Przejdź do komentarzyRozdział V
Tekst 6 z 11 ze zbioru: Sophie i jej dylematy
Autor
Gatuneksensacja / kryminał
Formaproza
Data dodania2013-08-25
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2333

Sophie ocknęła się na leżance w gabinecie pielęgniarki. Kobieta, już w jesieni życia, pochylała się nad nią.

- Jak się czujesz? - powiedziała.

- Le... lepiej... - wymamrotała Sophie.

- Wciąż wyglądasz dość blado... - na czole pielęgniarki pojawiła się niewielka zmarszczka. - Co spowodowało tamto omdlenie? Chorujesz przewlekle?

- Nie... Po prostu się nie wyspałam, to ze zmęczenia..

- Ach, młodzież w tym wieku prowadzi iście aktywne życie... - uśmiechnęła się raczej do siebie niż do dziewczyny, jakby odtwarzała w głowie stare wspomnienia. - W każdym razie... nie wrócisz dziś na lekcje. Masz samochód? - kobieta usiadła za niewielkim sosnowym biurkiem i poczęła wypisywać zwolnienie.

- Tak, mam... - Sophie powoli podniosła się z leżanki.

- Cóż, w takim stanie niestety nie możesz prowadzić. Zadzwoń do domu, niech ktoś po ciebie przyjedzie.

Sophie wyjęła z torby komórkę i zadzwoniła do Elliota. Ten obiecał przyjechać jak najszybciej.

Pielęgniarka wypisała zwolnienie. Dziewczyna, opuszczając gabinet, jednak nawet nie spojrzała na jego treść. Popędziła opustoszałym korytarzem na pierwsze piętro. Starała się zdążyć przed przyjazdem ogrodnika. Skierowała się wzdłuż kolejnych szafek i drzwi od sal lekcyjnych do pracowni komputerowej. Miała nadzieję, że znajdzie tam Adriana, szkolnego speca od komputerów, elektroniki i wszelkiego oprogramowania. Chciała uzyskać od niego informacje na temat jak można zlokalizować, skąd został wysłany anonimowy email, którego przeczytała wczorajszego wieczoru. Odetchnęła, gdy w sali nr 11 znalazła chłopaka wpatrzonego w monitor.

Adrian był dość szczupłym, wysokim chłopakiem. Jego blond włosy sterczały na wszystkie strony, tak jakby dopiero wstał z łóżka. Błękitne oczy wpatrujące się w monitor otoczone były wachlarzem długich rzęs. Sophie zdziwiła się, że nie ma go na lekcji. Pewnie woli swój cyberświat, pomyślała.

- Ekhm... cześć.. - zaczęła nieśmiało.

Chłopak odwrócił się przodem do niej i wstał. Okazało się, że jest o prawie dwie głowy wyższy od Sophie. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, ile ma wzrostu. Dwa metry, może więcej?

- Hej. Sophie, tak? - okazało się, że ma uroczy uśmiech, który niemalże od początku ją oczarował.

- Tak. - odwzajemniła uśmiech. - Mam sprawę. Słyszałam, że dobrze się orientujesz w komputerach i w ogóle...

- Podoba mi się to skojarzenie. - Sophie zaczęły mięknąć kolana.

- Więc... chciałabym ustalić, skąd wysłano pewnego emaila. Dałoby się to zrobić?

- Oczywiście. Musisz tylko podać mi adres emailowy i godzinę wysłania wiadomości. Do jutra powinienem mieć te informacje. Spotkamy się w stołówce na przerwie na lunch?

- W porządku. - wzięła kartkę z pobliskiego biurka i zanotowała wymagane dane. Zawahała się chwilę, po czym na odwrocie zapisała swój numer telefonu. Chłopak ją oczarował, jej serce łomotało w nienaturalnym tempie, po raz pierwszy w ciągu kilku ostatnich dni nie z powodu strachu. Podała karteczkę Adrianowi, a ten mrugnął do niej porozumiewawczo okiem. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i popędziła na parking.

Elliot czekał już niecierpliwie za kierownicą jeepa. Sophie opadła na fotel pasażera. Ogrodnik był dziwnie milczący. Chciała zwierzyć mu się z tego, co wydarzyło się wtedy w lesie... ale widząc, że jest nie w sosie przełożyła rozmowę na później. Nagle szarpnęło nią mocno do przodu - dopiero teraz zorientowała się, że nie zapięła pasów. W głowie wciąż miała zniewalający uśmiech wysokiego blondyna z sali nr 11.

Po dojechaniu do domu zaszyła się w swoim pokoju ze słuchawkami na uszach. Nagle usłyszała pikanie komórki wciąż leżącej w szkolnej torbie. Odczytała wiadomość z nieznanego numeru.

`Cześć, tu Adrian. Zlokalizowałem skąd wysłano tego maila. Jednak nie wybieram się jutro do szkoły. Co powiesz na popołudniowe spotkanie w kawiarni?`

Gdy odczytała tego sms-a, jej serce nie posiadało się z radości. Nie potrafiła znaleźć dla siebie miejsca w domu. Szybko zmieniła opatrunek i poleciała jak na skrzydłach do Jane. Tam drzwi otworzyła jej przyjaciółka. Wyglądała koszmarnie, jakby nie spała z tydzień. Włosy miała nieuczesane, związane na karku w luźny węzeł. Jej oczy były zapuchnięte od płaczu. Sophie w chwilkę zapomniała o całej euforii i poczęła zachodzić w głowę, co też stało się jej roztargnionej przyjaciółce.

- Hej, kochana - przywitała się Jane, lekko unosząc kąciki warg w wymuszonym uśmiechu. - Przepraszam za cały ten bałagan...

- W porządku. Co ci się stało? - przekroczyła próg i dopiero teraz ujrzała istne pobojowisko, jakie roztaczało się w domu. Stół leżał przewrócony, wszędzie walało się potłuczone szkło, a bury kundelek, najwyraźniej przybłęda, którego mająca gołębie serce Jane przygarnęła, biegał po kątach zaniepokojony.

- Po prostu... ktoś w nocy włamał się do domu. Przetrząsnął wszystkie kąty. O dziwo, nic nie zniknęło, prócz naszego wspólnego zdjęcia z wakacji. Mama dostała szału, gdy zobaczyła nasz salon. Wiesz dobrze, jaka jest pedantyczna, jeden obłoczek kurzu doprowadza ją do szewskiej pasji. Kazała zostać mi w domu, w razie czego, i czekać na ślusarza, który zmieni wszystkie zamki.

- Och... - przeszedł ją zimny dreszcz. Przeczuwała, że to ten psychol włamał się do domu Jane. Dopiero teraz zorientowała się też, że to Matt, a nie Jane zaczepił ją dziś pod szafkami.

Usiadły razem w pokoju dziewczyny. Sophie streściła przyjaciółce zdarzenie z karteczką w szafce. Potem postanowiła przejść do sprawy z Adrianem. Na samą myśl o nim mimowolnie się uśmiechała. Jane słuchała w zamyśleniu. Widać było, że cieszy się z tego, że wiecznie nieśmiała dziewczyna wybiera się na spotkanie z tajemniczym przystojniakiem. Dała jej kilka rad, jak się zachowywać, by zauroczyć Adriana, po czym pożegnały się, bo dzień miał się już ku końcowi.


Następnego dnia spotkała się na śniadaniu z całą swoją rodziną. Był to widok dość niecodzienny. Wiecznie zabiegani rodzice, gosposia i ogrodnik mający pełne ręce roboty, plus Mark, który notorycznie unikał wszystkiego co się rusza - całą tę zbieraninę ciężko było usadzić przy jednym stole. Teraz wszyscy wpatrywali się w Sophie, która zaskoczona tym obrazkiem, wyciągnęła z uszu słuchawki Ipoda i uniosła brew w pytającym geście.

- Dzień dobry, kochanie - zaczął ojciec. - Wiesz, zanosi się na to, że mama straci pracę. Zamykają jej kancelarię w Las Vegas... więc doszliśmy do wniosku, że kończy się nasz czas współpracy z Ann i Elliotem.

- Co?! - zdziwiła się Sophie. Zdawało jej się, że byli oni tu od zawsze... Stare małżeństwo było dla niej jak rodzina. Szczególnie dobrze dogadywała się z ogrodnikiem. Był dla niej przyjacielem. Nie mogli odejść, o nie! - Nie możecie ich ot tak zwolnić! Przecież to prawie nasza rodzina!

- Przykro mi, skarbie... ale takie są smutne realia.

Wściekła Sophie pobiegła do pokoju, wzięła plecak i wybiegła z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Gdy jechała do szkoły, do oczu cisnęły jej się łzy. Wciąż nie mogła się pogodzić z jak się jej zdawało pochopną i bezsensowną decyzją rodziców. W połowie drogi zjechała na pobocze i wytarła zaczerwienione oczy.

Gdy dojechała na parking, czekała ją miła niespodzianka. Przy drzwiach od budynku zobaczyła charakterystyczne blond włosy. Od razu uśmiechnęła się do siebie; czekał ją wspaniały dzień z Adrianem.

Sophie prosto po szkole pognała do domu, nie zwracając uwagi na znaki ani na trąbiących kierowców. Teraz liczyło się tylko to, że spotyka się dziś z Adrianem. Po całym dniu spędzonym z chłopakiem w szkole pałała nieukrywanym entuzjazmem, a szeroki uśmiech i rumieńce nie schodziły jej z twarzy. Od momentu, w którym zobaczyła go przy wejściu, jej serce biło nierównym, szarpanym rytmem.

Adrian okazał się sympatycznym, szarmanckim chłopakiem.  Był też błyskotliwy i inteligenty, jak przystało na komputerowca. Poza tym, co zdziwiło Sophie, miał niesamowite poczucie humoru, co zupełnie nie pasowało do stereotypu informatyka. Śmiejąc się w duchu, dziewczyna dziękowała, że nie nosi on flanelowych koszul.

W trakcie przerwy na lunch Sophie zrobiła coś zdecydowanie wbrew sobie, a mianowicie nie usiadła przy stoliku z przyjaciółmi, tylko w małym przyściennym boksie wraz z Adrianem. Nawet nie zastanowiła się nad tym, czy będą mieli oni coś przeciwko - w końcu to jest pierwszy chłopak, który tak ją oczarował, więc liczyła na wyrozumiałość kolegów i Jane.

Sophie nie była zjawiskowo piękna, ale też nie była jakoś wyjątkowo szkaradna. Była wręcz całkiem ładna. Zwyczajna amerykańska dziewczyna. Jej ciemne loki opadały miękko na ramiona, a ciemne oczy otoczone były wachlarzem gęstych rzęs. Mimo oryginalnej i pociągającej urody, związała się z kimś tylko raz. Tyler był jej pierwszą miłością, jednak całe przedsięwzięcie spaliło na panewce, gdy okazało się, że z pozoru ideał był tak naprawdę nic swoją osobą nie prezentującym tępakiem, którego interesowało tylko to, aby pochwalić się przed kolegami tym, ile dziewczyn poderwał na ostatniej imprezie. Sophie była jedną z jego zdobyczy, więc rozstali się po zaledwie dwóch tygodniach parodii związku.  Miała nadzieję, że z Adrianem będzie lepiej się jej układało. Nadzieja umiera ostatnia - tą myślą się pocieszała przez długi czas samotności. Aż wreszcie szczęście się do niej uśmiechnęło.

Kiedy wpadła do domu, wyminęła slalomem członków rodziny, zahaczyła o lodówkę, biorąc z niej opakowanie lodów, a potem pobiegła po dwa stopnie do siebie na górę. Po szybkim odświeżeniu się zajrzała do szafy. Wtem spotkał ją dylemat, jaki dotyka większość kobiet - co na siebie włożyć? W końcu zdecydowała się na bluzkę odsłaniającą jedno ramię i ciemne dżinsy. Zwyczajnie, a jednocześnie uroczo, skwitowała w myślach. Teraz trzeba było czekać, aż czarne audi pojawi się przed jej domem.

W pół godziny po tym, jak chłopak przyjechał po Sophie, byli już w restauracji w centrum Fresna. Kelnerki lawirowały między stolikami, barman przy barze mieszał drinki, z drzwi od kuchni buchał dym wydzielający się w trakcie przygotowania potraw, ale cała ta otoczka lokalu urządzonego w orientalnym stylu nie robiła na Sophie wrażenia. Liczył się teraz tylko nosiciel błękitnych oczu siedzący naprzeciwko niej. A ten z kolei wpatrywał się w jej czekoladowobrązowe oczy, zapominając o kartce złożonej w kieszeni. Po chwili jednak wzdrygnął się i wyciągnął ją. Sophie słuchała go uważnie.

- Udało mi się ustalić, skąd ktoś przysłał ci tamtego maila. - tu wymienił adres IP komputera. - Wysłany został z tego komputera na ulicy Kinga pod numerem 56.

- To dom Jane. - wyszeptała Sophie ledwo słyszalnym szeptem.




  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Bardzo ciekawie i tajemniczo rozwija sikę akcja. Błędy podobne jak poprzednich rozdziałach:
- zbędne kropki prze myślnikami w dialogu;
- brakuje przecinków przed: skąd wysłano, co się, jak można, przełożyła;
- zbędny przecinek przed: prócz;
Ponadto nie podoba mi się sformułowanie: "nic swoją osobą nie prezentującym tępakiem". Razi mnie moja lub jego osoba. Jestem ja oraz on, a nie moja osoba i jego osoba. To dziwadło. A ponadto "nieprezentującym" piszemy łącznie, jako że "nie" z imiesłowami przymiotnikowymi piszemy łącznie.
© 2010-2016 by Creative Media
×