Przejdź do komentarzyPrawo krwi - Rozdział I, część 2
Tekst 3 z 7 ze zbioru: Prawo krwi
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2011-03-11
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń3245

Helga nerwowo przechadzała się po komnacie, stukając obcasami o kamienną posadzkę. Raz po raz podchodziła do otwartego na oścież okna i wyglądała na zamkowy dziedziniec, bębniąc czerwonymi i długimi jak szpony paznokciami o parapet.

- Do ciężkiej cholery! – zaklęła – Już dawno powinna tu być!

Pięć par starannie wymalowanych oczu zwróciło się w jej stronę.

- Ależ Helgo! – zaszczebiotała jasnowłosa Elemen, elfka o urodzie dziecka. – Jakże tak możesz? Przecież damie nie przystoi…

Helga prychnęła gniewnie i obdarzyła ja pogardliwym spojrzeniem.

- Może damie – ironicznie zaakcentowała to słowo – nie, ale czarodziejce  owszem. Za to spóźniać się nie wypada nikomu, a już czarodziejce w szczególności. Zapomniałam jednak, że Sartre nie może poszczycić się tym mianem. To zwykła wiedźma!

Złośliwą tyradę przerwało delikatne pukanie.

- Wejść! – zaordynowała Helga.

Dwuskrzydłowe dębowe drzwi po przeciwnej stronie komnaty otwarły się z cichym zgrzytem. Służący w zielonej liberii wszedł i skłonił się nisko.

- Wasza Wysokość, przybyła panna Sartre Evans.

Helga przywołała na twarz najpiękniejszy ze swych fałszywych uśmiechów.

- Wprowadź. – powiedziała głosem słodkim jak miód.

Zapowiedziana Sartre dumnie wkroczyła do sali, powłócząc czerwoną jedwabną suknią, odsłaniającą ramiona. Miała obcięte tuż przy linii brody czarne włosy, naszyjnik z wielkich nieoszlifowanych rubinów na szyi i mocno ukarminowane usta.

- Witaj Helgo! – powiedziała, nie siląc się na oficjalne tytuły. – Mam nadzieję, że nie kazałam na siebie czekać zbyt długo.

- Ależ skąd, moja droga! – Helga przyłożyła policzek do jej twarzy i cmoknęła w powietrze. – Usiądź proszę, najwyższa pora zaczynać!

Kobiety siedzące przy stole spoglądały na nią z napięciem. Sartre zajęła wolne krzesło.

- No dalej, kochaniutka, wyjaw wreszcie po co nas tu zaprosiłaś. – zniecierpliwiła się Messalina, pulchna czarodziejka o kasztanowych puklach.

- Ja również uważam, że najwyższy czas, abyśmy poznały twoje intencje. – zawtórowała jej Elemen.

Helga uśmiechnęła się władczo i zajęła miejsce u szczytu stołu.

- Zaczniemy od… krótkiej prezentacji. Żeby żadna z nas nie miała wątpliwości, kto jest kim i dlaczego się tu znalazł. – powiodła wzrokiem po zgromadzonych. – Jak wszystkie już zapewne wiecie, nazywam się Helga van Messeng i jestem królową Królestwa Gassnaru, żoną Odgarda Trzeciego. Ale jestem też wyszkoloną czarodziejką, adeptką i wykładowcą Akademii. Tam też poznałam połowę z was. Sartre, Massalinę i Roxannę.

Czarodziejki potakująco kiwnęły głowami. Messalina uśmiechała się pogodnie, Sartre – wyniośle. Wyraz twarzy ciemnowłosej, zapiętej po szyję Roxanny pozostał nieodgadniony. Helga mówiła dalej:

- Elemen – ruchem brody wskazała na elfkę. – miałam okazję poznać dawno temu, przy okazji podpisywania pewnego sojuszu. Z pozostałymi dwiema mam dziś zaszczyt widzieć się pierwszy raz. Tara pochodzi z plemienia Hakibu, które niedawno ogłosiło się księstwem. Jest jedną z konkubin księcia Kelekigdara oraz szamanką z wielopokoleniową tradycją.

- Nasza kultura bardzo różni się od waszej. – przerwała jej Tara.

Zgromadzone czarodziejki przyglądały się jej z nieskrywaną ciekawością. Miała skórę czarną jak heban i tej samej barwy włosy, spięte w wysoki kok. Ubrana była w skóry. Skórzana, beżowa przepaska wiązana na szyi, osłaniała jej piersi, pozostawiając nagi brzuch. Złoty pas na biodrach podtrzymywał długą cętkowaną spódnicę z głębokim rozcięciem. Ramiona powyżej łokci zdobiły kute złote naramienniki, a w uszach błyszczały długie złote kolczyki. Wyglądała jak wojowniczka z dzikiego plemienia, którą w pewnym stopniu była. Wrażenie dzikości potęgowały oczy, mocno obrysowane czarnym węgielkiem.

- U Hakibu – kontynuowała. – nie istnieje ktoś taki jak żona. Mężczyźni maja konkubiny, biorą ich sobie ile chcą. Mamy jednak różne rangi. Ja jestem pierwszą konkubiną Kelekigdara, co daje mi władzę nad jego pozostałymi kobietami. Nie ma u nas także czarodziejek. Jest szamanka, która włada zaklęciami, ma wiedzę o ziołach i rozmawia z bogami. Jedna w całym plemieniu, jedna na pokolenie. Szamanką była moja matka, moja babka i prababka. To wielki zaszczyt. Nie mieszkamy w takich pałacach jak wy, nie jadamy przy takich stołach. Nasze kobiety nie treflą włosów, tylko uczą się walki jak mężczyźni. Ale jesteśmy bardzo młodym księstwem i większość wciąż ma nas za dzikie plemię.

- Poniektórzy mają podobne zdanie o elfach. – odparła lekko Elemen.

Była bez wątpienia najpiękniejszą i najlepiej ubraną kobietą w towarzystwie. Gładkie jak len włosy barwy najczystszej platyny upięte miała w misterny koczek, ozdobiony różową lilią. Ubrana była w delikatną jak mgła muślinową suknię z krótkim okrągłym rękawkiem i głębokim dekoltem, idealnie pasującą odcieniem do kwiatu we włosach. Na łabędziej szyi i mlecznobiałych przegubach skrzyły się diamenty. Nikomu patrzącemu na Elemen nawet nie przeszłoby przez myśl, że elfy mogłyby być dzikim ludem.

Helga spojrzała na nią z wdzięcznością.

- Nie pozostaje mi nic innego jak przedstawić ostatnią z nas. – Spojrzała na najmłodszą, złotowłosą dziewczynę w błękitnej szacie kapłanki. Pomiędzy brwiami miała wytatuowany niebieski półksiężyc. – Swojego czasu wysłałam wiadomość do Najwyższej Kapłanki Vernementon, opisującą mój projekt, który za chwilę poznacie. Poprosiłam o wybranie przedstawicielki zgromadzenia: młodej, lecz już nieco doświadczonej w magii, uzdolnionej i pięknej. Na początku pomyślałam oczywiście o samej Najwyższej Kapłance, lecz nie sądzę, aby jej codzienne obowiązki pozostawiały dość wolnego czasu. Rozumiem, Lidoro – zwróciła się bezpośrednio do dziewczyny. – że to ty jesteś tą wybranką?

- Tak, Wasza Wysokość.

- Och, darujmy sobie tytulaturę. Tutaj wszystkie jesteśmy równe. Jesteśmy czarodziejkami. Przyjaciółkami.

Ciemnowłosa Roxanna parsknęła drwiąco. Messalina w odpowiedzi wyszczerzyła idealnie białe zęby.

- Dokładnie kochaniutka – zwróciła się do Lidory. – Wszystkie jesteśmy takie same. Ot, wyjątkowo piękne kobiety z wyjątkowymi zdolnościami.

Elemen zaśmiała się perliście.

- Moje drogie, dosyć! – przerwała im Helga. – Już dość czasu straciłyśmy, a mamy mnóstwo do uzgodnienia. Posłuchajcie mnie wszystkie dokładnie.

Zapadła cisza. Wszystkie spojrzenia zwróciły się na królową Gassnaru, siedzącą dumnie u szczytu stołu.

- Jak głosi historia, przed laty Królestwem Harmountu władał mądry i sprawiedliwy król Isolin, wraz ze swoją małżonką Elenor. Harmount był wówczas krainą, jak rzekłby poeta, mlekiem i miodem płynącą. Isolin nie prowadził wojen, szanował suwerenność plemienia Hakibu i wspierał jego dążenia do stania się odrębnym państwem. Podobną wolność na jego terenach zagwarantowaną mieli przedstawiciele Starszych Ras. Elfy miały swoje wolne królestwo, a góry Eregsaru w całości należały do krasnoludów. Kapłanki Wielkiej Bogini mogły liczyć na jego protekcję, przy czym nigdy nie ingerował w wewnętrzny ustrój Vernementon. Liczne sojusze i traktaty handlowe zapewniły mu poważanie innych władców i spokój na kontynencie. Wszyscy byliśmy szczęśliwi. Jednym słowem, złoty wiek! Niestety wszystko poszło w cholerę, gdy Elenor zachciało się romansu! Prawda, są tacy, którzy twierdzą, że już wcześniej zaczęło dziać się źle. Pojawiła się tajemnicza grupa buntowników, choć nikt nie wiedział przeciw czemu mogliby się buntować. Byli wśród nich rycerze i magowie, kilkoro elfów. Rebelie i akcje dywersyjne wybuchały w różnych częściach kraju, często wybawiając króla ze stolicy. Królowej tak się widać nudziło pod nieobecność męża, że znalazła pocieszenie w ramionach tajemniczego mężczyzny, o którym nikt nawet nie wiedział skąd pochodził. Nikt też nigdy nie poznał jego imienia, nawet sama królowa. Gorący był to romans! Elenor zupełnie straciła głowę, a na zamku aż huczało od plotek. Niektórzy twierdzili, że amant przybywał o pełni księżyca i odlatywał na skrzydłach niczym nietoperz. Inni utrzymywali, że widzieli go lecącego nocą na smoku. Byli i tacy, którzy głęboko wierzyli, że sam zmieniał się w smoka. Kilka lat później, wśród zgiełku spowodowanego wyjściem sprawy na jaw, pojawiły się spekulacje, jakoby maczał palce w wcześniej wspomnianych zamieszkach. Miał być ponoć dowódcą owej tajemniczej grupy, nękającej królestwo, po to aby zyskać bezpieczny dostęp do królowej, powić z nią syna i podstępem osadzić go na tronie. Nigdy nie pojawił się jednoznaczny dowód, lecz wszystko zdaje się to potwierdzać, bowiem jego plan wypełnił się w najmniejszych szczegółach. Elenor rzeczywiście zaszła w ciążę, choć zamkowe plotkary utrzymują, że była przy nadziei już podczas ostatniej schadzki z kochankiem. W tym czasie zniknęli zarówno rebelianci, jak i tajemniczy amant. Isolin nie posiadał się ze szczęścia, gdy w Królestwie Harmountu znów zapanował spokój, a droga małżonka urodziła bliźnięta, dwóch synów. Chłopcy od początku byli tak podobni do Isolina, że wszelkie plotki o romansie Elenor ucichły jak ręką odjął.

Minęły trzy lata, po których królewska sielanka zaczęła zmieniać się w koszmar. Chłopcy, początkowo identyczni jak dwie krople wody, zaczęli różnić się pod każdym względem. Podczas gdy Rodfin był, jak ojciec, pucułowatym niebieskookim szatynem, włosy Tarhala stały się czarne jak smoła, a jego oczy, równie czarne, o wąskich pionowych źrenicach, przypominały oczy gada. Ponadto trzylatek zaczął zdradzać mordercze skłonności. Łapał szczury, biegające czasem po korytarzach i skręcał im karki. Rzucał kamieniami w przelatujące ptaki. Któregoś razu dorwał jednego z psów, które Isolin trzymał do polowań i obciął mu wszystkie łapy. Martwe zwierzęta znosił zawsze do łóżka brata. Służący twierdzili, że widzieli jak zjadał robaki, wygrzebane z ziemi. Trzyletnie dziecko budziło postrach na zamku, lecz miarka się przebrała, gdy Tarhal zabił swoją piastunkę. Nikt nie wie jak to zrobił, lecz kobietę znaleziono przy nim martwą, bez kropli krwi. Gdy król, z drobną pomocą życzliwych, którzy przypomnieli sobie plotki sprzed trzech lat, uświadomił sobie zdradę Elenor, postąpił jak prawdziwy mężczyzna i władca – posłał niewierną małżonkę na szafot. Nie miał wątpliwości, że Rodfin jest jego synem, Tarhala natomiast kazał porzucić w lesie, pewien, że dziecko nie przeżyje nawet jednej nocy.

Oczywiście stało się inaczej. Tarhala odnalazł prawdopodobnie jego prawdziwy ojciec, ukrył, bogowie tylko wiedzą gdzie, i wychował na swoje podobieństwo. Gdy Rodfin rósł beztrosko pod okiem troskliwego Isolina, Tarhal i jego tajemniczy ojciec rośli w siłę. Minęło wiele lat. Król zestarzał się i uczynił syna współwładcą Harmountu, Rodfin zaś wyrósł na mężnego rycerza i godnego następcę tronu i poślubił piękną dwórkę Lethinie, która wkrótce poczęła jego dziecko. Wówczas powrócił przyrodni brat bliźniak. Marny był los Isolina i Rodfina. Tarhal wypędził starego i słabego już króla z Harmountu, brata zaś brutalnie zamordował na oczach ciężarnej żony. Ludzie mówili, że to demon, nie człowiek. Że władał czarną magią potężniejszą, niż można sobie wyobrazić. Mówili, że – tak jak niegdyś kochanek królowej – przyleciał na smoczych skrzydłach. Tarhal ogłosił się imperatorem, bezprawnie przejął tron, królestwo i młodą owdowiałą królową. Lethinie straciła dziecko, Isolin przepadł nie wiadomo gdzie, nie pozostał więc żaden prawowity władca. Królestwo Harmountu pogrążyło się w ciemności.

- Doprawy, Helgo, pasjonująca i zarazem mrożąca krew w żyłach jest historia tego nieszczęsnego państwa, – powiedziała znudzona Elemen. – lecz przecież wszystkie doskonale ją znamy. Dlaczego nas tym zadręczasz?

- Nie sądzę, aby rzeczywiście wszystkie z nas ją znały. – Helga spojrzała w stronę Tary i Lidory, dostrzegając wyraźne poruszenie obu czarodziejek. – Potraktujmy to jednak gwoli wstępu. Istotnie mogłybyśmy zupełnie się nie przejmować tym, co Tarhal wyprawia w Harmouncie, jednak jego plany sięgają daleko poza królestwo i niebawem zacznie zagrażać nam wszystkim. Krasnoludy w górach Eregsaru już utraciły swoje terytorium, niedługo to samo czeka elfy, których królestwo sąsiaduje przecież bezpośrednio z Harmountem.

- Nie sądzę. – odparła Elemen z tajemniczym uśmiechem.

Helga nie zwróciła na to uwagi.

- Hakibu – kontynuowała – dopiero od niedawna szczyci się mianem księstwa. Tarhal jednak wciąż widzi w nich dzikie plemię i chętnie także ich ziemię włączyłby do swojego imperium. Harmount ma niesamowicie dogodne położenie, otacza Temogor niczym paszcza smoka i gotów jest w każdej chwili go pożreć. Ponadto od zachodu graniczy z Księstwem Vernion, od wschodu zaś, pomiędzy Temogorem i Królestwem Elfów, z Sogeną. Tam właśnie, na obszarze trzech wpływów, znajduje się Vernementon, w którym mieszkają kapłanki, same kobiety. Spójrzcie tylko na mapę. Tarhal zagraża nam wszystkim.

- Nieprawda. – wtrąciła Roxanna. – Eadan, Gassnar i Anganga mogą czuć się bezpieczne. Do Harmountu jest stąd daleko.

- Owszem, jednak gdy Tarhal podbije wszystkie państwa sąsiadujące, Eadan i Gassnar będą następne. Anganga zostanie na sam koniec, lecz nie sądzę, by ją sobie odpuścił, gdy będzie władał już całym kontynentem. Na razie zaproponował nam sojusz, a w zasadzie to tylko pakt o nieagresji. Gwarantuje nam bezpieczeństwo, lecz jednocześnie zabrania pomocy zbrojnej naszym sojusznikom, gdyby Harmount ich zaatakował. Odgard, mój mąż, chce go przyjąć.

Oczy czarodziejek zwróciły się na Helgę.

- Sojusz? Z Harmountem? – oburzyła się Sartre. – To po to przez tyle czasu opowiadasz nam, jakim to Tarhal jest potworem, żeby teraz powiedzieć, że podpisujesz z nim sojusz?

- Spokojnie, kochanieńka. – Messalina jak zwykle zachowała pogodny uśmiech. – Helga z pewnością nie zaprosiła nas tu, aby się chwalić nowymi sojuszami. Gdyby każdy sojusz był okazją do zapraszania gości, bywałybyśmy tu zdecydowanie częściej. Helgo, kochaniutka, do czego zmierzasz?

- Istotnie też chciałabym to wiedzieć. – ponagliła Elemen.

- I ja też. – dodała Sartre.

- Wszystkie chciałybyśmy. – powiedziała pojednawczo Roxanna. – Dajmy więc Heldze dojść do głosu.

- Dziewczęta, spokojnie. – Helga zwróciła się do zebranych czarodziejek, jak do uczennic w Akademii. – Tak jak mówiłam, mam pewien projekt, który może zainteresować was wszystkie. Jednak bez niezbędnych wstępów nie zrozumiałybyście jego sensu. Przejdźmy więc do sedna. Harmount szykuje się do wojny. Nie wiemy jeszcze gdzie uderzy najpierw. Gassnarowi zaproponował sojusz, który mój mąż przyjmie… lub nie. – królowa uśmiechnęła się filuternie. – Zależy co mu w nocy szepnę do ucha. Wiecie jak to jest, prawda? Zdaje się – świat jest w rękach mężczyzn. I owszem, jest. Tylko wbrew pozorom mężczyźni to istoty słabe, które łatwo ulegają wypływom… pięknych oczu. Tudzież innych części ciała. Zauroczony mężczyzna zrobi wszystko, czego zażyczy sobie jego wybranka, zwłaszcza jeśli poprze to odpowiednimi… ekhm… argumentami. Co powinna robić kobieta? Leżeć i pachnieć, oczywiście. Tak jednak leżeć i tak pachnieć, aby wodzić mężczyznę za nos i aby wszystkie jego posunięcia, wszystkie decyzje, a nawet wszystkie myśli podporządkować własnej woli. W ten sposób to my, kobiety, sprawować możemy faktyczną władzę na tym świecie, pozwalając mężczyznom wierzyć, że nim władają i z ukrycia pociągając za sznurki. Ja na przykład chciałabym uniknąć wojny, która nikomu nie przyniesie nic dobrego. I tak właśnie możemy jej uniknąć. Wystarczy odpowiednio wpłynąć na kilku ważnych mężczyzn, stosując trochę kobiecych sztuczek i w razie konieczności odrobinę magii. To właśnie wam proponuję – realną władzę. W zamian musiałybyście poświęcić swój czas, swoją urodę, spryt i zdolności. Czasem także swoje osobiste szczęście. Sądzę jednak, że gra jest warta swojej ceny. Gdyby każda z was wybrała jednego mężczyznę, spośród władców wszystkich krajów kontynentu i została jego nieoficjalnym doradcą, czyli żoną, kochanką, przyjaciółką, kimkolwiek chcecie, byle wybranek was słuchał, razem decydować mogłybyśmy o losach tego świata i poprowadzić go do lepszej przyszłości, zyskując przy tym niemałe korzyści dla siebie samych. Proponuję wam założenie tajnego stowarzyszenia, pod moim, jako pomysłodawczyni, przewodnictwem, złożonego z samych wybitnych czarodziejek. Czy jesteście gotowe poprzeć mój pomysł?

Helga rozejrzała się po komnacie, co chwila zatrzymując spojrzenie na którejś z czarodziejek, siedzących wokół stołu. Messalina wyraziła entuzjastyczne poparcie, Elemen uśmiechała się promiennie, pozostałe kobiety potakująco kiwnęły głowami. Czarodziejki nigdy się nie wahają, to wpajano im od pierwszych dni nauki w Akademii. Biorą życie w swoje ręce. Tego samego uczono silne kobiety plemienia Hakibu, to samo powtarzano od dziecka elfkom, które zawsze dostają to, czego chcą. Kapłanki wręcz odwrotnie, są odpowiedzialne za los innych, zawsze i wszelkimi sposobami realizują wolę Bogini. Wszystkie jednak czuły, że to jest ich powinnością i że, choć każda z nich jest inna, Helga utrafiła w samo sedno ich dążeń i pragnień. Królowa Gassnaru wiedziała o tym.


- W takim razie tajne, magiczne stowarzyszenie uważam za otwarte. Stowarzyszenie Błękitnego Szafiru, który stanie się naszym symbolem i amuletem, zdobiącym nasze pierścienie. Dzięki niemu zawsze się rozpoznamy, choćby zmieniła się nasza postać. Szafir jest także kluczem, który otwiera wszystkie ukryte portale, prowadzące do zamku Drosrum.

- Zamek Drosrum? Czy to przypadkiem nie ruina, zniszczona przed wiekami przez elfy? I na bogów, Helgo, o jakich ty mówisz portalach? – Roxanna wyraziła swoje zaniepokojenie.

Helga uśmiechnęła się.

- Zabrało mi to sporo czasu, ale odnalazłam i co najważniejsze, uaktywniłam wszystkie prehistoryczne portale, zapomniane przez setki lat.

- Co zrobiłaś? – wykrzyknęła Sartre. – Badania nad portalami zostały uznane za śmiertelnie niebezpieczne i zabronione dekretem Akademii ponad sto lat temu!

- Spokojnie, moja droga, mówiłam przecież, że Stowarzyszenie ma pozostać całkowicie tajne. Podobnie ze wszystkimi jego działaniami. Aktywowanie portali było konieczne, nie ma bowiem innego wejścia do zamku Drosrum. Tajne Stowarzyszenie potrzebuje odpowiedniej siedziby, ukrytej i niedostępnej, która w razie potrzeby zapewni nam bezpieczeństwo. Była to co prawda totalna ruina, ale już o to zadbałam.

Brak pytań Helga skwitowała ponownym uśmiechem.

- Pora na podział zadań. – kontynuowała. – Oczywiście nie podlega dyskusji, że królestwo Gassnaru biorę na siebie. Tarze proponuję pozostanie w Hakibu jako konkubina Kelekigdara. Lidoro, twoim celem będzie Rafrond, król Temogoru. Pod urok Elemen powierzam Noarda z Sogeny. Dla Messaliny i Roxanny przeznaczeni są książęta, Afmen z Angangi i Dymryk z Vernion. Sartre natomiast chciałabym zostawić blisko siebie, dlatego też wybrałam dla niej Eadan. Królowi Yaomirowi z pewnością przypadnie do gustu.

Czarodziejki zdawały się być usatysfakcjonowane decyzją królowej. Helga zadbała o to, aby każda z nich żyła wciąż w swoich rodzinnych stronach lub możliwie jak najbliżej. Tylko Sartre, ambitna i zawsze pragnąca udowadniać, że jest najlepsza, nie wyglądała na zadowoloną. Ogień w jej kocich oczach wyrażał bezwzględny sprzeciw.

- A co z Harmountem? – zapytała. – Czy nie jest to właśnie najważniejsze miejsce, o które powinnyśmy zadbać? Nad którym powinnyśmy mieć kontrolę? Czemu nie wyślesz tam żadnej z nas, skoro wyraźnie powiedziałaś, że to Tarhal najbardziej wszystkim zagraża?

- Tarhal nie jest zwykłym królem. – odparła spokojnie Helga. – Uwieść, kontrolować i podporządkować sobie Tarhala, zostać jego kochanką nie wzbudzając podejrzeń i nie narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo, to specjalne zadanie, które wymaga wyjątkowej kobiety. Znalazłam na to miejsce wspaniałą kandydatkę. Sądzę, że moja propozycja wyjątkowo jej się spodoba.


*   *   *

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×