Przejdź do komentarzyTalvisota
Tekst 7 z 8 ze zbioru: Kroniki grozy
Autor
Gatunekhorror / thriller
Formaproza
Data dodania2022-10-16
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń395

Chłodno. Brr! Bardzo chłodno.

Tak, zima tego roku zaprawdę była okropna.

Lodowaty wiatr, mimo grubiej warstwy ochronnej odzieży, przeszywał na wskroś. Choć Nikko wiedział, że fizycznie nie było to możliwe, odnosił wrażenie, że jego kości zamarzają. Kurczowo ściskał ciężką torbę lekarską. Śnieg skrzypiał niemiło przy każdym ruchu. Przystanął na chwilę i spojrzał w szare niebo.

– Oby to pomogło – powiedział z nadzieją i wyjąwszy z bagażu fiolkę z morfiną, włożył ją do ust. Z trudem ruszył dalej.

Nie uszedł dwudziestu kroków, a już zobaczył wroga. Żołnierz siedział przed zaspą z karabinem skierowanym ku górze. Patrzył wprost na niego. Wypadałoby coś powiedzieć, najlepiej „nie strzelaj”, ale gdyby Nikko się odezwał, morfina mogłaby zamarznąć. Uniósł tylko bezradnie ręce. Przeciwnik nie zareagował. Przyjrzał mu się więc raz jeszcze. Rosjanin był blady, a twarz chyba miał pokrytą szronem. Z jego ust nie wydobywała się charakterystyczna biała mgiełka. Nie oddychał. Najpewniej zamarzł kilka godzin temu.

Lekarz opuścił ręce i chociaż był niewierzący, nakreślił w powietrzu znak krzyża.

– N r-r-ruszaj się! – krzyknął ktoś za nim. – Co mu zr-r-robiłeś?

Tylko tego mu brakowało, żywego czerwonoarmisty. Na moment spojrzeli sobie w oczy. Bił z nich chłód większy niż z lodu. Nikko był gotowy na śmierć. Sołdat nacisnął spust, ale nic się nie stało, nie usłyszał nawet świstu mijającej go kuli. Pistolet po prostu nie wystrzelił. Mosin musiał się znowu zaciąć, przy tej pogodzie zdarzało się to dosyć często. Niestety, zawsze zostawał jeszcze bagnet.

Nagle za Rosjaninem wyrosła jakaś sylwetka z siekierą i wymierzyła mu cios w głowę. Po upadku żołnierz otrzymał dla pewności jeszcze kilka uderzeń. Gorąca posoka zabarwiła szkarłatem biały puch. Z uwagi na temperaturę, już po kilku sekundach skrzepła. Wybawiciel bez słowa kiwnął Nikko, by poszedł za nim. Uprzednio jednak zabrał zabitemu uszankę. Martwy nie będzie jej potrzebował, a żywemu widocznie się przyda.

Kilka minut później byli już w małym i stosunkowo ciepłym domku.

– Matti Haikonen – przedstawił się człowiek z siekierą.

– Nikko Paramekki, lekarz. Mieliśmy informację, że na posterunkach są ranni.

– Zgadza się. U nas Risto wczoraj oberwał, założyłem opatrunek, ale to chyba coś poważniejszego – pokazał na łóżko pokryte masą koców, pod którymi coś oddychało.

Lekarz zajął się pacjentem najlepiej, jak mógł. Nie wyglądało to aż tak źle. Dwie rany postrzałowe, szczęśliwie bez zagrożenia dla życia. Dla profesjonalisty nie stanowiło to wielkiego wyzwania.

Po wszystkim Nikko usiadł zmęczony przy kominku. Zaśmiał się na myśl, że przecież dym z komina widać z daleka i w każdej chwili mogą tu wpaść Rosjanie.

– Cholerna wojna... – westchnął ciężko.

– Nie my ją zaczęliśmy – zaznaczył Matti z bojowym nastawieniem. – Byłem tylko leśnikiem, i co? Jedynego syna mi już ubili. Komuniści są jeszcze gorsi niż car.

Wyglądało na to, że wie, co mówi, bo zdaje się, że miał ponad pięćdziesiąt lat. Wyciągnął spod stołu butelkę z przezroczystym napojem. Ponad połowa została już spożyta.

– Napij się wódki – zaproponował, rozlewając trunek do szklanek.

Nikko wiedział, że nie powinien, ale nie powinien też zabijać – to po prostu nie był dobry czas na myślenie. Przyjemne ciepło przeszło przez gardło lekarza.

– Co tu robili ci Rosjanie? Przecież wycofali się wczoraj kilka kilometrów.

– Zostawiają swoich, gdy zabraknie sprzętu lub prowiantu. Ci dwaj widocznie nie zmieścili się do czołgu. Nic dziwnego, Risto wczoraj dwa spalił – zaśmiał się wrednie.

Zostawić czołgistów na pewną śmierć na mrozie? To bez sensu.

– Może u nich na Syberii zimno, ale u nas na północy bardziej.

Lekarz stał się senny, ale bał się zasnąć przy człowieku, który na jego oczach ukatrupił kogoś siekierą. Wojna, nie wojna, krew jest zawsze czerwona.

– To był ciężki rok... Jak sobie sami nie poradzimy, to nikt nam nie pomoże – ziewnąwszy, odparł.

– My się nie damy. Hitler nam pomoże. Porządny z niego Niemiec.

Zmęczenie po całych dniach marszu na mrozie i babraniu się w ludzkich flakach mocno dawało mu się we znaki. A ten Hitler, to kto to właściwie jest?...

– Dobra wódka – pochwalił alkohol gospodarz. – Piłeś kiedyś szampana? Straszne świństwo. Nic dziwnego, w końcu francuskie. Mam nadzieję, że Hitler zrobi z Francuzami to samo, co zrobił Czechom. No, pijmy za zdobycie Kremla, he he...

Nagle człowiek pod kocami chrząknął i niespodziewanie ochrypłym głosem wysapał:

– Nadchodzi... Strzeżcie się... nadchodzi...

– Risto się budzi – ucieszył się Matti. – Może jeszcze się z nami napije.

„Dziwne, po morfinie powinien spać jak suseł” – pomyślał Nikko.

– Nadchodzi... Ragnarök... Ragnarök jest blisko... Fimbulvinter jest teraz...

– O czym ty gadasz? – zapytał kompan i podszedł do łóżka. Szturchnął go lekko.

– Nie ruszaj, musi odpocząć – upomniał lekarz. – Ragnarök, zmierzch bogów w mitologi nordyckiej – wyjaśnił. – Na studiach trochę w tym siedziałem. Fimbulvinter poprzedzi ragnarök.

– Fimbulvinter... to już... – jakby dla potwierdzenia wysyczał ranny.

– Straszliwa zima, która doprowadzi do upadku ludzkości. Ma trwać trzy lata. Głodni będą w niej zjadać się nawzajem – uzupełnił.

– I że niby to teraz?

– W niektórych stronach fimbulvinter to także określenie mroźnej zimy, a taką właśnie mamy. Twój kolega pewnie bredzi po morfinie – powiedział, choć sam szczerze nie do końca był przekonany. Był jednak zbyt zmęczony, by bawić się w analizę półsłówek, wypowiadanych przez chorego. Zapragnął jak najszybciej opuścić to miejsce. Nie słuchał już opowieści gospodarza o zbawcy Hitlerze. Chciał tylko uciec, najlepiej gdzieś z dala od czerwonych. Co jakiś czas do jego uszu docierały niepokojące majaki ze strony rannego, wszystkie zapowiadały ragnarök.

Parę godzin później Nikko ruszył dalej. Gdy po kilku dniach wrócił do swojej jednostki, przy posiłku zagadał do niego jeden z sanitariuszy.

– Słyszałeś, co podobno robią Ruscy?

– Niewiele ostatnio słyszę. – Pokręcił przecząco głową.

– Podobno na froncie nie mają już zapasów i zaczęli zjadać się nawzajem. Dobrze im tak. Coś ci się stało? Chory jesteś czy co?

Ale Nikko nie odpowiedział. Fimbulvinter... Jest rok tysiąc dziewięćset trzydziesty dziewiąty... Być może bogowie naprawdę opuszczają świat. Trzeba uważnie obserwować następne trzy lata.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×