Przejdź do komentarzyZawsze...
Tekst 4 z 5 ze zbioru: Odchylenia od normy
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2024-05-22
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń86

Wyszła z cienia i stanęła na rozdrożu. Zapewne miała dylemat, w którą stronę skierować stopy. Drogi zachęcały, kusiły, jednak tylko jedna prowadziła tam, gdzie jej miejsce.

Biały, szary i czerwony. Oczywiste kolory wskazujące konkrety. Jednak nie była na ziemi, więc i odzwierciedlenie tego, co miała przed oczami, mogło mieć odwrotne znaczenie.

Czy nie powinien tam stać ktoś, kto ukierunkuje i zdejmie ciężar z barek?

Był, jednak ona nie była na niego gotowa. Jedynie próżnia i iluzja tego, co chciała, aby ją otaczało, malowała przyszłość. Może to jednak była teraźniejszość, przeszłość?

Usłyszała głos. Nie… wykreowany twór. Obawa przed samotnością i lęk napierający na zwoje mózgowe niejednemu podpowiadał błędne tory. Mógł przed nią stanąć ktokolwiek. Czy oznaczałoby to, że istnieje naprawdę?

Miraż spowity z tego, co wychodziło na światło dnia.

Jednak tym razem receptory wychwyciły i nakreśliły szmery istniejące poza jej głową. Naprawdę ktoś mówił… krzyczał i połykał łzy naciekające do gardła.

Nie pamiętała początku ani środka. Finisz również był zamazany, nie wskazywał na nic, co mogłoby ją przybliżyć do czegokolwiek z tego, co znała i słyszała.

Jasnopomarańczowe kropki tańczyły na źrenicach. Im mocniej próbowała je wymazać, tym efektowniej przybierały na liczebności. Odpuściła, bo zrozumiała, że to drogowskaz, który zabierze ją do punktu, gdzie zgubiła początek.

Gdyby tylko wiedziała, co skrywają owe światełka, zapewne wolałaby pozostać poza świadomością.

„Otwórz oczy. Nie teraz, nie w ten sposób. Za dwa dni święta. Nie takiego prezentu oczekiwałem”.

Głusza.

Na siwym obłoku leżało ciało, otulone miękkim puchem. Wokół pełno rurek i rażących świateł. Podfrunęła bliżej… zastygła, widząc szkielet, na który ktoś nałożył wysuszoną skórę i kałużę łez, które nieustannie wyciekały z oczodołów przytulonego do niej mężczyzny.

„Nie mogłeś poczekać, aż rozpakuje to, co dla niej kupiłem? Ostatni prezent, zanim przed tobą stanie. Nie mogłeś chociaż raz nagiąć zasad i rozdmuchać płomień, który tańczył na króciutkim knocie”?

Mąż – był przy niej, tak jak obiecywał.

„Ostatnie tchnienie wezmę na siebie i zapamiętam ten dzień, jakby był początkiem końca. Nie będziesz w samotności podążać w nieznane. Dopóki oddycham, nie znikniesz. Dopóki grzeję, nie zmarzniesz. Dopóki trwam, ty również trwać będziesz. Odnajdę drogę, aby do ciebie dołączyć… Jednak, zanim to zrobię, zabiję potwora, zwanego „Rakiem” i wyrwę z korzeniami, aby już więcej nie pustoszył ciała ani nie oplatał duszy odrostami”.

Czuła jak ją ściska i całuje po szyi – lodowatej jak serce zrezygnowane po beznadziejnej walce o przetrwanie. Wyciągnęła rękę, lecz nie dotarła do celu. Niewidoczna bariera blokowała przepływ energii. Pragnęła go pocieszyć i zdjąć z serca głaz, który zapewne ciąży i przybliża do dna. Chciała, aby wiedział, że nie potrzebuje nic. Miała wszystko: ukojenie, wolny umysł i lekkość ducha.

Jedyne, za czym będzie tęsknić i nieszybko wywoła uśmiech na jej twarzy, to właśnie on.

Nie chciała takich wspomnień. Jego blada twarz, podkrążone i przekrwione oczy. Podkoszulka ciążąca od wilgoci, drżące ręce i głos. Wypalone spojrzenie, zaciśnięte usta, zrezygnowane ciało i ciążąca głowa.

Najbrzydszy obraz, jaki widziały jej oczy, zostanie na zawsze. Już nie pamiętała jego prawdziwego oblicza. Wyparowało jak teraz ona.

„Zostaw, gdzie ją zabierasz?! Jeszcze nie zdążyła wystygnąć, a już wleczecie ją w nieznane! Co z was za ludzie?! Zostawcie, niech nasycę pragnienie samym widokiem! Nie macie uczuć?! Nie widzicie, w jakim stanie jestem?! To, co robicie, zakrawa na piekło! Jak tak można?! Ona mnie potrzebuje! Spójrzcie na jej twarz! Nie dostrzegacie, że panicznie boi się zostać sama”!

Cisza, świszczący oddech. Rezygnacja.

Wszystko uległo zmianie. Nad rozdrożem rozbłysło światło. Nieśmiało przebijało promienie przez gęstą mgłę i kończyło bieg na czerwonej drodze. Czy tą właśnie powinna podążyć?

Niezdecydowanie zawładnęło nią całą. Delikatne podmuchy wiatru pchały w tamtą stronę, jednak stopy były tak ciężkie, że z ledwością odrywała je od miękkiej powierzchni. Coś na nich było i przyciągało jak magnes opiłki.

– Wiedziałem, że zaczekasz i nie wejdziesz w nowe życie beze mnie.

Odwróciła twarz w stronę dźwięku, jednak na usta nie wpełzł uśmiech. Widok męża, otoczonego białymi refleksami i podążającego w jej stronę, wywołał chłód i gęsią skórkę.

– Miałeś tego nie robić. Miało być naturalnie – rzuciła z wyrzutem.

– Nic nie zrobiłem. Serce nie wytrzymało i przyspieszyło to, co nieuniknione.

– Miałeś jeszcze parę miesięcy, aby nacieszyć oczy szarą rzeczywistością – głos był przepełniony smutkiem.

Wiedziała, że to przez nią.

– Wolałem zobaczyć tęczę. – Na ustach zawitał szeroki uśmiech.

Wyciągnął rękę – odwzajemniła gest. Zacisnęli przestrzenie pomiędzy palcami i ruszyli ku lepszemu. To, co było zostało zdeptane i rozdmuchane przez wiatr. Korzenie uschły, nie wiły się pod stopami i nie pukały po plecach, pytając: „Możemy wejść. Znajdzie się tutaj dla nas nowy dom”.

Wszystko, co materialne straciło na znaczeniu. Najcudowniejszym prezentem dla obojga był fakt, że spędzą te święta razem.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×