Przejdź do komentarzyPrzez zieloną granicę
Tekst 123 z 124 ze zbioru: Pozostało w pamięci
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2025-05-31
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń53

(fragment z ukończonej nowej książki ze wspomnieniowego cyklu. Czas - połowa lat 90. XX wieku)


W połowie grudnia, w poniedziałek, zniknęło czterech chłopców, już od roku przebywających w internacie. Po śniadaniu wyszli na praktyki, ale nie zgłosili się w warsztatach. Nie wrócili też do internatu na obiad. Czasem się to zdarzało, ale przeważnie w piątek i, jeśli grupowo, to z jednego pokoju albo z tej samej klasy. Tym razem nic nie pasowało do wcześniej znanych, powtarzalnych zdarzeń. 


„No tak, zrobili sobie wcześniej wolne na święta” – tak bym pomyślał, jeśli nie pojawiliby się na kolację albo najpóźniej do wtorkowego rana. Jeden z nich był wychowankiem Domu Dziecka w Wydrznie, więc tam poszłaby od nas telefonicznie informacja, ale dopiero po dobie jego nieobecności. Tym razem sprawa ujawniła się już w poniedziałek, po powrocie jednej z klas ze szkoły. 


Zapukał do mojego pokoju Patryk; jeden z chłopców, pod względem gadatliwości bardziej pasujący do dziewczęcego „co w głowie, to na języku”. Nie potrafił nic utrzymać za zębami; czego się dowiedział lub podsłyszał, od razu rozgłaszał „internatuum et orbi” (1). Nieszkodliwy, nie wadził nikomu; taki śmieszkowaty „papla”. Często to były zwykłe plotki, ale czasem mogłem z jego gadek wyłuskać coś ważnego. Dlatego nie zbywałem jego chęci rozmów. 


– Panie kierowniku, mogę? – wsadził przez drzwi głowę i, nie czekając na moją zgodę, wszedł, zamknął za sobą drzwi i zaczął trajkotać, jak katarynka: – A wie pan, że dzisiaj od nas uciekli do Niemiec? A ja wiem! – Roześmiał się głośno, zadowolony. Odczułem, co pomyślał i z czego jest taki zadowolony: „Kierownik nie wie, a on wie!”. 


– Może wiem, może nie wiem – uśmiechnąłem się lekko do niego. – Zobaczymy, co ty wiesz, a co ja wiem. Pewnie przynosisz same bujdy. 


Obruszył się, wyraźnie podrażniony moim powątpiewaniem. 


– Ja?! Panie kierowniku, jak bozię kocham, z samego rana uciekli! Dwóch z mojego pokoju. Już wcześniej się umawiali. Mnie też namawiali, ale ja nie chciałem. 


– Noo, trochę się zgadza. Coś mi też się obiło o uszy, ale podobno to tylko była zgrywa. Chcieli błysnąć przed chłopakami. A kto niby prysnął? – Udałem lekkie zainteresowanie, aby nie dać ochłonąć Patrykowi. Wyraźnie czekał na to pytanie. Jednocześnie otworzyłem swój notatnik. – To tak, dla sprawdzenia, czy to ci sami, o których słyszałem. 


– Noo, ode mnie Scyzor i Wyżeł. I jeszcze Tomek, i Marcin, ten z sierocińca. 


Ucieczka? Przez zieloną granicę do Niemiec?! Nie wyglądało to poważnie, ale… „Pewnie jedna z wielu bajek, przechwalań się – pomyślałem odruchowo. – Ile ja już takich słyszałem. Dobrze jednak sprawdzić, popytać innych, dla świętego spokoju”. Przejechałem wolno palcem po kilku stronicach, przewracając kartki notatnika i udając, że szukam właściwego zapisu. 


– Taa… o, jest. Mam zapisane. Radek, Mariusz, Tomek, Marcin i Patryk. Patryk? Ach, to przecież ty. Inni też słyszeli. I mówisz, że prysnęli do Niemiec? – zaakcentowałem powątpiewanie w głosie. – I po co? A ty się nie dałeś? 


– Pan mi nie wierzy? – Znowu się obruszył. – Rano wszystko wzięli i wyrzucili przez okno na podwórze, aby wychowawcy nie podpadło. Tak było! A pojechali, bo u Niemców można nic nie robić, a i tak dają forsę. Tyle jej mają! 


– Wierzę tobie, wierzę. – odpowiedziałem mitygująco. – Dobrze, żeś przyszedł. Może jednak nie pojechali, ale nigdy nie wiadomo. Oby czegoś nie przeskrobali. Ty też uwierzyłeś w to darmowe życie? 


– Ja nie. Mówiłem im, ale nie wierzyli. Jakiś kumpel im nagadał. 


– No, chociaż raz pomyślałeś. Dobrze, idź już na obiad i na razie nie rozpowiadaj. – To ostatnie dodałem bez przekonania, znając jego umiejętność „trzymania języka za zębami”. 


Kiedy tylko wyszedł, przez chwilę się zastanawiałem. „Czwórka moich chłopców i ucieczka do Niemiec? Przez zieloną granicę? Przecież jest dobrze strzeżona – przemyśliwałem .– Ledwie dwa lata minęły, jak złożyliśmy akces o przystąpienie do Unii, nie wiadomo, kiedy to nastąpi, a tu chłopacy ode mnie już się pchają na zachód. Wyrwali się przed szereg. – Odruchowo się uśmiechnąłem – Nie znają kompletnie nic, a myślą, że na Zachodzie to gołąbki same wpadają do gąbki. Taka durnota przyszła im do głowy? Może i tak, ale żeby naprawdę prysnąć?! Nie, to zbyt naciągane. Jednak sprawdzę dla spokoju sumienia”. 


Wyjąłem z szafy posiadaną dokumentację o nich – każdy mieszkał w innej miejscowości; dwóch kształciło się u nas na robotnika wykwalifikowanego w formie kursowej; pozostała dwójka była uczniami różnych klas. Tylko kursanci mieszkali razem z Patrykiem w jednym pokoju. Cała czwórka i jeszcze dwóch innych miała stanąć w tym tygodniu przed komisją wychowawczą za różne wykroczenia. `No to się pośpieszyli, jeśli prawda z tą ucieczką`. 


Zostałem dłużej w internacie, rozmawiając pojedynczo z kilkoma chłopcami. Tylko jeden przyznał, że „coś słyszałem, ale to przechwalanki”. Mimo tak znikomej informacji to już był drugi chłopak, który „coś słyszał”. Postanowiłem odczekać do jutra. `Może jednak pojawią się w internacie`? 


Następnego dnia jednak nadal ich nie było. Telefon do Domu Dziecka w Wydrznie nie rozjaśnił sytuacji – Marcin, ich podopieczny, u nich się nie pojawił. Przedstawiłem pokrótce, dlaczego dzwonię, prosząc jednocześnie o zwrotną informację, gdyby jednak wrócił do nich. 


Po rozmowie przez dłuższą chwilę nic nie robiłem. „Dzwonić na policję i zgłaszać, czy nie? – sam ze sobą biłem się myślami. – To tak nieprawdopodobne, do tego nie mam żadnych wiarygodnych dowodów. Same poszlaki… Jakie tam poszlaki?! Tylko gadki od dwóch małolatów, którzy niby coś słyszeli. Wyjdę na durnia, który zawraca głowę służbom państwowym i chce uruchomić poszukiwania, bo coś usłyszał i uwierzył. Dopiero sobie pomyślą, kogo mają za kierownika w tym internacie… A najlepsze, jak zgłoszę, a oni jutro czy pojutrze zjawią się z powrotem. Kurde, dzwonić, czy nie? ”. 


Stukanie palcami dłoni w biurko nie rozwiało wątpliwości, chodzenie w kółko po pokoju też nie pomagało w podjęciu decyzji. Wreszcie usiadłem. `A tam, przedzwonię. Dla własnego spokoju przedzwonię i zaznaczę, że to może być bujda, ale jednak odpowiadam za nieletnich i nie wiadomo, gdzie są. To jednak nie dorośli`. 


Wykręciłem numer telefonu na komendę miejską policji. Po przedstawieniu się pokrótce zrelacjonowałem, dlaczego dzwonię. Dokończyłem: 


– Wiem, może to głupie i możliwe, że jest zwykłym wymysłem. Jednak odpowiadam za chłopaków, a jeden z nich jest z domu dziecka i u nich go również nie ma. Nigdy nie wiadomo, co może takim strzelić do głów, to jeszcze cielęcy wiek. 


– Wie pan, kierowniku, przecież na podstawie tego nikt nie zablokuje granicy. Tak można tylko wtedy, gdyby uciekli z poprawczaka czy innego zamkniętego ośrodka. Jak oni by chcieli przejść do Niemiec? 


– Nie wiem, ale pewnie przez zieloną granicę. O ile chcą to zrobić. 


– Widzi pan, sam pan nie wie, czy to prawda. Mocno naciągane. 


– No tak, ale… wolę jednak zgłosić. Pamięta pan tych dwóch chłopaków, co zwiali przez morze do Szwecji? Kiedy to było? Z dziesięć lat temu? Chyba tak, coś w połowie lat osiemdziesiątych. Też by nikt nie pomyślał. 


– Panie, to było za PRL-u! Teraz inne czasy. – Na chwilę mój rozmówca zamilkł. Też nic nie mówiłem, swoje już powiedziałem; czekałem, co usłyszę. Wreszcie ponownie się odezwał: – Przyjmę zgłoszenie i podam do szefa. Niech zdecyduje, czy puścić wyżej. Wtedy może nasze władze powiadomią niemieckie, tak na wszelki wypadek. A pan, kierowniku, jeśli za dwa-trzy dni chłopcy nie wrócą ani nie znajdą się w domach, niech zgłosi ich zaginięcie. 


– Dobrze. Dziękuję i do widzenia. Odczekam do poniedziałku. Jakby jednak coś się wyjaśniło, proszę o telefon. 

* * * 

Dwa dni później zadzwoniono do mnie z policji. W słuchawce usłyszałem głos mojego rozmówcy z wtorku: 


– Panie kierowniku, a jednak. No patrz pan, to prawda. Pańską czwórkę chwycono w Niemczech! Nie chciałem wierzyć. Zimno, bo grudzień, więc w nocy wleźli do jakiejś stodoły i gospodarz rano ich nakrył, a oni po niemiecku ani w ząb. To zgłosił na policję. Jednak jakoś się przedostali przez granicę. Więcej nic nie wiem, ani co z nimi zrobią. Tyle mi przekazano z góry. 


– Sacrebleu! Jednak to zrobili! Dobrze, że zgłosiłem. Jakby coś jeszcze bliżej było, czy odstawią ich Niemcy, czy co, to proszę o telefon. Na razie wstrzymam się, co z nimi zrobić, może coś się wyjaśni. 


– Powiadomię pana. Jeśli nie przedzwonię do świąt, to znaczy, że nic więcej nie będę miał. 


…Telefonu już nie było. Zdecydowaliśmy sprawę zostawić do rozstrzygnięcia „na po świętach”. Może się pojawią albo dowiemy się coś bliższego? 


Po Nowym Roku nic się jednak nie zmieniło; czwórka chętnych „do życia za darmo w Niemczech” nie wróciła do internatu. Telefon do Domu Dziecka w Wydrznie też niczego nie wniósł – ich podopieczny Marcin nie wrócił na święta i nic o nim nie wiedzieli. 


Nie mogliśmy dłużej trzymać na ewidencji martwych dusz. Internat nie był obiektem zamkniętym; przeciwnie – przyjmował tylko chętnych, na prośbę rodziców lub z wniosku od kuratora czy sądu rodzinnego. Siódmego stycznia cała czwórka została dyscyplinarnie wykreślona z ośrodka „za wielodniową, nieusprawiedliwioną nieobecność w internacie, szkole i na zajęciach praktycznych”. 

------------- 

1) `internatowi i światu` (łac.) (parafraza znanego zwrotu)

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×