Przejdź do komentarzyNiemcy w szafie
Tekst 13 z 23 ze zbioru: Wrocławski przeplataniec
Autor
Gatunekhistoryczne
Formaproza
Data dodania2011-07-05
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3655

WROCŁAWSKI PRZEPLATANIEC


Olgierd wracał z przychodni DOLMED, dokąd regularnie co dwa miesiące udawał się 

po nowe recepty na zażywane codziennie leki na nadciśnienie i podagrę. Z ciekawości wszedł 

do baru mieszczącego się w podziemiach poniemieckiego bunkra przy Legnickiej, obok 

którego przechodził do przystanku tramwajowego. 

– Tego baru do tej pory, chyba jakimś dziwnym trafem, nie zauważyłem - pomyślał. 

Gdy schodził w dół, wsłuchiwał się w dudniące głucho odgłosy swoich kroków 

odbijające się od betonowych ścian. 

Gdyby te ściany potrafiły mówić… 

Usiadł w owalnej sali o surowym wystroju, na wysokim stołku przy samym bufecie i 

zamówił kufel Piasta. Siedzący obok samotnie przy piwie niewysoki szpakowaty starszy pan 

w pewnej chwili popatrzył mu uważnie w oczy i podał rękę. 

– Lucjan jestem. Miło mi jest powitać nowego gościa w naszym klubie weteranów. 

– Olgierd – przedstawił się – Co to za klub weteranów? 

– Ja tylko tak żartuję. Ale z tym bunkrem, zbudowanym w czasie II wojny światowej 

przez robotników przymusowych III Rzeszy, przede wszystkim Polaków, jest związana 

niejedna ciekawa historia. 

– Niedawno na przykład przypadkiem spotkało się tutaj dwóch starszych panów, 

obecnie mieszkańców Wrocławia. Od słowa do słowa, jak to przy piwie, dogadali się. Jeden 

był żołnierzem niemieckim, obrońcą tego bunkra podczas walki o Festung Breslau, a drugi 

Polakiem z Kresów wcielonym do oddziału Armii Czerwonej, który ten bunkier zdobywał w 

maju 1945. Dlatego obydwu ciągnęło w to właśnie miejsce na wojenne wspomnienia przy 

piwie... 

– Ale jeśli zechce pan posłuchać, ja mogę opowiedzieć jedną ze swoich historii.


– Chce mi się śmiać, kiedy pomyślę, jaki byłem wtedy, w czasie wojny, głupio 

zdyscyplinowany – zaczyna swoją opowieść Lucjan. – Zostałem przymusowo wywieziony do 

Breslau, czyli do Wrocławia, do pracy w niemieckim zakładzie produkcyjnym. 

– Tuż przed okrążeniem miasta przez Rosjan otrzymałem od szefa urlop i wyjechałem 

na odpoczynek do rodzinnego Krotoszyna. Kiedy urlop mi się skończył, poczuwałem się do 

obowiązku, aby wrócić do Wrocławia, do swego zakładu pracy. 

– Pomimo tego, że trwało już oblężenie miasta i było bardzo niebezpiecznie wracać? – 

zapytał Olgierd. 

– Tak, pomimo tego, uważałem za swój obowiązek po zakończeniu urlopu stawić się 

w swoim miejscu pracy. Wyjeżdżałem na urlop, kiedy już podchodzili pod miasto Rosjanie. 

Gdy urlop mi się kończył, miasto już było całkiem przez nich okrążone. Pociągiem 

dojechałem z Krotoszyna do Oleśnicy. Pomiędzy Wrocławiem, a Oleśnicą już nie było wtedy 

połączenia. Z Oleśnicy w kierunku Wrocławia ruszyłem piechotą. Widziałem z daleka miasto 

zasnute dymem, nadlatujące nad Wrocław eskadry atakujących bombowców. Słyszałem 

detonacje bomb i pocisków, a pomimo tego szedłem tam jakby przyciągany magiczną siłą. 

– Jak to, nie czułeś, że idziesz, może na zatracenie? 

– Czułem niebezpieczeństwo, ale poczucie obowiązku było we mnie silniejsze. 

Musiałem stawić się w swoim zakładzie pracy, gdyż szef tam na mnie czekał. I co by o mnie 

pomyślał, gdybym nie wrócił z urlopu? 

– I straszne i śmieszne – skwitował Olgierd. 

– Ryzykując życiem, trafiłem na peryferie Wrocławia. Tam Rosjanie mnie zatrzymali 

i aresztowali. 

– Przecież była wojna, mogli cię przypadkowo zabić, albo rozstrzelać! – byłeś 

nierozsądny. 

– Wiem, że tak było, toteż w pewnej chwili pożałowałem tego, że wróciłem. Ale 

dopiero wtedy, gdy zdałem sobie sprawę, w jakich znalazłem się śmiertelnych tarapatach. 

Pokazywałem im papiery, tłumaczyłem, ale Rosjanie nie wierzyli, że ze mnie taki durak, 

który chce przejść przez linię frontu do miasta, gdyż kończy mu się urlop i on musi się 

zameldować w niemieckim zakładzie pracy. 

– No właśnie! Polak skierowany na roboty przymusowe, lojalny wobec niemieckiej 

firmy. To naprawdę podejrzane. 

– Niby tak. Ale to nie była chyba lojalność wobec zakładu, tylko wobec mojego szefa. 

On był człowiekiem z zasadami, prawdziwym szefem. Potrafił stworzyć taki klimat niemal 

rodzinnej więzi pomiędzy pracownikami, że psychicznie nie byłem w stanie pozbyć się 

poczucia obowiązku wobec niego. 

– A co na to Rosjanie? 

– Podejrzewali, że jestem jakimś szpiegiem i niewiele brakowało, a postawiliby pod 

ścianą i rozstrzelali. Na szczęście, jakiś pułkownik rozkazał, aby mnie tylko aresztować. 

Przetrzymali w areszcie polowym do dnia kapitulacji i dopiero wtedy puścili wolno. 

Oczywiście, po moim zakładzie pracy zostały już tylko gruzy i ani szefa, ani nikogo z 

szefostwa tam nie zastałem. 

– I co dalej się z tobą działo? Opowiadaj. 

– Teraz będzie kolejna opowieść.

O Niemcach w szafie.


Po kapitulacji Niemców 

zostałem pracownikiem polskiej brygady odgruzowującej miasto. Miałem niewiele ponad 

dziewiętnaście lat, w sam raz wiek do rozpoczęcia pracy, a po wojnie rąk do pracy wszędzie 

brakowało. 

– Naszą grupę roboczą umieszczono w hotelu robotniczym utworzonym w 

niezburzonym budynku przy obecnej ulicy Legnickiej w pobliżu dzisiejszego dworca 

kolejowego Wrocław Mikołajów oraz właśnie w pobliżu tego wielkiego, okrągłego bunkra, w 

którym teraz siedzimy. Było to chyba z miesiąc po kapitulacji Niemców, prawdopodobnie w 

czerwcu. Nikt wtedy ośmiogodzinnego czasu pracy nie przestrzegał. Pracowało się tak długo, 

dopóki nie wykonało się zaplanowanej roboty. Czasem od świtu do początku nocy. 

– Wróciliśmy wieczorem z pracy, zjedliśmy kolację i położyli się spać. W naszej sali 

spało osiem osób na łóżkach piętrowych, metalowych, jakie potem spotykałem w czasie 

swojej zasadniczej służby wojskowej. 

– Tego wieczoru nie mogłem zasnąć, chociaż byłem zmęczony jak wszyscy. Ale 

czułem jakieś wewnętrzne napięcie, które nie pozwalało mi na odejście w sen. Przez jakiś 

czas jeszcze, leżąc w łóżkach, to ten, to ów się odezwał, ale coraz rzadziej. Rozmowa, jak to 

się mówi, coraz mniej się kleiła. 

– Koledzy jeden po drugim przestawali się odzywać i zasypiali. Zapanowała cisza 

przerywana tylko chrapaniem. Ja leżałem i wsłuchiwałem się samotnie w tę ciszę. Miałem 

jakieś dziwne przeczucie, a nawet czułem niepokój, że coś wisi w powietrzu. 

– No i co? 

– Przeczucie mnie nie zmyliło. Zrozumiesz, gdy opowiem, co się potem wydarzyło. 

– Opowiadaj! 

– Nagle, a było chyba niewiele przed północą, zacząłem słyszeć jakieś szmery. 

Dobywały się jakby zza ściany za wielką drewnianą szafą, potem z samej szafy, w której 

trzymaliśmy odzież. 

– No i co, nie wystraszyłeś się? 

– Najpierw pomyślałem, że mi się przesłyszało. 

– Dalej może bym tak myślał, gdybym go nie zobaczył. 

– Kogo, czy co zobaczyłeś? 

– Drzwi szafy się otworzyły i wyszedł z nich Niemiec w mundurze, z bronią, jak mi 

się zdawało, gotową do strzału. Zamarłem ze strachu i pomyślałem sobie – Boże, spraw, żeby 

któryś z moich kolegów się nie obudził i nie wrzasnął na jego widok. 

– Czemu? 

– No, bo wtedy on by zaczął do nas strzelać i byłoby po nas. Ale to był dopiero 

początek horroru. Za nim wyskoczył drugi Niemiec, potem trzeci, czwarty, piąty... Od okna 

padała na pokój lekka poświata. Widać było ich mundury, broń, hełmy. Ustawiali się jeden 

przy drugim. Trzymali broń skierowaną w stronę naszych łóżek. Któryś po cichu wydawał 

komendy: – kom, kom! schnell, schnell! (chodź, chodź! szybciej, szybciej!). 

– No to musiałeś czuć strach! 

– Jeszcze jaki! Dziwię się, że nie dostałem wtedy zawału! 

– No i co dalej? 

– Jeszcze doszło ze dwóch, tak że razem było ich siedmiu. Jakby cała drużyna wojska. 

Nagle tak jak się pojawili, tak wszyscy znikli, wybiegając z pokoju na korytarz. Ścierpłem ze 

strachu, że za chwilę posłyszę strzały na korytarzu. Tam przecież mogli trafić na kogoś z 

naszych… 

– No i co? 

– Czekałem jeszcze trochę czasu, potem po cichu wyjrzałem na korytarz. Nigdzie nie 

było widać żywej duszy. Pobiegłem do portierni. Portier sobie spokojnie spał, jakby nic się 

nie działo. Tylko zasuwa od głównych drzwi wejściowych była odsunięta. Obudziłem 

portiera i mówię mu – dzwoń na komisariat, przed chwilą byli tu Niemcy! A on do mnie – 

Tobie się bracie chyba coś przyśniło! 

– Jak Boga kocham, mówię prawdę! Widziałem ich jak wyszli z szafy w naszym 

pokoju. 

– Ty jesteś chyba pomylony! 

– No to chodź do naszego pokoju, sprawdzimy. 

– Pobudziliśmy wszystkich i już do rana nie spaliśmy z przejęcia. Po pobieżnym 

sprawdzeniu okazało się, że z tyłu szafy w naszym pokoju było zejście do jakichś podziemi. 

Podobno podziemia te dochodziły do tego właśnie bunkra przy Legnickiej, w którym w tej 

chwili siedzimy na piwie. 

– Są tu podobno, w podziemiach bunkra, jeszcze trzy najniższe piętra, obecnie zalane 

wodą. Baliśmy się przez jakiś czas spać na naszej kwaterze. Na kilka dni nasz pokój został 

zamknięty i urzędowali w nim saperzy oraz jakieś służby wewnętrzne. Potem zamurowali to 

zejście i wróciliśmy do siebie. 

– Podobno pod całym Wrocławiem była sieć podziemnych korytarzy, którymi można 

było przemieszczać się pomiędzy dzielnicami miasta. Tych Niemców za kilka dni, czy może 

jeszcze tego samego dnia, podobno złapali polscy żołnierze. Był to jakiś pododdział 

dywersyjny. 

Gdy skończył, przysłuchująca się im bufetowa, młoda dziewczyna, dwudziestolatka, 

lub niewiele ponadto, wtrąciła się do rozmowy. 

– Mogę opowiedzieć panom, jakie ja miałam tu niedawno zdarzenie. 

– Słuchamy panią. 

– Kilka tygodni temu, weszli do tego baru pan z panią. 

– On około sześćdziesiątki, a może starszy, lecz dobrze zakonserwowany, jak to się 

mówi. Nie wyglądał na przeciętnego turystę, lecz na szacownego biznesmena. Ona dużo 

młodsza na pierwszy rzut oka, jakby była jego córką, albo asystentką. 

– Rozmawiali ze sobą po niemiecku. Ale zamówienia ona składała bezbłędnie po 

polsku. Pomyślałam wtedy, że ona jest Polką, tłumaczką. Wypili po kawie, po drinku, zjedli 

coś na zimno. On jeszcze wypił dwa piwa. W pewnej chwili zauważyłam, że wychodzą, nie 

zapłaciwszy rachunku. 

– Proszę państwa, a kto zapłaci?! – zawołałam. 

– Gdy ona mu coś po niemiecku powiedziała, on wtedy zaczął z wściekłością 

wykrzykiwać. Jakbym widziała znane z filmów miny i słyszała gesty i wrzaski Goebbelsa. Po 

chwili ona podeszła do mnie. 

– Wstyd mi, gdy powiem pani, co on wykrzykiwał – powiedziała mi, płacąc rachunek, 

tłumaczka. 

– Ciekawe, co? 

– Otóż on twierdzi, że skoro ten bunkier budowali Niemcy, a teraz służy on Polakom, 

to on jako Niemiec, przynajmniej ten jeden raz, powinien być zwolniony z obowiązku 

zapłacenia rachunku za piwo, czy kawę. 

– Chyba żartował? 

– O ile go znam, chyba nie.

  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Zupełnie dobry kawałek.
Musisz tylko uważać przy wpisywaniu tekstu, żeby Ci się linijki nie rozbiegały. To utrudnia czytanie.
avatar
Powtarzam za Poprzednikiem :) A może by tak tekst przeedytować i na nowo wstawić?
avatar
Niczego nie zmie-nia-my. Jaki poniemiecki bunkier - takie z szafy ich cyrkowe trupy.
© 2010-2016 by Creative Media
×