Przejdź do komentarzyWystrzałowa zabawa sylwestrowa
Tekst 15 z 26 ze zbioru: Groza
Autor
Gatuneksensacja / kryminał
Formaproza
Data dodania2021-09-26
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń862

Orkiestra grała najnowsze szlagiery, światło migotało na kolorowo, a w sali ściskały się w tańcu różne pary. Tańczyły lekko zmęczone starsze damy i panowie oraz młodzi, dla których taniec był czymś więcej niż tylko samą przyjemnością. Większość pań ubrana była w długie wieczorowe suknie, a prawie wszyscy panowie mieli ciemne lub czarne garnitury z białymi koszulami i kolorowymi krawatami lub muszkami. Wokół sali tanecznej rozstawiono niewielkie przykryte białymi obrusami stoliki. Przy niektórych siedziało kilka par, popijając trunki. Przy dużej ścianie, naprzeciwko orkiestry, postawiono stoły z przekąskami, ciepłymi potrawami, słodkimi ciastami i napojami.

Prawdziwa zabawa sylwestrowa! Nad tym wszystkim zapach perfum, alkoholu i tytoniu wznosił się w stronę sufitu, pod którym, przy głównej ścianie, wisiał zrobiony z lampek napis: „Do siego roku!”.

Nad orkiestrą zawieszono olbrzymi zegar, którego wskazówki pokazywały w tej chwili godzinę dwudziestą czwartą. Wszyscy bawiący się oraz kelnerzy wybiegli na taras, gdzie szykowano się do otwierania butelek szampanów, aby przywitać Nowy Rok! Niebo było bezgwiezdne, czarne i smutne. Jakby chciało zapowiedzieć coś strasznego.

Wybiła godzina dwudziesta czwarta — rozpoczął się Nowy Rok! W na tarasie odpalano sztuczne ognie, rakiety i petardy, które rozświetliły czarne i groźne niebo, a orkiestra głośno zagrała. Wśród tych radosnych noworocznych odgłosów i krzyków bawiących się tylko jedna postać zamarła, chwilę zatrzęsła się, rękoma chwyciła się za brzuch i runęła na betonową posadzkę tarasu. Nikt by tego może nie zauważył, gdyby nie czerwona plama krwi, która powoli rozlewała się na białej koszuli i jasnej marynarce. Pisk i wrzask kilku przerażonych osób zmieszał się z okrzykami radości tych witających Nowy Rok.

— Ludzie, tu leży trup! Zawołajcie kierownika sali! Policję, wezwać policję! Pogotowie, wezwijcie karetkę! — zawołało jednocześnie kilka osób.

Przybiegł kierownik sali, kazał zapalić wszystkie światła i podbiegł do leżącego zakrwawionego ciała. Dotknął tętnicy leżącego, by sprawdzić, czy jeszcze żyje. Niestety, nie wykazywał żadnych oznak życia. Po kilkunastu minutach przybyło pogotowie i lekarz oznajmił zgon. Równie szybko przyjechała na sygnale policja z ekipą śledczą.

— Budynek jest pod obserwacją. Nikt nie może go opuścić. Wzywam wszystkich do pozostania na miejscu! — stanowczo rozkazał inspektor o nazwisku Bogucki. — Za chwilę rozpoczniemy przesłuchania każdego z was.

Ekipa śledcza zgodnie z procedurą rozpoczęła poszukiwanie broni, z której zastrzelono owego mężczyznę. Po niecałej godzinie jeden z policjantów wydobył broń z kosza na śmieci, który stał przy wejściu na taras. Narzędziem zbrodni okazał się stary model Walthera, zaopatrzony w krótki tłumik. Pistolet przekazano od razu do rutynowej ekspertyzy kryminalistycznej.

Ofiarą śmiertelnego strzału okazał się mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, lecz nikt z obecnych nie przyznawał się do znajomości z nim i to wydawało się dziwne inspektorowi Boguckiemu.

— Wezwać kierownika sali! — polecił podwładnym.

Po chwili przyszedł Andrzejak, kierownik sali. Był wystraszony i nawet trochę oburzony.

— Ten denat popsuł mi cały dzisiejszy interes. Tyle ludzi, taka szansa na napiwki, a tu jakiś trup! — biadolił kierownik.

— Czy pan go znał? — padło krótkie pytanie.

— Nie, nie znałem go. Czy ja muszę znać klientów? — odpowiedział pytaniem.

— Mówcie prawdę Andrzejak! Przecież w sprawdzonej teraz przez nas ofercie zabawy sylwestrowej stało, że dla stałych klientów jest zniżka. Z papierów wynika, że na czterdzieści jeden zarezerwowanych miejsc, tylko dwa były bez zniżki. Ale to kobiety! — powiedział Bogucki. — Zatem musicie go znać albo przynajmniej coś wiedzieć na jego temat. I uważaj pan, bo w takim przypadku każde zeznanie może się obrócić na pańską niekorzyść.

— To przez nikogo nielubiany typ, ale klient i czasami nawet dał napiwek — powiedział wystraszony Andrzejak.

— Panie inspektorze, przeszukano denata — zgłosił aspirant Nowicki.

Przy ofierze niewiele znaleziono, a co ciekawe — żadnych dokumentów, lecz mały scyzoryk, chusteczkę do nosa, portfel z kilkoma banknotami i kalendarzyk. Najważniejszy okazał się ten kalendarzyk, bo w nim zapisano jakieś numery telefonów.

— Sprawdzić ten numer. Tak, teraz. Po prostu zadzwonić — rozkazał Bogucki.

Nowicki wybrał numer i zadzwonił. Odezwał się telefon komórkowy u jednego z obecnych na sali. Był to telefon w kieszeni kierownika Andrzejaka.

— Pan skłamał, denat był wam znany — orzekł Bogucki. — Kim on był?

— Nie mam wyjścia, więc powiem. To Janusz Gromacki, prawie stały nasz gość. Zaraza nie człowiek. Dobrze, że go już nie ma wśród nas. Miał mój telefon, bo przecież zarezerwował pobyt na balu. To proste, panie inspektorze! A to przecież telefon służbowy — powiedział ironicznie Andrzejak.

Bogucki polecił sprawdzić nazwisko w systemie informacji policyjnej. Odpowiedź miała przyjść szybko. Okazało się, że to czterdziestodwuletni mieszkaniec Opola, nigdzie niezatrudniony, nielegitymujący się jakimkolwiek wykształceniem i zawodem. Postać znana już policji. Często notowany i podejrzany o spekulacje, naciąganie oraz szantaże. Najważniejszą jednak była informacja o karalności. Siedział w więzieniu sześć lat za sutenerstwo i stręczycielstwo. Proces był we Wrocławiu i tam znajdują się w sądzie jego akta.

— To kwestia krótkiego czasu, aby zapoznać się z tym materiałem — powiedział Bogucki.

Nowicki wybrał drugi numer telefonu zapisany w kalendarzyku Gromackiego i zadzwonił. Na sali odezwał się sygnał komórki w torebce jednej z pań. Była to Zuzanna Misiewicz, mieszkanka Opola, jak sprawdzono, nienotowana na policji. Musiała znać Gromackiego, bo, co ciekawe, towarzyszyła mu w czasie tej zabawy. Jednak jak ustalono na podstawie zeznań uczestników oraz w czasie próby rekonstrukcji zajścia, stała ona tuż obok ofiary i to w tłumie ludzi, więc nie mogła do niego strzelić.

Po kilku godzinach dostarczono ekspertyzę pistoletu, z którego zastrzelono Gromackiego. Nie wykryto na nim żadnych odcisków palców, co zapewne sugeruje, że osoba strzelająca albo szybko zatarła ślady, co jest najmniej prawdopodobne, bo miała mało czasu, by zdążyć, lub miała nałożone rękawiczki.

— Czy mamy coś więcej w sprawie tej broni? — zapytał Bogucki.

— Tak, odkryto dosłownie kilka małych cząstek damskiego pudru na górnej części pistoletu. Był on jakby przyklejony do resztek oliwy, którą czyści się broń. A wiemy, że to stary model pistoletu i zapewne, ktoś musiał go przygotować do użycia, zatem i wyczyścić. Jeszcze jedna sprawa inspektorze! Pistolet został po odnalezieniu zapakowany do foliowego woreczka. Z tego powodu wszelkie lotne cząstki i zapach utrwaliły się aż do czasu ekspertyzy. Po wyciągnięciu pistoletu wydobywał się zapach prochu, oliwki do czyszczenia i mocnych damskich perfum — oznajmił Nowicki.

— Taki stan sprawy sugeruje, że pistoletu użyła kobieta. Rodzaju perfum raczej nie stwierdzimy, ale można zbadać i określić rodzaj pudru, nawet jeśli go użyło wtedy kilka kobiet. To zadanie zlecam ekipie ekspertów. Niech w trybie pilnym zbiorą i zabezpieczą cząstki pudru z twarzy poszczególnych kobiet obecnych na balu — wydał polecenia Bogucki.

Spośród grupy kobiet uczestniczących w zabawie tylko sześć użyło pudru. Pobrano próbki i zabezpieczony materiał wysłano w trybie pilnym do laboratorium. Nad ranem wypuszczono do domu wszystkich biorących udział w balu. Ekipa śledcza udała się do komendy policji. Bogucki i Nowicki po pracowitej nocy udali się na zasłużony odpoczynek z nadzieją, że sądowe akta sprawy Gromackiego zostaną przez kuriera policyjnego dostarczone jak najszybciej.

Dopiero pod dwóch dniach, po popołudniu, nadeszła teczka z aktami sądowymi. Bogucki kazał sobie zaparzyć kawę w dzbanku i zasiadł do studiowania nadesłanego materiału.

— Wezwać natychmiast aspiranta Nowickiego — zadzwonił do centrali Bogucki.

Nowicki pojawił się szybko. Był trochę zdenerwowany, ale też zaciekawiony zawartością teczki z sądu, bo domyślał się, w jakiej sprawie go wezwano.

— Niech aspirant spojrzy na te materiały. Niezłe ziółko z tego Gromackiego! Sutener, stręczyciel i do tego oszust i naciągacz. Z akt wynika, że przeciwko niemu zeznawało kilka osób. I cóż to widać? Zuzanna Misiewicz, a to jej zdjęcie — pokazał Bogucki — była jego ofiarą stręczycielstwa. A to jej matka, Maria Ważkiewicz, i to też jej zdjęcie — wskazał ręką Bogucki na materiał z akt.

— Popełniliśmy błąd, nie pytając podczas przesłuchiwania o więzy pokrewieństwa lub rodzinne wśród uczestników zabawy sylwestrowej. Sprowadzić tu Marię Ważkiewicz, dane adresowe są w aktach dochodzenia — rozkazał Bogucki.

Następnego dnia około południa w komendzie policji rozpoczęło się przesłuchiwanie Marii Ważkiewicz. Miała około pięćdziesięciu lat, z zawodu aptekarka i do tego właścicielka apteki, wdowa po aptekarzu, znanym i szanowanym kolekcjonerze, znawcy krótkiej i długiej broni.

— Pani się nie przyznała, że zna Gromackiego, a z materiałów dochodzeniowych wynika, że zeznawała pani przeciwko niemu w sądzie we Wrocławiu — powiedział Bogucki i surowo spojrzał na aptekarkę.

— Nie przyznałam się, bo do takiej kanalii, jaką był Gromacki, nie można przyznawać się ani za jego życia, ani tym bardziej po śmierci! To potwór! Tego nie mogłam powiedzieć na rozprawie we Wrocławiu, bo prawo nie pozwala na ubliżanie oskarżonym, nawet takim jak ta kanalia. On zniszczył mi córkę, moją jedyną nadzieję. Zbałamucił ją, mnie okradł i zniszczył nam życie — powiedziała aptekarka i się rozpłakała. — Poznałam go w 2007 roku u mnie w domu. Przyszedł z córką i przedstawił się jako student. Uwierzyłam, bo córka też wtedy studiowała. Oni mieli się pobrać, więc potrzebowali pieniędzy; tak mi mówili. W rzeczywistości to on potrzebował pieniędzy, był graczem i szulerem, miał długi. Córkę tak omamił tą rzekomą miłością, że wyprowadziła się z domu, zamieszkała z nim i prowadziła życie w lokalach, a nie na wykładach. Zajmowała się tańcami przy rurze w nocnych klubach. Gromacki miał na sumieniu ciemne sprawki i wpadł w ręce policji. Była rozprawa, a potem wyrok i więzienie. Moja córka wiele zrobiła, żeby zmienić swoje życie. Zaczęła nawet ponownie studiować i zerwała całkowicie z przeszłością. Gromacki wyszedł z więzienia, odnowił kontakty i dzięki różnym znajomym z przeszłości odnalazł córkę. Dowiedziałam się od niej, że ją szantażuje, że ma stare zdjęcia z czasów jej tańców nago przy rurze. Żądał od niej pieniędzy. A na przyjście na bal sylwestrowy to zmusił córkę. Obiecał jej oddać zdjęcia, ale postawił warunek. Córka nie chciała powiedzieć jaki. Dlatego przyszłam na ten bal. Chciałam ochronić moją córkę — taką oto historię opowiedziała aptekarką. Słuchający miał nieodparte wrażenie, że nie ma ona jeszcze końca.

Boguckiemu zdawało się, że jest bliski rozwiązania zagadki strzału w noc sylwestrową. Tego śmiertelnego wystrzału pod ciemnym, groźnym niebem. Czekał na coś, dlatego przeciągał na siłę przesłuchanie. W rzeczywistości oczekiwał aspiranta Nowickiego. To on miał być tym posłańcem dobrej wiadomości dla Boguckiego i prawdopodobnie złej dla aptekarki Ważkiewicz. Po godzinie oczekiwania pojawił się w drzwiach aspirant Nowicki. Trzymał w ręce kilka kartek. Była to ekspertyza pudru, który miało na twarzy kilka kobiet podczas balu sylwestrowego.

— Panie inspektorze, ekspertyza może być jeszcze raz przeprowadzona, wiadomo, takie jest prawo, ale tymczasem oto jej obecny wynik — oznajmił Nowicki i podał materiał inspektorowi.

— Resztki pudru znajdującego się na pistolecie są identyczne z pudrem na twarzy Ważkiewicz. To jednak pani! — powiedział Bogucki i wstał z krzesła. Podszedł do okna, spojrzał w stronę zachmurzonego i wydawałoby się groźnego szarego nieba.

— Wzięłam z domu pistolet, bo mój świętej pamięci mąż miał kolekcję broni, a ja przy tej okazji trochę dowiedziałam się, jak należy się z tym obchodzić; nawet z aptekarską dokładnością przygotowałam pistolet na wypadek konieczności jego użycia. Nie miałam zamiaru zabić tego drania. Broń miałam przygotowaną w celu ewentualnej obrony mojej i córki. Niestety, jego ironiczny uśmieszek, szyderczy, cyniczny śmiech sutenera, człowieka bez duszy i szok po moich przeżyciach wzięły górę nad rozsądkiem i wystrzeliłam! — rozpłakała się aptekarka.

— Prawo nie przewiduje tolerancji dla przestępstwa, ale przewiduje, że może pani odpowiadać z wolnej stopy, jeśli prokurator wyrazi na to zgodę — powiedział Bogucki i spojrzał z głębokim współczuciem na zrozpaczoną Marię Ważkiewicz.



  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×