Przejdź do komentarzyGrimbald Wspaniały i problem ad hoc
Tekst 1 z 2 ze zbioru: Grimbald Wspaniały
Autor
Gatuneksensacja / kryminał
Formaproza
Data dodania2019-02-08
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1460

Opowieści o Grimbaldzie Wspaniałym osadzone są w świecie fantasy z wieloma wątkami wierzeń słowiańskich. Sam bohater to postać, choć na pierwszy rzut oka niezbyt skomplikowana, jednak z biegiem opowieści ukazująca coraz większą złożoność osobowości. Opowiadania o nim wnoszą sporą dawkę humoru i dystansują czytelnika od codzienności.


W zeszły czwartek Grimbald Wspaniały wrócił z pracy w paskudnym humorze, albowiem tuż przed samym końcem szychty, szef ostrym dyszkantem oznajmił mu, że jest gamoń, leń i kawał gnijącego ścierwa i jeśli to się nie zmieni, wyrzuci go na zbity pysk bez względu na reakcję Związków Zawodowych Krasnoludów Górnego i Dolnego Stanu i na pogodę. 

- Zgadzam się z nim - powiedziała żona, gdy jej się wyżalił - dodałabym jeszcze kilka bardziej celnych epitetów, ale nie mam teraz na to czasu, bowiem umówiona jestem z kumpelkami na czwartkową gimnastykę, pogaduchy i organiczne maseczki wysokobiałkowe. 

- Będzie je pić czy wcierać? - zapytał zaciekawiony Grimbald. 

Żona głośnym prychnięciem wyraziła dezaprobatę dla tego kompletnie dyletanckiego pytania, tapirując przy tym fantazyjny lok nad lewym uchem.  

- Czy po tym wszystkim choć trochę będziesz przypominać elfią księżniczkę? 

- Elfią księżniczkę? Grimbaldzie, czyżby znów twój mózg uaktywnił tryb wsteczno-dynamiczny? Jestem rasową kobietą-krasnoludem! Dumna jestem z tego i nie potrzebuję upodabniać się to żadnych eteryczno-pretensjonalnych istot! 

- Tak? To po co te wszystkie depilacje, profanacje, organiki, gimnastyki? No po co? Mojej babci i mamusi też rasowości nie można było odmówić, a żadnej z tych rzeczy nie uprawiały, nie używały i nie wyżerały ukradkiem, gdy nikt nie patrzy. Każdego dnia mojego dzieciństwa klęły jak goblin, pociły jak cyklop na plaży w upalny dzień, goliły zarost jedynie od wielkiego dzwonu, a kąpieli unikały skutecznie przez wiele lat... Szczególnie babcia... - tu zapowietrzył się odrobinę na samo jej wspomnienie.  

Grimbaldowa jednak nie wysłuchała do końca jego szczerej i płomiennej przemowy, bo dawno już wyszła, pozostawiając wejściowe drzwi na oścież, zapach lakieru do włosów i samotnego, zapowietrzonego Grimbalda. 

- No i dobrze - skwitował krasnolud. 

Postanowił resztę wieczoru spędzić w sposób kulturalny, a jeśli się uda, to nawet ciut wysublimowany . Najpierw zajrzał za komodę, potem sprawdził prawie wszystkie półki w kuchni, szafę w korytarzu, sień, komórkę, piwnicę, drewutnię i strych. W końcu zmęczony odrobinę, przysiadł przed chałupą i westchnął: 

- Byłem prawie pewny, że gdzieś tu musi być... Może i faktycznie gamoń i kawał gnijącego ścierwa ze mnie, ale w żadnym wypadku nie leń, czego dowodem moje pracowite i wręcz drobiazgowe przeszukiwania. 

- Czołem Grimbardzie - z zadumy wyrwał go głos przyjaciela, Razybuda Wolnostojącego.

Krasnolud ów, przydomek zyskał w zawiłych dość okolicznościach, których nie lubił zbyt często wspominać, a co szanowali wszyscy jego przyjaciele, sąsiedzi i dłużnicy. 

- Czołem Razybudzie! Z czym to przyszedłeś w odwiedziny do przyjaciela, sąsiada i dłużnika w jednej osobie? 

- Z butelką gorzałki warzoną w procesie długotrwałej i niewymiernie fascynującej destylacji i z problemem nabytym ad hoc.  

- To najsamprzód flaszeczkę daj, problem bowiem poczekać może jeszcze, zanim zobaczymy czy proces owej destylacji znamionuje wymiernie dającego zadowolenia efekty. Miałbym do tej butelki pasujące jak ulał maślaki z zalewy octowej i kawałek nie za mocno zatęchłej słoninki zza pieca.  

Flaszeczka stanęła na stole, Grimbald uwinął się z zakąską, Razybud Wolnostojący rozsiadł, jak to na gościa przystało, a problem `ad hoc` czekał cierpliwie, aż będzie mógł w stosownej chwili wypłynąć. 

Krasnoludy przepiły po pierwszej szklaneczce, unikając, co było w zacnym towarzystwie w dobrym tonie, raptownej zakąski i łzy stanęły im w oczach. 

- Dajeee - wysyczał Grimbald, gdy odzyskał już zdolność artykułowania dźwięków w mowie krasnoludzkiej.  

- Ożeż ją... - zawtórował Razybud. 

Chwilę pomilczeli dla oddania szacunku gorzałce i samej chwili, gdy się z nią zetknęli. Pierwszy odezwał się Grimbald: 

- Maślaczka? Według starokrasnoludzkiego przepisu babci... - tu znów na moment jakby go trochę zapowietrzyło. 

Przyjaciel grzecznie nie odmówił, zakąsił, odkaszlnął i zezwolił zaistnieć problemowymi nabytemu ad hoc. 

- Grimaldzie, pozwoliłem sobie wejść w twe progi z butelką i dylematem, bo wiem, żeś poczciwy druh, nieuciążliwy sąsiad i rzetelny dłużnik i nie odmówisz dobrej rady. 

Tu znów zamilkł. 

Grimbald Wspaniały dla uszanowania towarzysza i jego nieodgadnionego problemu nalał po jeszcze jednej szklaneczce, trącili się, wychylili i duszkiem wypili. 

- Hu! - zakrzyknęli zgodnie, jak na przyjaciół przystało.  

- Taaaak. A teraz mów w czym rzecz - rzekł ceremonialnie gospodarz. 

Razybud wahał się jeszcze kurtuazyjną chwilę, aż w końcu wypalił. 

- Żenić mi się trza! 

Podumał nad tym oświadczeniem Grimbald, rozważył wszystkie za i przeciw i oświadczył z całą mocą i stanowczością. 

- Noooo, druhu serdeczny, jak trza - to trza. Jeśli z moją Grimbaldową, masz moje błogosławieństwo. Musimy tylko to jakoś zgrabnie rozwikłać i poukładać względem praw i obowiązków wszelkich, jak też względem wierzytelności. 

- Ej no, stary, nie wierzę, po drugiej szklaneczce już cię tak otumaniło? Twoją Grimbaldową to i po trzeciej butelce, potrójnie destylowanej i wyleżakowanej w beczkach dębowych, nie dałbym sobie wcisnąć. Bez urazy... 

- No trudno, widać dla niej i wyrafinowany ocean zbyt mało - zauważył filozoficznie Grimbald. - Jeśli, w takim razie nie ona, to kto? 

- No jest taka jedna i ty powinieneś ją znać, a co za tym idzie pochwalić mój wybór. 

- Gadaj. 

- Paupella Niezdobyta. 

- Nieee!  

- Jak nie? Nie Niezdobyta? 

- Nie, nie niezdobyta pewnie wciąż. Nie, Paupella. 

- Nie Paupella? Czemu nie? 

- Nie dla ciebie. 

- Dlaczego? Jeśli niezdobyta to jak znalazł dla mnie. Mnie zdobyte nie interesują.  

Nagle Grimbald poczuł, że go strasznie suszy w gardle. Nalał sobie trzecią szklankę i wychylił nie czekając na przyjaciela. 

Ten jednak nie obraził się, tylko wykazał, jak na druha przystało, pełnym zrozumieniem i też sobie nalał, wypił, obtarł usta rękawem i oświadczył.  

- Postanowione, Niezdobytej po piętnastym się oświadczę.  

- Dlaczego po piętnastym? 

- Renta Mamci przychodzi piętnastego. Na porządny bukiet i może jeszcze jakieś fikuśne rajstopki będzie mnie stać. Sam wiesz z pensji to ledwie na kropelkę gorzałki starczy... 

Grimbald Wspaniały poczuł się nagle bardzo mniej wspaniały i bardzo mniej przyjacielski. Wyczuł, że w gardle nabrzmiewa mu okrzyk: wynocha! Jednak w połowie nabrzmiewania okrzyk oklapł, sflaczał i wrócił skąd przyszedł, a Grimbald Wspaniały nie mógł wydobyć ani słowa.  

- Skoro problem ad hoc został omówiony, to po rozchodniaczku i do domu - Razybud rozlał do kieliszków resztkę płynu z butelki. 

- No... - przemówił wreszcie Grimbald i łyknął alkohol licząc, iż przyniesie chwilową ulgę. Jednak wódeczka przestała rozkosznie drapać w gardle, a o przynoszeniu ulgi, choćby nawet chwilowej, nie było mowy. 

Przyjaciel tymczasem wypił, odkaszlnął i zwyczajnie wyszedł, pozostawiając pustą butelkę i problem ad hoc.  

- Nie, nieeee, świat na głowie staje! Paupella Niezdobyta żoną Razybuda Wolnostojącego? Nie-moż-liwe! Zaraz? Interesuje go Paupella Niezdobyta? A co jeśli Paupella Niezdobyta zostałaby zdobyta? No masz! Wtedy, nie byłaby tą Paupellą, którą zdobyć chce Razybud! Jest! To jest to! Problem ad hoc rozwiązany! Jestem znów Wspaniały!  

Wychylił kieliszek, który niestety okazał się pusty.  

- Zaraz, zaraz... wyjmując zza pieca nie za mocno zatęchłą słoninkę coś tam błysnęło jakby... a Grimbaldowa przez wyjściem krzątała się koło pieca. 

Odsunął krzesło tak gwałtownie, że pusta butelka po gorzałce przewróciła się, a problem ad hoc pierzchnął przestraszony w kąt na dobre. 

- Zatrąbcie surmy! - wykrzyknął Grimbald Wspaniały znajdując schowaną przez żonę flaszkę - Zatrąbcie trąby jerychońskie trzykrotnie! Albowiem nadszedł czas!  

Otworzył butelkę i pociągnął z gwinta sporego łyka. 

- Czas na zdobycie Paupelli Niezdobytej!  

Tu chwilę zastanowił się i dodał ciszej: 

- Kurde, tylko trza się uwijać, bo czas tylko do piętnastego...

  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Piszesz bardzo fajnym językiem. Ale miejscami nieco zawiłym. A i puenta jest. Zwyczaje krasnoludów jakby ludzkie, ale nie do końca. Czekam na dalej, bo ze wstępu widać, że będzie.
avatar
Tak, masz rację, wprowadziłam taką konwencję języka dość skomplikowanego - połączenie prostoty z czasem wyszukanym słownictwem. W miarę rozwoju opowieści trochę to prostowałam. Pozdrawiam. :)
avatar
Czy Paupella zostanie zdobyta? W onym kraju takich ewenementów nie rozwiązuje się ad hoc. Gdyby to pociągnąć do niezbyt gnuśnego happy endu, myślę że kupiłbym książkę.
avatar
Ależ fajne! I język, i poczucie humoru... Oryginalnie. :)
© 2010-2016 by Creative Media
×