Przejdź do komentarzyW kręgu piekielnym - rozdział 11, rozdział 12
Tekst 6 z 8 ze zbioru: W kręgu piekielnym
Autor
Gatunekhorror / thriller
Formaproza
Data dodania2014-06-20
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2340

Rozdział XI


O Darrenie Wardesie dowiedziałem się całkiem przypadkowo. Jako, że jestem 

człowiekiem szukającym rzeczy dziwnych, zainteresowały mnie tajemnicze 

wydarzenia jakie miały miejsce w Dunwers. Wiele słyszałem o tym miasteczku, 

poznałem wiele historii z, nim związanych. Starałem się nawet śledzić losy tego 

miasteczka. Ostatnie wydarzenia, które miały tam miejsce, były niczym zaproszenie 

dla mnie. Wiele spraw nie zostało tam wyjaśnionych, dlatego postanowiłem zrobić to 

osobiście. Pomyślałem, że mógłbym przeprowadzić takie własne małe śledztwo na 

ten temat i mógłby to być dobry materiał do gazety. A nóż, możliwe udałoby mi się 

odkryć coś ciekawego, a może nawet wpłynęłoby to jakoś na moją karierę 

zawodową. Wtedy jeszcze jednak nie wiedziałem w co wchodzę. Od analizowania 

plotek i historii tego miejsca przeszedłem do sprawy o wiele poważniejszej i 

mrocznej, która zmieniła moje nastawienie do pewnych rzeczy. Ale po kolei. 

Do Dunwers pojechałem dziewiątego czerwca, a podróż, pomimo trzygodzinnej 

jazdy, przebiegała spokojnie i bezproblemowo. Początkowo miałem tam spędzić 

tylko tydzień, ale to, czego się dowiedziałem i jak toczyły się dalsze wydarzenia, 

sprawiło, że zatrzymałem się na nieco ponad miesiąc. Podczas całego pobytu w 

tymże miasteczku, wynajmowałem w pobliskim hotelu niewielki pokój z łazienką, 

który w zupełności mi wystarczał. Ale to akurat mało istotny szczegół. 

Następnego dnia, po przyjeździe, rozpocząłem swoje łowy. Miałem okazję 

rozmawiać z wieloma mieszkańcami, jednak wszyscy, z którymi miałem kontakt, 

raczej niechętnie wypowiadali się o sprawach związanych z Dunwers. Nie byli raczej 

przyjaźnie nastawieni, a moja obecność nie była tam mile widziana. Trzy dni po 

przyjeździe spotkałem się z pewnym człowiekiem, który co prawda nie wiele 

wiedział, ale miał pojęcie, z kim mógłbym się spotkać. Mianowicie powiedział mi o, 

jeszcze mi, wtedy nieznanym Darrenie Wardesie i o tym, że był to człowiek zawsze 

najlepiej poinformowany, a także każdy wiedział, iż od zawsze interesowały go 

rzeczy nadnaturalne. Jednak o tych rzeczach nie mówiono tu, a, wtedy jeszcze nie 

miałem pojęcia dlaczego. Teraz już wiem. Niestety, podał mi tylko imię i nazwisko. 

Miałem kilku swoich informatorów, którzy pomogli mi ustalić adres i numer 

telefonu Wardesa. Dziennikarz w tych czasach, bez informatorów nic raczej nie 

zdziała. Gdy posiadałem już jego adres i numer telefonu, co okazało się nie trudnym 

zadaniem, postanowiłem zacząć działać. Początkowo wahałem się z wykonaniem do 

niego telefonu. Póki co, nie chciałem się jeszcze spotkać osobiście. Nie chciałem go 

niechcący spłoszyć. Powiedziano mi, że to człowiek bardzo skryty. Następnego dnia, 

około godziny jedenastej, wziąłem telefon i wykonałem połączenie do pana Darrena 

Wardesa. Rozmowa przebiegała o dziwo w miarę dobrze, była krótka i na temat: 

- Dzień dobry. Pan Darren Wardes? 

- Dzień dobry. Tak. Z kim rozmawiam? - zapytał powolnym i spokojnym głosem. 

- Nazywam się Benjamin Lynes. Pracuję dla redakcji Sentry Journal w Lancaster. 

- Lancaster. - powiedział z lekkim zdziwieniem. 

- Tak. Zbieram materiały na temat dziwnych wydarzeń w Dunwers. Przyjechałem 

tutaj cztery dni temu. Jeden z mieszkańców powiedział mi, że Pan wie na temat 

miasteczka najwięcej. 

- Czy najwięcej, tego bym do końca nie powiedział. Wiem zapewne tyle co inni. 

- Niestety, nikt nie zechciał mi udzielić żadnych informacji. 

- Ja nie mam nic do ukrycia. Jeśli Pan chce, mogę powiedzieć Panu to i owo o tym, 

co się tu dzieje. Możemy się spotkać. 

- To świetnie – powiedziałem nieco podekscytowany – Gdzie? 

- Myślę, że biblioteka niedaleko ratusza będzie idealnym miejscem. Miasteczko jest 

na tyle małe, że bez problemu Pan ją znajdzie. Myślę, że jutro o dwunastej będę miał 

chwilę dla Pana. 

- Doskonale. Czyli jutro o dwunastej w bibliotece. Mam tylko jeszcze jedno pytanie. 

- Jakie? - zapytał nieco zaskoczony Wardes. 

- Jak Pana rozpoznam? 

- O to proszę się nie martwić. - powiedział pewnie – To ja pana rozpoznam. 

- W takim razie jesteśmy umówieni. Dziękuję i do zobaczenia. 

- Do zobaczenia. 

Tak wyglądała mniej więcej rozmowa między mną, a Darrenem Wardesem. To, co 

powiedział; że to on mnie rozpozna, naprawdę mocno mnie zdziwiło. Od razu 

pomyślałem sobie w jaki sposób tego dokona, skoro nigdy mnie nie widział. A może 

jednak? Jednak to, co rozegrało się o wiele później, było dopiero istnym koszmarem. 

Ale o tym później. 

Następnego ranka, gdy miałem jeszcze trochę czasu przed spotkaniem z 

Wardesem, postanowiłem zawitać w ratuszu tego, otoczonego złą sławą, miasta i 

porozmawiać, jeśli będzie taka możliwość, z tutejszym burmistrzem. Udałem się do 

ratusza, była to godzina prawie dziesiąta. Była tam młoda, może 

dwudziestopięcioletnia, ładna kobieta – sekretarka, o włosach koloru kasztanowego. 

Miała na sobie białą bluzkę i czarną spódniczkę, sięgającą jej do kolan. Podszedłem 

do obecnej tam młodej sekretarki, po czym zapytałem: 

- Dzień dobry. Czy byłaby możliwość porozmawiania w tej chwili z burmistrzem? 

- Dzień dobry. Obawiam się, że nie będzie w tej chwili takiej możliwości. Burmistrz 

ma ostatnio wiele spraw na głowie. A w jakiej sprawie Pan przychodzi? 

- Powiedzmy, że w prywatnej. 

- Proszę chwileczkę zaczekać. Zapytam. 

- Dobrze. 

Sekretarka odeszła od swojego stanowiska i udała się szybkim krokiem w stronę 

dużych drzwi, wykonanych z ciemnego, wiśniowego drewna z mosiężnymi 

klamkami, na których widniała tabliczka: Burmistrz miasta Dunwers; Nathan 

Tomshon. Wemknęła się po cichu do gabinetu burmistrza, zamknęła za sobą drzwi, po 

czym wyszła stamtąd i powiedziała do mnie: 

- Najwyraźniej ma Pan dziś szczęście. Pan burmistrz zaraz Pana przyjmie. 

Przytaknąłem głową na znak przyjęcia tejże wiadomości, z której nawet się trochę 

ucieszyłem, a następnie usiadłem w oczekiwaniu na przyjęcie mojej osoby przez 

burmistrza. Czekałem około pięć minut. Zadzwonił telefon, który odebrała 

sekretarka, chwilkę z kimś rozmawiała, odłożyła słuchawkę i powiedziała do mnie: 

- Pan burmistrz zaprasza do gabinetu. 

Gdy usłyszałem te słowa, nieco drgnąłem na krześle i zrobiło mi się trochę ciepło. 

Zebrałem wszystkie myśli, a następnie podziękowałem sekretarce za informację i 

udałem się do gabinetu burmistrza. Zaraz po wejściu do gabinetu, zostałem 

przywitany przez burmistrza miasta, o którym nie mówiło się nigdy najlepiej: 

- Witam Pana. Nathan Tomshon, burmistrz tutejszego miasteczka. - powiedział, 

wyciągając dłoń w moją stronę. 

- Dzień dobry. Benjamin Lynes, dziennikarz z Sentry Journal w Lancaster. - 

odpowiedziałem mu, będąc trochę zdenerwowany, jednak nie byłem w stanie 

wyjaśnić sobie tego stanu. 

- Proszę usiąść. - wskazał na bogato zdobione krzesło, stojące przy zabytkowym 

biurku. 

Rozejrzałem się po całym gabinecie, zachwycając się przy tym bogactwem jego 

wystroju. Burmistrz miał bardzo wyrafinowany gust. Gabinet, w którym dane mi 

teraz było przebywać, był bogato zdobiony. Podłoga wyłożona drogimi panelami, na 

ścianach cenne obrazy, oprawione w złote ramy, rzeźby i popiersia stojące na 

ozdobnych, marmurowych kolumnach, kryształowy żyrandol, meble w stylu 

Ludwika XVI i oczywiście same biurko burmistrza, wykonane z hebanu z jakimiś 

wyrzeźbionymi scenami, które przypominały sceny biblijne, lecz co do tego nie 

byłem pewien. Wszystko to pokazywało jakie Nathan Tomshon miał podejście do 

spraw miasta. Tomshon był człowiekiem sukcesu, który jest zdolny zrobić 

praktycznie wszystko, tylko po, to by osiągnąć sukces. Nie tylko wystrój jego 

osobistego gabinetu, ale także jego wygląd, potwierdzał jakim naprawdę był 

człowiekiem. Drogi, czarny, włoski garnitur i ciemne włoskie buty, a także złote 

spinki do mankietów i krawata oraz kosztowny zegarek, prawdopodobnie roleks, 

podkreślały jego zamożność i pewność siebie, a także plany. 

Gdy już usiadłem wygodnie, burmistrz zaproponował coś do picia, jednak 

odmówiłem, a następnie zapytał mnie: 

- Co Pana do mnie sprowadza aż z Lancaster? 

- Szukam materiałów na temat Dunwers. Zainteresowało mnie bardzo to, co 

usłyszałem na jego temat. - odpowiedziałem, biorąc wcześniej głębszy wdech. 

- No tak. Istnieje wiele różnych historii związanych z tym miejscem. Większość, to 

zwykły wymysł chorych ludzi, którzy ubzdurali sobie, iż rzekomo miały tu miejsce 

jakieś zjawiska nadnaturalne, co oczywiście jest totalną bzdurą. 

- Jednak skądś te historie musiały się wziąć. - powiedziałem pewnie. 

- Hm. - burmistrz zamyślił się nieco - Miasto to zostało założone w 1543 roku i jakieś 

trzy lata później, zgodnie z zachowanymi dokumentami, zaczęło się dziać coś 

nietypowego. Mianowicie, po mieście zaczęły krążyć plotki, iż grupka pewnych 

kobiet, podających się za znachorki, miała korzystać nie tylko z naturalnych środków, 

jakie były dostępne w tamtych czasach, ale także miała posługiwać się magią. Od 

razu zainteresował się tym Kościół i wszczął śledztwo względem tego. Przez kolejne 

cztery lata oskarżono około 180 mieszkańców o stosowanie czarów i pakt z Diabłem, 

a wykonano w sumie ponad 200 wyroków. - opowiedział tą historię z przejęciem. 

- Widzę, że doskonale Pan burmistrz zna historię Dunwers. - byłem pod wrażeniem 

znajomości takich szczegółów dotyczących tego miasteczka. 

- Studiowałem historię, a jako burmistrz tego miasta, jestem zobowiązany znać jego 

przeszłość. - po czym wyprostował się w fotelu. 

- Proszę mi powiedzieć. Miało to miejsce w XVI wieku, ale musiało się potem stać 

coś, co sprawiło, że wszyscy omijają teraz to miasteczko szerokim łukiem. 

- Od około 1850 roku, mieszkańcy zaczęli skarżyć się na nocne hałasy z okolic lasu 

Silver Wood i nieznośne szczekanie psów. Mówiono, że w mieście działała 

potajemnie jakaś sekta, która miała odprawiać zakazane rytuały, składając przy tym 

krwawe ofiary, nawet policja zainteresowała się tą sprawą, jednak niczego 

szczególnego nie znaleźli i odpuścili sobie. W roku 1865 wszystko ucichło, 

skończyły się dziwaczne działania nieznanych ludzi, by powrócić nagle w 1998. 

Ostatnio wydarzyło się tu coś dziwnego. Psy znów zaczęły wyć i ujadać. A pewnego 

dnia jeden z naszych mieszkańców znalazł je wszystkie martwe w lesie. 

- Tak, tak. Miałem okazję czytać o tym. Rzeczywiście dziwne okoliczności. 

- Jest jeszcze wiele innych historii związanych z tym miejscem, ale niestety teraz 

muszę już wyjść na spotkanie. - wstając i zapinając marynarkę. 

- Rozumiem. 

- Gdyby Pan chciał jeszcze się czegoś dowiedzieć to służę pomocą. Wie Pan, gdzie 

mnie znaleźć. 

- Oczywiście. Dziękuję, że znalazł Pan burmistrz dla mnie dziś czas. 

- A ja cieszę się, że mogłem w jakiś sposób pomóc. 

Po tej, jakże przyjemnej rozmowie, podaliśmy sobie dłonie na do widzenia, przy 

czym burmistrz obiecał kolejną, podobną rozmowę, a następnie opuściłem budynek, 

tego bogato urządzonego ratusza, kierując się powoli w stronę biblioteki, gdzie 

miałem się jeszcze spotkać z Darrenem Wardesem. W drodze do biblioteki 

odtwarzałem sobie całą rozmowę, a następnie posługując się niewielkim dyktafonem, 

nagrałem pokrótce historię jaką usłyszałem z ust burmistrza Tomshona. Zostało 

jakieś dziesięć minut do spotkania. Wchodząc po schodach biblioteki, czułem dziwny 

ścisk w żołądku, a moje ręce trzęsły się i były spocone. Nie wiedziałem, wtedy 

dlaczego mój organizm tak zareagował. Nigdy wcześniej nie miałem podobnych 

sytuacji, zawsze podchodziłem do każdej rozmowy spokojnie. Zresztą, moja praca 

tego wymaga. Gdy już znalazłem się wewnątrz budynku, który przypominał nieco z 

wystroju ratusz – zapewne miała tu udział ta sama osoba – rzuciłem okiem tu i 

ówdzie, ciesząc niejako moje oczy tym wspaniałym wystrojem. Gdybym mógł 

cofnąć czas na pewno dziś byłbym kimś innym, a nie dziennikarzem, który prowadzi, 

jak dla mnie, trochę nudnawe życie. Jednak, wtedy nie byłbym świadkiem tej jakże 

strasznej historii, którą staram się tutaj opisać. 

Darren Wardes przybył na spotkanie punktualnie. Szczerze powiedziawszy, 

spodziewałem się kogoś innego. Czekałem na niego w czytelni, przy jednym z 

tamtejszych stolików. Zobaczyłem po chwili wysokiego, chudego i bladego 

mężczyznę z krótką brodą, ubranego w długi, brązowy płaszcz pod, którym miał 

ubraną beżową marynarkę i ciemne spodnie garniturowe. Nie wyglądał on na 

dwudziestoparolatka, lecz, na co najmniej pięćdziesięciolatka. Zmarszczki na twarzy 

i podkrążone oczy nie były normalnym zjawiskiem w tym wieku, co mnie bardzo 

zaskoczyło. Szedł w moją stronę, krokiem stanowczym, pewnym i dostojnym. 

Podszedł do stolika przy, którym siedziałem, wyciągnął do mnie chłodną dłoń na 

powitanie i powiedział tradycyjne „dzień dobry”, jednak głosem niewiarygodnie 

niskim, o dziwnym akcencie przepełnionym nutką tajemniczości, przy czym było w, 

nim coś obcego. Wszystko to wywoływało u mnie dziwne uczucie, którego nie 

jestem w stanie do końca opisać. Było to coś w rodzaju lęku i przygnębienia, a przez 

moje ciało przechodziły ciarki, jednak różniły się one znacznie od tych, które 

towarzyszą zazwyczaj poczuciu strachu. Wardes usiadł przy stole, nieco się 

przysunął, przyglądał się chwilę mojej osobie, jakby sprawdzał, czy, aby jestem 

odpowiednią osobą, której można zaufać i, której miałby wyjawić jakiś wielki sekret. 

Chwilkę przemilczał, po czym poprawił się i spytał czego chciałbym się dowiedzieć 

oraz czego oczekuję. Przyznam, że zdziwiło mnie odrobinę to zapytanie, sądząc, że 

cel tego spotkania jest doskonale znany, ale próbując nie dać po sobie niczego 

poznać, powiedziałem mu, iż pragnę dogłębnie zbadać historię, owianego złą sławą, 

Dunwers i poznać prawdziwą przyczynę dziwnych reakcji ludzi na to miasteczko. 

Chciałem wiedzieć, co naprawdę się tu wydarzyło, zarówno to, co miało miejsce w 

odległej przeszłości jak i to, co wydarzyło się niedawno. 

Rozmowa z Wardesem była dość spokojna i ciekawa, odpowiadał na większość 

stawianych przeze mnie pytań, a nawet opowiedział mi o tym, co udało mu się 

dowiedzieć o Albrechcie Dunnewerze, który to miał być rzekomo zamieszany w 

działalność pewnego stowarzyszenia, co niemało mnie, wtedy zaskoczyło. Wtedy 

jeszcze nie posiadałem żadnej wiedzy ani o Dunnewerze ani o drugim życiu, które 

toczyło się w ukryciu, gdzieś w podziemiach. Dunwers miało więcej tajemnic niż 

myślałem i nadarzyła się właśnie idealna okazja, by je nieco zgłębić. Przynajmniej 

miałem taką nadzieję. Darren Wardes opowiadał mi historię miasta sięgającą okresu 

działania inkwizycji, o której to już mówił mi wcześniej szanowny pan burmistrz. 

Jednak opowieść Wardesa była nieco inna, różniła się znacznie od tej, którą 

usłyszałem od burmistrza. Wardes opowiadał w taki sposób, jakby on sam był 

świadkiem tamtych wydarzeń, jakby on sam brał w nich udział, co oczywiście nie 

było w żaden sposób możliwe. Znał tak wiele szczegółów z tamtego okresu, że 

niemało byłem zaskoczony, a nawet wręcz zdumiony, wiedzą, jaką posiadał na ten 

temat. Ta kwestia została mi później wyjaśniona, ale o tym w swoim czasie. 

Burmistrz Tomshon odtwarzał jedynie informacje spisane w dokumentach, 

zachowanych aż do naszych czasów i to, co udało mu się dowiedzieć z innych źródeł, 

jednak wiedza burmistrza w porównaniu z wiedzą Wardesa, była drobnostką. 

Notowałem sumiennie wszystko to, co uznałem pod jakimś względem za ważne i 

interesujące, a także nagrywałem na dyktafon niektóre fragmenty rozmowy, aby móc 

je potem wiernie i dokładnie odtworzyć. Wszystko oczywiście za wcześniejszą zgodą 

Darrena Wardesa. Byłem trochę zaskoczony tak dużą porcją informacji, którą udało 

mi się zdobyć, jednak jak się później okaże, na tym się nie skończyło. Po jakichś 

dwóch godzinach rozmowy, w sali rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Był to 

telefon Wardesa. Wardes spojrzał na ekran telefonu, aby odczytać wyświetlony 

numer. Po zdziwionym nieco wyrazie twarzy Wardesa, można było stwierdzić, że 

najwyraźniej go znał. Jakby trochę niechętnie odebrał połączenie. Mianowicie 

zadzwonił do niego pewien znajomy lekarz i najwyraźniej nie miał do przekazania 

dobrych wiadomości. Jak mi później powiedział Wardes, lekarz zadzwonił, aby 

poinformować go o śmierci jego ojca, Jonathana. Wardes niespecjalnie przejął się 

tym faktem, co było w pewnym sensie uzasadnione. Oboje nie przepadali za sobą, a 

częste sprzeczki zazwyczaj kończyły się nieprzyjemnie, o czym wspominałem już 

wcześniej. Na koniec, Darren Wardes powiedział, iż jeśli miałbym jeszcze jakieś 

pytania lub chciałbym się jeszcze czegoś więcej dowiedzieć, mam po prostu 

zadzwonić, a my umówimy się i spotkamy na kolejną konwersację. Następnie wstał, 

podziękował za rozmowę, powiedział, że służy pomocą i odszedł, zostawiając mnie 

w lekkiej melancholii. W bibliotece spędziłem jeszcze jakieś dziesięć minut, aby 

dokończyć notatki, po czym wróciłem do hotelu, aby wszystko podsumować i jeszcze 

raz prześledzić całą tą historię, od początku do końca. 

W tym samym czasie Darren Wardes wrócił do swojego domu, a następnie udał 

się na górę, do swojej pracowni na strychu, zamykając za sobą drzwi, izolując się tym 

samym od tego jakże zwykłego świata. Matka Darrena oznajmiła mi później, iż 

słyszała tego dnia jakieś dziwne stukanie, jakby zabijanie okien, co jak się potem 

okazało, stwierdzenie to było jak najbardziej trafne, jednak przyczyna takiego 

postępowania tego człowieka nie była, wtedy znana oraz nie została i nigdy już 

prawdopodobnie niezostanie do końca wyjaśniona, tak jak wiele innych spraw 

związanych z tym człowiekiem oraz wydarzeniami jakie miały miejsce w Dunwers. 

Ta noc nie była zwyczajna, głównie dla Darrena Wardesa. Tej nocy miało się 

stać coś, co stało się początkiem końca. Wtedy jeszcze nikt nie miał pojęcia co się 

szykuje i z czym przyjdzie się zmierzyć, a co było nieuniknione.



Rozdział XII


Następnego dnia, w godzinach porannych, niespodziewanie zadzwonił do mnie 

telefon, nie znałem jednak numeru, który wyświetlił się na ekranie. Rozmowa była 

krótka, a dotyczyła ona pana Darrena Wardesa. Osobą, która, wtedy do mnie 

zadzwoniła, była jego matka, co mnie bardzo zaskoczyło. Pragnęła pilnie się spotkać, 

podała godzinę spotkania, a jako miejsce zaproponowała kawiarnię mieszczącą się, 

zaledwie kilkanaście metrów od hotelu, w którym się zatrzymałem, znakiem 

rozpoznawczym zaś miał być notes położony przy mojej lewej dłoni. W jej głosie 

można było usłyszeć lęk, strach i zdenerwowanie. Zdziwiła mnie niemało propozycja 

spotkania ze strony pani Christine, ale uznałem, iż musi mieć mi coś ważnego do 

powiedzenia, skoro postanowiła do mnie zadzwonić. Zastanawiające było to, skąd 

pani Wardes znała mój numer. Jak się potem okazało, od pewnego czasu 

kontrolowała połączenia oraz pocztę pana Darrena, co było spowodowane jego 

niecodziennym zachowaniem, a co było jednym z tematów rozmowy z panią Wardes. 

Na miejsce spotkania przybyłem jak zwykle przed czasem, czytałem tutejszą gazetę, 

kiedy nagle do kawiarni weszła wysoka kobieta z czarną chustą na głowie i w 

ciemnych okularach. Miała na sobie również ciemne spodnie i czarną marynarkę, a w 

prawej dłoni trzymała niewielką torebkę. Była to ładna i atrakcyjna kobieta, która 

prawdopodobnie miała francuskie pochodzenie. Przystanęła na chwilę, rozglądnęła 

się, po czym zaczęła zmierzać ku mnie. Podeszła do stolika przy, którym siedziałem i 

zapytała: 

- Pan Lynes? 

- Tak. Benjamin Lynes. - odpowiedziałem, wstając. 

- Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać. - powiedziała, wyciągając do mnie 

swoją bladą, ale delikatną dłoń, którą uścisnąłem w geście przywitania. 

Usiedliśmy, przyglądaliśmy się chwilkę sobie, a następnie pani Wardes zaczęła 

wyjaśniać cel tego spotkania: 

- Panie Lynes, wiem w jakim celu pan przybył do Dunwers oraz, że spotkał się pan 

wczoraj z moim synem. Pański numer znalazłam zapisany w telefonie syna. 

Dzisiejszego ranka obudziły mnie jego krzyki, a gdy weszłam do jego pokoju na 

strychu, zobaczyłam jak rzuca się na podłodze. Natychmiast zadzwoniłam po lekarza. 

W tej chwili Darren jest w szpitalu. Chciałam, aby pan o tym wiedział. Jednak nie o 

tym chciałam panu powiedzieć. 

- To znaczy? - zapytałem nieco zdziwiony i odrobinę zszokowany wiadomością jaką 

przed chwilą usłyszałem. 

- Od pewnego czasu z moim synem dzieje się coś dziwnego, nigdy nie zachowywał 

się, jak teraz. Kilka miesięcy temu przeniósł się na strych, który nie był używany. Od 

tamtego momentu rzadko stamtąd wychodził, a dźwięki, które dało się słyszeć były 

bardzo niepokojące. Z każdym następnym miesiącem z Darrenem zaczęło się dziać 

coś, czego nie jestem w stanie wyjaśnić, stał się jakby całkiem innym człowiekiem. 

Pewnego dnia usłyszałam nawet jakby z kimś rozmawiał, co raczej nie było możliwe. 

Ostatnio jest nie do poznania. Pomyślałam, że może zainteresuje to pana. Ponoć 

interesuje się pan takimi sprawami? 

- Tak, ale skąd pani... 

- Csii! - przerwała mi nagle - To w tej chwili nie istotne. - po czym wyciągnęła z 

torebki jakiś list - Darren chyba nie powiedział panu wszystkiego. 

Pani Wardes wręczyła mi list napisany na starym papierze. Był to jeden z listów jakie 

znalazł Darren Wardes. Wziąłem go, obejrzałem i wreszcie zerknąłem na jego treść. 

To, co w, nim przeczytałem bardzo mnie zaskoczyło, ale i zainteresowało. W końcu 

nie codziennie można przeczytać podobnie szokującą treść. Następnie Pani Wardes 

powiedziała: 

- To tylko jeden z kilku listów jakie posiada mój syn. Proszę pana o całkowitą 

dyskrecję i proszę, aby sprawa Dunwers nie została jednak ujawniona. 

Prawdopodobnie mamy do czynienia z czymś, o czym nie mamy pojęcia. Nasza 

rodzina zbyt wiele już wycierpiała i nie chcę, aby została wciągnięta jeszcze w to. 

- Doskonale panią rozumiem. - odpowiedziałem – No cóż, może ma pani rację. Może 

lepiej będzie, jeśli wszystko to nie zostanie upublicznione, dla dobra nas wszystkich. 

W ciągu całej tej rozmowy dowiedziałem się więcej niż się spodziewałem. Pani 

Wardes opowiedziała mi w miarę szczegółowo to, co działo się z Wardesem i co robił 

w ciągu tych ostatnich miesięcy, opisała wydarzenia jakie miały miejsce w ich domu, 

a także w całym miasteczku, a co mogło wydawać się w jakiś sposób nienaturalne i 

niecodzienne. Dokładnie opisała mi również przemianę jaką, według niej, miał 

przechodzić jej syn. Wszystko to sprawiło, że cała ta sprawa nabrała trochę innego 

charakteru. To, co usłyszałem od pani Christine, a co padło z ust samego Darrena 

Wardesa, w pewnych momentach było sprzeczne. Pytanie tylko, w jakim celu Darren 

Wardes miałby podawać mi nieprawdziwe informacje? Dlaczego zmyślał w 

niektórych kwestiach? Wkrótce miałem się tego dowiedzieć i poznać prawdę. 

Postawiłem sobie, wtedy jeszcze jedno pytanie: Czy Darren Wardes rzeczywiście jest 

w jakiś sposób zamieszany w wydarzenia, które miały miejsce niedawno? Teraz już 

wiem, że miał, chociaż nie był, wtedy świadom tego co robił. 

Na koniec rozmowy, pani Wardes wstała i powiedziała: 

- Mam nadzieję, że odnajdzie pan odpowiedź na zagadkę, która męczy mieszkańców 

Dunwers od wielu stuleci, że odkryje pan, co tak naprawdę się tu działo i co teraz ma 

miejsce. W razie czego, służę pomocą. Gdyby co, powiadomię pana o stanie Darrena, 

gdy tylko czegoś się dowiem. 

- Dobrze. Dziękuję pani za jakże cenne informacje. 

- Do widzenia panie Lynes. - powiedziała, kierując się w stronę wyjścia. 

- Do widzenia pani Wardes. - odpowiedziałem. 

Po tej bardzo cennej dla mnie rozmowie, wróciłem do hotelu, gdzie spisałem 

wszystko to, co udało mi się dowiedzieć oraz wielokrotnie jeszcze analizowałem list, 

który dała mi Christine, w nadziei, że może uda się wyciągnąć z niego coś jeszcze. 

Jakieś dwa dni później, kiedy właśnie siedziałem nad artykułem zleconym mi 

przez redakcję, zadzwonił telefon. Był to numer pani Wardes. Powiadomiła mnie 

jedynie, iż Darren Wardes wraca ze szpitala i będzie pod kontrolą psychiatry. Bez 

większego zastanowienia spytałem o adres państwa Wardesów i powiadomiłem, iż 

zjawię się niebawem. Po zakończonej rozmowie porzuciłem pracę nad artykułem, 

spakowałem do torby dyktafon, notatnik oraz moje notatki i pojechałem do państwa 

Wardesów, aby ustalić co tak naprawdę przydarzyło się Wardesowi. Gdy dotarłem już 

na miejsce, pani Wardes przedstawiła mnie doktorowi Davidowi Morganowi, 

lekarzowi wysokiego wzrostu, w wieku około czterdziestu pięciu lat, z siwą brodą i 

krótkimi, siwymi włosami, który od tej pory miał sprawować opiekę medyczną nad 

Darrenem: 

- Doktorze Morgan, to pan Benjamin Lynes, dziennikarz, który szuka materiały na 

temat Dunwers. - powiedziała pani Wardes. 

- David Morgan. Miło mi pana poznać. - przedstawił się uprzejmie lekarz. 

- Benjamin Lynes. Mnie również jest miło pana poznać. - również uprzejmie 

powiedziałem. 

- Będę miał okazję przez najbliższy tydzień przyjrzeć się bliżej panu Wardesowi. 

Jego stan jest dość nietypowy. Pierwszy raz spotykam się z takim przypadkiem. - 

powiedział lekarz z lekką ekscytacją. 

Chcąc wykorzystać tą okazję, postanowiłem zamienić kilka zdań z doktorem, w 

nadziei, że uda się nawiązać jakąś współpracę: 

- Doktorze Morgan? - zawołałem. 

- Tak. - odpowiedział lekarz. 

- Proszę mi powiedzieć, co się dzieje z panem Wardesem? 

- No cóż. Obowiązuje mnie tajemnica lekarska, nie mogę udzielać takich informacji 

nikomu spoza rodziny. 

- Doktorze, proszę powiedzieć. To żadna tajemnica. - rzuciła nieoczekiwanie pani 

Wardes. 

- No, więc, pan Wardes, według mnie, cierpi na zaburzenia osobowości. Niestety, nie 

wiem, co było taką formę, ale spróbuję to ustalić. Objawy jakie wystąpiły u pana 

Wardesa są bardzo niepokojące. Atak epilepsji, a także poszerzone źrenice i sina 

skóra, mogą świadczyć o zaburzeniach układu nerwowego i krwionośnego. Bardziej 

niepokojące są jednak zaburzenia psychiczne, które wystąpiły. Jak już powiedziałem 

jest to dla mnie dość dziwny przypadek i podejmę wszelkie możliwe działania, aby to 

wyjaśnić i spróbuję pomóc panu Wardesowi. 

- Co pan zamierza na ta chwilę? - zapytałem nieco zaniepokojony. 

- Trzeba będzie wykonać jeszcze kilka niezbędnych badań, ale przede wszystkim 

obserwacje. Muszę bliżej się temu przyjrzeć. 

- Z pewnością, nie będzie teraz możliwości zajrzenia do pana Wardesa? 

- W tej chwili niech odpoczywa. W szpitalu miał jeszcze kilka podobnych ataków. 

- Rozumiem. Mimo wszystko dziękuję za informacje. - lekko zamyślony, 

podziękowałem. 

Sprawa, w której nieoczekiwanie wziąłem udział, rozwinęła się do tego stopnia, że 

nie wiedziałem już tak naprawdę, o co w tym wszystkim chodzi. Zadawałem sobie w 

myśli różne pytania: Czy wszystko to ma jakiś związek z wydarzeniami jakie 

rozegrały się w ostatnim czasie? Czy przypadek Darrena Wardesa był zwykłą 

chorobą, czy czymś więcej? A jak tak, to czym? Kierując się już do drzwi, zawołał 

mnie nieoczekiwanie doktor Morgan: 

- Panie Lynes! Proszę chwilkę poczekać! 

Podszedł do mnie i powiedział: 

- Powiem panu coś w tajemnicy, tak między nami. Wierzy pan w zjawiska 

paranormalne? W magię i okultyzm? 

- Ujmę to w ten sposób. Są to ciekawe zagadnienia, staram się w jakiś sposób 

wyjaśnić tego typu zjawiska i odnaleźć ich ewentualną przyczynę. Aby uwierzyć, 

muszę najpierw zobaczyć na własne oczy, doświadczyć. Każdą taką sprawę traktuję 

osobno. 

- My, ludzie nauki jesteśmy zmuszeni podchodzić do tych spraw bardzo sceptycznie, 

gdyż jak to niektórzy twierdzą, nie można tego w żaden rozsądny sposób wyjaśnić. 

Myślę, że nie mamy tu do czynienia ze zwykłą chorobą, lecz z czymś zupełnie 

innym. Z zawodu jestem psychiatrą i dziedzina ta towarzyszy mi, odkąd pamiętam, 

jednak pewnego dnia trafiła w moje ręce pewna publikacja traktująca o magii. Od 

tamtej pory właśnie badanie tej dziedziny pod kątem naukowym stało się moim 

drugim życiem. 

Nie sądziłem wtedy, że psychiatra może mieć takie zainteresowania. Trudno jest 

pogodzić naukę z takimi dziedzinami. Wzajemnie się one wykluczają: 

- Wiem, że i pan nie jest tu z, byle jakiego powodu. - kontynuował – Ze względu na 

stan pana Wardesa, wymaga on całodniowych obserwacji, dlatego też muszę się tutaj 

zatrzymać, na co najmniej tydzień. Nie będę ukrywał, że przydałby mi się ktoś do 

pomocy. Gdyby był pan zainteresowany ewentualną współpracą, to jestem do 

dyspozycji. 

- Z przyjemnością wezmę w tym udział. - powiedziałem pewnie – Trzeba wyjaśnić tą 

sprawę. 

- Proszę mi powiedzieć, tak naprawdę w jakim celu pan przybył do Dunwers? 

- Na początku chciałem zebrać jakiś materiał do publikacji na temat tego, co miało 

miejsce w Dunwers wiele lat temu i w ostatnim czasie, ale później uznałem, że lepiej 

będzie, jeśli wiedza na ten temat pozostanie w wąskim gronie. W tej chwili robię to 

tylko dla wyjaśnienia tego, co do tej pory nie zostało wyjaśnione. 

- Oby nie zszedł pan z właściwej dla siebie drogi, panie Lynes. 

- Do widzenia. - powiedziałem nieco zaskoczony tym, co przed chwilą usłyszałem. 

- Do widzenia. - odpowiedział doktor. 

Po powrocie do hotelu próbowałem sobie to wszystko jakoś poukładać, wyciągnąć 

jakieś wnioski, ale nie dawały mi spokoju słowa wypowiedziane przez doktora 

Morgana. Co miał, wtedy na myśli? 

W ciągu kolejnych dni stan Darrena Wardesa wielokrotnie się poprawiał i 

pogarszał. Doktor Morgan nie był w stanie ustalić niczego szczególnego, raz nawet 

rzucił teorię, iż może być opętany, jednak tak szybko, jak pomysł ten się pojawił, tak 

szybko został on uznany za mało prawdopodobny i nieracjonalny. Mimo, iż doktor 

Morgan zdawał się wierzyć w nadnaturalne zjawiska, głównie istnienie innych bytów, 

starał się jednak podchodzić do sytuacji w sposób całkowicie naukowy. 

Minął szósty dzień od momentu powrotu Wardesa do domu. Nikt nie wiedział 

co się działo z Wardesem, który co noc miewał dziwne koszmary, o których 

opowiadał później doktorowi, przy czym byłem obecny i wszystko zostało nagrane w 

celu udokumentowania tego. Ale o tym później. 

Po dwóch tygodniach stan Wardesa znacznie się poprawił, był już „zdolny” do 

prowadzenia rozmów, które, jak się zdawało, były dla niego wyczerpujące. Wszystko 

było nagrywane i notowane w celu posiadania jakiś ewentualnych dowodów, które 

można, by było później wykorzystać. Doskonale pamiętam jedną z sesji, jaką doktor 

Morgan przeprowadził z Wardesem. Doktor sądził, że w ten sposób dotrze do 

odpowiedniej części podświadomości Wardesa i tym samym pozna przyczynę jego 

dziwnego stanu. Doktor posłużył się przy tym hipnozą, której, jak twierdził, nauczył 

się od znajomego psychoterapeuty ze studiów, jakieś dziesięć lat temu. Cała sesja 

odbyła się w przyciemnionym pokoju Darrena Wardesa i trwała nie więcej niż 

dziesięć minut. Darren siedział na fotelu a doktor Morgan naprzeciwko niego, ja zaś 

siedziałem oddalony o jakieś pół metra od Morgana, z włączonym dyktafonem i 

notatnikiem w ręku. Cała sesja była nagrywana, by móc później jeszcze raz wszystko 

przeanalizować. Doktor Morgan wprowadził Wardesa w trans, a następnie przystąpił 

do zadawania mu różnych pytań lub, gdy była taka konieczność, wprowadzał go w 

jeszcze głębszy trans. Podczas tej sesji padło wiele różnych nazwisk, zarówno tych 

już mi znanych jak i tych nieznanych. W pewnej chwili Wardes, będąc w transie 

ujrzał coś dziwnego. Miał on iść jakąś ścieżką w lesie, przy czym czuł spojrzenie 

drzew, które mijał po drodze, a, które miały oczy. Zza jednego z drzew wypełzł 

nieznany mu owad, który zdawał się później prowadzić Wardesa w jakieś miejsce. 

Miejscem tym okazała się ciemna jaskinia, do której wejście zastawiał głaz. Darren 

Wardes, próbując go przesunąć, spojrzał najpierw na swoje dłonie, a ich widok go 

przeraził. Jego dłonie były przezroczyste do tego stopnia, że mógł bez problemu 

zobaczyć swoje kości, a co najdziwniejsze po środku dłoni mieściło się oko, które w 

tej chwili patrzało na niego. Widok ten niespodziewanie wyciągnął Darrena z transu. 

Doktor Morgan zbadał go, zadał jeszcze kilka pytań, by ocenić jego stan i uznał sesję 

za zakończoną. Naturalnie opisałem tu jedynie najistotniejszą część całej sesji. Była 

to oczywiście jedna z wielu sesji jakie zostały przeprowadzone z udziałem pana 

Wardesa, jednak to właśnie ta, według Morgana, przyniosła dość istotne informacje. 

Po tygodniu sesji hipnotycznych doktor Morgan zalecił przerwę, aby 

niepotrzebnie szkodzić panu Wardesowi. Stan pana Wardesa był już na tyle stabilny, 

że nie wymagał już całodobowej opieki, dlatego też doktor Morgan postanowił 

wrócić do siebie i opisać ten dość dziwny przypadek pana Wardesa. Zdawało się, że 

wszystko wróciło do normy, jednak była to jedynie cisza przed burzą, która miała 

niedługo nadejść. Cztery dni później, gdy przebywałem w pokoju hotelowym, 

zadzwonił do mnie telefon. Była to, wtedy godzina dziewiętnasta. Zadzwonił do mnie 

doktor Morgan, co trochę mnie zaskoczyło i zdziwiło, że dzwoni o tak późnej porze. 

Gdy już odebrałem, usłyszałem zdenerwowany głos doktora. Powiedział jedynie, że 

odkrył coś niepokojącego, lecz nie powiedział co. Kazał mi jak najszybciej do niego 

przyjechać, gdyż to nie może czekać. Zwykle nie wychodzę na zewnątrz o tej porze, 

jednak najwyraźniej była to sytuacja wyjątkowa, dlatego nie zwlekałem dłużej, 

zabrałem najpotrzebniejsze dla mnie rzeczy i pojechałem do doktora Morgana. 

Podczas podróży taksówką, która za dodatkową opłatą mknęła w stronę domu 

doktora, po raz kolejny zadzwonił telefon. Niestety, podczas gdy szukałem mojego 

telefonu w torbie pełnej różnych dziennikarskich przedmiotów, zdążył on już 

ucichnąć. Gdy udało mi się już go znaleźć, na ekranie przeczytałem komunikat o 

nieodebranym połączeniu od doktora Morgana. Natychmiast wykręciłem jego numer, 

jednak doktor nie odpowiadał. Podczas prawie półtoragodzinnej podróży 

próbowałem wielokrotnie dodzwonić się do doktora, niestety bezskutecznie. Gdy 

byłem już prawie na miejscu, wyjąłem wizytówkę doktora, aby odczytać jego adres. 

Z małą pomocą przechodniów bardzo szybko odnalazłem właściwe miejsce. Był to 

średniej wielkości dom w nowoczesnym stylu, z garażem, ogrodzony wysokim 

płotem. Brama była otwarta, a w środku nie świeciła się żadna lampa. Podszedłem 

pod drzwi i nacisnąłem na dzwonek. O dziwo zdawało się jakby nikogo nie było. 

Nieco zdenerwowany i zaskoczony tą sytuacją postanowiłem pociągnąć za klamkę. 

Drzwi były otwarte, co raczej nie wróżyło niczego dobrego. Ostrożnie, powoli 

przekroczyłem próg tego domu, wołając doktora Morgana z nadzieją, że odpowie na 

moje wołanie. Nikt nie odpowiadał. Zacząłem podejrzewać, że stało się coś, co stać 

się nie powinno. Krocząc ostrożnie po domu, zapalałem lampy, na które natrafiałem 

po drodze. Gdy wszedłem do gabinetu doktora, to, co tam zobaczyłem było tym 

czego widzieć, wtedy nie chciałem. Tuż przy biurku, na podłodze, w kałuży krwi 

leżał doktor Morgan. Natychmiast sprawdziłem tętno, chcąc wiedzieć czy jeszcze 

żyje. Niestety, było za późno. Roztrzęsiony sytuacją i widokiem jaki miałem, wtedy 

przed oczami, zadzwoniłem na policję i powiadomiłem ich o całym zajściu. Mieli się 

zjawić za jakieś pół godziny. Na biurku doktora leżały jakieś notatki i tekst 

zatytułowany: „Dziwny przypadek Darrena Wardesa.” Była to praca opisująca 

przypadek jaki dotknął pana Wardesa, a która miała pomóc udowodnić pewne rzeczy. 

Tuż obok leżało siedem płyt z nagraniami z sesji jakie przeprowadził niedawno z 

udziałem Wardesa. W tym momencie przypomniałem sobie ostatnią rozmowę z 

doktorem w cztery oczy, tuż przed jego wyjazdem z domostwa państwa Wardesów, a 

wyglądała ona mniej więcej tak: 

- Panie Lynes, proszę posłuchać uważnie. To, co tutaj robimy i to, co przytrafiło się 

panu Wardesowi musi zostać wyłącznie między nami. To nie może wyjść na światło 

dzienne. 

- Oczywiście, ale nie rozumiem dlaczego nie mogłoby zostać to ujawnione, choćby w 

celach naukowych? 

- Jestem o krok od odpowiedzi, panie Lynes, ale w tej chwili nic więcej nie mogę 

powiedzieć. Proszę mi także obiecać, że, gdyby sprawa ta wyszła spod kontroli, 

gdyby wydarzyło się coś, co nie powinno mieć miejsca, zniszczy pan wszelkie 

nagrania i notatki, wszystko, co jest związane z tą sprawą. Rozumiemy się? To 

sprawa wielkiej wagi. 

- A co z... 

-Csiii! Żadnych pytań. Wyraziłem się jasno. To nie może zostać ujawnione. W 

przeciwnym razie mogą wyniknąć z tego poważne konsekwencje. 

Miałem zniszczyć wszelkie notatki i nagrania związane ze sprawą Darrena Wardesa, 

mimo iż nie wiedziałem tak naprawdę, co miał na myśli doktor Morgan, mówiąc mi, 

wtedy te słowa. Pośpiesznie zacząłem pakować wszystko, co było związane z 

Darrenem Wardesem. Podniosłem również z biurka osobisty telefon doktora, aby 

usunąć mój numer oraz numer pana i pani Wardes. Oczywiście robiłem to poprzez 

chusteczkę, aby nie zostawić odcisków palców, co rzuciłoby na mnie podejrzenie. 

Wiedziałem wtedy, że to, co w tamtej chwili robiłem, może mi w jakiś sposób 

zaszkodzić, tym bardziej, że badania doktora Morgana nad przypadkiem Wardesa nie 

były do końca zgodne z prawem, a w zasadzie od pewnego momentu doktor Morgan 

stosował wyłącznie zakazane praktyki. Gdy zasuwałem zamek, upchanej notatkami i 

nagraniami, torby, przyjechały dwa radiowozy, karetka oraz jeden samochód należący 

do techników kryminalistycznych. Weszli do domu i poczęli zadawać mi wiele pytań 

dotyczących doktora Morgana, skąd go znam i dlaczego tu przyjechałem. Lekarz 

potwierdził zgon doktora, technicy robili zdjęcia i zabezpieczali ślady, które mogłyby 

wskazać sprawcę. Na moich oczach włożyli ciało doktora do plastikowego worka i 

zabrali go do karetki. W tym momencie uświadomiłem sobie, że zostałem wplątany 

w ciąg wydarzeń, które zmieniły moje nastawienie do życia, nie przypuszczając, że 

mogę stać się ich uczestnikiem. Równocześnie, nasunęło mi się na myśl pytanie, 

komu zależałoby na śmierci doktora Morgana? Może sprawcą jest któryś z jego 

pacjentów? Wtedy jeszcze nie byłem wstanie odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale 

teraz już wiem, kto był sprawcą tej zbrodni, a także jaka była tego przyczyna. Prawda 

ta, wywołała u mnie osłupienie, z początku nawet nie mogłem w to uwierzyć, lecz, 

gdy przeanalizowałem całą sprawę i wyciągnąłem z tego odpowiednie wnioski, 

zrozumiałem dlaczego tak się stało, a w zasadzie dlaczego tak się musiało stać. 

Natłok pytań i podejrzeń wywołał u mnie ból głowy. Ciągle trzymałem swoją torbę 

blisko siebie, w nadziei, że nie będą chcieli do niej zajrzeć, co raczej nie byłoby mi 

na rękę. Od razu podejrzenie padłoby na mnie. Po serii pytań, kiedy uznali, że nic 

więcej ze mnie nie wyciągną, pozwolono mi odejść. Wpół śpiący wracałem taksówką 

do hotelu. Podczas jazdy, mimo późnej pory, postanowiłem zatelefonować do pani 

Wardes i powiadomić ją o zaistniałej sytuacji. Bardzo łatwo można się domyśleć jaka 

była reakcja pani Wardes na taką wieść. Postanowiłem również, mimo pewnego lęku, 

zapytać, czy Darren Wardes jest w domu, czy przypadkiem gdzieś nie wychodził. 

Jednak odpowiedź jaka padła z ust pani Wardes nieco mnie uspokoiła. Powiedziałem 

też, aby powiadomiła mnie, gdy tylko Darren Wardes opuści dom. 

Następnego dnia, kiedy mogłem racjonalnie myśleć po wczorajszym incydencie, 

usiadłem przy stoliku i wypakowałem zabrane wczoraj z gabinetu profesora, notatki 

oraz nagrania. Począłem czytać zapiski doktora, przy czym w tle były odtwarzane 

nagrania z sesji. Jak się okazało, wiele z nich nie było mi znanych. Doktor 

przeprowadził kilka sesji bez mojej wiedzy. Jednak ostatnie było najdziwniejsze ze 

wszystkich, nagrane dwa dni temu. Na nagraniu można było usłyszeć rozmowę 

Wardesa z doktorem Morganem. Rozmowa ta była zupełnie inna niż pozostałe. Ta 

była wyjątkowa, a słuchacz, nic nie wiedząc na ten temat, stwierdziłby, że słyszy coś 

przypominającego egzorcyzmy, a brzmiała ona tak: 

- Jak się nazywasz? - powiedział głos doktora Morgana. 

- Hm, przecież wiesz. - odpowiedział trochę szyderczo Darren Wardes. 

- Pytam jeszcze raz, jak się nazywasz? Kim jesteś? Odpowiedz! - zapytał doktor, 

donośnym głosem, jakby zaklinał Darrena. 

- Jestem tym, któremu powierzono wielkie zadanie. Głupcze. Próbujesz wierzyć w 

coś czego nie rozumiesz. 

- Kim jesteś? - pytał zdenerwowany Morgan. 

- Ty i cała reszta, zostaniecie strąceni w otchłań zatracenia. - kontynuował Wardes. 

- Kim jesteś? 

- Jam jest Albrecht Dunnewer, który przybył, aby dokończyć dzieła. - powiedział 

niskim głosem. 

- Jakiego dzieła? - zapytał doktor. 

Jednak nie uzyskał on odpowiedzi. Gdy doktor zadał to pytanie, rozległy się jakieś 

szelesty, trzaskanie i stukanie, a następnie cisza. Nagranie się skończyło. Po jego 

odsłuchaniu siedziałem jeszcze jakieś dobre dziesięć minut, niczym sparaliżowany. 

„Jam jest Albrecht Dunnewer”? Co to miało znaczyć? Dlaczego Wardes tak 

powiedział? Czyżby był on opętany przez ducha Dunnewera? Przecież Morgan 

odrzucił wcześniej taką możliwość. Najwyraźniej doktor Morgan nie mówił mi 

wszystkiego. Owszem, twierdził, że jest o krok od rozwiązania tego przypadku, ale 

nic więcej na ten temat nie mówił. Bez zbędnego marnowania czasu zabrałem się za 

lekturę pracy naukowej napisanej przez doktora o tytule „Dziwny przypadek Darrena 

Wardesa”. Praca zaczynała się wstępem przedstawiającym poruszany przez doktora 

problem, a także krótka charakterystyka pacjenta jakim był oczywiście pan Wardes. 

W kolejnych częściach swojej pracy opisywał wyniki swoich obserwacji i badań 

jakie na, nim przeprowadził, wnioski wyciągnięte z sesji hipnotycznych, a także 

zachowanie Wardesa podczas okresu obserwacji. Najbardziej interesujący był jednak 

pewien fragment traktujący o jednej z teorii, którą stworzył doktor na temat tegoż, jak 

to nazwał, przypadku, a brzmiał on tak: 

Po wielodniowych obserwacjach, na podstawie zmian, jakie zaszły w pacjencie, a 

także ostatnie przeprowadzone sesje, wnioskuję, iż prawdopodobnie pacjent padł 

ofiarą opętania przez ducha Albrechta Dunnewera, który, niczym pasożyt, wyniszcza 

duszę pacjenta, natomiast duch opętańczy przejmuje kontrolę nad ciałem. Zjawisko, 

to jest jednym z rzadszych i trudnych do wyleczenia. Chwilowa poprawa stanu 

zdrowia jest jedynie wprowadzeniem w kolejne i ostatnie stadium „opętania 

pasożytniczego”. Na tym etapie nie jestem w stanie pomóc pacjentowi. 

Taką informację przeczytałem w pracy doktora Morgana traktującą o przypadku 

Darrena Wardesa, który według doktora, był w tym momencie beznadziejny. Doktor 

zasugerował „opętanie pasożytnicze”, co było dla mnie czymś dziwnym i nieznanym. 

Opętanie. Taka diagnoza, która została postawiona przez psychiatrę wydaje się nie na 

miejscu. Doktor Morgan najwyraźniej był aż za bardzo pochłonięty magią i 

okultyzmem. Tak przynajmniej myślałem w tamtym momencie, co jednak szybko się 

zmieniło. 

Przeglądałem wszelkie notatki jakie wykonał doktor Morgan, wszystko, co 

udało mi się zabrać z jego biurka. Między innymi znalazłem namiary na pewnego 

człowieka, którego doktor zaznaczył jako „konsultanta do spraw ostatecznych”. Była 

to niewielka karteczka na, której napisane było imię i nazwisko, a także adres tego 

człowieka: 

Vincenzo Medoro 

Pawton St.13, Winxbrig 

Był również zamieszczony krótki komentarz: gdyby inne środki zawiodły. Gdyby 

inne środki zawiodły? Komentarz ten wielokrotnie jeszcze rozbrzmiewał mi w 

głowie, nie mogąc do końca sobie go wyjaśnić. Co miałoby zawieść? I czy ma to 

jakiś związek z przypadkiem Darrena Wardesa? Wiedziałem, że zostało mało czasu, 

sytuacja coraz bardziej się komplikuje, a rozwiązanie tych dziwnych wydarzeń było 

jeszcze dalekie. 

Nie byłem w stanie zasnąć, ciągle odtwarzałem nagrania z sesji i czytałem 

wszelkie notatki doktora. W końcu siedziałem i trzymając karteczkę z adresem, 

wpatrywałem się w nazwisko tajemniczego człowieka, który miałby być ostatnią 

deską ratunku. Skoro tak uważał Morgan, pomyślałem, że należy skorzystać z 

pomocy tego człowieka. Dlatego też następnego dnia postanowiłem odwiedzić 

niejakiego Vincenza Medoro, mimo iż nie miałem żadnego pojęcia co to za człowiek, 

ani czym się zajmuje. 

Pan Medoro mieszkał w dość spokojnej dzielnicy, w niewielkim domku, z dala 

od ulicy. Na miejsce dotarłem około godziny jedenastej. Zapukałem, po czym po 

chwili otworzył mi mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu pięciu lat, może trochę 

więcej, wysoki, Włoch, na co wskazywało jego nazwisko. Wyglądał na bardzo 

zaskoczonego, dlatego przywitałem się i wspomniałem o doktorze Morganie: 

- Dzień dobry. Pan Vincenzo Medoro? 

- Tak. O co chodzi? 

- Nazywam się Benjamin Lynes i jestem dziennikarzem. Znalazłem pański adres w 

notatkach doktora Morgana. 

- Proszę wejść. - powiedział, jakby domyślał się co się stało. 

Zaprosił mnie do środka. Wnętrze domu nieco przerażało i wywoływało lekki strach. 

Mianowicie, na ścianach wisiały afrykańskie maski, rytualne włócznie i obrazy, 

przedstawiające sceny, niczym z jakiegoś horroru, a na półkach zaś, inne rytualne 

przedmioty związane z wieloma kultami świata. Niemałe wrażenie robił też ogromny 

księgozbiór, który zajmował znaczną część oraz posążki różnych bóstw. Wprowadził 

mnie do salonu, gdzie znajdowała biblioteczka się sofa i okrągły stolik, a przy nim 

mieściły się dwa krzesła wykonane w barokowym stylu. Na przeciwko stolika 

mieściło się duże okno, które, mimo rodzącego się jeszcze dnia, było zasłonięte. 

Usiedliśmy przy stoliku, Medoro podał kawę. Po krótkiej ciszy powiedziałem: 

- Doktor Morgan nie żyje. Został zamordowany dwa dni temu. Przy pańskim adresie 

widniał komentarz: gdyby inne środki zawiodły. W Dunwers mieszka Darren Wardes, 

człowiek, który cierpi na dziwną przypadłość, a którą doktor Morgan chciał wyjaśnić. 

Przeczytałem jego notatki na jego temat, z których można wnioskować, że został 

opętany przez jakąś nieznaną siłę. 

- Znam Darrena Wardesa. Jest opętany? - zapytał nieco zdziwiony. 

- Tak. Przynajmniej tak sądził doktor. 

- Czy doktor Morgan wspominał, co to za siła może być? 

- Na jednym z nagrań, podczas przeprowadzanej sesji, gdy doktor zapytał Wardesa 

kim jest, ten odpowiedział, że jest Albrechtem Dunnewerem. 

- Dunnewerem? - przestraszył się - Jeśli to prawda, to... 

- To? - powiedziałem, chcąc zmusić Medoro do dokończenia. 

- Wie pa, kim był Albrecht Dunnewer? 

- Z tego co się orientuję, miał być naukowcem, który mieszkał w Dunwers. 

- Naukowcem? - powiedział, podnosząc głos - On był czarnoksiężnikiem, jednym z 

najpotężniejszych jaki stąpał po ziemi, który praktykował sztuki tajemne tak jak jego 

przodkowie. Był tak szalony, że jego zwolennicy sami mieli już go dość. Postanowili, 

więc uknuć przeciw niemu spisek. Celowo wysłali go do zakładu psychiatrycznego, 

żeby móc się go potem pozbyć. Kto będzie się interesował chorym psychicznie 

człowiekiem. 

- Przecież Dunnewer popełnił samobójstwo. Tak wynika z dokumentów. 

- Nie. Nie popełnił samobójstwa. Zamordowali go. Chcieli go powstrzymać przed 

czymś, co planował uczynić. 

- Zdradzili go jego właśni ludzie? - zapytałem, niedowierzając. 

- Nie do końca. Sprawa ta nie jest do końca jasna i zrozumiała. I prawdopodobnie 

nigdy się już nie dowiemy jak było naprawdę. 

- Czyli wszystko, to jest kłamstwem? Celowo wymyślili te wszystkie historie? 

- W pewnym momencie Dunnewer poszedł o jeden krok za daleko. Stał się 

niewygodny dla pewnych ludzi. Ktoś specjalnie spreparował dokumenty. Ingerowali 

nawet w prasę. Robili wszystko, aby odwrócić uwagę od prawdziwej sprawy. Chcieli 

się pozbyć Dunnewera. 

- Komu, by zależało na jego śmierci? 

- Tego nie wiem. Wiem jednak, że Dunnewer chciał wyjechać z miasta, bo wiedział, 

że coś mu zagrażało. Dunnewer został zamordowany. Zrobili to, bo chcieli udaremnić 

jego plany. Chcieli powstrzymać go przed dokonaniem wielkiej zbrodni. 

- Jak to zrobili? - zapytałem z zaciekawieniem. 

- Otruli go, gdy ten przebywał już w zakładzie psychiatrycznym. Celowo go tam 

wysłali. Aby zatuszować morderstwo wymyślili bajeczkę o samobójstwie. Dunnewer 

przed swoją śmiercią przygotował pewien plan, dzięki któremu mógłby powrócić i 

dokończyć dzieła. Wiedział, że jego czas się kończy, musiał wymyślić coś, co 

pomogłoby mu przetrwać i powrócić w odpowiednim czasie i zakończyć to, co 

zaczął. Dlatego posłużył się zapewne starożytną magią, której poświęcił większość 

swojego życia. Proszę mi powiedzieć, był pan u pana Wardesa? 

- Tak. Miałem okazję towarzyszyć doktorowi Morganowi. 

- Czy widział pan jakieś dzienniki, księgę? 

- Chyba tak. - powiedziałem, starając sobie coś przypomnieć - Pamiętam jak doktor 

Morgan przeglądał jakiś manuskrypt. Proszę mi powiedzieć, co łączy Dunnewera i 

Wardesa? 

- Co ich łączy? Haha. - zaśmiał się ironicznie - Co ich łączy? Darren August Wardes 

był, jest i pozostanie, potomkiem jednego z najpotężniejszych czarnoksiężników 

współczesnego świata. Jest potomkiem samego Albrechta Baltazara Dunnewera. 

- To niemożliwe. 

- A jednak! Wszystko na to wskazuje. 

- Skąd pan zna pana Wardesa i Dunnewera? - nabrałem drobnych podejrzeń. 

- Ponieważ zajmuję się magią, okultyzmem oraz wierzeniami dawnych kultur od 

wielu lat, Darren Wardes przyszedł pewnego dnia, abym wytłumaczył mu kilka 

rzeczy dotyczących pewnej starożytnej kultury. W pewnym momencie zapytał, czy 

istnieje jakiś rodzaj magii, który byłby wstanie otworzyć wrota do innego świata. 

Pytanie to bardzo mnie zaniepokoiło i zdenerwowało, dlatego wyrzuciłem go z 

mojego domu i kazałem nigdy nie wracać. Tylko jeszcze jedna osoba w historii 

chciała posiąść taką wiedzę. Był to Albrecht Dunnewer. Wiedzę na temat tego 

człowieka posiadam z dziennika, który był prowadzony potajemnie przez jednego ze 

zwolenników Dunnewera. Można powiedzieć, że człowiek ten był jego prawą ręką. 

On jedyny pisał o Dunnewerze takim jaki był naprawdę. Więź pozostała. Wzywał go, 

wołał i czekał na niego. Teraz widzisz jak potężna jest moc Dunnewera. Czekał na 

odpowiedni moment, aż pojawi się odpowiedni potomek, który pomoże mu 

dokończyć plugawego dzieła. 

- W takim razie w jaki sposób udało mu się wrócić? 

- Posłużył się starą i potężną magia. Najstarszą, która nie pochodzi stąd i, która 

przetrwała eony. Dunnewer z pewnością rzucił jakiś urok na swoje dzienniki i 

możliwe, że na księgę. Jakaś cząstka Dunnewera przetrwała do dziś i nadal działa. 

Wiedział, że więź przetrwała, a ponieważ Wardes jest jego, którymś z kolei 

potomkiem, będzie mógł łatwiej kontrolować go i wpływać na niego. Jednym ze 

sposobów na wskrzeszenie jest wytworzenie z martwego ciała tak zwanych soli 

esencjonalnych, za pomocą których można wytworzyć w pewnym sensie nowe ciało. 

Wskrzeszanie zmarłych z soli esencjonalnych nie jest doskonałe. Wskrzeszony nie 

dostaje tak naprawdę prawdziwego ciała, a jest jedynie zmaterializowanym duchem. 

Dlatego Dunnewer najpierw będzie musiał przejść coś w rodzaju przemienienia, co 

nada mu nowe ciało, a dopiero potem będzie w stanie otworzyć wrota do tego świata. 

- Nadal nic z tego nie rozumiem. 

- Dunnewer nie popełnił samobójstwa, lecz został zamordowany, a dokładnie otruty. 

Widzisz, wskrzeszanie za pomocą soli esencjonalnych jest niedoskonałe, gdyż nie 

można go przeprowadzić, gdy ciało jest zniszczone. Dunnewer wszystko doskonale 

zaplanował. Wiedział, że ktoś poluje na jego życie i chce mu pokrzyżować plany. 

Dlatego Dunnewer nie mógł się podpalić, gdyż to uniemożliwiłoby mu powrót. Ktoś 

celowo wymyślił bajeczkę o jego samobójstwie. Wardes na pewno znał ten fakt, 

szukając skrzyni z ciałem Dunnewera. A może raczej to Dunnewer mu powiedział. 

Kto wie. Dunnewer to podstępny człowiek, który raczej nie podporządkowałby się i z 

pewnością opętał Wardesa. Tylko w taki sposób mógłby przetrwać w fizycznym 

świecie i dokończyć swój plan. 

- Co teraz? 

- Dunnewer pragnie zemsty i dokończenia swojego dzieła. Jeśli rzeczywiście 

powrócił, świat jest skazany na ogromne męki. 

- Co można zrobić? 

- Nie możemy dopuścić do tego, aby przeprowadził rytuał, który otworzy wrota do 

tego świata. Przyjdzie taki moment, że będzie trzeba stanąć twarzą w twarz z, nim 

samym. Trzeba go unicestwić raz na zawsze. 

- Jak? 

- Sam będzie zbyt słaby, dlatego potrzebuje cudzego ciała. Jest jak pasożyt. Ale, aby 

dokończyć rytuał, będzie musiał opuścić zamieszkałe ciało i zrobić to osobiście. 

Wtedy i tylko, wtedy, w tej krótkiej chwili będzie możliwość unicestwienia go. Aby 

to zrobić, ktoś musi wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie nad jego wizerunkiem i 

spalić. 

- To wystarczy? 

- Tak. Spłonie tak jak płonąć będzie jego wizerunek. To go zniszczy raz na zawsze. 

- A co z Wardesem? 

- Obawiam się, że jemu już nie można pomóc. Gdy Dunnewer opuści jego ciało, dla 

Wardesa może już nie być ratunku. Zbyt wiele energii wyssał z niego Dunnewer. To, 

co chce wezwać, będzie wymagało złożenia ofiary i przypuszczam, że będzie nią 

właśnie Wardes. Nie wiem jakie mogą być skutki działania tak potężnej magii na 

Wardesa, dlatego nie możemy ryzykować. Tym bardziej, że jest potomkiem 

najpotężniejszego czarnoksiężnika XIX wieku. 

- To znaczy, że Wardes musi umrzeć? 

- Tak. Musi umrzeć. Obaj muszą. Tylko w taki sposób powstrzymamy potężne zło, 

które pragnie opanować Ziemię. I ty będziesz musiał tego dokonać. 

- Ja? 

- Takie jest twoje przeznaczenie. 

- Nie. Nie zrobię tego. - stanowczo odmówiłem. 

- Będziesz musiał. Nie ma innej możliwości. - po chwili powiedział - Wykorzystam 

korzeń mandragory jako lalkę stanowiącą wizerunek Dunnewera, który zaklnę 

odpowiednimi zaklęciami. Gdy będziesz odpowiednio blisko Dunnewera, wypowiesz 

odpowiednie zaklęcie, które napiszę, a następnie spalisz lalkę. Gdy ty będziesz 

próbował go unicestwić, Dunnewer z pewnością będzie chciał cię unieszkodliwić 

swoją mocą, dlatego weź ten amulet – wziął jakiś amulet z szuflady w komody, która 

stała niedaleko i podał mi go – w pewnym stopniu osłabi on działanie zaklęć 

Dunnewera bądź, jednak ostrożny. Macki ciemności czekają na odpowiedni moment, 

aby tylko zaatakować. 

- To nieprawdopodobne. Przyjechałem do Dunwers, aby poznać tajemnicę tego 

miasta, a zostałem wplątany w to wszystko. 

- Najwyraźniej takie jest twoje przeznaczenie. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie 

mamy zbyt wiele czasu. Musimy się spieszyć. Trzeba zakończyć to, co rozpoczęto 

wiele lat temu. Raz na zawsze trzeba zamknąć drogę złu. 

- A co zrobimy, jak będzie już po wszystkim? 

- Ważne jest, aby sprawa ta nigdy nie ujrzała światła dziennego. Trzeba pozbyć się 

wszelkich dowodów i śladów tych wydarzeń. 

- Ale... 

- Żadnego „ale”. To nie może zostać ujawnione. Rozumiesz! Nie może. Nigdy. 

Spalisz wszystko, nawet dzienniki i księgę. Trzeba będzie wymazać Darrena Wardesa 

z pamięci. Wszyscy muszą o, nim zapomnieć, tak jak o Dunnewerze. Jeśli będzie 

trzeba, spal cały dom. Tak będzie najlepiej. 

- Zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim. Tak łatwo powiedzieć. 

- Musimy to zrobić. Nie mamy wyboru. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich. 

Zapadła na moment cisza. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem od Vincenza 

Medoro. Świat jest w niebezpieczeństwie? Chce otworzyć jakieś wrota do tego 

świata? Myślałem z początku, że to jakiś sen, koszmar, ale teraz jestem w pełni 

świadomy, że była to rzeczywistość. 

- Przyjdź jutro. - powiedział - Jego lalka będzie gotowa. Pouczę cię także co do 

zaklęcia, które odmówisz nad nią. To jedyny sposób, aby go powstrzymać. Pamiętaj 

także, że musisz to zrobić, zanim przybierze on nową formę, gdyż, wtedy nic go nie 

powstrzyma. Spróbuję również ustalić, kiedy mógłby odprawić swój rytuał. Losy 

całego świata są w twoich rękach. 

Po tej rozmowie opuściłem dom Vincenza Medoro i wróciłem do hotelu. Nigdy nie 

myślałem, że przyjdzie mi zmierzyć się z taka sytuacją. Gdy siedziałem w 

hotelowym pokoju i przeglądałem jeszcze raz i ostatni, notatki doktora Morgana, 

zadzwonił telefon. Był to numer pani Wardes. Z początku czułem lęk przed 

odebraniem tego połączenia, ale, ponieważ była to sprawa wielkiej wagi, która 

dotyczyła Darrena Wardesa, musiałem odebrać. Niestety, usłyszałem to, czego nie 

chciałem usłyszeć: 

- Panie Lynes! - powiedziała bardzo zdenerwowana – Mój syn, Darren, zniknął. 

- Jak to zniknął? - zapytałem. 

- Od wczoraj zaczął się dziwnie zachowywać, słyszałam dobywające się z góry jakieś 

trzaskanie. Gdy dziś udałam się na strych i weszłam do otwartego do oścież pokoju, 

który do tej pory był zamknięty, Darrena w, nim nie było. Powiedział pan, że mam 

zadzwonić, jeśli opuściłby dom. 

- Tak. Dziękuję za informację. Już do pani jadę. Proszę niczego nie ruszać z pokoju 

Darrena. 

Wiadomość ta nie była dobra. Oznaczałoby to, że Dunnewer w ciele Darrena począł 

czynić przygotowania do swojego rytuału. Jeśli Medoro nie określi w porę czasu 

odprawienia rytuału, może być za późno na powstrzymanie Dunnewera. 

Do domostwa Wardesów jechałem tak szybko, jak tylko było to możliwe. Przed 

domem czekała już na mnie pani Wardes. Powiedziałem jedynie, aby zaprowadziła 

mnie na strych. Teraz, tajemne królestwo Darrena Wardesa nie stanowiło już 

tajemnicy. Podczas badań prowadzonych przez doktora Morgana, któremu 

towarzyszyłem, gdy tylko mogłem, pokój na strychu był zamknięty na klucz. Dlatego 

też, Darren był zmuszony zamieszkać w swoim dawnym pokoju. Jedyne co zabrał ze 

sobą ze strychu to dzienniki i manuskrypt. Dzięki temu, doktor Morgan mógł 

zapoznać się z ich treścią. Była to, wtedy jedyna taka okazja. Teraz cały tajemniczy 

pokój stał otworem. Do pokoju wszedłem ostrożnie, rozglądając się na wszystkie 

strony. Było nic innego jak niewielkie laboratorium wyposażone w aparaturę 

chemiczną. Znajdował się tam również dość pokaźny księgozbiór. Większość z ksiąg 

dotyczyła magii i mitologii, czym Darren Wardes zajmował się ostatnimi czasy. 

Jednak nie to przykuwało największą uwagę. Mianowicie, ściany były pokryte 

kartkami z jakimiś notatkami, wśród, których znajdowały się tajemnicze rysunki i 

wykresy. Na podłodze można było dostrzec niestarannie wytarty krąg, na którym 

wypisany był jakiś ledwo widoczny tekst oraz trójkąt, który mieścił się jakieś trzy 

kroki od kręgu. Co najdziwniejsze, w środku trójkąta można było zobaczyć dość 

duży fragment popalonych desek. Sufit zaś, pokryty był schematami konstelacji 

gwiazd, głównie Oriona, Syriusza, Andromedy oraz Wielkiej Niedźwiedzicy. 

Niestety, nie znalazłem w tym pokoju nic, co zdradzałoby miejsce, w, które udał się 

Wardes oraz jaki jest jego plan. 

Po tym jak zakończyłem rewizję pokoju Darrena, postanowiłem w miarę 

przyzwoity sposób wyjaśnić pani Wardes sytuację jaka nastąpiła. Łatwo można się 

domyśleć jaki przyniosło to skutek. Matka Darrena Wardesa z początku nie wierzyła 

w żadne moje słowo, ale po pewnym czasie wszystko zaczynało nabierać dla niej 

jakiegoś sensu. Po około dwugodzinnej rozmowie na temat przypadku Wardesa, pani 

Christine nie kryła łez. W pewnym momencie, widziałem, że była już tym wszystkim 

zmęczona i bardzo to wszystko przeżywała, dlatego też postanowiłem, że wrócę do 

hotelu i dam tej kobiecie czas, aby mogła wszystko przemyśleć i nieco się uspokoić.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×