Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2023-06-20 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 438 |

Drzwi się rozsunęły i na zewnątrz wyszły kolejne osoby, budynek powoli pustoszał. Z każdą minutą przeszklone skrzydło poruszało się coraz rzadziej. Dwie dziewczyny energicznie zbiegły po schodach. Jedna z nich odetchnęła głośno, zachłannie wdychając mroźne powietrze.
– Wreszcie wolność! – powiedziała z przesadnym entuzjazmem, po czym zwróciła się do swojej koleżanki, która leniwie szła obok.
– Myślałam, że nas nie wypuści! To, co? Wino?
Dziewczyna o kasztanowych włosach, dużych jasnoniebieskich oczach i urodzie porcelanowej laleczki, nieco się speszyła. Mechanicznie wsunęła dłonie głębiej do kieszeni kurtki, w wyniku czego gruby materiał zauważalnie się napiął. Spuściła głowę, unikając wzroku koleżanki.
– Audrey przepraszam, ale nie dam dziś rady… – wymamrotała.
– Jennifer, co jest? Wszystko w porządku? Wydajesz się... sama nie wiem… – dociekała, przyglądając się jej badawczo.
– Tak, tak wszystko okej, po prostu jestem nieco przemęczona. Pogoda nas nie rozpieszcza, chyba bierze mnie grypa, nie mam ochoty na alkohol.
– No przestań! Od dziś mamy wolne, aż do stycznia! – Audrey nie dawała za wygraną.
Zachowanie dziewczyny było dla niej, co najmniej nienaturalne. Obie nie były typem zapalonych imprezowiczek, ale po stresujących tygodniach na uczelni i w pracy, raczej nie odmawiały sobie relaksu przy butelce wina, czy kilku, lekkich piwach. Jennifer zawsze sama wychodziła z inicjatywą. W ostatnim czasie, co chwilę tłumaczyła się brakiem ochoty lub, jak w tym wypadku wymawiała się złym samopoczuciem. Sytuacja była podejrzana, ale Audrey nie chciała naciskać. Uznała, że jeśli koleżanka faktycznie ma jakiś problem, sama jej o tym powie.
– Nadrobimy innym razem. Będę się zbierać, obiecałam w domu, że wrócę na obiad… – powiedziała Jennifer.
– Zaczekaj. Podwiozę cię.
Udały się do auta zaparkowanego nieopodal bramy wjazdowej, terenu uczelni. Niebieska Toyota Camry, właśnie po raz trzeci w przeciągu pół roku wróciła z warsztatu. Dziewczyna drżącym ruchem ręki pociągnęła za klamkę od strony kierowcy, mając nadzieję, że tym razem cało i bez żadnej usterki dojedzie do domu. Była bardzo dobrym kierowcą, ale niespełna szesnastoletni samochód miał duszę wynędzniałego emeryta i niejednokrotnie płatał figle w najmniej oczekiwanym momencie. Gdyby zliczyć wszystkie naprawy, mogłaby już śmiało kupić nowszy egzemplarz, lepszej marki.
Kiedy dojeżdżały do śródmieścia, Jennifer zabrała z tylnego siedzenia torebkę. Mocno wypchany worek, chyba mieścił w środku cały jej dobytek. Rozsunęła zamek, wodząc dłonią wśród rozmaitych przedmiotów. Zapał, z jakim to robiła, wskazywał, że szukała czegoś bardzo ważnego. Po kilku minutach bezowocnych poszukiwań, była już mocno poirytowana. To, czego szukała, najwyraźniej postanowiło schować się gdzieś, bardzo głęboko.
– Gdzie one są! – warknęła pod nosem.
Widząc pytający wyraz twarzy Audrey, która co jakiś czas zerkała w jej stronę, postanowiła wyjaśnić, o co chodzi.
– Szukam kluczy. Gdzie... one... są?! – znów podniosła ton głosu.
W wyniku jej gorączkowych poszukiwań część asortymentu granatowej torby wzniosła się na niebezpieczną wysokość i kilka rzeczy z hukiem upadło na podłogę. Słysząc donośny łomot, Audrey odruchowo zerknęła w dół. Oprócz zeszytu do historii urbanistyki, kosmetyczki i portfela, jej uwagę przykuł różowoniebieski kartonik z wesołym bobasem, którego ogromne, jasnoniebieskie oczy radośnie patrzały z opakowania. Dziewczyna nie musiała długo główkować, by wiedzieć, z czym ma do czynienia. Jennifer w błyskawicznym tempie pozbierała wszystkie rozrzucone rzeczy.
– Są… – powiedziała z drobnym zażenowaniem, ostentacyjnie szeleszcząc pękiem kluczy, zawieszonym na metalowym kółku wraz z kilkoma, kolorowymi breloczkami.
Audrey skupiła wzrok na jezdni, powoli skręcając w uliczkę po lewej stronie. Zapanowała niezręczna cisza.
– Tak, to był test ciążowy… – potwierdziła ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w gumowy dywanik pod stopami.
Nie wiedząc czemu, czuła ogromny wstyd. Była dorosłą kobietą, a poczuła się jak małe dziecko przyłapane przez rodziców na paleniu papierosów.
– Jenn... w porządku, nie musisz mówić… nie znamy się przecież, aż tak długo, rozumiem…– Teraz również Audrey poczuła się nieswojo.
– Nie, Audrey – kontynuowała, obdarzając ją spojrzeniem pełnym zaufania. – Chciałam komuś powiedzieć, nie wiem co robić.
– Byłaś u lekarza? – spytała, domyślając się, że wynik testu jest pozytywny.
– Jeszcze nie... ale – przerwała, zastanawiając się, czy opowiedzieć koleżance o swoich wątpliwościach.
Po kilku sekundach mówiła dalej.
– Ciąża w naszym wieku to nie koniec świata. Nie boję się ciąży, tylko… – Znów zrobiła krótką pauzę. – Nie byliśmy trzeźwi… – zasugerowała, obdarzając Audrey sugestywnym spojrzeniem.
– Masz na myśli tylko alkohol? – Nie była pewna, czy dobrze się zrozumiały.
Jennifer odwróciła wzrok.
– Nie... nie wiem... coś wzięliśmy, nie wiem czy on też... ale tak mi się wydaje… – miotała się. Z każdym słowem jej głos coraz bardziej się załamywał.
– Tym bardziej powinnaś pójść, się zbadać – nakazała Audrey. – Zawsze jest ryzyko, ale nie martw się na zapas… wszystko będzie dobrze. – Dziewczyna starała się zachować zimną krew.
Chociaż nie miała pewności, że to co mówi, pokrywa się z prawdą, chciała uspokoić Jennifer, która wyglądała na mocno zdenerwowaną.
– Kto jest ojcem? Mówiłaś mu?
Audrey nie przypominała sobie, aby Jennifer wspominała o jakimś mężczyźnie w swoim życiu, więc tym bardziej zaskoczyła ją wiadomość o tym, że zostanie matką.
– Nie mówiłam nikomu. Ojcem jest kolega mojego brata... nie znasz go, w zasadzie sama zbyt dobrze go nie znam… – powiedziała, ostatnią część zdania mówiąc bardziej do siebie.
Nie miała stałego partnera, a z przyszłym ojcem jej dziecka, łączył ją tylko przypadkowy seks. Znów zapadło niezręczne milczenie.
– Musisz pójść do lekarza – powtórzyła, wpatrując się w jezdnię. – Zrobisz badania, wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Słusznie, że od razu zrezygnowałaś ze wszystkich używek. Najważniejsze, abyś teraz o siebie dbała, kup kwas foliowy i… te wszystkie witaminy dla ciężarnych…
Jennifer ulżyło. Była wdzięczna koleżance za okazane wsparcie. Wkrótce, dziewczyny dojechały na miejsce.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebować, dzwoń.
– Dzięki. Do zobaczenia, pa. – Jennifer zatrzasnęła drzwi samochodu i wolnym krokiem udała się do domu.
W dalszym ciągu była przerażona i zestresowana wizją, że przez skrajną nieodpowiedzialność, a wręcz głupotę, za kilka miesięcy może wydać na świat niepełnosprawne dziecko. Była też dobra strona. Po raz pierwszy od pół roku poczuła, że Audrey jest dla niej kimś więcej, niż koleżanką z uczelni. Miała wrażenie, że rozwija się między nimi przyjaźń, czuła, że może jej zaufać.
***
Wsłuchiwała się w melodyjne dźwięki rockowej ballady, jednocześnie nasłuchując swoich myśli, których sukcesywnie przybywało od ostatniego spotkania z Mattem. Bez przerwy, natrętnie analizowała każdy moment, spędzony w jego towarzystwie, zastanawiając się, czy wciąż powinna się z nim spotykać. Miał okropny charakter. Był zbyt pewny siebie, czasem wyniosły, arogancki i lekkoduszny, a jednocześnie sprawiał wrażenie zaradnego i konkretnego. Miał świetne poczucie humoru, no i był szalenie przystojny. Bądź co bądź, czy fizjonomia ma znaczenie w dłuższej perspektywie czasu? Odpowiedź nasuwała się sama. Audrey była na dobrej drodze, by popełnić wszystkie dotychczasowe błędy matki i skończyć jako samotna, sfrustrowana czterdziestokilkulatka, wciąż przekonana o tym, że tylko łobuz kocha najbardziej. Oprócz Matthew był jeszcze Robert; kulturalny, miły, opiekuńczy i troskliwy, czyli zupełne przeciwieństwo urwisa, który wpadł jej w oko. Z drugiej strony, czy to był moment na stabilizację? Czy nie powinna właśnie teraz eksperymentować i korzystać z życia? Audrey nigdy nie była typem duszy towarzystwa. Stroniła od przygodnych spotkań z mężczyznami, alkoholu i imprezowego towarzystwa, więc po co robić coś wbrew sobie, tylko dlatego, że to dobry czas na tym etapie życia? Może bała się, że na starość będzie żałować nudnego, do bólu poukładanego życia? Czy Matthew Patterson stanowił remedium na te obawy?
Poprawiła słuchawki, przewracając się na bok. Chciała zasnąć, jednak głowa nie dawała za wygraną. Myślała o Robercie. Poznali się na uczelni kilka tygodni temu. Od paru dni, regularnie wymieniają ze sobą korespondencję na whats’upie. Zaczęło się od materiałów na zajęcia, potem kilka zdań o wydarzeniach kulturalnych w mieście, sprawne nawiązanie do jej ulubionych zespołów muzycznych i cyk, właśnie zapraszał ją na dzisiejszy koncert w Jazz Alley. Robert był podobny do Tima i chyba dlatego trzymała go na dystans. Były chłopak zrównał jej pewność siebie z ziemią, dlatego podświadomie szukała kogoś, kto będzie prezentował zupełnie odmienne cechy. To był podwód, dla którego tak bardzo ciągnęło ją do Matthew. Pytanie, czy on również widział w niej materiał na partnerkę, czy tylko chciał odhaczyć ją na liście łóżkowych przygód? Patrząc na jego byłą dziewczynę, w ogóle nie zdziwiłaby się, gdyby ona stanowiła wyłącznie marne narzędzie do zaspokojenia popędu seksualnego. Caroline to ideał pod każdym względem. Śliczna, dziewczęca buzia, hollywoodzki uśmiech, wysportowane, nienaganne ciało. Do tego jest szanowana i popularna. Razem z Matthew stanowili jedną z tych par, na które chciało się patrzeć i żyć ich pięknym życiem w nieskończoność. A ona? Dlaczego przystojny i rozchwytywany Matthew miałby się zadowolić dziewczyną, o co najwyżej przeciętnej urodzie i nijakim charakterze?
Najwyraźniej sama nie wiedziała, czego chce. Stabilnego, rokującego na przyszłość związku, czy dobrej zabawy? Robert na pewno zapewniłby im dobre życie, a to przy Matthew mogłaby w końcu wyluzować, a może nawet nauczyć się tego i owego w łóżku. Tu nasuwała się kolejna kwestia, czy ktoś taki jak Matt ma jakiekolwiek pojęcie o potrzebach kobiety? Jawił się w jej wyobrażeniach jako doświadczony kochanek, ale biorąc pod uwagę sposób bycia, raczej wymagał, aniżeli dawał od siebie.
Bardzo chciała opowiedzieć komuś o swoich rozterkach, potrzebowała dobrej, przyjacielskiej rady. Jennifer miała teraz na głowie większe problemy, a mama? Obawiała się, że znów będzie zanadto roztrząsać jej sercowe dylematy, tak jak wtedy, gdy opowiedziała jej o sytuacji z Timem. Zapewne, najchętniej doradziłaby jej, aby w ogóle darowała sobie temat mężczyzn i skupiła się na studiach, a nie o to przecież chodziło. Westchnęła ciężko, czując, że telefon trzymany w dłoni zaczyna wibrować. Ku jej uciesze, to nie Robert znów pisał, a jedna z koleżanek ze szkoły. Proponowała wieczorne wyjście na miasto, w większym, kobiecym gronie. W sumie, czemu nie. Babski wypad to obecnie najlepsze, na co mogła się zdecydować tego wieczoru.
***
Spojrzał na wyświetlacz telefonu, uświadamiając sobie, że ilość nieodebranych połączeń jest wprost proporcjonalna do tych, które widział w rejestrze dzień wcześniej, czyli dokładnie zero. Wydawało się to tym bardziej zaskakujące, że jeszcze przedwczoraj, ich suma wynosiła osiem w dodatku od jednego numeru. Nie rozmówił się ze swoim przyjacielem, od czasu ich ostatniego spotkania. Początkowo to Tim szukał kontaktu. Dzwonił, pisał, nalegał na rozmowę, a Matthew uparcie milczał. Nie był gotów na kolejną pogaduszkę o ostatnich wydarzeniach. Prawdę mówiąc, wciąż nie czuł się na siłach, ale nie chciał też stracić najlepszego kolegi. Najgorsze było to, że kiedy w końcu zdecydował się z nim skonfrontować, on postanowił się wycofać. Tak jak Matthew wcześniej, nie odbierał telefonów, nie odpisywał na smsy, ignorował też wiadomości pozostawione w skrzynce poczty głosowej. Cały ten impas, był nie do zniesienia. Matt postanowił przekuć myśli w czyn.
Był środek tygodnia, dochodziła piętnasta. Za około godzinę Tim powinien kończyć pracę w zakładzie samochodowym. Chłopak pracował jako mechanik. Świetnie znał się na swoim fachu, nic więc dziwnego, że w niedalekiej przyszłości planował otworzyć własną działalność.
Do miejsca pracy Tima miał dwadzieścia kilometrów, a do jego mieszkania dwanaście. Po chwili zastanowienia i szybkiej dedukcji Matthew uznał, że lepiej będzie, jak odwiedzi go w domu. Nie chciał kolejny raz zjawiać się bez zapowiedzi, ale przyjaciel nie pozostawił wyboru.
Ostrożnie zapukał do drzwi. Otworzył mu śniady brunet. Ten sam, którego spotkał, będąc tutaj ostatnio. Spodziewał się, że prędzej, czy później znów na niego wpadnie.
– Cześć – wybełkotał. – Zastałem Tima?
Mężczyzna zmierzył go wyrachowanym spojrzeniem. Matthew miał idealną okazję, aby lepiej mu się przyjrzeć. Zdawał sobie sprawę z tego, że takie rzeczy nie są wymalowane na twarzy, ale gdyby nie rozmowa z Timem, nigdy nie przypuszczałby, że mężczyzna, który przed nim stał może być odmiennej orientacji. Męska, kwadratowa szczęka, zakończona niewielką blizną w okolicy lewej kości policzkowej, głębokie, poważne spojrzenie. W połączeniu ze słusznym wzrostem i doskonale umięśnioną sylwetką idealnie wpasowywał się w kanon samca alfa. Patrząc na wygląd i zachowanie, Tim również nie odbiegał od klasycznego obrazu zdrowego, heteroseksualnego chłopaka. W dodatku był mechanikiem samochodowym, więc to oczywiste, że dla otoczenia emanował testosteronem w promieniu kilku mil. Razem stanowili jaskrawe zaprzeczenie wszelkich stereotypów, pokazujące, że męskość nie ma nic wspólnego z preferencjami łóżkowymi. Jak za pstryknięciem migawki aparatu, stanęło mu przed oczami, co obydwaj mogą robić za zamkniętymi drzwiami tej kawalerki i momentalnie go zemdliło. Znał Tima większość swojego życia i ten obraz mu po prostu do niego nie pasował.
– Tak, jest, wejdź – powiedział, zapraszając go do środka. – Jeremy – przedstawił się.
Głęboka barwa głosu, perfekcyjnie zgrywała się z jego nieprzeciętną fizjonomią.
– Matt…
Nie wiedząc czemu, Matthew z marszu tracił przy nim pewność siebie. Na ogół, zawsze on grał pierwsze skrzypce. Brylował w towarzystwie, będąc najjaśniejszą gwiazdą każdego spotkania. Był w szoku, że komuś udało się go przyćmić.
Rozejrzał się po mieszkaniu, jakby przez minione dwa tygodnie miało się tutaj coś zmienić. Sam nie wiedział, czego szukał.
– Co tu robisz? – W zasięgu wzroku pojawił się gospodarz.
Matt obdarzył go przyjaznym uśmiechem.
– Nie odbierasz moich telefonów – odrzekł.
Timothy nie mógł powstrzymać się od aroganckiego parsknięcia.
– Wiem, wiem – przyznał, nim Tim zdążył powiedzieć pierwsze słowo. – Przepraszam, że też odciąłem się na jakiś czas, ale... dużo się ostatnio u mnie dzieje. Wcale nie chodzi o… ciebie. – Nie był do końca szczery, ale miał nadzieję, że to pomoże nieco go przejednać.
Tim odpowiedział mu ironicznym uśmiechem.
– Jak zwykle ty i czubek twojego nosa, Patterson…
Do ich rozmowy wtrącił się Jeremy. Nawet nie starał się ukryć, że czuje się niekomfortowo, przysłuchując się tej dyskusji.
– Zostawię was – zwrócił się do Tima. – Spotkamy się na miejscu… – dodał, po czym zabrał kurtkę i wyszedł.
Matthew, od razu kontynuował.
– Tim, to nie tak… musisz zrozumieć, że to była dla mnie bardzo szokująca wiadomość…
– Czyli jednak masz problem z tym, że jestem gejem – skwitował, nerwowym krokiem przechodząc w głąb pokoju.
Mieszkanie Tima była stosunkowo niewielkie. Składało się pokoju, połączonego z otwartą kuchnią, łazienki i sypialni.
– Przepraszam, wiem, zachowałem się jak dupek – przyznał w końcu, spuszczając zażenowany wzrok.
Tim patrzał niewzruszony.
– Po co tu przyszedłeś, Matthew?
– Nie chcę stracić najlepszego kumpla. – Jego wyznanie było szczere, ale chyba nie wystarczyło, by przekonać kolegę, że mówi prawdę.
– Dalej się kumplujemy? – spytał Tim, szyderczo intonując wypowiedź. Wciąż lustrował go nieufnym spojrzeniem.
Matthew przybrał skruszony wyraz twarzy.
– Wiesz, że tak.
Po krótkim milczeniu, Tim usiadł na kanapie, uważnie mu się przyglądając. Nie było już w nim złości. Wyraz twarzy zmienił się na bardziej życzliwy.
– To prawda, że masz raka? – spytał bez ogródek.
Matthew uchylił usta, ale nie wydobył z siebie dźwięku. Takiego przebiegu rozmowy się nie spodziewał.
– Skąd ty…
– Od Natalie.
– Kogo?
– Natalie, twojej kuzynki, tak ma na imię. – Chłopak znów pozwolił sobie na małą uszczypliwość. Czasem denerwował go ambiwalentny stosunek przyjaciela, nawet do członków własnej rodziny.
Matthew musiał przez chwilę mocno się skupić. Córka Petera była mu tak obojętna, iż niejednokrotnie zdarzało się, że w ogóle zapominał o jej istnieniu.
– Znowu naprawiała samochód? – skojarzył.
Tim przytaknął skinieniem głowy. Matt zastanowił się przez chwilę.
– Nie rozmawiałem z nią… chyba dwa miesiące – wyznał, zastanawiając się, jak do tego doszło, skoro bywał w domu Petera i Amandy, średnio dwa razy w tygodniu.
– A musiałeś, żeby się dowiedziała? Chyba się tam między sobą komunikują?
Tim poczuł się nieco skonsternowany. Przyjaciel musiał być w naprawdę kiepskiej formie, skoro musiał tłumaczyć mu tak oczywiste sprawy. Matthew nic nie odpowiedział, tylko niedbale wzruszył ramionami.
– Tim – podjął nową myśl, zupełnie znienacka przypominając sobie słowa Jeremiego, zanim zostawił ich samych – chyba… wam… zdaje się, że mieliście jakieś plany… - jąkał się. Nie wiedząc czemu, przed oczami znów jawiły się obrazy przedstawiające Tima i Jeremiego w niedwuznacznej sytuacji. Ohyda.
Blondyn rzucił wzrokiem na zegarek.
– Tak… – mruknął od niechcenia – wybieramy się z ekipą do Hazlewood… zapraszam, jeśli nie masz innych planów…
Matthew uśmiechnął się przepraszająco. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że Tim zaprosił go przez grzeczność.
– Nie, dziękuję…
– Daj spokój, mówię poważnie… stawiam… colę…
Matthew uniósł brew.
– No, dobra. Mogę wpaść na chwilę.
***
Drzwi domu, rodziny Patterson otworzyły się z hukiem. Para, złączona w namiętnym uścisku wpadła do środka, kompletnie nie przejmując się, czy zastanie coś lub kogoś na swojej drodze. Kiedy znaleźli się w holu, kopniak Matthew z trzaskiem zamknął otworzone na oścież skrzydło, pozostawiając na śnieżnobiałej powierzchni czarną smugę. Było kilka minut po drugiej Starali się zachować ciszę, lecz zważając na upojenie alkoholowe obojga, efekt raczej był odwrotny do zamierzonego.
Miaa lub Liah, którą właśnie poznał w barze, była mocno napalona i za żadne skarby nie zamierzał znowu zmarnować okazji. Nie uprawiał seksu od rozstania z Caroline, a więc ponad trzy tygodnie. Jak na jego standardy, o wiele za długo.
Zarzuciła ręce na jego szyję, kokieteryjnie ocierając się o twardniejącą męskość. Położył dłonie na kształtnych pośladkach dziewczyny i podniósł ją. Mocno oplotła nogi wokół jego bioder, pozwalając się unieść. Matthew szedł chwiejnym krokiem, co jakiś czas odbijając się od ścian. Skierowali się na schody. Dziewczyna cały czas chichotała i gdyby nie prawa ręka Matthew, która zasłaniała jej usta, na pewno obudziłaby domowników.
W końcu dotarli do pokoju. Gwałtownie rzucił ją na łóżko i bez zbędnego przeciągania zdjął sweter i t–shirt. Chciał się na nią rzucić, ale nieoczekiwanie przejęła inicjatywę. Punkt dla niej, uwielbiał takie dziewczyny.
Wstała i pchnęła kochanka na miękki materac. Chłopak położył się na plecach, a jego nogi luźno zwisały w poprzek łóżka. Podobało mu się. Doskonale wiedział, co za chwilę nastąpi. Typowy hedonista. Odczuwanie przyjemności było nadrzędnym celem w jego życiu. Nie za bardzo interesowały go uczucia innych. Liczyły się wyłącznie jego potrzeby, dlatego uległa Miaa (lub Liah) od razu przypadła mu do gustu.
Z pasją obserwował jej kolejne poczynania. Obcisłe jeansy i bluzka wylądowały na podłodze. Klęcząc, zsunęła jego spodnie do kostek, to samo zrobiła z bielizną. Prawą ręką chwyciła pokaźnego i sztywnego penisa, bezwstydnie obejmując czubek ustami. Ssała przyrodzenie coraz szybciej, bez wątpienia również czerpała z tego satysfakcję.
Matthew cicho pojękiwał, przygryzając dolną wargę. Dawno nikt nie pieścił go w tak subtelny sposób.
Drzwi sypialni otworzyły się gwałtownie. W progu stał rozwścieczony Jack. Chyba nie przewidział, co zastanie na miejscu, bo wyszedł równie szybko, jak się pojawił. Dziewczyna momentalnie oderwała się od Matthew. On natomiast zdawał się w ogóle nie przejmować całym zajściem i gdy tylko zostali sami, dał jej znak, by kontynuowała. Rozochocona, uśmiechnęła się rozpustnie i wróciła do zadania.
– O nie, jeszcze nie czas – powiedziała, słysząc, że podniecenie partnera zbliża się do niebezpiecznej granicy. Zdjęła bieliznę, wspięła się na łóżko i bez uprzedzenia usiadła na Matthew okrakiem. Powoli kołysała biodrami, czując falę ciepła, rozchodzącą się po nagim ciele. Po kilku minutach ich ruchy były miarowe i znacznie bardziej energiczne niż na początku. Dziewczyna głośno jęczała, czując nadchodzący orgazm. Była tak podniecona, że wystarczyło kilka mocniejszych ruchów bioder ze strony partnera. Chwilę później w czterech ścianach, rozszedł się głośny krzyk kobiecego spełnienia. Nadeszła jego kolej.
Przewrócił kobietę na brzuch, krępując ruchy. Wszedł w nią od tyłu, poruszając się gwałtownie. Robił to tak, jak lubił najbardziej, mocno i wyuzdanie. Wcale nie interesował go romantyczny seks. Liah (lub Miaa) stękała, co jakiś czas upominając się o klapsa, czy szarpnięcie za włosy. W pewnym momencie Matt zwątpił, czy jej pojękiwania to wyłącznie efekt seksualnej rozkoszy. Bądź co bądź nie był małych gabarytów, a dziewczyna wiła się pod nim, jakby próbując oswobodzić się z mocnego uścisku. Napierał coraz mocniej i mocniej ani myśląc o tym, by zwolnić tempo, raptem krok od szczytowania. Kobieta mocno zacisnęła usta, pozostając w bezruchu. Najwyraźniej przyjemność ustała wraz z tym jak ją obezwładnił, lecz w dziwny i niewytłumaczalny sposób podobała jej się ta rola. Jego oddech przyspieszył, serce chciało wyskoczyć z piersi. Poczuł zawroty głowy, a zaraz potem błogostan. Gorąco uderzyło mu do głowy. Donośnie zaklął i zdyszany opadł na poduszkę. Chociaż miał ogromną ochotę to powtórzyć, był zbyt otumaniony. Czuł się wyśmienicie.
– Pora się zbierać... – mruknął do dziewczyny, która wygodnie ułożyła się na boku, uważnie lustrując jego nagie, szczupłe, ale wyrzeźbione ciało. – Zostaw mi swój numer… – dodał z filuternym blaskiem w oku i szybko zaczął się ubierać.
***
W pośpiechu zbiegł z piętra, myśląc tylko o tym, by napić się zimnej wody. Był w takiej euforii, że prawie zapomniał o tym, że ojciec ich nakrył. Przekraczając próg kuchni, dokładnie przypomniał sobie jego minę, kiedy otworzył drzwi. Była bardzo podobna do tej, którą miał teraz.
Stojąc przy oknie z rękami założonymi na piersi, nonszalancko opierał się o blat.
– Skończyliście już?! – fuknął z niesmakiem.
Matthew doskonale widział obrzydzenie w jego wzroku. W innych okoliczności może nawet przejąłby się taką reakcją, ale jako że alkohol wciąż przyjemnie rozchodził się w krwiobiegu, puścił zapytanie mimo uszu i sięgnął do lodówki, wyciągając litrową butelkę.
– Spójrz na to z dobrej strony… – zaczął, biorąc orzeźwiający łyk – zawsze mogła tam wejść gosposia…
– Nie musiała. Jej pokój jest tuż obok, na pewno wszystko słyszała – zakomunikował klarownym tonem, nie dając się wyprowadzić z równowagi. – Taki teraz masz sposób na życie? Imprezy, alkohol, narkotyki i seks z przypadkowymi dziewczynami?
Mężczyzna przyglądał mu się bardzo uważnie. Jak na pijanego, Matthew trzymał się całkiem dobrze. Język mu się nie plątał, wzrok nie był rozbiegany, a ogólna postawa nie odbiegała, tak bardzo od normy.
– Ale jakie przypadkowe dziewczyny? – Matthew uniósł pytająco ramiona. – Miaa jest bardzo miłą i ładną dziewczyną. Studiuje na tej samej uczelni, co ja... zaraz, a może Liah? Jak jej było? – ostatnie zdanie powiedział już do siebie, faktycznie zastanawiając się nad jej imieniem.
– No dobra… słabo się znamy, ale robi świetną laskę! – parsknął, w żadnym wypadku nie czując zażenowania tym, co powiedział.
Jack poruszył ustami, ale nie było słychać żadnego dźwięku. Przyłożył dłoń do policzka, dając wyraz bezsilności. Z pewnością odczuwał więcej wstydu niż jego syn.
– Alkohol, dobra, wypiłem dwa piwa – przyznał. – Nie jest źle, bo mój rekord to jedenaście! Zobacz, jaki jestem teraz ekonomiczny… i jakie narkotyki?
Matthew cały czas mówił głośno i wyraźnie. Był zanadto wyluzowany, mimo wyjątkowo niesprzyjających okoliczności. Jego ojciec nie miał cienia wątpliwości, że nie tylko alkohol przemawiał przez niego dzisiejszej nocy.
– Nie wiem, może te? – zapytał z przekąsem, rzucając na stół foliowy woreczek, po brzegi wypełniony zielonobrunatnym suszem.
– Kurwa… – mruknął pod nosem, zdając sobie sprawę, że widzi pożegnalny upominek od dziadka.
– Chyba nie muszę ci mówić, gdzie były? – zapytał Jack. – Margaret robiła rano pranie…
– Tak, wiem… – przerwał mu.
Zostawił towar w kieszeni bluzy, z trywialnego powodu. Zapomniał, że go ma.
Mężczyzna spojrzał na syna z dezaprobatą.
– Dwie godziny temu dzwonił Tim. Miałeś zamówić sok i wrócić do domu, o normalnej porze. Przepraszał mnie, że cię nie dopilnował. Zamiast go posłuchać, poszedłeś z tą…– Tutaj zrobił pauzę, zastanawiając się jakich określeń użyć, by zdefiniować znajomą Matthew.
– Miaa… – podpowiedział – albo Liah.
– W każdym razie, jak już wszyscy zdążyliśmy się zorientować, przyszliście tutaj, nawaleni jak stodoła.
Matt zrozumiał, że jest na straconej pozycji. Wszelkie tłumaczenia były już daremne. Wnet, zaczęła ogarniać go nieprzemożona senność. Nie miał siły dłużej się przekomarzać.
– Okej, słuchaj… może dokończymy jutro?
– Dlaczego?! – warknął Jack. – Ja jeszcze nie skończyłem!
– To skończ pierdolić. Sam nalegałeś, żebym się tutaj wprowadził, zawsze mogę wrócić do siebie. Nie potrzebuje kontroli rodzicielskiej!
– Posłuchaj gnojku…
Jack niechętnie przerwał wypowiedź. Dołączyła do nich koleżanka Matthew. Dziewczyna poprawiła burzę lśniących włosów, a jej pijany wzrok wędrował od jednego do drugiego z mężczyzn.
– Pa, Matt… – wybełkotała z szerokim uśmiechem, ukazując dwa rzędy śnieżnobiałych zębów. – Zostawiłam numer na łóżku.
Miała wychodzić, lecz niespodziewanie się odwróciła, z zaciekawieniem wpatrując się w ojca Matthew. Przytrzymała się framugi, nieznacznie pochylając tułów do przodu. To był celowy zabieg. Chciała wyeksponować okazały biust, który wylewał się z opiętej bluzki.
– Do widzenia panu, już widzę po kim Matthew, jest takim przystojniakiem.. – dodała, obrzucając Jacka kokieteryjnym spojrzeniem. Na koniec puściła mu oczko.
Mężczyzna zaniemówił. Ta dziewczyna nie czuła w stosunku do niego żadnego zawstydzenia, czy choćby krzty skrępowania. Nie wiedział, co było bardziej żenujące. To że jawnie z nim flirtowała na oczach syna, z którym chwilę wcześniej uprawiała dziki seks, czy to, że kilka minut temu widział, jak trzyma przyrodzenie Matthew w ustach.
Mężczyzna był, w takim szoku, że nic nie odpowiedział, ale ku jego uciesze, Miaa, czy Liah wyszła i miał nadzieję, że więcej jej nie zobaczy.
– Nie chcę więcej jej tu widzieć! Ani żadnej, innej, przypadkowej dziewczyny. – Jack wyraził się jasno. Nie krzyczał, ale ton głosu był podniesiony.
Matthew impertynencko zaśmiał się pod nosem. Wziął kolejny łyk wody i zrobił krok do przodu, tak, że był teraz ledwie pół metra od ojca, który wciąż opierał się o kredens.
– Wyluzuj... widzę, że twoja narzeczona się ociąga, chyba tobie też przydałby się przypadkowy seks... załatwię ci jakieś koleżanki z uczelni, jestem pewien, że nie pogardzisz! Blondynka, czy brunetka? Wiem, że masz słabość do rudych!
Tego było już za wiele. Pijany czy nie, Matthew powiedział zdecydowanie za dużo. Silna dłoń mężczyzny mocno uderzyła blady policzek syna. Chłopak zrobił pół obrotu. Lewa połowa twarzy mocno pulsowała i piekła teraz żywym ogniem. To bolało.
– Zejdź mi z oczu! – warknął przez zaciśnięte zęby, napinając wszystkie mięśnie. Miał nieodpartą ochotę powtórzyć cios. Tym razem mocniej. Ofensywa była jedynym, skutecznym środkiem, by ustawić niepokornego syna do pionu. Sprawdzony sposób. Jedyne, czego Jack żałował w całej sytuacji to, że nie podniósł ręki wcześniej.
***