Przejdź do komentarzyNauczyciel ma zawsze rację! (cz.1)
Tekst 12 z 108 ze zbioru: Pozostało w pamięci
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2014-12-07
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3164

Skończył się rok szkolny, minęły wakacje. Znowu trzeba było wrócić do szkoły.

Ledwie minęła pierwsza lekcja geografii, a już w kolejnym tygodniu, na następnej godzinie odczuliśmy na własnej skórze, co oznacza stare powiedzenie: „Punkt 1. Szef ma zawsze rację. Punkt 2. Jeżeli szef nie ma racji, patrz punkt 1”. Powiedzenie oparte na wielusetletnim doświadczeniu poprzednich pokoleń, sprawdzalne tak w życiu dorosłym jak i wcześniejszym, dziecięcym. W tym również szkolnym, z tym, że wtedy szefem był nauczyciel.

Geografka na tej pierwszej godzinie zadała nam do domu powtórzenie wiadomości z klasy czwartej. Po tygodniu wywołała do odpowiedzi koleżankę i kolegę. Zadała im pierwsze pytanie, drugie, kolejne. Nic, cisza. Żadnej odpowiedzi ze strony pytanych.

Słuchałem ja, słuchali i inni. Lubiłem geografię, zawsze miałem z tego przedmiotu dobre oceny, ale tym razem nie znałem odpowiedzi. Ki diabeł? Kompletnie nie wiedziałem, o co nauczycielka ich pyta. Spojrzałem na kolegę Jarka, równie dobrego z geografii jak ja. Wzruszył milcząco ramionami. Też nie wiedział. Na innych nie musiałem już patrzeć.

W tym momencie ktoś się wreszcie odezwał:

– Pani profesor, ale tego chyba jeszcze nie mieliśmy. Mieliśmy powtórzyć materiał z poprzedniego roku.

– Jak to, nie mieliście? Co ty za bajki chłopcze opowiadasz? Zadałam wam do domu pierwszą lekcję z nowego roku. Mieliście przeczytać z podręcznika.

Dopiero teraz mnie olśniło. Szybko otworzyłem nową książkę do geografii, zerknąłem na pierwszy temat. Oczywiście, nauczycielka pyta z nowego materiału! Nie zdążyłem się odezwać, gdyż inni byli szybsi:

– Ależ my tego jeszcze nie mieliśmy!

– Mieliśmy zadane powtórzenie z poprzedniego roku!

– Tego jeszcze nie było!

W kakofonii wzajemnych przekrzykiwań trudno było nawet zrozumieć, co kto próbował udowadniać. Zdenerwowana geografka próbowała uciszyć klasę, ale jej machanie rękami nie skutkowało. To ją tylko rozsierdziło:

– Cisza! Cicho! Nie kłamcie. Pamiętam dobrze, co wam zadałam. Na pierwszej lekcji zapowiedziałam, że będę pytała z nowego tematu.

Nie uspokoiła klasy. Jak mogła ją uciszyć, jeżeli mieliśmy w domu tylko powtórzyć?!

– Tak nie było!

– Mieliśmy zadane z poprzedniego roku!

– Pani profesor, naprawdę!

– Ach tak? Dalej kłamiecie?! Umówiliście się? Myślicie, że wam się uda? Wakacje się skończyły!

– Ależ, pani profesor...

– Żadne ale. Wy siadajcie. Dwója i dwója.5) Do odpowiedzi przyjdą Lipińska i Górecki.

– Pani profesor, naprawdę nie mieliśmy nowego zadane. Ja też powtórzyłam z tamtego roku – nasza koleżanka Marysia zdobyła się na odwagę. – Mogę odpowiadać z tego, co pani zadała do domu.

– Zadałam nowy temat! Nie umiesz? Dwa. A ty? Przygotowany jesteś? – zwróciła się do kolegi Janusza, który podniósł się już wcześniej, ale dalej stał przy ławce.

– Tak jak Marysia, pani profesor. Ze starego materiału, który pani zada...

– Zadałam nową lekcję!

– Ale...

– Żadne ale. Koniec. Siadaj. Dwa!

Geografka wyglądała jak burza gradowa. Zaczęła pytać wszystkich po kolei, ławkami. Po sali roznosiło się tylko – Idzik. Umiesz? Nie? Dwa. Rutkowska? Też nie? Dwa. Czapiewska. Ty też się umówiłaś? No proszę, a taka porządna uczennica. Dwa. Może Baron odpowie? Nie? Dwója.

W kolejności i ja zostałem wywołany do odpowiedzi. Po mojej negatywnej odpowiedzi, geografka aż trzasnęła liniałem o blat biurka – I ty też?! Od kiedy to nie lubisz geografii, co?! A może chociaż Demange się przygotował?

Jarek szybko się podniósł i wydukał:

– Pani profesor, nie mieliśmy zadane nowe...

– Siadaj! Pała. Czy ktoś się przygotował? Ręka w górę. Nikt? A więc jednak. Zmowa? Pozostali w takim razie także dostają niedostatecznie. Cała klasa! Oduczę was zmowy i kłamstwa! Wszyscy wystąp i pod tablicę. W dwóch rzędach!

Ledwie się ustawiliśmy, usłyszeliśmy komendę – Lewe ręce do przodu!

W dłoni geografki znowu pojawiła się zabójcza broń – pięćdziesięciocentymetrowy drewniany liniał, z twardym plastikiem wzdłuż krawędzi. Lekko struchlałem. Znaliśmy ten „argument siły”, niejeden z nas już wcześniej zapoznał się z nim. Uderzenie jego płaską częścią w dłoń porządnie piekło delikwenta.

Nauczycielka podeszła do pierwszego delikwenta, zamachnęła się i energicznie kantem liniału uderzyła w jego dłoń. Przenikliwe – Auu!!! – zmroziło nas wszystkich. Struchleliśmy. Kantem! Kantem uderzyła, nie na płask!

Kolejne biedaczyska, stojące w szeregu, nie miały czasu na zbyt długie rozmyślania. Powietrze zaczęły przecinać, następujące po sobie jak staccato, głośne okrzyki bólu – Auu! Auu! Auu! – Tylko po wysokości tonu cierpiętniczych wrzasków rozróżniałem, kiedy przyszła pora na kolegę, a kiedy na koleżankę. Niektóre z nich od razu zaniosły się szlochem.

I mnie nie było dane dużo czasu na wsłuchiwanie się w jęki poprzedników. – Auu!!! – wwiercił się w czaszkę mój własny wrzask, spowodowany przenikliwym bólem, który przeszył delikatną, dziecięcą rączkę. Moją rączkę! Jakby rozżarzony do czerwoności pręt, a nie zwykły liniał, zetknął się przed chwilą z jej skórą. Momentalnie na wewnętrznej powierzchni dłoni pojawiła się gruba, czerwona pręga, pulsująca gorącem i bólem. Próbowałem drugą dłonią utulić lewicę, przez masowanie zmniejszyć jej gwałtownie zwiększone odczuwanie najmniejszego dotknięcia jako tortury. Nic nie pomagało. Ale boli!!!

Przez wrzaski zmieszane ze szlochami, wydobywające się z ust własnych i pozostałych uczniów, zamroczony cierpieniem przenikającym całe jestestwo, ledwie przebiło się do moich uszu kolejne polecenie:

– Prawe ręce do przodu!

Coo?! Jeszcze?! Za co?! O matko!

Powietrze ponownie zaczęły przeszywać gwałtowne okrzyki bólu. Jeszcze lewa ręka mi pulsowała i tętniła gorącem przemieszanym z ostrym pieczeniem, a już prawica swoją nagle nadeszłą bolesnością wytłumiła czucie w poprzedniczce. – Ajaj! – mimowolnie wyrwał mi się cierpiętniczy wrzask, mimo próby jego powstrzymania.

Krzyki następnych w kolejce nieszczęśników ledwie do mnie docierały. Cały byłem wypełniony bólem. Ich cierpienia nie odczuwałem, tylko własne. Czy to już koniec?! Koniec tortur?! Niech ta egzekucja wreszcie się zakończy!

Mimo przeszywającego ręce bolesnego pulsowania, zachowałem resztkę świadomości. Trwożliwie obserwowałem narzędzie w ręku geografki, które, jak przysłowiowy nóż, zamiast być używane zgodnie z przeznaczeniem stało się przyczyną naszej niewysłowionej fizycznej udręki. Koniec, czy nie?! Mieliśmy przecież jeszcze tyle innych, delikatnych i wyjątkowo czułych na uderzenia miejsc na swoim ciele. Bardzo czułych, które na pewno nie chciały spotkać się z tym morderczym liniałem...

– Wracajcie na miejsca! – to jedno polecenie geografki, które usłyszałem mimo głośnego szlochu koleżanek, zadziałało jak balsam! Jakby nagle przestał rwać bolący ząb. Wreszcie! Koniec! Nie będzie więcej!

Liniał z plaskiem wrócił na przynależne mu miejsce na nauczycielskim biurku. Profesorka otarła ściekający jej z czoła kroplami pot, powoli uspokajała się. Zmęczyła się? To co my mieliśmy mówić?! Od razu mogę się z nią zamienić miejscami!

– To was oduczy kłamstwa! Na całe życie zapamiętacie, czym kończy się próba oszukania nauczyciela!

Oduczy kłamstwa?! Czy ktoś kłamał?! To skrajna niesprawiedliwość!

Pozostała część lekcji upłynęła nam na nieudolnych próbach zmniejszenia bólu dłoni. Nikt nawet nie próbował udawać, że słucha co mówi nauczycielka. Jej omawianie nowego tematu i tak było zagłuszane głośnym pochlipywaniem dziewczyn.

Dzwonek! Do domu! Na szczęście to była ostatnia lekcja...

  Spis treści zbioru
Komentarze (12)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
To niemal horror. Pamiętam, że podobne środki wychowawcze były stosowane w mojej szkole podstawowej, ale w średniej na pewno nie. A o tym, że była to szkoła średnia, domyślam się z użytych słów "profesor".
Natomiast historyjka o tym, że szef ma zawsze rację, przypomniała mi zdarzenie z mojej pracy. Przypadło mi kiedyś w udziale jako zapchajdziurze egzaminowanie pewnej grupy osób z określonej partii materiału. Muszę jednak zaznaczyć, że zajęć z tą grupą nie prowadziłem, a ponadto chcę podkreślić, że wszyscy egzaminowani byli absolwentami wyższych uczelni. Pytania sformułowałem na podstawie tematyki zajęć, jaka podlegała egzaminowi. A że grupa liczyła około 20 osób, a czasu na egzamin było niewiele, postanowiłem egzamin przeprowadzić metodą seminaryjną. Zadałem pierwsze pytanie i poprosiłem o odpowiedź trzy kolejne osoby. Nikt nie odpowiedział. Zapytałem wówczas, czy ktoś z egzaminowanych potrafi odpowiedzieć. Nie zgłosił się nikt. Wszyscy otrzymali więc po pale. Podobnie było z odpowiedzią na drugie pytanie. Wszyscy mieli więc już po dwie dwóje. Uznałem, że zadawanie kolejnych pytań nie ma sensu. Średnia ocen z egzaminu wyniosła więc 2,00. Był to najszybszy egzamin, jaki kiedykolwiek przeprowadzałem. Ale za to już nigdy nie byłem wyznaczany do przeprowadzania egzaminu w systemie awaryjnym.

A teraz wracam do tekstu. Zauważyłem trochę potknięć interpunkcyjnych. Zbędne są przecinki przed: że (w wyrażeniu: z tym, że), równie dobrego, nie mieliście, z twardym, spowodowany, zachowałem. Brakuje natomiast przecinków przed: stało się, co mówi.
Nie podoba mi się też niemal sąsiedzkie użycie słowa: delikwenta (dzielą je tylko cztery wyrazy).
avatar
Dzięki za wyłapanie miejsc do poprawienia w tekście.

Co do treści - to było w szkole podstawowej. Zwrot "pani profesor" wprowadził w błąd... U mnie w dwóch ostatnich latach podstawówki zwracano się chyba "pani profesor". Nie jestem jednak tego pewien. Jednak słusznie zwróciłeś, Janko, uwagę na ten zwrot. Było to w niższej klasie, o ile dobrze pamiętam - piątej. Zmieniam więc na właściwe: "proszę pani".
avatar
PS. Janko, pewnie egzaminowani przez Ciebie byli po prostu nieśmiali, nikt z nich nie chciał się wyrywać jako pierwszy z prawidłową odpowiedzią ;)
avatar
Także zwróciłam uwagę, jak Janko, na "panią profesor".

I ja doświadczyłam "przyjemności" bicia linijką, ale tylko raz i w szkole podstawowej. Mieliśmy też matematyczkę, która rzucała w uczniów kluczami.

:)
avatar
Piórko, dziewczynki zawsze miały lepiej... jak coś się stało, to wpierw szukało się wśród chłopaków. Wiadomo, chłopaki to psotniki, a dziewczynki "rączki w małdrzyk i niewinne oczęta" ... ;)
avatar
Ojej, takie miałeś koleżanki? To tylko współczuć ;-)

Ze mną było inaczej, oberwałam linijką tylko jeden raz, ale za to za nieswoją winę. Mieliśmy takiego klasowego macho, który chętnie rozrabiał, ale przyznać się do tego i jeszcze przeprosić, to nie on. Zwykły tchórz. Byłam wtedy przewodniczącą klasy, a pani zagroziła, że wszyscy oberwą, jak nie przyzna się winowajca, więc wzięłam winę tchórza na siebie, bo czułam się odpowiedzialna za wszystkich. Myślisz że mi podziękował i przeprosił? A gdzie tam, uważał, że to normalne, kiedy dziewczyna bierze na siebie jego winy.
avatar
Piórko, są dziewczynki i "dziewczynki", są macho i "macho".
Nie musisz współczuć mi tych dziewczynek.
Nie rozdzieram szat z takich powodów. Po prostu życie. I takie je biorę, ze wszystkim odcieniami barw, od złocistości do szarości. Ideały są tylko w głowie.
avatar
To jest w pewnym sensie paradox diabła,ponieważ mój ojciec,ktory sam twierdził,że taka kara pomaga w wychowaniu,krytykował takie nauczycielki-wariatki etc.Ale dziś wiem,z czego to wynikało-z tego,że po pierwsze-nienawidził,kiedy jego uczyłaby kobieta,bo to oznaczałoby,ze nad nim góruje,a po drugie,to ja mu przyznaję racje,poniekąd jak możebić kobieta?
avatar
Wiesz,miałam kiedyś znajomą,która zaczynała prawie każde zdanie od słowa -OBY,i to dało mi do myślenia-oby tak było,oby mu to wyszło na dobre,albo na złe,i przytakiwała temu,z którym sie zgadzała.
I tyle a do tego DAJ CI BOŻE.pOZOSTAJE STWIERDZIĆ,ŻE BÓG JEST WIELKI.
avatar
Aha i dodam,że jej osobista ochota na chrystianizacje wszystkich i osobisty PODZIW dla PASJI wzięła się z uwielbienia,no cóż,została sama poddana chrystianizacji,czyli w efekcie zakochała się tak jak chce Jezus,bo jak wiadomo,ci którzy kochają i się kims opiekują takim kobietom nie wystarczają.
avatar
A jeszcze może wspomnę o św.Magdalenie,która jednak była jedną w trzech osobach,ale Magdaleną.Niektóre kobiety chcą być taką Magdą ale osobiście doradzam inny wybór-EWA lub MARIA.
avatar
Anettulo, nie wiem, dlaczego do mojego opowiadania włączasz sprawy wiary? Nie są powiązane... chyba że czegoś nie rozumiem.
© 2010-2016 by Creative Media
×