Przejdź do komentarzyZaczarowane wakacje. 8. Nocny bal
Tekst 4 z 10 ze zbioru: Opowiadania
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2017-07-18
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń838

Nocny bal

Różowy prosiaczek uśmiechał się promiennie, a naszyjnik z parówek na jego tłustej piersi zdawał się wraz z ciężarówką podskakiwać na nierównościach jezdni.

- Jestem głodna – powiedziała Magda.

- Nie możesz go wyprzedzić? – spytała Gudrun.

Magda oderwała wzrok od reklamy na tylnych drzwiach samochodu, za którym jechały i spojrzała w lusterko.

- Żadnych szans – stwierdziła dodała: - To nie był zbyt udany dzień.

- Jeszcze się nie skończył.

- Myślisz, że może się jeszcze poprawić?

Gudrun prychnęła z politowaniem.

- Wręcz przeciwnie. Myślę, że może nam jeszcze bardziej dołożyć.

Zamilkły. Nie miały ochoty wspominać dzisiejszych kopniaków losu. Zaczęło się od obrzydliwie zdrowego śniadania w pensjonacie. Potem korki na autostradzie, błądzenie po niezliczonych objazdach i pocenie się w coraz bardziej rozgrzanym samochodzie. Na jakimś parkingu zostawiły niechcący koszyk z termosem i prowiantem. Nie odzyskały go, bo nie potrafiły odnaleźć miejsca, straciły tylko masę czasu. Zdenerwowane koszykiem nie zauważyły alarmującego światełka rezerwy paliwa i właściwie miały szczęście, że zamiast na autostradzie utknęły na zapchanej frankfurckiej szosie o sto metrów od stacji benzynowej. Przy akompaniamencie klaksonów wlokących się za nimi aut, dopchały Golfa do bardzo drogiej stacji, bo zabrakło im tupetu, żeby przetaczać auto na drugą stronę czteropasmowej jezdni, gdzie cena benzyny była znacznie niższa.

Przez cały dzień podtrzymywała je na duchu perspektywa rozkoszy kulturalnych, dla których tu przybyły – oglądanie wystawy Impresjonistów. Aby nie błądzić po obcym mieście, zostawiły auto na parkingu i pojechały tramwajem. Niestety i tramwajem można zbłądzić, gdy wsiądzie się nie w ten, co trzeba... Gdy wreszcie dopadły kas, zastały je zamknięte i tylko wywieszka poinformowała je, że od jutra wystawę będzie można oglądać w Stuttgarcie. W powrotnej drodze rozglądały się za barami szybkiej obsługi, natrafiały jednak tylko na drogie restauracje. Z przedmieścia, gdzie zostawiły Golfa nie miały daleko do autostrady, szybko opuściły niegościnny Frankfurt. Miasto wyraźnie nie chciało ich ani zabawić, ani nakarmić, jedynie udręczyć, obedrzeć z pieniędzy i jak najszybciej się ich pozbyć. Nie omieszkało jednak na ostatnim wjeździe na autostradę wpuścić im przed nos śmierdzącej i powolnej ciężarówki. Idiotyczny prosiak w naszyjniku z kiełbasek zdawał się naśmiewać z ich nieszczęścia i nie pozwalał zapomnieć o głodzie.

Gudrun pierwsza zauważyła niewielkie barokowe miasteczko położone malowniczo na zboczu.

- Magda! - wykrzyknęła. - Zjedźmy z autostrady i chodźmy coś zjeść. Patrz, jakie piękne!

Pozostawiły za sobą leżący przed miasteczkiem nowoczesny sam, wolały i kupować w centrum Starego Miasta.

*

Miasteczko nie zawiodło ich oczekiwań. Pastelowo tynkowane domy o szarych łupkowych dachach tworzyły malownicze, wąskie zaułki pospinane klamrami bram. Zza murów ogrodów wychylały się obwieszone owocami stare drzewa, na placach stały pomniki i szemrały fontanny.

Przyjaciółki jeździły w górę i w dół prześlicznie brukowanymi, krętymi uliczkami wydając co chwilę okrzyki zachwytu.

Aż wreszcie zaniepokoił je zupełny brak sklepów spożywczych, nie znalazły nawet piekarni.

- Czym oni się żywią? – zdenerwowała się Gudrun.

- Może chodzą do restauracji?

- Kilka razy dziennie? Za drogo. Muszą chyba jeździć do tego supersamu na dole.

- Pamiętasz jaki pusty był parking? - zastanowiła się Magda. - Powinien być raczej przepełniony, chyba że jeżdżą na zakupy rzadko, bo mają tak daleko i kupują na zapas. Jak myślisz?

- Powiem ci szczerze - odrzekła Gudrun szorstko - że mało mnie to w tej chwili obchodzi. Jestem głodna i chcę jeść! Widziałaś tu jakąś restaurację?

- Tak, na przeciw wejścia do ogrodu, na samej górze! - zawołała Magda z zapałem. - Nie żałujmy sobie po takim dniu.

Gudrun miała rację. Mieszkańcy miasteczka nie żywili się regularnie po restauracjach. Trzy niewielkie salki w amfiladzie świeciły pustkami i tylko z baru dochodził gwar rozmów. Nie pachniało jedzeniem. Blady kelner w czarnym fraku podbiegł natychmiast i gnąc się w powitalnych ukłonach zaprowadził przyjaciółki do stolika przy oknie. Podał jadłospisy, przyniósł serwetki i sztućce, pozapalał świeczki, przetarł czystą popielniczkę i sprawdził zawartość solniczki. Był tak wyraźnie uradowany ich przybyciem, że stłumiły w sobie rozczarowanie wywołane krótką listą niewyszukanych potraw. Zamówiły cokolwiek...

Kelner pośpieszył do kuchni, drzwi otworzyły się przed nim automatycznie i ukazały liczny sztab kuchennego personelu. Nie minęło wiele czasu, gdy wrócił z pełną tacą. Zupa, klopsy i kompot z brzoskwiń - wszystko pochodziło bez wątpienia z puszek i nie wymagało od kucharza umiejętności bardziej złożonych niż posługiwanie się otwieraczem i kuchenką mikrofalową.

- Gdzie kucharek sześć... zaczęła Magda, ale Gudrun nie pozwoliła jej dokończyć.

- Popatrz... - szepnęła nagle i wskazała za okno.

Magda spojrzała obojętnie. Znała ten ton głosu i wyraz twarzy przyjaciółki i nie oczekiwała rewelacyjnych widoków. Nie myliła się. Tuż obok, oddzielony od nich tylko szybą, stał ON, ucieleśnienie wyobrażeń Gudrun o prawdziwej męskiej urodzie.

Magda obejrzała go ciekawie od stóp do głów, a jedynym uczuciem, które młody człowiek w niej wzbudzał, było wielokrotnie już odczuwane zdumienie nad gustem przyjaciółki. Magda wiedziała zresztą, że jej własne upodobania wywołują u Gudrun ten sam efekt. Ich ideały różniły się od siebie tak diametralnie, że nie było obawy, by zakochały się kiedyś w tym samym obiekcie. Ten fakt stanowił cenną zaletę ich przyjaźni, bo choć dawał im okazję do niewinnych kpinek, chronił je od poważniejszych problemów.

ON tymczasem studiował wywieszone przed wejściem menu, rzucając co chwilę coraz bardziej znaczące spojrzenia na Gudrun. W końcu skinął jej lekko głową i przyjaciółki zobaczyły, jak chwyta klamkę, by wejść do środka. Nie miały wątpliwości, że to nie jadłospis skłonił go do wyboru tej właśnie restauracji.

Nie myliły się. Ucieleśnienie wszystkich marzeń Gudrun zbliżyło się do ich stolika, przedstawiło się i spytało o pozwolenie zajęcia przy nich miejsca.

- Jesteście tu przejazdem, czy zatrzymacie się na dłużej? - spytał Gerd Desmodus.

- Może zostaniemy tu kilka dni, żeby zwiedzić miasto. Bardzo nam się podoba - odpowiedziała Gudrun. - A ty? Mieszkasz tu, czy też jesteś przejazdem?

- Mieszkam. Jeśli chcecie, będę waszym przewodnikiem. Znam tu każdy kąt.

Magda podniosła się.

- Przepraszam was na chwilę, idę się uczesać - powiedziała, a Gudrun obdarzyła ją krótkim, lecz pełnym wdzięczności spojrzeniem. Znała dobrze to hasło i wiedziała, że przyjaciółka świadomie pozostawiała ją samą, by mogła bez skrępowania, bez poczucia, że się wygłupia, użyć wszystkich idiotycznych sztuczek, na jakie podrywa się chłopców.

Magda przeszła przez trzy salki i skierowała się do toalet, znajdujących się za wejściem do baru. Przechodząc koło szeroko otwartych drzwi rzuciła okiem do wnętrza. Bar pękał w szwach. Wszystkie wysokie stołki były zajęte, za plecami siedzących stały dwa szeregi gości. Wszyscy gwarzyli z ożywieniem popijając koktajle, których głównym składnikiem mimo różnokształtnych szklanek, był sok pomidorowy. Na widok przechodzącej Magdy stojący najbliżej przerwali rozmowę i spojrzeli na nią ciekawie. Za ich przykładem także i inni odwrócili twarze ku drzwiom i milcząc odprowadzali ją wzrokiem aż do drzwi toalety.

Nie siądę na sedesie, zanim nie zaczną znów hałasować, pomyślała Magda zamknąwszy za sobą mało solidnie wyglądające drzwi. Miała nadzieję, że towarzystwo z baru przestanie się nią interesować i nie zwróci uwagi na to, że spędzi tu długi czas. Oczywiście każdy wie, co robi się w zamkniętej toalecie i nie trzeba się tego wstydzić, głupio jednak będzie tak defilować przed tym całym jury przedtem i potem.

Gwar głosów wybuchł nagle z jeszcze większą siłą niż poprzednio, a jednocześnie Magda wpadła na zbawienny pomysł jak nie zanudzić się w tym przybytku na śmierć. Zdecydowała rzeczywiście przeczesać się i kompletnie zmienić swą fryzurę. W piętnaście minut później opuściła pomieszczenie i powróciła do przyjaciółki oraz jej najnowszej zdobyczy. Tym razem jej przejście nie wzbudziło zainteresowania gości z baru. Gudrun zarumieniona, z roziskrzonym wzrokiem powitała powrót Magdy entuzjastycznie.

- Idziemy na bal! - zawołała.

Magda podeszła do stolika, przy którym powietrze aż drżało od fluidów wysyłanych przez dwa zakochane serca. Nie miała wątpliwości, że dziś przyjdzie jej grać rolę tylko statystki, a jedynym jej zadaniem będzie przychylne i życzliwe asystowanie przyjaciółce oraz sporadyczne wysłuchiwanie zachwyconych sprawozdań o postępach młodej miłości. Teraz więc ograniczyła się do wydania z siebie akceptującego wszystko okrzyku.

- Mamy szczęście - wyjaśniała Gudrun - bo dziś odbędzie się w wielkiej sali ratuszowej prawdziwy bal w barokowych kostiumach. Gerd zaprosił nas obie! Zaraz idziemy do wypożyczalni, wybrać suknie i peruki. Wyobraź sobie, to jest za darmo! I muzyka będzie prawdziwa, barokowa. Gerd mówi, że tańce nie są trudne, łatwo się nauczymy...

Już po chwili znajdowali się w drodze do wypożyczalni. Wszyscy przechodnie pozdrawiali przyjaźnie Gerda, a ten wyjaśnił uśmiechając się skromnie, że jest tu dość znaną osobą, czymś w rodzaju burmistrza.

Jak można być czymś w r o d z a j u burmistrza?, pomyślała Magda, albo się nim jest, albo nie. Nie zdążyła zapytać, bo mijający ich właśnie starszy pan ukłonił się w bardzo staroświecki sposób i zawołał:

- Witam, witam! Panie turystki zostają na bal?

Gudrun przykucnęła w głębokim dygu.

- Zostajemy - odpowiedziała.

Skąd on wie, że jesteśmy nietutejsze, pomyślała znów Magda. Mamy to napisane na czołach?

Gerd pochwycił jej zdumione spojrzenie.

- Gramhausen jest małą mieściną, wszyscy się znamy, przynajmniej z widzenia. Nowe twarze, szczególnie tak ładne, od razu rzucają się w oczy - wyjaśnił.

Następna godzina minęła jak chwilka. Przyjaciółki zapomniawszy o bożym świecie przeglądały setki jedwabnych sukien i grzebały w całych stosach bielizny, dobierały koronki, atłasowe trzewiczki, haftowane perełkami i złotem woreczki, cieniutkie skórkowe rękawiczki i batystowe chusteczki. Na zakończenie każda wyszukała sobie perukę i ciężko obładowane udały się do garderoby.

Zostały same. Właścicielka wypożyczalni i Gerd choć dotychczas służyli dziewczętom fachową poradą, zatrzymali się przed progiem, życząc im przyjemnego przebierania się.

- Nie śpieszcie się, macie dużo czasu, skorzystajcie ze wszystkiego, co tu znajdziecie - powiedział Gerd trochę tajemniczo. - Spotkamy się w ratuszu. Ja teraz odchodzę, też muszę się przebrać - pożegnał je niespodzianie.

Przyjaciółki złożyły swoje brzemię na ogromnym stole i rozejrzały się ciekawie. Garderoba była bardzo obszerna i luksusowa. Należała do niej także dobrze wyposażona łazienka.

- Radząc nam skorzystać ze wszystkiego, miał chyba na myśli to, żebyśmy się wykąpały - powiedziała Magda. - Jemu samemu przydałaby się kąpiel, wydziela z siebie taki zapaszek, jakby wyszedł z dawno nie wietrzonej szafy.

Gudrun westchnęła smutno, więc Magda pośpieszyła dodać: - Myślę, że po to teraz odszedł, żeby się wykąpać i przebrać. Wygląda poza tym przyzwoicie, pewnie po prostu spracował się w ciągu dnia, było gorąco, a on nie miał czasu się odświeżyć.

- Ach, nie to jest najgorsze... - powiedziała cicho Gudrun. - Jeśli nie umyje sobie zębów, to mi się może odechcieć.

- Chodź, zajmijmy się lepiej toaletą. Co będzie to będzie, nie martwmy się na zapas.

Za oknami zrobiło się już ciemno, gdy wielkie kryształowe lustra zapewniły przyjaciółki, że ich strojom niczego nie brakuje. Patrzyły na swoje odbicia nie wierząc prawie oczom, tak bardzo były zmienione, nie tylko przez staroświeckie suknie, ukazujące sylwetkę w innych proporcjach niż współczesne ubrania, ale i dlatego, że nie żałowały pudru i różu, przez co ich twarze pod przedziwnymi perukami nabrały cech buź porcelanowych lalek.

Ujęły się za ręce i tanecznym krokiem zbliżyły się do lustra.

- Fantastycznie - szepnęła Magda.

- Wiedziałam, że jesteśmy piękne, ale nie przypuszczałam, że aż tak - dodała Gudrun.

Gdy opuściły garderobę zastały wypożyczalnię pustą i ciemną. Właścicielka udała się już sama na bal, na drzwiach zostawiła kartkę, w której prosiła przyjaciółki o zatrząśnięcie za sobą drzwi.

Pojedynczo, parami i niewielkimi grupkami mieszkańcy Gramhausen sunęli na bal. Sunęli było właściwym określeniem, gdyż wszyscy bez wyjątku przybrani byli w kosztowne, barokowe szaty. Gudrun i Magda nie musiały pytać o drogę, dołączyły tylko do pochodu.

W ratuszowych salach panował złotawy półmrok, rozświetlany jedynie niezliczoną ilością woskowych świec, orkiestra grała już na galerii, pachniało odurzająco pudrem, perfumami i... naftaliną. Goście rozmawiali cicho, poważnie, nie rozbawieni jeszcze. Pozdrawiali przyjaciółki przyjaznym skinieniem głowy, obdarzali uśmiechami. Magda nie pamiętała już dokładnie, jak Gerd wyglądał, ale Gudrun bez trudu wyłowiła jego postać z tłumów. Niejeden młody człowiek westchnął tęsknie, gdy przechodziły, nikt jednak nie zagadnął ich, wszyscy ustępowali im z drogi, tłumy rozsuwały się tworząc uliczkę prowadzącą je do ich gospodarza.

Gudrun wyprzedziła przyjaciółkę, i podbiegła do Gerda pierwsza. Zakochani wymienili ceremonialne ukłony, następnie Gerd wziął swą partnerkę w ramiona i przytulił ją do piersi. Magda widziała jego twarz pochyloną nad obnażonym ramieniem przyjaciółki i oczekując czułego pocałunku zdziwiła się bardzo widząc, jak niecierpliwy kochanek... ziewał! Musi mieć za sobą bardzo pracowity i męczący dzień, pomyślała.

Gerd pochwycił jej spojrzenie, zmieszał się i zasłonił prędko dłonią rozdziawione szeroko usta. Szepnął coś Gudrun do ucha, pochwycił ją za rękę i pociągnął w stronę nawoskowanego parkietu. W tym samym momencie Magdę otoczyły całe tłumy męskiej młodzieży pragnącej zaprosić ją do tańca. W jednej chwili jej karnecik wypełnił się po brzegi.

Pary ustawiły się w czterech szeregach w ogromnej sali, Gerd skinął na orkiestrę, z galerii spłynęły dźwięki jakiegoś gawota czy menueta i rozpoczęły się starodawne pląsy. Gerd miał rację twierdząc, że przyjaciółki bez trudu nauczą się tanecznych figur. Wystarczyło im trochę wrodzonego poczucia rytmu i czegoś w rodzaju natchnienia, resztę wzięli w swoje ręce partnerzy, prowadząc je zdecydowanie i pewnie.

Po zakończonym tańcu Magdę znów oblegli wielbiciele, opędzała się od nich rozbawiona. Gudrun nie miała takiego powodzenia, ale może to tylko osoba kogoś w rodzaju burmistrza napełniała rywali respektem, nie pozwalała zbliżyć się do wybranej przez niego partnerki.

Tak mijał taniec za tańcem. Przyjaciółkom nie dawano ani chwili wytchnienia, Magda przechodziła z rąk do rąk, Gudrun tańczyła tylko z Gerdem. A jednak, choć Gudrun nie przestawała wpatrywać się miłośnie w swego nowego przyjaciela, choć zaledwie przed godziną zachwycała się jego urodą i chwaliła jego dowcip i sposób bycia, była teraz coraz poważniejsza, coraz smutniejsza, coraz bardziej zamyślona.

Może Gerd wyznał jej, że ma żonę i dzieci, zastanawiała się Magda. Albo może Gudrun zazdrości mi dzisiejszego powodzenia? Nie, to do niej nie podobne. Zresztą złowiła dziś sama najgrubszą rybę, ławica płotek nic dla niej teraz nie znaczy. A może, domyślała się dalej, widząc jak Gudrun odwraca twarz od pochylającego się nad nią Gerda, może oddech pana burmistrza nadal jest nieświeży?

Nie tylko on jeden cierpiał na tę przypadłość, Magda nie raz miała okazję zobaczyć jak ten lub ów sięgał w zanadrze, a następnie dyskretnie psikał sobie aerozolem w usta.

Wtem Gudrun znalazłszy się w tańcu obok Magdy, szepnęła jej do ucha - Spotkamy się w toalecie, muszę ci... - i już następna figura poniosła je w przeciwległe kąty.

W toalecie paliło się elektryczne światło, było chłodno i pusto, powietrze pachniało przyjemnie w porównaniu z duchotą wielkiej sali. Duże lustro upewniło je, że nadal wyglądają jak dwie porcelanowe laleczki.

- Posłuchaj - zaczęła Gudrun, rozglądając się po pomieszczeniu - musisz natychmiast stąd odejść - podeszła do okna, otworzyła je i wyjrzała na zewnątrz. - Tu nie ma kraty i nie jest wysoko.

Magda przypomniała sobie niedawną przygodę w zamku.

- Zwietrzyłaś jakieś niebezpieczeństwo? - spytała. - Powoli zaczynam się do tego przyzwyczajać. Po co uciekać?

- J a nie będę uciekać, ale ty musisz - odpowiedziała Gudrun popychając przyjaciółkę w stronę okna. - Weź samochód i wracaj do domu, ja tu zostaję.

- Do końca wakacji?

- Na zawsze...

- Głupia jesteś?

- Zakochana. Gerd jest mężczyzną mojego życia.

- I dlatego nie wolno mi zostać nawet do końca balu? Chciałabym jeszcze trochę potańczyć, a potem wyspać się. Bez względu na to, co odkryłaś. Nie boję się już.

- Widzę, że muszę ci wiele wyjaśnić - westchnęła Gudrun. - A tak bym chciała, żebyś zachowała o mnie dobrą pamięć. Widzisz, gdy stąd odejdziesz nie zobaczymy się już nigdy...

- Zobaczymy się po wakacjach. Przypominam, że zamierzamy studiować fizykę.

- Nie będę studiowała i nie zobaczymy się już nigdy.

- Wyjaśniaj...!! - zniecierpliwiła się Magda.

- Pamiętasz, jak dziwiłyśmy się, że nie ma w Gramhausen sklepów spożywczych? Pamiętasz? Więc mówię ci teraz, oni rzeczywiście nie muszą jeść! Trafiłyśmy do miasta wampirów. Restauracja jest tylko dla turystów, nic dziwnego, że mają tam jedynie puszki. Sami stoją przy barze i popijają...

- ... sok pomidorowy...

- Właśnie, s o k    p o m i d o r o w y !!! To od tego tak im śmierdzi z pysków. Luster nie mają...

- Mają - Magda wskazała kryształowe zwierciadło zajmujące całą ścianę.

- Ale tu nie wchodzą. W przebieralni też byłyśmy same.

- Nie boją się światła dziennego. Co ty na to?

- Czy ja wiem? Pewnie to jakaś mutacja. Nie o to zresztą chodzi. Wierzysz mi, czy nie?!

- Wierzę, oczywiście. Po tym, co nam się ostatnio przytrafiało nie mam najmniejszych wątpliwości. Ale nie odejdę stąd sama. Nie pozwolę ci tu zostać. Wiesz, czym to grozi?

- Wiem i zdecydowałam się. Zostaję. Już tej nocy zostanę wampirem.

- Od dawna podejrzewałam, że masz pociąg do wampirów. Przyznaj się, od kiedy obejrzałyśmy ten stary film Miłość od pierwszego ugryzienia, marzyłaś o spotkaniu takiego Draculi?

- Idź wreszcie! - krzyknęła Gudrun. - Wyjaśniłyśmy wszystko, więc idź wreszcie do jasnej cholery! Czy nie domyślasz się, że niebezpieczeństwo grozi tylko tobie? Ja jestem przeznaczona dla Gerda, kocham go, więc wszystko jest w porządku. Ale ty! Na ciebie rzuci się cała reszta. Zagryzą cię, wypiją, nie ma w tym nic romantycznego.

- Gudrun ma rację... - usłyszały nagle znajomy głos od strony drzwi za plecami. Spojrzały w lustro. Przy zamykających się drzwiach nie było nikogo...

Odwróciły się zaskoczone. Przed nimi stał Gerd Desmodus. Gudrun zasłoniła sobą przyjaciółkę.

- Pozwól jej odejść! - zawołała i jednocześnie pchnęła Magdę do okna.

- Daleko nie zajdzie - odpowiedział. - Czy myślicie, że nikt nie zauważył, jak wymknęłyście się z balu? Orkiestra już nie gra, nikt nie tańczy.

- Pozwól jej odejść - powtórzyła Gudrun. - Jeżeli słyszałeś naszą rozmowę, to wiesz, że ja zostaję dobrowolnie, bo mi się podobasz, bo zakochałam się w tobie. Zrób to dla mnie, jeśli mnie też kochasz. Pozwól jej odejść.

- Gudrun... - wtrąciła Magda drżącym głosem - nie proś go. Nie mamy szans. Obie. On ciebie nie kocha, to był tylko trik, żeby nas tu zatrzymać. Wampiry nie znają miłości... Pożądają ludzkiej krwi, a boją się czosnku i olchowego kołka, oto jedyne uczucia do jakich są zdolne!

Gerd obrzucił ją pełnym nienawiści spojrzeniem, i wyciągnął do Gudrun rękę.

- Chodź, moja ukochana - powiedział. - Odprowadzimy twoją przyjaciółkę do samochodu. Darowuję ci jej życie i wolność jako dowód mojej miłości.

Gudrun bez wahania podbiegła do niego i uszczęśliwiona rzuciła mu się na szyję. Gerd objął ją czule i Magda znów zauważyła jak ziewał nad jej obnażonym ramieniem. Ziewał! W jednej chwili zrozumiała, czym był ów grymas - naturalnym refleksem, jakim wampir reaguje na bliskość dziewczęcego, pulsującego życiem i młodą krwią, ciała.

Nie pozostało jej jednak nic innego jak przyjąć podane sobie drugie ramię Wielkiego Mistrza i ruszyć wraz z zakochaną parą.

Dokąd szli? Nie wiedziała. Nie wierzyła w miłość Gerda do Gudrun ani w jego dobrą wolę, ale cóż innego mogła zrobić? Musiała udawać, na razie przynajmniej, że ufa mu i wyczekiwać ratunku, który, jeśli nadejdzie, to na pewno z innej strony.

Prowadził je przez ciemne miasto nie odzywając się ani słowem. Pozostali uczestnicy balu wyszli za nimi z ratusza, a reszta mieszkańców miasteczka wynurzając się z bram i bocznych uliczek, dołączała do pochodu. Blada poświata księżyca nie pozwalała rozróżnić barw; strojne, kolorowe szaty były teraz jednolicie szare, twarze upiornie blade, zapadnięte oczy wpatrywały się zachłannie w drżące przyjaciółki.

Stanęli wreszcie na parkingu, przy aucie, Gerd odwrócił się do otaczającego ich tłumu i wyciągnął rękę. Natychmiast wysunęła się z niego właścicielka wypożyczalni i podała mu duży pakunek. Przekazał go Magdzie, a ta rozpoznała pozostawione w przebieralni ubrania i torebki. Natychmiast sięgnęła po kluczyk i nie czekając rozkazu wetknęła go w zamek. Otworzyła drzwiczki. Wśród tłumu rozległ się groźny pomruk, wampiry postąpiły do przodu okrążając samochód zwartym kołem. Gerd powstrzymał je rozkazującym gestem. Jednocześnie sam nacisnął klamkę tylnych drzwiczek.

- Wsiadamy - powiedział do Gudrun. - Będziemy towarzyszyć twojej przyjaciółce do granic miasta.

Magda zaczęła wierzyć, że ujdzie z tej przygody z życiem. Sparaliżowany umysł ruszył i przypomniał jej boleśnie, komu i za jaką cenę będzie to zawdzięczać.

Czyżby on się rzeczywiście w niej zakochał, zadała sobie pytanie. Usiadła za kierownicą, Gudrun i Gerd zajęli miejsca na tylnym siedzeniu. Magda tak ustawiła lusterko, aby móc widzieć zakochaną parę. Włączyła motor i reflektory. Ruszyła. Tłum rozstępował się przed samochodem powoli i niechętnie, twarze wyrażały głód i gniew, ale choć dłonie wyciągały się pożądliwie, nikt nie odważył się pofolgować namiętności, nikt nie dotknął nawet karoserii Golfa.

Zjeżdżali powoli wąskimi uliczkami w dół. Nie towarzyszył im już nikt, Magda jednak wiedziała, że wampiry nie porzuciły nadziei, że podążały za nimi pieszo.

Spoglądała co chwilę w lusterko. Para na tylnym siedzeniu siedziała ciasno objęta, lecz choć Gerd poziewał często, hamował swój przyrodzony instynkt i nie drasnął nawet bielejącej w mroku szyi Gudrun.

Magda dojrzała wreszcie w odległości około stu metrów żółtą tablicę, na której nazwa miasteczka była przekreślona. Upragniona granica. Nacisnęła niecierpliwie pedał gazu, motor zawył, samochód jednak zwolnił wyraźnie. Chwyciła drążek zmiany biegów - tkwił na właściwym miejscu. Znów spróbowała przyśpieszyć i znów z tym samym skutkiem. W lusterku napotkała spojrzenie Gerda. Uśmiechał się ironicznie.

- Z autem jest wszystko w porządku - wyjaśnił. - To tylko moja obecność tak działa. Jesteśmy uwięzieni w granicach Gramhausen, my, jego mieszkańcy...

Magda wyłączyła bieg i pozwoliła toczyć się pojazdowi. Pomimo pochyłości, samochód zwalniał, aż zatrzymał się miękko, jakby na gumowej, niewidzialnej ścianie.

Gerd wysiadł.

- Siedź - powiedział do Gudrun. - Otworzę ci drzwiczki.

Magda odwróciła się do przyjaciółki.

- Gudrun... - powiedziała żałośnie.

- Nie, nie namawiaj mnie - uprzedziła ją Gudrun. - Zdecydowałam się.

Gerd okrążał powoli samochód. Magda włączyła pierwszy bieg i ze ściśniętym sercem czekała na moment, gdy Gudrun opuści ją na zawsze.

Gerd pochylił się do drzwiczek, lecz nagle zamiast otworzyć tylne, uderzył dłonią w przednie i krzyknął do Magdy:

- Ruszaj...!!!

Bez zastanowienia puściła sprzęgło i nacisnęła pedał gazu. Opony zapiszczały na asfalcie, żółta tablica pozostała w tyle, Gudrun krzyknęła rozpaczliwie.

- Stój! Stój! - odryglowała drzwi i walcząc z zamykającym je pędem powietrza usiłowała wyskoczyć. Magda zahamowała i jednocześnie z Gudrun znalazła się na jezdni. Chciała ją pochwycić, nie pozwolić przekroczyć znów granicy, nastawiła się na ciężką z nią walkę. Gudrun jednak stanęła jak wryta, ze zgrozą wpatrując się w kierunek, z którego nadjechały. Magda podążyła za jej wzrokiem.

Na szosie nie było już nikogo. Za to nad miasteczkiem na niebie oświetlonym srebrną tarczą księżyca kłębiły się nieprzeliczone roje nietoperzy...

Gudrun płakała aż do Kassel. Potem zamilkła i nigdy już nie wspomniała Gerda ale na zawsze zachowała go w sercu. Tylko dla siebie samej.


  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Podoba mi się ta opowieść. Szczególnie nazwy własne.

"Chochli taniec", Deus ex machina... Pozdrawiam Bajka37
© 2010-2016 by Creative Media
×