. On powinien się najmniej przejmować, bo zajęcie gdzieś sobie znajdzie. Dostroiłem swoje zachowanie do reszty, ale nie jest łatwo udawać, jak w środku człowieka rozrywa ze śmiechu. Mówię, że mam zapalenie spojówek i zakładam ciemne okulary. Nie dziwi mnie ten ogólny nastrój. Zbiorowe zwolnienie, będzie jak zbiorowy gwałt na tym przedsiębiorstwie.

Nie odciąłem się od korzeni i chodzę na zebrania związkowe. Ostatnio jest ich więcej, odbywają się niemal codziennie. Temat wciąż jest ten sam i przesłania inne zagadnienia. „Co my teraz zrobimy”? Ale nikt nie zna odpowiedzi. No, prawie nikt.


– „Prawie” czyni różnicę – Lee zachichotał. – Jakby ci liczyć produktywność, przekraczasz siedemdziesiąt procent. Jak to pociągniesz dalej?

– Jeszcze się nie zdecydowałem. Zobaczę, w którym kierunku się sprawy potoczą.

– I słusznie. Im głębiej w las, tym więcej ścieżek. Nie wszystkie widać pod tym samym kątem. – Coś ci pokażę – Lee przez chwilę się szarpał z szufladą – masz, zobacz.

Przez dystans blatu, Michał przez moment pomyślał, że to jakiś miniaturowy banknot, ale szybko rozpoznał. Cegiełka na budowę Domu Partii. Dumny gmach na awersie, seria i numer, sześćdziesiąte lata.

– Takie coś dawali zamiast połowy wypłaty. Dobry patent, nie?

– Identyczne znalazłem po ojcu. Za życia mówił, że jakby to były prawdziwe cegiełki, to tam by nie została nawet jedna cała szyba – Michał przestał się śmiać. Pytałeś co dalej, marny ze mnie aktor a trzeba będzie.

– Eee tam, radzisz sobie i nawet nie na prowincji. Jestem zdania, że warto zawsze być sobą – Lee wymówił z naciskiem „zawsze” – jak już trzeba, to łatwiej udać mądrzejszego, niż idiotę. Większość mądrych, tylko udaje mądrych. Udawać mądrzejszego można wiecznie, a idiotę do czasu. Idiotę się udaje wśród prawdziwych idiotów.

– Zwłaszcza, jak mają władzę.

– Albo ty chcesz ją mieć. Idiota ma dostęp tam, gdzie mądremu by zabroniono.

– Spotkałem tego twojego sąsiada.

– Nie widziałem go chyba z miesiąc.

– Rzeczywiście to jakiś czub. Przeżegnał się na mój widok i uciekł do domu. Prawie się przewrócił na schodach.

– Sąsiadów się nie wybiera, a wracając do początku rozmowy – Lee starł palcem jakiś niewidoczny pyłek z blatu – są ścieżki władzy i ścieżki pieniędzy. Władza nie daje wolności. Ścieżka władzy, czy sławy – to zresztą te same, prowadzą tylko do złotej klatki.

– Czasami się przecinają.

– Nie stój długo na skrzyżowaniu, mogą wyłączyć światła.

– Albo ktoś wjedzie w dupę.

– Uczysz się, uczysz – Lee nad czymś się zamyślił – i to już nie podstawówka. Co z tym awizo, coś poważnego?

– Nie, to na matkę za firmowy telefon. Z firmy windykacyjnej. Nieaktualne, umarła pięć lat temu. Już im odpisałem. „Niniejszym informuję, że nie żyję oraz, że wierzytelności z tytułu prowadzonej działalności gospodarczej ulegają na wniosek dłużnika przedawnieniu po trzech latach. Do zobaczenia.”

– Ktoś padnie, jak to przeczyta. Skąd wziąłeś dla niego na wadium? – Podniósł wzrok znad papierów – bo nie widzę w rachunkach. – Trzeba zapłacić, jak się staje do przetargu. To mi się nie bilansuje.

– Za tyle sprzedał zepsutą koparkę – Michałowi udało się zachować powagę – sam znalazłem mu kupca. Nie miał na remont, a i tak stała.

– Dobrze, bardzo dobrze.


Zarząd zwołał zebranie. Jestem delegatem związkowców, wybrali mnie jednomyślnie i uczestniczyłem. Informatyk się przydał, był komputer i rzutnik. Przygotowałem się do wystąpienia i wypadło lepiej niż dobrze. Przedstawiłem zagrożenia ze strony koparki i najlepiej mi wyszło na przykładzie głębokiego wykopu. Jako wskaźnika używałem trzonka od łopaty. W najbardziej smutnych chwilach prezentacji, trzonek mi zwisał. Wykazałem troskę o przyszłość przedsiębiorstwa. Zakończyłem wystąpienie akcentem, że damy radę i podniosłem trzonek. Po wyjściu z biura odwróciłem się, wygrażałem styliskiem i byłem wzburzony stosownie do oczekiwań związkowców.

Dyrektor oczywiście, już skontaktował się z moim kolegą. Błagał o wycofanie się z przetargu i go próbował przekupić. Rzecz jasna, ja wiem o wszystkim i obiecałem mu więcej. Dyrektora limituje księgowość, przecież nie zapłaci ze swoich. Podjąłem się roli mediatora. Zarząd nie ma już nic do stracenia.

Poszliśmy z kolegą na piwo, znów pożyczyłem mu tysiąc. Trochę się denerwuje, już powinien wejść na budowę. „ Siedź na dupie i czekaj!” Ufa mi, ale się trzęsie.

Od Prezesów wróciłem z dobrą nowiną. „Tego Pana ozłocimy” – tylko biedna kopalnia i złoża na wyczerpaniu. Ja swoje wiem, znam majątek tego skansenu. Powiedziałem ile i jak, za godzinę zjawił się cały zarząd w komplecie. Dla Kolegi, którego oczywiście tak nie nazwałem, dwadzieścia tysięcy na miesiąc, aż do wyczerpania kontraktu. Związkowcy się łatwo nie zgodzą na obcięcie o złotówkę godzinowej stawki brutto, choć nawet nie trzeba by było tyle. Rozdać im akcje pracownicze. Parę lat i chuj będą warte.

Ludzie, nie bójta się, Janosikowe we wsi. Właśnie herszt okradł jednego i stu nieszczęśnikom rozdał. Tydzień, dwa, nieszczęśliwych będzie sto jeden. Janosik jest na umowie o dzieło, pół wsi dało mu dupy w zapłatę i zabrał swoją w troki. Znienawidzą go, złapią i powieszą za ziobro, jak nic znów nie przyniesie. Są różne demony, jest i demon potrzeb. Wrogowi pożyczaj pieniądze, będziesz miał o co walczyć.

Wszystko dograne na obu frontach. Solidarnie, cały Zarząd zdeklarował się nawet odciąć sobie po dwa złote. Jest tak samo w końcu ofiarą kryzysu. Też odczuwa boleśnie jego skutki.

Kolega z początku mnie nie zrozumiał. Dziesięć tysięcy na miesiąc za nie robienie nic??? Gdyby się wziął za ten kontrakt, wyszłoby mu może sześć, siedem w zamian za ciężką harówę i odpowiedzialność. – Odkup już tą koparkę, odebrałeś pieniądze z wadium. Powtarzam, siedź na dupie, nic nie rób, oni są twoim podwykonawcą. Dużo pali taka maszyna i remonty potwornie drogie. Sprawy wątpliwe z Księgową, a jak coś nie tak to z Radcą”. Wreszcie do niego dotarło...

Zapytałem Dyrektora, co z tym ozłoceniem. Rzucił kwotę, ale nie chcę pieniędzy. Wolę pięć procent udziałów. Tak będzie dla wszystkich wygodniej, firma miała ogromne wydatki. Zrobił się blady, przedstawi to Zarządowi. Zasugerowałem pośpiech. „Tak, wiem panie dyrektorze, walne zgromadzenie i tak dalej”. Też niech zrozumie i drugą stronę konfliktu. Czas mija, pora zacząć roboty ziemne.

Dyrektor raz jeszcze spróbował, ale kolega pokazał mu drzwi. Lojalność to jedna sprawa, ale mi parę rzeczy podpisał.

Jeśli zliczyć nie przejedzone nieruchomości, to firma zaraz będzie warta grubo ponad sto milionów. Prawdziwą perełkę stanowi wielki plac w centrum. Toczy się o niego proces, firma go już wygrała. Odrzucono apelację Urzędu Miasta, kilka petycji dokonało żywota w koszu, a wyrok na dniach się uprawomocni. W latach świetności, rozpoczęto tam budowę hoteli pracowniczych. Skończyło się na fundamentach i dwóch barakach na lokale zastępcze dla eksmitowanych. Dziś wszystko zarośnięte krzakami, a wokół same biurowce. Miejsce prosi się o kolejny i oferty się sypną.

Budowlana działalność oraz dwustu pracowników fizycznych, to zasłona dymna. Dopóki jest utrzymywana, można się zajadać własnym ogonem do woli. Dla Dyrektora nieważne, za ile się coś nie swojego sprzeda, tylko ile za to weźmie pod stołem. Trzymają go, bo ma znajomości.

Z ludźmi czasem warto rozmawiać. W Dyrektorze znalazłem najlepszego ambasadora. Zaproponował, że natychmiast odkupi moje udziały za pięćdziesiąt procent szacowanej przyszłej wartości. Odkupił połowę za siedemdziesiąt pięć. Po ostatnich wypadkach chcieli się go pozbyć, ale nie zdążyli. Jako udziałowca już nic go nie ruszy i jest szczęśliwy.

Nie wiem, na co wydam te wszystkie pieniądze, a co miesiąc się sypią nowe. Nie wiem nawet, czy ich aż tyle potrzebuję. Coś muszę robić, bo bym zwariował. W tej firmie jeszcze trochę zostanę. Będzie znów przetarg na odgarnianie śniegu i pogadam z Synusiem.

Chciałbym kiedyś pomóc ludziom takim jak ja, co zebrali od urzędów i państwa. Pomóc, przecież nie znaczy rozdawać pieniądze. Myślę o jakiejś fundacji. Póki co, gdzieś daleko wyjadę, by poskładać myśli.


– Tak,... – Lee długo jeszcze patrzył na kartki nieobecnym wzrokiem. Nie miał dziś szkieł kontaktowych. – Zaczekaj, pójdę się przebrać – zatrzymał wzrok na Michale i okazało się że ma wesołe, niebieskie oczy, jak miliony zwyczajnych ludzi.

Wrócił w dżinsach, sportowych butach i skórzanej kurtce. Dobrze zbudowany, pewny siebie gość w średnim wieku o zdecydowanych ruchach. Ubyło mu nagle kilkanaście lat.

– Chodź się przejdziemy. Chłodno dzisiaj, ale dość tych upałów.

Do wiślanego bulwaru było mniej niż dziesięć minut. Usiedli pod wielkim parasolem i Lee zamówił piwo.

– Czy coś się stało? – Michał się w końcu odezwał.

– Tak, wiele rzeczy. Najważniejsze, że spłaciłem dług.

– Nie żartuj – Michał się roześmiał i pokiwał z politowaniem głową – ty i jakieś długi.

– Mówię poważnie, w ogóle to jestem Darek.

– Naprawdę, coś chyba się stało.

– A, tak. Nie mam długów i jestem wolny.

– Posłuchaj, mam to dokładnie wyliczone. Chyba pora pomyśleć o moich. Chciałbym ci wszystko zwrócić – Michał dodał po krótkiej pauzie – i nie wiem jak się odwdzięczyć za resztę.

– Nie mnie.

– Nie rozumiem.

– Ten dług przekażesz komuś następnemu. Znajdziesz kogoś takiego jak ty byłeś. Raptem niecały rok temu.

Teraz to ty będziesz Lee, albo Jan Kowalski. Jak zresztą sobie chcesz. Dobrze szukaj i dobrze znajdź. Nikt z aureolą nad głową, taki do niczego nie dojdzie. Znajdź kogoś dla kogo warto, kogo nie zepsują pieniądze.

– A jak to nie będzie ten właściwy?

– Ściągniesz z niego – wzruszył ramionami – albo dopłacisz z kieszeni.

– Słuchaj Lee...

– Darek.

– Nic nie wiem, nie wiem od czego zacząć – Michał miał zrozpaczony głos – gdzie mam mu znaleźć pracę?

– Jak to gdzie? W pośredniaku.

– Chcesz mi powiedzieć, że ten bangladesz i tą łopatę załatwiłeś mi w po-śred-nia-ku?! – Twarz Michała wyrażała osłupienie.

– No, – Lee potaknął głową – a gdzie niby się szuka pracy? Sam idziesz na tydzień, czy dwa i wiesz wszystko. Warto się trochę rozruszać.

Michał głośno westchnął i potarł czoło. Przestał już pytać o cokolwiek.

– No to ciąg dalszy. Zostawiam ci poprzednie zapisy szkoleń i pamiętniki do wglądu. To twój podręcznik. Dołożysz się do kolekcji. Na stole znajdziesz umowę najmu, czynsz wcale nie jest wysoki. Poproszę, żebyś zaopiekował się kotem. To jego dom i wiesz, że cię lubi. Nazywa się Bazyl. – Trzymaj – zabrzęczał kluczami – drugi komplet jest w biurku. I wszystkie nasze umowy na piśmie. Podrzyj, albo miej na pamiątkę. Zauważysz, że jednej tam nie ma.

– Lee, Darek – poprawił się – przecież mogę zwiać z kasą.

– Mówiłem ci przecież, że sąsiadów się nie wybiera – Lee powiedział to dziwnie poważnie – i na nasz temat nie wolno ci z nikim rozmawiać. To ta umowa, co jej nie ma w szufladzie.

– Mówisz tak, jakbyś gdzieś wyjeżdżał.

– To prawda.

– Jak mogę cię znaleźć?

– Nie próbuj. Sam się odezwę.

– Kiedy?

– Jak spłacisz dług.

– Skąd będziesz wiedział?

– Powiesz sąsiadowi z dołu.

Dopili w milczeniu piwo.

– Cześć, powodzenia – powiedział Lee, podał mu rękę i odszedł.


Gość w hotelu musi mieć telewizor. Ten Elemis sprawiał wrażenie, jakby go ząb bolał. W białej chuście z supłem nad szklanym czołem faktycznie wyglądał na cierpiącego. Chory doktor Lecter. A rozluźnić mu tylko pasy! Mnie nie przechytrzył.

Uchylny wózek, podobny do tego na jakim się wozi butle do spawania, on na nim. Na żelaznym wąskim podnóżku się zbuntował, zwietrzył szansę i chciał uciec, bo dupę miał za szeroką. Półkę mu zaraz zapewniłem. Przytwierdzoną fachowym żeglarskim węzłem. Żeby sobie mordy nie porysował w transporcie, tyłem do kierunku jazdy miał oglądać pościelony butami karton. Mógł się przecież po drodze pochlastać, wykorzystując chwilę nieuwagi eskorty. Przewidziałem i to.

Na chustę nie wystarczyło jednego prześcieradła. Za krótkie. Zesrało się głośno wzdłuż a Kierownik i ja zatoczyliśmy się pod przeciwległe ściany, gdy napięte nadciął nożem. Połączyłem fachowo połówki. Ludzie w celach się na czymś takim wieszają.

Trasa z magazynu wiodła przez kawał Starówki. Dziwnie się na mnie patrzyli. Szczerze, to mam to gdzieś. Nie od wczoraj robię z siebie idiotę za złote.

Półka to inna historia. Jest z regału Chuj Wie – chińczyk z jakiegoś budowlanego supermarketu. Do dwudziestej złożyłem dwa, pierwszy trochę spieprzyłem, bo zaoszczędziłem na jednej z części. Trudno. Nie zabije do rana nikogo prócz szczurów.

Chyba dla mnie to było za mądre. Nie tak ładnie ubrany, jak facet w załączonej instrukcji. Cztery zdjęcia, to proste. Proste, gdy już wiem, jak to składać. Zdjęcia nic nie mówiły, jak się uczyć na błędach. Gość z obrazków był perfekcyjny. Pięknie sobie radził, aż miło popatrzeć. W teorii robiłem to samo, ale kląłem i klęczałem nie tak jak on. Także doginałem i to i owo. On miał zaledwie dwie dłonie, mnie trzeciej brakowało. Nic też przy tym nie mówił, może sobie coś myślał. Nie miał wokół dymków z komiksów, też to może idiota za złote.

Trzeba było się wrócić po pilota do telewizora. Ten współpracował i nie sprawiał kłopotów w transporcie. Konfrontacja z szefem się udała i telewizor zachęcony prądem zaczął mówić oraz pokazywać fakty.

Kierownik dostał premię za moją harówę. Dopisał sobie godzin, jakby to sam wszystko zrobił. Kawał chama i tyle. Nasz magazyn jest daleko od biura, nikt go nie kontroluje, rozpanoszył się i obrósł w piórka.

Dobrze by było, gdybym jeszcze nie musiał oddawać tego tysiąca. Wydatki mnie po prostu przerażają.


– No, na początek nieźle Byłeś policjantem, później chciałeś robić interesy i nic z tego nie wyszło. Jeszcze więcej pisz o tym co czujesz, myślisz i cię boli, ale może być. W ogóle to da się poczytać. Masz talent, miałem nosa.

Michał przez dłuższą chwilę szeleścił rachunkami.

– Nie, ten tysiąc to na razie zatrzymaj. Stać cię będzie, to oddasz. – Zmieniając temat – odjechał fotelem od biurka i nabrał powietrza – całe życie tak cię nie doceniali, w policji też? A zastanawiałeś się kiedyś nad przyczyną swoich niepowodzeń?

– Bardzo często.

– I co, zanim cię wygryźli byłeś za dobry dla innych, miałeś niską samoocenę, później twoja firma się zawaliła, bo zaufałeś niewłaściwym ludziom. I podobne brednie?

– Tomek, dlaczego zaraz brednie?

– Bo twój problem nie w tym leży. Zabrałeś się za coś o czym nie miałeś zielonego pojęcia – pokręcił głową. – A nie chciałbyś przypadkiem zostać kierownikiem?

– Ale tam jest już kierownik.

– Fakt, może być tylko jeden.


  Spis treści zbioru
Komentarze (12)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dziwna utopia ;)

Serdecznie ;-)))
avatar
Czy bajka musi być osadzona "za siedmioma lasami i siedmioma górami"? Dziękuję z czytanie moich tekstów.
avatar
Więc jednak to bajka?

:)))
avatar
A co to jest bajka? Coś z morałem i dobrym zakończeniem po walce z ciemną stroną mocy."The sky is the limit" ogranicza marzycieli. Nie powinno ograniczać tych, którzy piszą. W ogóle, opowiadanie jest w sporej części oparte na faktach.
Leo
avatar
W sumie, prawdziwe życie chrześcijańskie również by można nazwać bajką ;)

Serdecznie :)))
avatar
Głębokie studium nad naturą współczesnego ludzkiego tzw. sukcesu.

Trzeba być Pisarzem, żeby się "jakoś" od poziomów wybić
avatar
Jak najbardziej prawdziwy, pikantny i bez pudru real.

Powtarzam: siedź na dupie, nie rób nic. To oni są twoimi podwykonawcami.

(patrz środkowe akapity - cytuję z pamięci)

Już za czasów Tutankhamun`a ten stary patent działał bez pudła
avatar
Warto zadbać o szczegóły, bo jak piszesz że zaczęły go boleć kostki, to ja oczyma wyobrazni widzę kostki u stóp. Lepsze określenie na to co chciałeś powiedzieć to paliczki
Co do psychologii biznesu - Pouczające. I w ogóle udało ci się stworzyć specyficzną atmosferę.
avatar
Tekst w rodzaju "spod palca na ekran", niedługo mu stukną trzy lata. Dzięki za odkurzenie.
Bo ja wiem... W kończynach dolnych (zarówno u człowieka i u kury) znajdują się paliczki, jeśli miałyby kogoś boleć kostki w stopach to gdyby w drzwi kopał, a nie stukał. Pozdrawiam,
avatar
No, właśnie mówię, że nie kopał. Bo jakby kopał to by miał te paliczki obolałe, ale u stóp. W stopach. Paliczki. Kostki, to jest coś co sie automatycznie kojarzy ze stopami, ja tego nie wymyśliłem. Są pewne kanony, nawet w pisaniu o kurze, chyba że chce szie tutaj dalej spowiadać ze swojej przynależności do gromady dromaderów, czy wolisz wypłynąc.
avatar
Tytułowy Bangladesz to synonim bidy z nędzą i takiego k/raju, gdzie mrówcza praca jest bardziej niż bezpłatna, ponieważ ludzie tkwią w dozgonnych długach, a reguły, rządzące tzw. rynkiem, oparte są na bezprawiu i jednym wielkim szwindlu.

W tym tekście taki właśnie "bangladesz" dzieje się w polskich realiach nie gdzieś na dzikiej barbarzyńskiej głuchej prowincji, a w europejskiej współczesnej Warszawie.

Trzeba znać od podszewki podskórne mechanizmy, rządzące kadrami, ekonomiką, hierarchią wśród załogi współczesnego zakładu pracy, żeby podobna narracja była wiarygodna i nie zatrącała o science-fiction.

To mroczny świat bez wyjścia, a losy kolejnych Michałów, Darków= Lee - bohaterów całego tego bangladeszu, wprzęgniętych w tryby podobnej machiny - w nieskończoność samoreplikujące się i siebie powielające (patrz początek i zakończenie).

Czy istnieje dzisiaj w ogóle jakiś - jakikolwiek? - kodeks nie/honorowy pracy?

Rzadka w prozie dwutorowa, bardzo oszczędna narracja. Tak naprawdę każda tutaj wypowiedź to wykład, kurs i instrukcja przetrwania 3 w jednym
avatar
O stosunkach w pracy pisali między innymi Karol Dickens ("Nicolas Nickleby" 1838), Emil Zola ("Germinal" 1885 r.), Maksym Gorki ("Artamonow i Synowie" 1925), Nikołaj Ostrowski ("Jak hartowała się stal" 1934), u nas np. Gustaw Morcinek ("Wyrąbany chodnik" 1931), Marek Hłasko ("Baza Sokołowska" 1951) i wielu wielu innych. Czego nowego na ten temat dowiadujemy się dzisiaj o świecie na styku "szef - podwładny"?
© 2010-2016 by Creative Media
×