Przejdź do komentarzySfiksowane realia. Cz.1
Tekst 38 z 41 ze zbioru: 2022
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2022-10-17
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń485

4 października. Urodziny mojej mamy. Wypadek przy pracy.


Po szesnastej szłam przez korytarz piwniczny, tu

zawsze śmierdziało trupem. Byłam sama z tym wszystkim, pomyślałam sobie, jakie to szczęście, że nie wymyślili jeszcze czytania w myślach, bo wtedy tak łatwo nie opuściłabym tego szpitala. Byłam tu pracownikiem, zwykłym podwładnym, szeregowym, zawsze miałam wrażenie, że na lewym przedramieniu noszę niewidoczną opaskę, z napisem: „cudzoziemiec”, „tajny agent z Polski”. Czasami ta opaska tak ściskała, że odcinała dopływ krwi, musiałam zaciskać pięść, ruszać palcami, by poprawić krążenie. Następnie strzepywałam z dłoni linię życia, przeznaczenia, patrzyłam na nią dziś praktycznie przez cały dzień, bo nie miałam co robić w pracy, bez moich pacjentów w szpitalu sama stałam się jednym z nich. W toalecie po kryjomu w godzinach pracy przyglądałam się mojej drugiej dłoni, by sprawdzić linię głowy, czy wszystko z nią w porządku. Wcześniej w dyżurce pielęgniarskiej szukałam na swoim ciele punktów akupresurowych z medycyny chińskiej i zaczęłam mocno naciskać, by powstrzymać silny ból brzucha, przyspieszone bicie serca.

Niestety medycyna chińska zawiodła, teraz dołączył się odruch wymiotny i uczucie gorąca, duszności. Wszechogarniająca bezsilność wodziła mnie na pokuszenie, na przymusowe chodzenia z kąta w kąt i z tarczą Herkulesa czekałam na kolejny atak. Na wybawienie musiałam czekać aż do szesnastej. Na kilka minut przed wyjściem z pracy wyciągnęłam komórkę i włączyłam nagrywanie filmu. Chciałam uwiecznić to, że opuszczam pracę, by w razie kontroli lub fałszywego donosu mieć dowód rzeczowy. Byłam skrajnie wykończona, już jako staruszka opuszczałam ten przytułek, współczesny obóz pracy. Zaraz za drzwiami, na neutralnym terenie wolnym od nienawiści, zobaczyłam postać z obrazu Beksińskiego „Pełzająca śmierć”; chude kości, szkielet, bandaż na głowie-jak dobrze, że jej oczu nie było widać. Każdy widok był lepszy od tych ludzi, na których dziś musiałam patrzeć, i dzielić z nimi swoją przestrzeń.

Szłam dumnie jak staruszka, z workiem na plecach. Zza krzaków dojrzałam mojego męża. Wsiadłam do samochodu. Spoglądał na mnie podejrzliwie i otrzepał moją kurtkę.

- Co ty robiłaś? – Masz na kurtce, spodniach strzępki bandaża.

- Nie mam pojęcie skąd to, daj mi spokój.

Co miałam mu powiedzieć, że czuję się jak postać z obrazu Beksińskiego, a to, co widzi teraz, patrząc na mnie to tylko efekt tego, że po wyjściu z pracy dotykałam „pełzającą śmierć”, bo chciałam mieć kontakt z kimkolwiek, a ona dała mi tylko trochę siebie. Dzięki niej zrozumiałam, że wszystko naraz nie może umrzeć, coś musi zostać na papierze, albo w sądzie. Wsiadłam do samochodu i pogrążyłam się w myślokształtach. To jeszcze nie moja pora, za trzy dni są moje urodziny, muszę zdmuchnąć świeczki, poskładać się, dopasować do rzeczywistości, być częścią tej jesieni, tej historii. Chcę zobaczyć konia trojańskiego, który wkroczy do Europy. Nie będzie światła, Internetu. Będą przecinać światłowody i pępowiny noworodków w pewnej części świata, które już są naznaczone nową konstytucją. Biedne maluchy już są paragrafem. Kobiety muszą rodzić jak krowy na wysuszonych pastwiskach, bo z wymion musi wciąż płynąć biała krew. A może będzie jeszcze przymus przeszczepu macicy, by przywrócić funkcje rozrodcze kobietom, pozbawionych tego narządu.

- Żałuję, że jestem kobietą -przerwałam ciszę w Peugeocie.

- Czemu? - zapytał mąż.

- Bo gdybym była facetem, to miałabym lepszy instynkt myśliwski, tropiłabym ludzkie zwierzęta. Wiedziałabym, jak je podejść, zagonić, wystraszyć. Nie byłoby może tyle wściekłych ludzio-zwierząt.

- Co ty mówisz? Opowiedz lepiej jak było w pracy.

- W lesie było polowanie kilku myśliwych na małego królika, a ten był sprytny i nie dał sobie strzelić między oczy.

- Mogłabyś już przestać z tymi swoimi porównaniami literackimi!

- A jaka jest różnica między królikiem a pisarzem? Nie ma żadnej, królik ucieka przed myśliwym, a pisarz przed fanami, dziennikarzami. Jedno jest pewne, gdybym miała wybór, to wolałabym być pisarzem. Mam już dosyć króliczej skórki.

- Dobrze, że zdecydowałaś się na wizytę u lekarza, może da Ci zwolnienie, to odpoczniesz.

- Może.

I wtedy przypomniał mi się utwór Kultu „Czarne słońce”

A w zasadzie sam początek piosenki:

- Coś tam było!

- Człowiek.

- Może dostał?

- Może.

Uwielbiałam zawsze ten utwór, a teraz te słowa wisiały w mojej głowie, jak nitka chirurgiczna, która zawsze przydaje się po cięciu. Już zaczęłam powolny proces cerowania. Co będzie, jak mój lekarz zobaczy te dziury.

Do gabinetu lekarskiego dotarliśmy po trzydziestu pięciu minutach, miałam wrażenie, jakbym jechała od kilku lat.

Byłam chodzącym stresem, może nie było ze mną jeszcze tak źle, gorzej jest z tymi, co stresują się na leżąco, bo natłok zdarzeń i bezsilność przygwożdżają tak duszyczkę, aż ciało odmawia posłuszeństwa.  Zamiast natarczywych myśli w mojej głowie pojawiła się cała płytoteka. Nie miałam pojęcia co to za objaw, pewnie jakiś kamuflaż rzeczywistości.

Gabinet był wypełniony po brzegi pacjentami, powiedziałam ładnie „Bonjour”, a w głowie pojawił się kolejny utwór, tym razem była to piosenka z Pulp Fiction; „Bring Out the Gimp/ Comanche”.

Czułam się jak na haju, było mi bardzo gorąco, wręcz duszno wetknęłam się między szklany stół, a małe krzesełko, na który siedział trzyletni brzdąc. Stojąc, czułam, jak mój ból moralny zapuszcza korzenie, dobrze, że nie puszczały mi zwieracze, bo medycyna zna i takie przypadki. A co do łez-ile ja musiałam kombinować, jak się wysilać, dziwnie naprężać, by się nie rozkleić. Cały dzień musiałam się oszukiwać, trzymać się jak drzewo podczas huraganu. Raz jak byłam przed szpitalem i rozmawiałam z mężem przez telefon komórkowy, to czułam się jak żywica ze stuletniego drzewa, która chce ujrzeć światło dzienne. Powstrzymywałam łzy, ile tylko mogłam, czasami miałam nawet wrażenie, że łatwiej jest sraczkę powstrzymać.


Dwie godziny już stoję w poczekalni, ludzie wychodzą, wchodzą… Zaczynałam analizować natłok myśli, jak spadające gwiazdy w ciemności, małe flesze, których nie można zatrzymać.  Płyta w mózgu nie włącza się, przez szybę w poczekalni widzę samochód, jakiś mężczyzna rozmawia przez telefon, otworzył drzwi swojego pojazdu, przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył w drogę. Przypomniał mi teraz teledysk Roberta Planta do utworu „Big- log”, w którym to podróżował po pustej autostradzie. Chciałam przypomnieć sobie muzykę, melodię z tego teledysku, ale miałam amnezję wybiórczą. Pojazd Roberta dusi się, z silnika wydobywa się para. Psia krew! W drogę!

I ruszył przed siebie, a ja, jak pomnik matki Polki stoję tu i czekam na wizytę u Gruzińskiego lekarza. Teraz zobaczyłam ostatni kadr z tego teledysku, dziewczyna podjeżdża na opuszczoną stację benzynową, wysiada z samochodu, a z maski wydobywa się para, ona stoi przed samochodem i rozgląda się dookoła, po bezludnej przestrzeni wodzi wzrokiem. Nie wiemy, co z tą kobietą z teledysku się stanie, czy ktoś jej pomoże odpalić samochód i ruszy ponownie w drogę?

Tak właśnie czułam się w tej poczekali, paradoksalnie wypełnionej ludźmi po brzeg. Liczyłam na cud, na pomoc jakąkolwiek, teraz dopiero zaczęłam rozumieć ludzi, którzy rozmawiają sami ze sobą.

Ból moralny i nic więcej, żadnych siniaków, uszkodzeń ciała. Jednak ja tu jestem, pośród innych cierpiących, patrzę na pacjentów/ ludzi, obserwuję ich, staram się telepatycznie rozmawiać z nimi, ale to nie działa, oni nic nie wiedzą o mnie, ja nic nie wiem o nich.

Czekamy w kolejce na diagnozę lekarską, może dobre słowo. Płacimy za to 25 euro, tylko część oddaje odpowiednik ZUS- u w Polsce. Koło mnie stoi dziewczyna, od czasu do czasu spogląda na mnie, mam wrażenie, że cierpi, w dodatku stojąc tak długo, jej ciało wysyła sygnały. Stąpa w miejscu, przesuwając środek ciężkości, mimowolnie dotyka kręgosłupa lędźwiowego, a na jej twarzy pojawia się mały grymas cierpienia, miała znaczną nadwagę.

Zwolniło się jedno miejsce siedzące, teraz była kolej na mnie, mogłam już usiąść i wyciągnąć pismo z pracy, by obejrzeć je dokładnie i sprawdzić, czy jakieś słowo nie uleciało. Spojrzałam na dziewczynę i zwyczajnym gestem ręki odstąpiłam jej moje miejsce. Dziewczyna uśmiechnęła się i znowu złapała za kręgosłup. Dziękując, oznajmiła, że ma pas krzyżowy. Czekałam, stojąc i leżąc jednocześnie, w końcu usiadłam tuż obok tej dziewczyny, od czasu do czasu wymieniałyśmy spojrzenie.  Zaczęłam się zastanawiać nad sobą, analizowałam sytuację, w której ustąpiłam miejsca nieznajomej. Dlaczego jestem taka uczynna, wrażliwa, czy to nie jest przypadkiem źródłem moich problemów. Przecież tu, u lekarza, każdy z nas jest cierpiący. Dzisiaj świat wlazł mi na głowę, a ja jeszcze kulturalną udaję, jakbym była jakimś pracownikiem naukowym ze specjalizacją „mowa ciała”. A co mnie to do cholery obchodzi; ludzkie ciało i jego potrzeby. Zachciało się ludzkiego zawodu, przecież mogłam wybrać parazytologię, dziedzinę nauki zajmującą się badaniem pasożytów i ich żywicieli.

Wtedy może łatwiej by było odnaleźć się, w świecie tasiemców uzbrojonych. Znowu chce mi się płakać, szukam w głowie muzyki obojętnie jakiej, otwieram torbę-puszkę Pandory, o, jest pismo, decyzja od dyrektora, ale nie mogę czytać, bo głowę zaprzątają mi inne sytuacje z udziałem królowej szczurów i jej nadwornej. Jak ja to wszystko opowiem, jaki to wstyd. Dobrze, że lekarz już zna część tej historii, a dziś pozna wielki finał.

Chyba mój mąż się denerwował, bo wciąż zaglądał do poczekalni, aż w końcu, gdy kolejka się zmniejszyła, wszedł do środka i od razu poszedł przywitać się z dziewczyną, której ustąpiłam miejsca. W tym momencie ożywiłam się trochę, zainteresowałam światem zewnętrznym, bo ile można grzebać w torbie.

Okazało się, że jest to koleżanka mojego męża. Zaczęła opowiadać o swoim przypadku, że podczas zwolnienia chorobowego pracodawca zwolnił ją z pracy, za nieprzydatność zawodową. Wtrąciłam się trochę w dyskusję i opowiedziałam o sobie. Tak, od słowa do słowa, nawiązała się między nami nić sympatii. Opowiedziałam nowej znajomej, że mój adwokat nie odpowiada na telefony, nie odpisuje na maile. Wtedy ona podała mi namiar na swojego obrońcę. W końcu weszłam do lekarza, zaczęłam trochę opowiadać o mojej pracy i przepadłam, rozkleiłam się. Zaczęłam, w którymś momencie, przytrzymywać swoją brodę, bo miałam wrażenie, że szczęka z zawiasów mi spadnie. Kurwa mać!  Z trudem mogłam opanować ten stan, stan z pogranicza ciemni piwnicznej, wilgotnej, cuchnącej grzybni. Miałam wrażenie, że jestem we własnej trumnie i walę w wieko pięścią, krzyczę: - Otwórzcie! Duszę się! W końcu wydobyłam się z czeluści… Lekarz obserwował mnie, podtrzymywał również dłonią czubek swojej brody. Neurolodzy określają ten stan lustrzanym odbiciem emocji, znaczy to mniej więcej, w wielkim skrócie, wczucie się w emocje innej istoty. I tak, gdy ktoś się śmieje, my zarażamy się śmiechem, a gdy ktoś się smuci, a my mamy w sobie dużo empatii, to po prostu współczujemy. Natomiast w patologicznej atmosferze, gdy ktoś zasieje obłudę, fałsz, kłamstwo pośród określonej grupy społecznej-to z czasem, wszyscy jej członkowie zaczynają zachowywać się podobnie. Chore społeczeństwo zaczyna stosować chwyty poniżej pasa, a my przechwytujemy te negatywne emocje, naśladujemy współpracowników, członków rodziny, stowarzyszenia, partii politycznych i powielamy złe schematy na różne sposoby. W ten sposób łamiemy kodeks etyczny, moralny, niszczymy siebie wzajemnie. Zapracowujemy sobie na wrzody żołądka, choroby jelit, nerwicę. Pierwszego listopada zapalamy kolejną świeczkę.

Ja tę destrukcję nazywam krzywym zwierciadłem lustrzanych emocji.

Lekarz kompletnie nic nie mówił. Opanowałam skrajne emocje, czułam się jeszcze bardziej zagubiona. Odnalazłam w jego twarzy ludzki odruch, zobaczyłam gdzieś w głębi królową pierwszego planu „empatię”, powoli wzrok tego człowieka zaczął mnie pobudzać, nawet nie wiem do czego, może do dalszej egzystencji. Jeszcze coś opowiedziałam, jakbym właśnie opowiadała film, który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Lekarz powiedział: - Nie wyobrażam sobie, byś tam miała wrócić nawet na jeden dzień. I dał mi zwolnienie lekarskie, kwalifikując to świństwo jako wypadek przy pracy. Na wychodne powiedział mi: - Zobaczysz, w Colmen będzie ci dobrze, to piękne miasto, tam się odnajdziesz. Była to kolejna wizyta u niego, także wiedział o mojej przeprowadzce. Dopiero te słowa, które wypowiedział na koniec, dotarły do mnie, stanowiły przepustkę do lepszego jutra. Niewidzialny bilecik schowałam głęboko do mojej podświadomości. Nowa koleżanka czekała na mnie pod gabinetem, bardzo się ucieszyła, gdy powiedziałam jej, że dostałam zwolnienie chorobowe.

Dojechałam do domu, było tuż przed dwudziestą, to jedyne co zapamiętałam. Po krótkiej chwili spędzonej w domu coś się odłączyło, bo wszystkiego nie pamiętam z tego wieczoru i co dziwne, do dziś mam tego świadomość.





5 października. Dziwna przestrzeń


Po jedenastej przebudziło się moje ciało i dziwna myśl jak strzała przebiła moje zranione jestestwo: „Kim ja jestem? Gdzie ja jestem?” Wielka czarna plama i lęk. Odbity jak z kalki zapis ostatnich godzin, dni pojawił się w śladach myśli, utartych jak jajko na kogel-mogel. Starałam się skupić, zsynchronizować z samą sobą.

Na szczęście, a może na nieszczęście, przypomniałam sobie to wszystko w jakimś dziwnym chaosie. Uświadomiłam sobie, że jestem na zwolnieniu chorobowym. Wstałam z łóżka, z silnym pulsującym bólem głowy, czułam się bardzo dziwnie, taka nie swoja, jak dżdżownica, która ponoć oddycha całą powierzchnią ciała, dzięki czemu dość dobrze znosi okresy zalania deszczem. Czy przeżyję tę nawałnicę? Siąpiłam kawę, również jakoś inaczej niż zwykle.  Chciałabym, żeby odezwały się we mnie wszystkie instynkty, odruchy zwierzęce.

Zwęszyłabym wroga, dopadłabym kameralnie w jakieś ciemnej ulicy. Przecież zawsze znajdzie się sposób na toksyczne matrony i bestie. Kto wiecznie ucieka, temu uciec najtrudniej. Siedząc przy stole, miałam wrażenie, że gonię się wokół niego z samą sobą, złapać się czy puścić, biec czy się zatrzymać. Dzwonił telefon, ale ja jeszcze krążyłam wokół stołu, zatrzymałam się w końcu. Wzięłam do ręki ten wspaniały wynalazek. O, proszę, pracodawca dzwonił i co za niespodzianka — esesmanka nagrała się na pocztę głosową. W sieci komórkowej odtworzył się jej aksamitny głos, kojący, czuły jak spust w amerykańskim pistolecie:

- Miss Berta przy telefonie, z obozu pracy „Święte słońce”, podobno nie ma pani ani w jednym, ani drugim obozie. Ja mam dziś dyżur i nie mam żadnej wiadomości, proszę się ze mną skontaktować i poinformować mnie o stanie zdrowia. Aksamitny głos poruszający ludzkie serca, odtworzyłam jeszcze raz. Zorientowałam się, że nie ma w tej nagranej wiadomości żadnej formy grzecznościowej, ani dzień dobry, ani do widzenia. Troskę pracodawcy o zdrowie swojego pracownika, w tym beznadziejnym przypadku, można było porównać tylko ze szczurem, który roznosi brud, zarazę, wokół swego wysypiska, a na swoich śmieciach jest wciąż królem z długim ogonem.





  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
W tych odwiecznie /odkąd tylko ludzkość "pamięta"/ sfisiowanych czasach

(patrz tekst i tytuł)

najlepszym wyjściem /od zawsze na zawsze/

było - jest - i będzie

wyjście

nogami do przodu!

I tylko w postawie w y p r o s t n e j.

Tego uczyli nas nasi wielcy Wielcy

Dziadowie

oraz Ojciec/Matka.

Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę (...)
rzucim się przez morze!

/patrz sztandarowy nakaz polskiego hymnu narodowego/
avatar
Kim ja jestem? Gdzie ja jestem?

(vide kultowe już typowo polskie splątanie)

Stary, zdrowo przez mole /książkowe/ sponiewierany "Katechizm polskiego dziecka" /z 1900 r./ Władysława Bełzy

po kosmetycznym retuszu dzisiaj brzmi tak:

- Kto ty jesteś?
- Polak mały.

- A gdzie żyjesz?
- W obcej ziemi.

- W wolnej Polsce?!
- .................
avatar
Elementarnym warunkiem naszego mentalnego dobrostanu są ścisłe i bl8skie - budzące poczucie bezpieczeństwa - relacje społeczne, czyli przede wszystkim więzi rodzinne, więzi koleżeńskie, dobrosąsiedzkie, więzi lokalne. Ich zerwan8e kończy się alienacją, a ta jest prostą jak strzelił drogą... do domu obłąkanych. Em8gracja zarobkowa niszczy nie tylko życie rodzinne, ale i psyche.
© 2010-2016 by Creative Media
×