Przejdź do komentarzyGęś - odc.1
Tekst 7 z 19 ze zbioru: Dla panów 50
Autor
Gatunekromans
Formaproza
Data dodania2020-09-01
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń822

Mirkę obudziło marudzenie Jagódki. Na środku tylnego siedzenia siedział w foteliku słodki dwuletni brzdąc i domagał się „papu”. Sławka karmiła córkę jakąś owocową kaszką dla dzieci ze słoiczka. Pod drugim oknem w foteliku spał w najlepsze sześcioletni Zdzisio. Na środkowym siedzeniu siedzieli rodzice, każde przy swoim oknie. Auto, dużego rodzinnego hybrydowego SUV-a na osiem miejsc, prowadził Kazek. Zegar na desce rozdzielczej pokazywał piętnastą dwanaście.

– Jesteśmy już w Polsce, czy jeszcze na Litwie? – spytała, ziewając, Mirka. Nie widziała dobrze ekranu nawigacji.

– Przed chwilą wjechaliśmy do Polski – odpowiedział Kazek.

– Trzeba by pomyśleć o jakimś obiedzie – odezwał się ojciec.

– To już chyba w Augustowie, to niecałe pięćdziesiąt kilometrów. Włączę może radio?

– Ja coś znajdę. – Mirka rzuciła się do radioodbiornika.

…nadciąga głęboki niż skandynawski… – Klik, Mirka zmieniła stację i zabrzmiała muzyka klasyczna.

– Przełącz to ponuractwo – zniecierpliwiła się mama.

Klik – …to musisz mieć! Gogle codziennego użytku… – Klik – … początek konklawe ustalono na niedzielę dziewiątego stycznia

– Na styk – skomentował Kazek. – dwadzieścia dni od śmierci papieża. Zaczyna padać śnieg. Ale sobie wybrał termin przeprowadzki do Domu Ojca, na samo Boże Narodzenie. Smutne święta, smutny sylwester.

Bez śmierci papieża też byłby smutny – pomyślała Mirka, zostawiając radio na jakiejś popowej muzyczce. – Jak on może tak mówić?! Chociaż nic nie można powiedzieć, bo jest dobrym ojcem dla Jagódki. Ale się zrobiła rodzina patchworkowa. Zaraz, to dziś mijają trzy lata od tego numeru Kowala. Ciekawe, co u niego? Ale się porobiło. Ja siedziałam w domu i ogryzałam palce w ostatni weekend karnawału, Sławka bawiła się z Zaskrońskim na studniówce tak szampańsko, że jest z tego Jagódka. A potem Krzysiek się na Sławkę wypiął. „Szczęśliwi” dziadkowie płacą alimenty, tatuś za granicą na studiach. Biedna Sławka, co się nasłuchała od dziwek, które chcą zmarnować życie genialnemu synkowi. Bogu niech będą dzięki, że nie wzięła tej kasy na „wycieczkę” do Czech. Jagódka jest taka słodziutka! Kochana! Potem pojawił się Kazek, poznali się ze Sławką w przychodni. On z dzieckiem, Zdzisiem, ona z Jagódką, auto wiedziało, kiedy się zepsuć, Jagódka wiedziała, kiedy się rozedrzeć, „To może cię podwieźć?”, „Jak jesteś taki dobry”. I się coś klei od dwóch lat. Kazek, kawaler z dzieckiem. Matka, partnerka Kazka, dostała pięć lat za znęcanie się nad Zdzisiem, a Kazek wystąpił o opiekę i ją dostał. Mieszkają teraz razem we czwórkę i jakoś to się pcha do przodu. Ale się ściemnia! Śnieg coraz większy i zaczyna wiać. O, jakaś kapliczka przydrożna przysypana śniegiem, Matka Boska w środku. Boże! Co to wszystko się tak chrzani!  Nie można by tak po Twojemu: narzeczeństwo, ślub, dzieci? Marzenia. Pewnie będę wieczną ciocią Mirką, starą panną albo … Ten sylwester też. Było nawet nieźle, dopóki Litwin czy Rosjanin mówiący niby po polsku, który kilka razy prosił mnie do tańca, nie zaproponował mi szybkiego numerku w toalecie. Nawet nie chciało mi się ręki podnieść, żeby walnąć w pysk…

– Kaziu, ty jeszcze coś widzisz? – zaniepokoiła się mama.

Przez drogę przewalały się tumany śniegu, wycieraczki pracowały na pełnych obrotach, samochód nie całkiem słuchał kierowcy, silnik wył, a auto co chwilę wygrzebywało się z sypkiego śniegu.

– No właśnie mało co, kieruję się słupkami przydrożnymi, jeszcze wystają ze śniegu i błyszczą. Może jak wjedziemy do lasu, będzie lepiej. Jadę na resztkach benzyny. A automatyczna skrzynia biegów jest w ogóle nieprzydatna.

– To czemu nie zatankowałeś?

– Jak jechaliśmy od Druskiennik wszędzie na stacjach „ne benzinas”. Myślałem, że na prądzie dojedziemy, kto przypuszczał, że będą takie jaja. Przecież to wygląda na jakiś kataklizm.

– Tatko! Daleko jeszcze? Muszę siku! – Zbudził się Zdzisio.

– No to mamy kłopot – westchnęła Sławka, wyciągając nocniczek Jagódki. – Przecież w taki wiatr nie wysiądziesz, bo cię porwie i przysypie.

– Ale ja już jestem za duży na nocnik – zaprotestował płaczliwie Zdzisio.

Łagodna perswazja Sławki, Kazka i pęcherza przekonały Zdzisia do skorzystania z tego dziecinnego naczynia. Powstał problem, co zrobić z zawartością nocnika.

– Dawaj, ja jestem od zawietrznej – ojciec wziął od Sławki nocnik, uchylił drzwi i wylał zawartość. Do ciepłego dotąd wnętrza samochodu wdarł się zimny podmuch, ojciec chwilę mocował się z wiatrem, który nie chciał pozwolić na zamknięcie drzwi.

– Dobra nasza, wjeżdżamy do lasu! – Ucieszyła się Mirka, ale ciut za wcześnie. Na drodze było mniej śniegu, ale wystawały z niego połamane gałęzie. Słychać było wokół huk wiatru i trzeszczenie wyginanych drzew. Na dach samochodu i na przednią szybę spadła z jakiejś gałęzi cała łacha białego puchu. Jechali dalej.

– Widoczność lepsza, widzę już przód maski! Kurwa!

– Hamuj się przy dziecku! Co się stało?! – Sławka przywołała Kazka do porządku.

– GPS szlag trafił.

– No, ale droga jest prosta, a jakby co, zawsze zostają komórki – starał się go uspokoić ojciec, wyciągając z kieszeni smartfon. – To nie GPS nawalił, tylko brak sieci.

Wszyscy wyciągnęli smartfony, każdy pokazywał to samo. „Brak sieci”, „Jesteś off line”.

– Co za zadupie – skomentowała mama.

– Nie zadupie, tylko jakaś awaria. Trochę powieje i cywilizacja się wali – odpowiedział ojciec.

– Matko Boska! – krzyknął Kazek. – Koniec jazdy.

– Co? Co się stało?

Mirka patrzyła przerażona. Kiedy wyjechali zza zakrętu, przed maską samochodu leżał pokot zwalonych, wyrwanych z korzeniami drzew, nad którymi znęcał się wiatr, przyginając gałęzie i przewalając fale sypiącego się wciąż intensywnego śniegu.

– Zawracamy! – Zdecydował Kazek. – Ale jeśli poza lasem dalej tak wieje i sypie, to daleko nie dojedziemy. Nie wiem na ile w tych warunkach starczy benzyny, a na prądzie? Cholera wie, czy w ogóle gdzieś dojedziemy. Jest szósta. Od granicy ujechaliśmy jakieś trzydzieści kilometrów. W trzy godziny

Kilka razy ruszył samochodem w tył i w przód, bojąc się, że zakopie się w niewidocznym przydrożnym rowie i po chwili ruszył szybciej. Wyjechali z lasu. Auto co chwilę zakopywało się w śniegu. W końcu brakło paliwa. Na samym akumulatorze hybrydowy silnik całkowicie skapitulował.

– Trzeba oszczędzać światła. Musi pracować wentylacja, bo się podusimy i lekko podgrzewać wnętrze – ojciec przejął inicjatywę. – Kazek, my idziemy pod las, nazbieramy gałęzi i spróbujemy rozpalić jakiś ogień.

– Ja nawet nie wiem, czy jestem na drodze. Chodźmy!

– Gdzie?! – ryknęła Sławka. – Przeziębicie się. Zabłądzicie!

– Trudno, a jak nas nie znajdą, to wszyscy zamarzniemy.


c.d.n.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×