Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-04-19 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1254 |
- A katolicy, - ciągnie dalej Judaszek, przestając jeść, - ci, chociaż nieśmiertelności nie kwestionują, twierdzą jednak, że dusza nie wprost do raju czy piekła trafia, a na pewien czas... w jakieś pośrednie miejsce idzie, do czyśćca.
- I znowu bezpodstawnie.
- Jakby to powiedzieć, ojczulku... - popada w zadumę Porfiry Władimirycz, - jeśli zacząć z punktu widzenia...
- Co o tych bzdurach gadać! Święta cerkiew jak naucza? powiada: *w miejscu odległym, w miejscu rześkim, gdzie nie masz ni smutku, ni wzdychania...* O jakimżeż to *pośrednim* miejscu jeszcze jakaś tutaj mowa!
Pijawka jednak nie w pełni się zgadza i już chce zaoponować, gdy wtem Arina Pietrowna, którą skręcać już zaczyna od tych uczonych wywodów, przywołuje go do talerza.
- No, już, jedz, jedz... kaznodziejo! i zupa pewnie dawno wystygła! - mówi, i, żeby zmienić temat, zwraca się do ojca dobrodzieja: - Z żytem, ojczulku, już skończyliście?
- Zdążyłem, pani: w tym roku żyto piękne, lecz jare nie wróżą plonów! Owies jeszcze porządnie nie dojrzał, a już schnie. Ni ziarna, ni słomy z tego nie będzie.
- Wszędzie na ten owies narzekają w tym roku! - wzdycha matka, śledząc, jak Judaszek sięga łyżką po resztki zupy.
Podano drugie danie: wieprzowinę z groszkiem. Pijawka wykorzystuje okazję, by wznowić przerwaną rozmowę.
- A Żydzi tego nie jedzą, - mówi.
- Żydzi to partacze, - odzywa się pop, - dlatego przezywają ich *świńskimi uszami*.
- Jednakowoż i Tatarzy też... Jakiś powód musi być...
- I Tatarzy też partacze - ot, i przyczyna.
- My nie jemy koniny, a Tatarzy brzydzą się wieprzowiną. A w Paryżu, powiadają, w czas oblężenia szczury jedli.
- Ano, jakżeż! toż to Francuzi!
W ten sposób mija cała stypa. Podano karasie w śmietanie - Judaszek wyjaśnia:
- Jedzcie, ojczulku! To wyjątkowe karasie: nieboszczyk brat bardzo je lubił!
Przyniesiono szparagi - Porfisza na to:
- Co za szparagi! W Petersburgu za takie szparagi rubelka trzeba płacić - i to srebrem. Nieboszczyk braciszek sam o nie dbał! O, proszę, jakie grube!
W sercu Ariny Pietrownej aż kipi: godzina zeszła, a obiad dopiero w połowie. Krwiopijca jak na złość ociąga się i marudzi: poje trochę, potem nożyk położy i widelec, popaple-popaple, znowu poje i ględzi, ględzi w nieskończoność. Ileż to razy niegdyś na niego przy stole pokrzykiwała: jedzże, diabelcu, boże wybacz! - ale widać zapomniał te mamine nauki. A może i nie, i teraz specjalnie tak robi, mści się. A może nawet i mści się bezwiednie, tak tylko z ludźmi pogrywa natura jego przewrotna.
W końcu podano pieczeń; w chwili, kiedy wszyscy już wstali i ojciec diakon zaintonował *Błogi uczynek*, w korytarzu raptem podniósł się jakiś szum, rozległy się krzyki, co całkiem zniweczyło podniosły efekt pieśni za zmarłego.
- Cóż tam za hałasy?! - zawołał Porfiry Władimirycz, - do karczmy czy gdzieście wleźli!
- Nie krzycz, bądź łaskaw! To ja... to nasze kufry wynoszą, - odezwała się Arina Pietrowna i nie bez sarkazmu dodała: - Będziesz je sprawdzać czy co?
Wszyscy przy rozstawionych stołach nagle zamilkli, nawet Pijawka nie znalazł nic w odpowiedzi i tylko zbladł. Zaraz się zresztą połapał, że trzeba jakoś zatuszować nieprzyjemną apostrofę matki, więc, zwracając się do popa, zaczął:
- Co zaś do cietrzewi, na przykład... W Rosji ich zatrzęsienie, a w innych krajach...
- Na litość boską, jedz: my przecież jeszcze 25 wiorst musimy przejechać; trzeba nam zdążyć przed zmrokiem, - przerwała mu Arina Pietrowna, - Pietieńka, rybko, pośpiesz ich tam w kuchni, żeby deser podawali!
Kilka minut trwa milczenie. Porfiry Władimirycz żywo dojadł swój kawałek cieciorki i siedział blady, butem postukując o podłogę i marszcząc od czasu do czasu usta.
- Obrażacie mnie, dobry przyjacielu, mamuniu! mocno mnie obrażacie! - mówi wreszcie, nie patrząc zresztą na matkę.
- Ciebie kto obrazi! I czymżeż to ja tak... strasznie ciebie obraziłam?
- To bardzo krzywdzące... tak krzywdzące! tak krzywdzące! W takiej chwili... wyjeżdżać! Tak dobrze się żyło razem, tak dobrze... a tu masz... I te kufry... oględziny... Wielka krzywda!
- Skoro już tak koniecznie chcesz wiedzieć, mogę dać ci odpowiedź. Mieszkałam tutaj, dopóki żył syn Paweł, a że umarł - ja też stąd wyjeżdżam. Co zaś się tyczy kufrów, to przecież na twoje życzenie Ulitka od dawna mnie śledzi. Moim zaś zdaniem lepiej prosto w oczy matce powiedzieć, że się ją o coś podejrzewa, niż jak ta żmija zza cudzych pleców na nią syczeć.
- Mamuniu! kochana! ależ wy... ależ ja... - wyjęczał Judaszek.