Przejdź do komentarzyDziwni ludzie - Na pogrzeb babci
Tekst 3 z 4 ze zbioru: Dziwni Ludzie
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2017-12-26
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1447

Wykorzystał pierwszy pretekst, by rzucić pracę i szybko tego pożałował. Nie samej posady, lecz niemożności istnienia na nierobie. Przyjaciele, dowiedziawszy się o tym, okazali mu troskę, oferując pomoc, a on się poczuł jak ostatni kutafon.

Wymyślił lipny pogrzeb, lipnej, ciotecznej babci i wyjechał, żeby się jakoś poukładać. Do zadupia, w którym nikt ze znajomych, nie ma żadnych znajomych ni rodziny. Po powrocie zamierzając oznajmić wszystkim zainteresowanym, że dostał spadek, który na jakiś czas, zapewni mu dostatni byt. Na odczepnego, żeby już nikt mu nie współczuł.

----------

Na jednym z grobów, położyła kwiaty jakaś dziewczyna. Pierwszy, napotkany człowiek, mimo że przebył pół cmentarza. Podszedł zdecydowanie.

— Potrzebuję świeżego pogrzebu — oznajmił. — Nie wie pani, czy jakiś się właśnie tutaj odbywa...? Nie jestem stąd... — dopowiedział, jakby to miało cokolwiek wyjaśnić.

Zanim zwróciła ku niemu twarz, spostrzegł, że się wzdrygnęła. Potem spojrzała niechętnie, z wyraźnie malującym się zapytaniem: „Tego sobie życzysz...!?”

Nie odpowiedział na nie. Dezaprobata nieznajomej była mu bardzo na rękę. Od kilku miesięcy żył w przeświadczeniu, że każdy, napotkany człowiek, obdarza go nadmiarem sympatii, a już przyjaciele doprowadzali go z tym do szału. Tak, jakby, w rzeczywistości, o wszystkim wiedzieli.

Właśnie o tym rozmyślał.

— Chyba zaczyna mi odpierdalać — poinformował nonszalancko nieznajomą, nie zgadzając się do końca, ze swoimi wnioskami.

Nie zareagowała uśmiechem. Jej dezaprobata wzrosła. Ze zdziwieniem stwierdził, że nawet nieprzyjazny i ponury wyraz, jakim oblekła twarz, zupełnie jej nie szpeci. No i dawno już przestała być dziewczyną.

— Więc...? — powiedział cokolwiek, patrząc na nią zafascynowany.

— Przy wejściu są klepsydry. — Skierowała ręką w bok. A gdy nie zareagował, nawet nie racząc spojrzeć, we wskazanym przez nią kierunku, dodała: — Ja, panu nie pomogę...

Odeszła zaraz potem, zaniepokojona jego milczeniem. Wahał się, lecz uznał, że jest mu do machlojki potrzebna.

----------

Dogonił ją za cmentarzem.

— Niechże pani zaczeka — poprosił ze śmiechem. — Nie wiem, co pani sobie o mnie pomyślała, ale daleko mi do bycia czubkiem... Mogę wyjaśnić...

— Nie uważam pana za czubka — Kobieta, nie zatrzymując się, podpowiedziała: — Na murze wiszą klepsydry.

— Do diabła z nimi! — rzucił on na to lekceważąco. I to jej nie zatrzymało. Obrzuciła go tylko zwielokrotnioną niechęcią.

— Pańskie słowa są niestosowne — usłyszał karcące. — Dla bliskich...

— Nie to chciałem powiedzieć! — Rozłożył ręce w obronno-przepraszającym geście. — Miałem na myśli swoje zamiary... Proszę nie odchodzić! — dodał szybko, gdy przyspieszyła. — Potrzebuję pani pomocy! Tomek... — Wyciągnął rękę.

— Nie obchodzą mnie pańskie zamiary! — Nie podała mu ani dłoni, ani imienia. Nie zatrzymała się również.

— Muszę mieć alibi na wyjazd — spróbował tłumaczyć, dostosowując kroki do jej chodu. — Kilka fotek telefonem, na dowód, że byłem na pogrzebie... — Tym razem kobieta zatrzymała się. Gwałtownie.

— Panu naprawdę... odbija! — uznała. — Fotki z pogrzebu...?!

— Cóż...

— Fotografie na pamiątkę, robi się na weselach... — zauważyła.

— Widywałem...

— ... A jeżeli już pan się przy tym upiera, to proszę sobie wynająć fotografa.

— Nie mam czasu — skłamał gładko Tomek. — Zapłacę...

— Ssspie..., popaprańcu! — wyrzuciła kobieta tak gniewnie, że wywołała u niego wybuch śmiechu. Odeszła, a on, zostając, zastanawiał się na serio, jakby zareagowała, gdyby zaproponował jej okrągły milionik?

W gruncie rzeczy zadecydował ostatnio, że dziesięć procent z wygranej, przeznaczy na pomoc zupełnie obcym ludziom. Na zasadzie: „Mata i róbta, co chceta”. Nieźle by namieszał w tej jej ładnej główce i dobrze się bawiąc, za jednym zamachem mógłby się pozbyć, połowy „zobowiązania”.

Już chciał wyskoczyć z propozycją, gdy ona nagle zawróciła.

— Ile? — zapytała zaczepnie.

— A ile, by pani chciała? — Ta zmarszczyła brwi, więc szybko dodał: — Za zrobienie tych... — przerwał zawstydzony.

Miał trzydzieści trzy lata i przynajmniej zrozumiał, że tym tekstem, to punktów sobie nie przysporzył.

— Dziesięć tysięcy! — padło z jej zaciśniętych ust. — Na oko — dopowiedziała nie zmienionym, podszytym złością, tonem: — Wykupienie konia, przeznaczonego na rzeź i opłata za jego roczne utrzymanie...! Jeżeli, po pogrzebie, znajdzie pan chwilkę czasu, żeby się tym zająć...?!

Nigdy nie przepadał za fanatyczkami. A ta, przejawiła mu się właśnie zajadłą obrończynią praw zwierząt. Jedną z tych, biegających na demonstracje, z własnoręcznie wykonanymi transparentami. Jakby tego było mało, zwracała się do niego z całkowitą powagą albo... potrafiła robić sobie jaja z ludzi, w iście mistrzowski sposób.

Wzbudzona w nim niechęć była tak czytelna, że tym razem to nieznajoma się uśmiechnęła.

— I to, by było na tyle... — zauważyła z przekąsem ani trochę nie zaskoczona, czy obrażona jego milczeniem.

— To był żart — dodała zaraz potem, na jego stropioną minę i dobrotliwym tonem nauczycielki: — Sugeruję zrobienie fotek samodzielnie i wyuczenie imion postaci, na alibi... Dla dziewczyny...? — zerknęła na jego dłonie.

— Zgoda — usłyszała, zamiast tłumaczeń.

— Słucham...?

— Powiedziałem: „Zgoda!”. Dam pani te pieniądze.

----------

Wyciągnął telefon.

— Tym? — zapytała.

— Nauczono mnie, że należność lepiej pobierać z góry — odpowiedział. — Do siebie także, tę zasadę stosuję. Numer konta? — Spojrzał kobiecie w oczy.

— Pan żartuje, tak...? — Niepewność i lęk, były jedynymi odczuciami, jakie zaobserwował. Postanowił odsłonić przed nią, tajemnicę swojej hojności.

— Wygrałem w totka — poinformował. — Kumulację...

— Osiem milionów...?! — zakpiła, parskając, nie dowierzając mu na jotę.

— Znacznie wcześniejszą. Tę, ponad dwadzieścia dwa — wyjaśnił. Czuł się przy tym idiotycznie, dokładnie tak samo, jak przy odbiorze. Zawstydzony i jakby czemuś winny, niegodny.

W tamtym wypadku, swoje zachowanie i irracjonalne wyrzuty sumienia, zwalił na karb uśmiechów ludzi, którzy wygraną mu przekazywali. Były, delikatnie ujmując, wystudiowane, a on je odczytywał jako zarzut napadu na bank. Ich bank. Sam już dzisiaj nie wiedział, czy było to złudzenie, wywołane onieśmieleniem i narastającym strachem i troską o gotówkę, czy tamci mu zazdrościli w formie: „Złotą trumnę se, kurwa, kup i zdechnij, chuju posrany!”.

Do dziś, skłaniał się ku ostatniemu. O wygranej nie wiedział nikt, prócz pracowników „Totka” i zapewne „Fiskusa”.

Kobieta milczy. On, patrząc na jej niekłamane, pozbawione zawiści zaciekawienie, odpręża się i kontynuuje. Zupełnie bezzasadnie. Ot tak, żeby w końcu zaistniała na świecie osoba, która o jego wygranej wie.

— Zabrakło minimalnie do okrągłych dwudziestu — wyrzucił, z pozoru obojętnie. — Podatek odtrącili... — zamierzał dopowiedzieć: „złodzieje”, ale ugryzł się w język. — Zabrakło dwa złote...

— No to nieźle pana oskubali...

Tomek roześmiał się. Beztrosko i radośnie.

— Pani konto? — ponowił pytanie.

Z wahaniem, wyjęła z torebki portfelik, a z niego, jakiś odcinek bankowy. Odczytała mu numer i na prośbę, powtórzyła. On sprawdził zgodność i zaczął wpisywać kwotę.

Przy ostatnim zerze chwilę pomyślał i klepnął jeszcze jedno. Nie do końca przez hojność. Raczej za drwinę, zawartą w ostatnich jej słowach i odrobinę złośliwie, by miała się na czym zastanawiać.

— Wpisałem nieco więcej — powiadomił. — Będzie pani musiała odprowadzić podatek. — Zakończył operację, chowając telefon. — To jak ma pani na imię...?

----------

Przedstawiła się jako Magda, nie zapominając przy tym dodać, że ma partnera i dzieci.

  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Cztery pogrzeby - i wesele :)
© 2010-2016 by Creative Media
×