Przejdź do komentarzyHistoria pewnej miłości
Tekst 1 z 1 ze zbioru: Historie pewne
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2014-05-01
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2150

Otwierając drzwi frontowe spoglądnął na zegarek, noszony na lewym nadgarstku przez tak wiele lat. Na ten widok powracają setki wspomnień. W latach swojego dzieciństwa, chodząc jeszcze do podstawówki, będąc pod troską i opieką swojej kochającej matki marzył, by kiedyś jego twarz była skąpana we fleszach aparatu dziennikarzy zainteresowanych jego sławną osobą. Będąc dzieckiem mógł być kim chciał. Piłkarzem, gitarzystą w kapeli rockowej, wykładowcą fizyki na renomowanej uczelni czy wielkim biznesmenem. Dzisiaj pozostały mu back-flesze. Urywki z jego trudnego życia. Najpierw wypadek samochodowy, widok niewierności ojca, później jego wyprowadzka, choroba i śmierć matki, porzucenie szkoły i edukacji. To wszystko złożyło się na to, kim jest dzisiaj. Dla świata w rzeczywistości jest nikim. Dla szefa jest nikim. Zwykłą maszyną do zarabiania pieniędzy. Praca w warsztacie była ciężka i słabo płatna. Długimi godzinami wykonywał żmudną robotę w zapuszczonym budynku, w którym obecność wilgoci i grzyba wyczuwalna była w unoszącym się, trującym powietrzu. Obdrapane ściany, z których swobodnie odpadał tynk, odzwierciedlały płace i rentowność tego zakładu. Ciemność i mrok panujący wewnątrz budynku dokładnie ukazywały charakter i osobowość właściciela warsztatu samochodowego. Płacąc swoim pracownikom pieniądze wydawało mu się, że jest panem świata. Tego świata. W którym pracował John. A ludzie w nim żyjący są jego podwładnymi. Tak też ich traktował. Ośmieszał, obrażał, czasem nawet dopuszczał się do przemocy fizycznej. John miał tego dość. Miał jednakże świadomość, że jak postawi się despocie, to automatycznie straci pracę. Której tak bardzo potrzebuje… Dla swojej dziewczyny jest nikim. Jest czuły i opiekuńczy. Bardzo uczuciowy i romantyczny. Stara się każdego dnia być księciem dla swojej ukochanej. Przystojny, wysoki, dobrze zbudowany. Kruczoczarne włosy efektownie uzupełniały błękitne oczy. Ideał dla wielu kobiet. Prawie. Brakowało mu jednego, by być księciem z bajki. Białego rumaka, a raczej pieniędzy, by było go stać na jego kupno, chociażby w ratach. Jego zarobki ledwo starczały na życie. Na to, by godnie żyć od pierwszego do pierwszego. Nie wspominając o wspólnym życiu, ze swoją królewną. Tyle zmartwień, a on sam, bez żadnego wsparcia, bez żadnej pomocy, samotny jak księżyc na dzisiejszym, bezchmurnym niebie…

Przechodząc przez próg wejściowych drzwi stwierdza, że to nie był dobry dzień. Tak jak przedwczorajszy, wczorajszy i zapewne jutrzejszy. Ma nadzieję, że cały ból, który prowokuje świat, całą ciemność i mrok rozświetli jego dziewczyna, blask jej blond włosów. Zachwycał się nią każdego dnia, w każdej chwili, każdym tchnieniem, każdym biciem swego serca, spojrzeniem swoich urzekających oczu, tak bardzo przemęczonych. Jej oczy natomiast były zielone, przypominały mu szlachetne kamienie. Takie jakie widział jeszcze w dzieciństwie, gdy żyła jego matka. Nosiła na palcu pierścionek z przepięknym, drogocennym kamieniem. Był to dowód miłości jej chłopaka, później narzeczonego, kolejno męża i eks-męża, który przysporzył jej tyle cierpienia i smutku… Alexis zdecydowanie miała niecodzienną aparycję. Stwierdzał to każdy mężczyzna, którego spotkała na swej drodze. Budziła podziw, wśród innych kobiet zazdrość, u mężczyzn pożądanie. Jednak John miał do niej zaufanie. Uważał, że jej miłość jest równa jego miłości. Że ich miłość podobna jest do idealnej miłości, ogromnej, która jest w stanie wszystko pokonać. Takiej, jaką darzyli się Romeo i Julia, Tristan i Izolda, Tadeusz i Zosieńka. Często jednak dochodził do wniosku, że jest inaczej. Zwłaszcza w chwilach, kiedy przestawały się liczyć jego zalety, przybliżające go do ideału, a istotne stawały się jego wady. A raczej trudności, jakie napotykał każdego dnia, bo nie do końca był winny swojej życiowej sytuacji.

On tego nie zauważał, widział w niej anioła. Rzeczywiście nim była. Z wyglądu. Jasne włosy, zielone, duże oczy, delikatne rysy twarzy, smukła talia , wszystko na to wskazywało. Jednakże wewnątrz była inna. Z wyglądu gorąca i pociągająca. Spełnienie marzeń, jego marzeń. Charakter Alexis  natomiast był odpychający, zaś wnętrze zimne, jak kropla potu człowieka skazanego na śmierć. Znał ją od dawna. Spotkali się na rynku, po rehabilitacji. Po wypadku, w którym jego plany o karierze sportowca legły w gruzach. Tyle samo dni, ile ją znał, czuł do niej ogromną miłość. Pokochał ją podczas pierwszego ich spotkania. Wydawać by się wówczas mogło, że ich uczuciu nic nie przeszkodzi.

Pochodziła z ubogiego domu, była często bita przez ojca alkoholika, pragnęła lepszej przyszłości. On natomiast był synem milicjanta i nauczycielki. Piękny chłopiec, dobrze wychowany, z dobrego domu. Matka starała się o jego edukację, uczęszczał do niepublicznej szkoły, by zdobyć jak najlepsze wykształcenie. Zaś jego ojciec pragnął, by został znakomitym mężczyzną, zatem starał się dawać mu przykład, być dla niego autorytetem. Było tak. Do czasu, gdy jego kochany synek nakrył go w łóżku z inną kobietą. W łożu, w którym wcześniej sypiali wcześniej tylko mamusia i tatuś. W następnym dniu John Senior porzucił żonę i Johna Juniora, znikając z ich życia. Znikając na zawsze. Elizabeth, matka Johnego, wobec tych wydarzeń nie wytrzymywała psychicznie, podupadła na zdrowiu. Jej organizm znacznie osłabł. Synek widząc cierpienia matki również odczuwał jej ból. Obawiał się, że stracił ojca, którego tak kochał i podziwiał, a teraz może stracić matkę. Jego lęki zostały zmaterializowane. Wcześnie zmarła. Zostawiła wprawdzie synowi pewne środki do życia, lecz czasy stawały się trudniejsze, pieniądze się kończyły. W tym czasie Alex zamieszkała z wkraczającym w dorosłość Johnem. Kochali się. Nic nie mogło ich rozłączyć, pragnęli każdą chwilę w życiu spędzać tylko w swoim towarzystwie. Musiał rzucić szkołę i podjąć pracę. Przenieść się do mniejszego, uboższego domu, w biednej okolicy. Bo musieli mieszkać razem.

Siedziała w kuchni, patrząc w okno. Wobec ogromu myśli pozostawała w bezruchu, niczym sparzona mitycznym wzrokiem bazyliszka. Była to ciepła, czerwcowa noc. Alexis spoglądała w głębię ciemności, którą jakby usiłowała przezwyciężyć ogromna, świetlista kula. Tak, księżyc był tamtej nocy dobrze widoczny na bezchmurnym niebie. Widok nieboskłonu doskonale odzwierciedlał nastrój młodej kobiety. Czekała siedząc przy starym, malutkim stole, ustawionym tuż obok niedużego okna. Całe pomieszczenie, tak jak dom, było niewielkich rozmiarów, co miało związek z sytuacją finansową jego domowników. Łokcie oparte na blacie wydawały się być sztalugą, na której ustawione było arcydzieło, którego nie powstydziłby się żaden z największych artystów. Usłyszała otwierające się drzwi, następnie kroki w korytarzu. John wyłonił się z odmętów przedpokoju, jakby lisza z całą swoją marnością wychodząca z mauzoleum.

- Co tak późno?- rzekła Alex.

- Nienawidzę go. Nienawidzę. Tak bardzo go nienawidzę! - odparł z żalem Johny.

- A ja Ciebie nienawidzę!

- Mnie?! O co Ci znowu chodzi?!

- Mieliśmy mieć piękną, wspólną przyszłość! A co mi dajesz?! Nic mi dajesz! Nie stać Cię nawet na nowy telewizor, ten jest za mały jak dla mnie!

- Też sobie znowu znalazłaś problem!

- Tak, to jest problem! Nie po to zamieszkałam z Tobą, by cisnąć się w takiej szopie, by nie mieć na zakupy, na biżuterię, na nowy samochód, to wszystko miało wyglądać inaczej! – krzyczała z wyrzutem.

- Nie widzisz jak się staram?! Codziennie chodzę do tego gnojka pracować za marne pieniądze byśmy mogli wspólnie żyć! Myślisz, że dla kogo to robię?! Dla siebie?! Równie dobrze mógłbym się powiesić albo strzelić sobie kulką w łeb!

- Może by tak było lepiej. – odparła bez jakiegokolwiek zastanowienia.

- Ale…

Wyszedł strzelając drzwiami. Włożył w to wiele siły. Jakby one były winne tego, co go właśnie spotkało. Rano został upokorzony przez szefa, który kląc do niego napluł mu trzykrotnie w twarz. Poczuł się wówczas jak Jezus, gdy Ten trzykroć upadał idąc z krzyżem na plecach. Policzek od szefa był jak gwóźdź dziurawiący jego ciało. Tak zmęczone ciężką pracą, porażkami, trudnym życiem.  Natomiast sam szef zdawał się być krzyżem. Tak bardzo ciążącym podczas podróży do lepszego życia. Jeszcze ona… Pragnąca jego śmierci? Tak bardzo nim gardząca? Co najgorsze… Upokarzany jest przez los, każdego dnia. Stawiając w jego życiu tego okrutnego bossa, tą nieczułą kobietę…

Tak myśląc kroczył przed siebie. Zaczął padać deszcz. „No pięknie, jeszcze tylko tego brakowało!” – wykrzyczał ze złością. Czuł się beduinem, bez domu, bez tego, co by go trzymało w tym miejscu, w którym się znajduje. Myślał nad tym, by stąd uciec. By pozostawić to miasto, te miejsca, które dostarczają mu tyle cierpienia. Smutku. Lecz gdzie mógłby wyjechać? Nie ma wykształcenia, nie ma żadnej rodziny. Co mógłby robić? Gdzie? Wszystko wydawało się takie bez sensu… Ujrzał stację benzynową. Skręcił w jej stronę. Otworzył szklane drzwi, by wejść do środka i ochronić się przed ulewą.

- Dobry wieczór, podać coś panu? – zapytała grzecznie młoda sprzedawczyni.

- Dobry wieczór. Nie. Albo… Chociaż poproszę wódkę… - odrzekł John.

- Jaką pan sobie życzy? – uśmiechnęła się wskazując na półkę pełną alkoholu.

- Najtańszą. - odparł sucho wyciągając z tylnej kieszeni dwudziestozłotowy banknot.

- Proszę bardzo. Przepraszam za śmiałość… Ale… Jest pan bardzo przystojny… Jest pan stąd? Nigdy nie widziałam pana tutaj wcześniej… - wpatrzyła się w jego oczy pełne lazurowego błękitu.

- Wszystkie jesteście gówno warte! – wycedził ze łzami w oczach, rzucił banknotem i wyszedł.

Szedł dalej. W deszczu. W ciemności. W samotności. Odkręcił nakrętkę, wypił cztery pierwsze łyki wcześniej zakupionego alkoholu. „Jestem ponad to”- pomyślał. Przystawił szyjkę butelki ponownie do ust i zagłębił się w palącej otchłani. W gardle poczuł piekielny ogień, zaś w głowie coraz to większą lekkość. Miał nadzieję, że wszystko co go spotyka, nagle przestanie go dotykać. Liczył, że to fatum, które na nim ciąży, odejdzie od niego jak dżin po spełnieniu trzech życzeń. Niestety tak nie było. Odczuwalny w jego duszy, w jego sercu smutek stawał się cięższy. Napój w szklanej butelce nagle się skończył, co go rozwścieczyło. Cisnął nią w pobliskie drodze drzewo. Usłyszał jedynie dźwięk szkła, które miało właśnie bolesne spotkanie z pniem drzewa. Odgłos tłuczonego materiału skojarzył mu się z kruszejącym życiem. Jego życiem. Które kruszeje. Jak wieże World Trade Center. Zostawiając ze swojej egzystencji jedynie żal i cierpienie. Zawrócił. Stwierdził, że lepiej wróci do domu, bo jego stan nie jest najlepszy, nie chciałby teraz spotkać na swojej drodze jakiegoś człowieka, tym bardziej kobietę. Szedł pośród spadających kropel deszczu. Sprawiały mu ból jakby były meteorytami, jakby doświadczał armagedonu. Przeżywał armagedon. W sercu. W duszy. Czuł, że wszelkie dobro w nim zamiera, a  nordycki berserk wypełnia jego emocje. Stanął przed drzwiami progu swojego nienawidzonego domu. Otworzył drzwi, wszedł do środka.

Siedziała w kuchni, patrząc w okno. Wobec ogromu myśli pozostawała w bezruchu, niczym sparzona mitycznym wzrokiem bazyliszka. Ponownie usłyszała powrót swojego partnera. Tym razem nie czekała. Nie miała zamiaru resztę swojego życia spędzić z nim, biednym mechanikiem. Przecież miał być doktorem, prezesem, dyrektorem… Czuła wyrzuty sumienia związane z raniącymi jak brzytwa słowami, jednakże była przepełniona wściekłością. Nie tak miało być…

- I co tu robisz? – zapytała gardząco.

- Wracam do swego. – odparł spokojnie John, będąc jednak przepełniony wściekłością.

- Haha, faktycznie masz do czego wracać! – drwiła z niego dalej.

- Mam, ale jak Ci się nie podoba, możesz się wynieść! – powiedział z cynicznym uśmiechem.

- Ty gnoju! – uderzyła go w twarz, kolejny już raz.

Tak, dostał kolejny cios w policzek. Kolejny dzisiaj. Kolejny w życiu. Był gardzony przez szefa, dziewczynę. Był policzkowany przez szefa, dziewczyną. Co gorsze- przez życie. Dostał już tyle ciosów. Od szefa, od dziewczyny, od życia. Nie, nie mógł na to dalej pozwolić. Dosyć! Dosyć tego! Miał dość. Gardzenia, uderzeń, poniżania. Miał gorącą głowę, alkohol podniósł temperaturę. Oddał jej. Przewróciła się.

Alexis też miała dość. Tego życia. Takiego życia. Z nieudacznikiem. Kiedyś zapowiadał się na bogatego człowieka z licznymi sukcesami na koncie. Rzeczywistość przyniosła ogrom innych wydarzeń i faktów. Został zwykłym mechanikiem bez wykształcenia. Biednym. Bez lepszych perspektyw. Poczuła wielką gorycz w sercu… Sięgnęła po szklany flakon stojący na szafeczce pod wieszakami na płaszcze. Wstała z podłogi przykrytej starym, czerwonym dywanikiem i z całej siły cisnęła szklanym przedmiotem w Johnego. Nie kontrolowała się. Trafiła go prosto w głowę. Uderzenie było na tyle silne, że John poczuł jak bardzo twarda jest ściana. Pobiegł do łazienki. Zamknął się w niej.

„To koniec”- pomyślał Johny. „Tak dłużej nie dam rady. Chcę skończyć z sobą. Nie. Chcę skończyć z nią. To nie jest miłość. Ona mnie niszczy. Auuuu!”. Przyłożył do rany na czole zmoczony ręcznik. Był miękki, brzoskwiniowego koloru. Po krótkiej chwili odciągnął go od miejsca, w które został uderzony flakonem. Stał się nieprzyjemny  w dotyku i czerwony. To tak jak Alex… Postanowił skończyć z nią. Na podłogę kapie krew, na twarzy odczuwa ból, w sercu pustkę.

- Kocham Cię! – krzyczy Alexis.

I wszystko mu przeszło… Wychodzi z łazienki, z zakrwawioną twarzą, z pustką w środku. Ona się wtuliła w jego umięśnione ciało, które pożądałaby niejedna kobieta. Pocałowała go. W szyję. W usta. Jak gdyby nigdy nic. Jakby to, co się stało, nigdy nie miało miejsca. Jakby to wszystko było złym snem, koszmarem. Rozpięła mu pasek od spodni. Złapała za dłoń i zaprowadziła wąskim, zaciemnionym korytarzem do ciasnej sypialni. Zrzuciła z siebie sukienkę, pomogła mu zdjąć koszulę. Nie byli namiętni. Przypominali raczej zwierzęta. Jednak on czuł się szczęśliwy, mogąc być przy kobiecie, którą darzy miłością,  której oddał swoje serce.

Ona zaspała. On zamknął oczy. Poczuł się jak na plaży. Piasek na niej był złoty jak jej włosy. Ciepła woda w ogromie morza miała błękitno-zielone barwy, jak suma ich oczu. Idealne połączenie. A niebo… Piękne, bezchmurne, jak niegdyś jego życie. Jak jeszcze jej nie znał. Cóż… Na horyzoncie czerwień, piękna czerwień. Jak jej rumieńce, gdy pierwszy raz się pocałowali. Wszystko idealnie. Tylko poziom wody się podnosi. Zaczyna biec na czubek wyspy. Nie ma gdzie uciec. Nie potrafi pływać. Woda dosięga jego pasa, klaty, szyi. Tonie… Dzwoni budzik. Tak, godzina siódma. Musi wstać. Do pracy. Ona u boku. Wciąż ta sama gehenna.




Mam prośbę do tych, którzy dotrwali do końca... Proszę o ocenę, szczerą i obiektywną.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×