Przejdź do komentarzyNocą przez park
Tekst 54 z 70 ze zbioru: Opowieści o ludziach i miejscach
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2022-01-31
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń663

Pociąg się spóźnił i zaczęło już zmierzchać. Mimo jesieni pogoda była ładna, więc postanowiłem pójść do domu piechotą. Droga wiodła przez opustoszały o tej porze park. Było cicho, przy alejkach zapaliły się już latarnie, a pod nogami szeleściły świeżo opadłe liście. Przy parkowej bramie stała jakaś kobieta i jakby się wahała, wejść czy nie wejść. Omijając ją odruchowo powiedziałem: „Dobry wieczór”.

– Dobry wieczór – odpowiedziała i zaraz dodała: – Przepraszam, że pana zaczepiam, ale mam do pana prośbę.

Jestem trochę uczulony na różnych proszących, bo przeważnie trafiają mi się pijaczkowie szukający pieniędzy na alkohol, więc w pierwszej chwili chciałem iść dalej. Zatrzymałem się jednak i spojrzałem na nieznajomą. Przede mną stała bardzo zadbana starsza pani, ubrana w porządny jasny płaszcz i taki sam beret. Zmieniłem więc zdanie i odpowiedziałem:

– Słucham, jak mogę pani pomóc?

– Czy mogłabym pójść z panem, bo samotnej kobiecie nocą w parku to tak jakoś nijak.

Trochę mnie to zaskoczyło, ale jednocześnie połechtało moją męskość, więc odpowiedziałem:

– Ależ oczywiście. Będzie mi miło.

Ruszyłem, a nieznajoma podreptała obok.

– Czy może pan iść trochę wolniej, bo nie bardzo nadążam – powiedziała po kilku krokach.

– Przepraszam. Ja zawsze tak zasuwam – usprawiedliwiłem się i zwolniłem.

– A może ja wezmę pana pod rękę? – zapytała i zaraz to zrobiła. – Tak będzie nam łatwiej iść równo – dodała.

Ten niespodziewany chwyt spowodował, że poczułem się dziwnie. Wyobraziłem sobie bowiem, że zaraz zza krzaków wyskoczy jakiś typ, chwyci mnie za drugą rękę i razem z babcią mnie obrabują. Nieznajoma jednak trzymała moją rękę bardzo delikatnie, więc znowu obudził się we mnie dżentelmen.

– Bardzo proszę – odpowiedziałem. – Cała przyjemność po mojej stronie.

Pani poprawiła uchwyt, przytuliła się lekko i tak jakoś sprytnie zwolniła kroku, że zaczęliśmy iść powoli jak dwoje spacerowiczów.

Wypadało mi coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Zaległo niezręczne milczenie, zakłócane tylko szelestem liści pod naszymi stopami. Przerwała je nieznajoma mówiąc:

– Znam ten park od dzieciństwa. Dawniej było tu zupełnie inaczej. Na pewno pan pamięta.

– Niestety nie, bo mieszkam tu od niedawna – odpowiedziałem.

– Dawniej to był bardziej lasek niż park. Nocą hukały tu sowy, a nawet czasem lisek przebiegł. Alejki nie były wybrukowane, tylko żwirowane i z kałużami po deszczu. Trawniki rzadko koszono i krzaków było więcej. Teraz wszędzie ponasadzano jakieś jałowce czy tuje, a kiedyś były tu leszczyny i głogi.

Weszliśmy właśnie w krąg światła latarni i nieznajoma powiedziała:

– Chodziłam tędy do szkoły przy dworcu, a potem do pracy - też do dworca, bo pracowałam na kolei. Jak wypadła druga albo trzecia zmiana to i nocami chodziłam. A latarni nie było, tylko jak była pełnia, to księżyc świecił.

– I nie bała się pani tak sama chodzić po nocach? – zapytałem.

– Nie. Młoda byłam to i głupio odważna. A poza tym znałam tu prawie wszystkich. To kiedyś nie było małe, bezpieczne miasto. Nie to co teraz. To był zupełnie inny park, ale milszy. Tu przychodziłam na randki i mojego, świętej pamięci, męża też tu poznałam.

Zapewne wspomnienie zmarłego małżonka spowodowało, że nieznajoma umilkła. Nie trwało to jednak długo i po chwili znowu się odezwała:

– A wie pan co? Jedno się nie zmieniło. Gdy naspadało tyle liści jak teraz, to można było tak samo szurać w nich nogami – powiedziała weselej.

Potem puściła moją rękę i podbiegła kilka kroków rozkopując liście. Wróciła zaraz i, biorąc mnie znowu pod rękę, powiedziała trochę ze smutkiem:

– Jutro te liście pozbierają, a dawniej leżały aż do zimy. Można było w nich brodzić po kostki i bardzo to lubiłam.

Zrobiło się jakoś melancholijnie, a my szliśmy w milczeniu, powoli wchodząc i wychodząc ze światła kolejnych latarń.

Tak wyszliśmy z parku na jasno oświetloną, lecz pustą już o tej porze ulicę. Tu nieznajoma podała mi rękę i powiedziała:

– Dziękuję panu, że zgodził się pan mi towarzyszyć. I jeszcze się panu do czegoś przyznam – dodała z filuternym uśmiechem. – Gdy przed kilkoma dniami zaczęły w parku opadać liście, to wróciły mi wspomnienia z dawnych lat. Zamarzyłam sobie wtedy, żeby tak choć jeszcze raz w życiu pospacerować wieczorem po tych liściach pod rękę z mężczyzną. Ot, takie głupie marzenie starej kobiety. Okłamałam pana, mówiąc, że boję się sama chodzić po parku i dzięki temu mogłam spełnić to marzenie. Pan - choć nieświadomie - pomógł mi w tym i bardzo jestem panu za to wdzięczna.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale wyręczyła mnie nieznajoma, mówiąc:

– Mam nadzieję, że wybaczy mi pan to maleńkie kłamstewko. Dobrej nocy.

Powiedziawszy to, odwróciła się na pięcie i odeszła, raźnie stukając obcasami po chodniku. Po chwili zniknęła za rogiem, a ze mną pozostał jedynie słabiutki zapach jej perfum.




  Spis treści zbioru
Komentarze (8)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Piękna i świetnie opisana przygoda. Barwny i bogaty język, ale brakuje przecinków przed: czy nie, powiedziałem, to i, rozkopując.
avatar
Janko, jesteś niezawodny. Dziękuję Ci za odwiedziny, ocenę i korektę.
avatar
Tak niewiele ludziom trzeba... wystarczy byle co: zwykła ludzka bliskość drugiego, uważnego i serdecznego człowieka-dżentelmena
avatar
Też nie mam z kim pospacerować sobie o nocnej godzinie po coraz bardziej jesiennym parku

;(
avatar
Opowiadanko już w kanonie lektur /dla gentlemana/ obowiązkowych
avatar
Emilio, dziękuję za odwiedziny i miły komentarz.
avatar
I my z żoną przy Księżycu bladym tak s9bie samopas razem o kijkach chadzamy...
avatar
Belino, dziękuję za wpis. Bardzo gratuluję tych spacerów.
© 2010-2016 by Creative Media
×