Przejdź do komentarzyŻorżyk
Tekst 9 z 31 ze zbioru: Opowieści z gór i lasów
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2015-10-20
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2889

To była samotna, niezamieszkana od dawna chyża. Jej okna bez szyb i drzwi wiszące na jednym zawiasie zapraszały do wejścia. Zbliżał się wieczór, więc skorzystałem z tego niemego zaproszenia i wszedłem. Na prawo od sieni była kuchnia z odrapanym piecem. W niej pod oknem stała rozchybotana ława, a na polepie walały się kawałki mebli. W drugiej izbie było trochę żelastwa i zbutwiałe sienniki na podłodze. Na poddaszu leżało stwardniałe ze starości siano. Garścią trawy zamiotłem ławę, na piecu postawiłem kocher i wyciągnąłem z plecaka moje zapasy. Wtedy przed oknem zobaczyłem młodego mężczyznę, który zapytał:

- Będziesz tu spał?

- Będę - odpowiedziałem zaskoczony.

- A ja też mogę?

- Jasne. Wchodź - odpowiedziałem.

- Jestem Żorżyk - przedstawił się wchodząc.

- Gitarzysta basowy? - rzuciłem z głupia frant.

- Skąd wiesz, że gram na gitarze? - zdziwił się.

- Nie wiem, ale twoje imię kojarzy mi się z taką balladą Młynarskiego: „Piszę do Pana, bo mi wstyd, normalnie wstyd” - zanuciłem. -  Znasz?

- Nie znam - odpowiedział i usiadł na ławie.

Był bardzo młody, miał kędzierzawe blond włosy i takąż brodę. Ta czupryna i broda tworzyły jasną aureolę dokoła jego dziecięcej twarzy.

- Gotujesz wodę na herbatę? Dasz mi? Chcesz mięty? - zapytał otwierając plecak.

- Tak - odpowiedziałem jednym słowem na wszystkie trzy pytania i podałem mu kubek.

Żorżyk zakrzątał się przy piecu i po chwili miałem w moim kubku zielonobrązową mieszaninę liści mięty i wody. Przybysz tymczasem wyjął z plecaka twaróg w słoiku i przy pomocy noża zaczął go wyjadać.

- Może chcesz chleba? - zapytałem.

- Nie, to mi wystarczy - odpowiedział. -   A może chcesz twarogu?

- Nie, to mi wystarczy - odpowiedziałem otwierając puszkę z rybami.

Tak to, od słowa do słowa rozpoczęła się nasza rozmowa. Dowiedziałem się, że Zorżyk właśnie skończył technikum elektryczne i przyjechał tu w poszukiwaniu pracy i swojego miejsca na ziemi. Pracę znalazł w pobliskim pegeerze, ale swojego miejsca na ziemi jeszcze nie. Szukał go chodząc po okolicy, zaglądając do zapomnianych przez Boga i ludzi miejsc i sypiając, gdzie popadnie. Dzisiaj dotarł tu. Przyszliśmy tą samą drogą, ale ja widziałem tylko górską łąkę, a on widział jej wszystkie trawy i kwiaty. Z dziecięcą radością wymieniał ich nazwy i opowiadał, gdzie rosły. Nie znałem tych roślin i nawet nie przypuszczałem, że takie są.

- Po co chodziłeś do technikum elektrycznego? - zapytałem. - Trzeba było iść do leśnego lub rolniczego.

- Rodzice mnie tam posłali - odpowiedział. -  Załatwili mi już nawet pracę w fabryce pralek, ale wolałem wyjechać - dokończył smutno.

Wyglądało na to, że mój rozmówca uciekł z domu. Porozmawialiśmy jeszcze trochę i poszliśmy spać: ja na siano na strych, a Żorżyk na podłogę w kuchni. Rano już go nie było, ale na pożegnanie zostawił koło mojego kubka resztę mięty.

Po około miesiącu spotkałem go na dworcu autobusowym. Obładowany wielkim plecakiem studiował tablicę odjazdów autobusów.

- Uciekł mi ostatni autobus i chyba będę musiał gdzieś przesiedzieć do rana - powiedział na powitanie.

- Możesz przenocować u mnie - zaproponowałem.

Trochę się pokrygował, ale poszedł ze mną. Chciałem go ugościć kiełbasą i piwem, ale mój gość okazał się być wegetarianinem. Z wegetariańskich potraw miałem tylko dżem, chleb i makaron. To wystarczyło. Żorżyk ugotował makaron, dodał dżemu i ciepła kolacja była gotowa. Ja jednak wolałem kiełbasę i, jak wtedy w górach, każdy z nas jadł po swojemu.

- Zamieszkam w tamtej chałupie - powiedział mój gość, kończąc swoje wykwintne danie. -  Będę sadził czosnek i hodował owce. Ziemia jest tam żyzna i wymaga tylko odchwaszczenia. W lewej części chaty będzie można trzymać owce. Trzeba tylko dorobić drzwi i pozatykać dziury przy ziemi. W części mieszkalnej trzeba tylko wstawić drzwi i okna, oraz uruchomić piec.

Sącząc piwo słuchałem, co tam „tylko trzeba” zrobić i nie wyobrażałem sobie tego drobnego miastowego wegetarianina przy takich pracach. A koszty?

- Do jesieni przystosuję chałupę do zamieszkania i posadzę czosnek. Przez zimę przygotuję obórkę, a na wiosnę sprowadzę owce - zakończył.

Nie chciałem go zrażać moją opinią na temat jego planów, więc obyło się bez dyskusji i poszliśmy spać: ja do łóżka, a on w śpiworze na podłogę, bo materaca nie chciał. Rano pożegnaliśmy się „do następnego razu”, on poszedł na dworzec, a ja do pracy.

Następny raz był dopiero wiosną. Idąc za modą kupiłem górski rower i na pierwszy wyjazd wybrałem się do odkrytej przed prawie rokiem chaty. Bolał mnie tyłek, ręce i nogi, gdy pod wieczór do niej dotarłem. Z komina wylatywał dym.

- Czyżby Żorżyk? - zapytałem sam siebie.

Jakby w odpowiedzi z chaty wybiegł szczekając mały kundel, a za nim wyszedł Żorzyk. Gospodarz uściskał mnie serdecznie, pies równie serdecznie obsikał koło mojego roweru i obydwaj zaczęli pokazywać mi swoje gospodarstwo. Drzwi chaty zostały naprawione, kuchenne okno zaszklone, a pozostałe zabite deskami. W kuchni pojawił się stół i szafka, a w piecu buzował ogień. Chata odżyła.

- Muszę szybko przygotować obórkę, bo już za tydzień będą tu owce - powiedział Żorzyk, przygotowując herbatę. - Może mi jutro pomożesz? - zapytał.

Nazajutrz, jeszcze o rosie, wyszliśmy na dwór. Szliśmy powoli pod górę, a gospodarz opowiadał o swoich planach.

- Te stare grusze i jabłonie poprzecinam i zaszczepię na nich nowe odmiany - terkotał. - Stój! - krzyknął nagle, jakby ostrzegał mnie przed wejściem na minę. - Wleziesz na urdzik karpacki!

Zamarłem. Popatrzyłem pod nogi i zobaczyłem jakieś okrągłe listki. Ominąłem je grzecznie i na wszelki wypadek puściłem Żorzyka przodem. Pochodziliśmy jeszcze trochę, obejrzeliśmy spore pólko czosnku, a potem gospodarz zapędził mnie do pracy przy komórce dla owiec. Przeżyłem ten dzień po wegetariańsku: na twarogu, naparze miętowym i sałatkach z pokrzywy i czeremszy, a nazajutrz rano ruszyłem w drogę do cywilizacji i schabowego z kapustą. Fascynował mnie ten człowiek, jego znajomość różnych urdzików i zapał w urządzaniu sobie życia na tym pustkowiu. W jego planach wszystko było proste i musiało się udać. Tworzył tu świat swoich marzeń, do którego chętnie zaglądałem, ale na stałe nie mógłbym w nim żyć.

Nie tylko ja nie mógłbym. Przekonałem się o tym najbliższej jesieni, gdy kolejny raz zawitałem do starej chaty. Podchodząc, zobaczyłem przez okno jakąś kobietę krzątającą się po kuchni. Zastanawiałem się czy wejść, gdy zza chaty wyszedł siwy mężczyzna i zapytał:

- Pan do kogo?

- Do Żorżyka. No, tego co tu mieszka - odpowiedziałem.

- Znaczy się do naszego syna? Do Cześka? Nie ma go. Poszedł do miasta sprzedawać czosnek. Jutro wróci.

- To ja już pójdę - powiedziałem zniechęcony tym powitaniem.

- Nigdzie pan nie pójdziesz. Ciemno się robi. Prześpisz pan tu, napijemy się wódki, pogadamy - powiedział mężczyzna wskazując drzwi.

W kuchni było nienormalnie jasno, bo paliły się dwie lampy naftowe i kilka świec. Mama Żorżyka zmagała się z fajerkami na piecu, starając się coś ugotować. Była kobietą z wielkomiejskiego bloku, przeniesioną nagle do świata bez prądu, gazu i bieżącej wody. Źle radziła sobie bez tych udogodnień, ale robiła co mogła. Zaprosiła mnie do stołu, na którym po chwili stanął garnek z zupą. Jedliśmy w milczeniu. Dopiero po kolacji mężczyzna nalał wódki i zagadnął:

- To mówisz pan, że nasz Czesiek to teraz jest Żorżyk. Długo się znacie?

Opowiedziałem, jak się poznaliśmy i wszystko, co o ich synu wiedziałem.

- Mało pan o nim wiesz - powiedział ojciec Żorzyka. - To był dobry chłopak i nawet do mszy służył. W technikum się zmienił. Dobrze się uczył, ale zrobił się jakiś rogaty. Nie chciał z nami gadać, tylko czytał różne nowomodne książki i brzdąkał na gitarze. Zaraz po maturze spakował plecak i wyjechał. Myśleliśmy, że za kilka dni wróci. Nie wracał i dopiero niedawno napisał, że ma tę budę i tu zostanie. No to zebraliśmy się z matką i przyjechaliśmy. Ledwo dopytaliśmy się we wsi, gdzie to jest. Szliśmy tu pół dnia.

Starszy pan dolewał wódki, rozgadywał się i stawał się coraz bardziej rozżalony. Dowiedziałem się, że Żorzyk miał siostrę, która wyjechała do Nowej Zelandii tak samo nagle, jak on w góry.

- Widzisz pan, jak to jest? - zakończył. - Mamy dwoje dzieci, ale żadnego koło siebie. Tamta jest za wodą, a ten tu. Poszli w kibinimater!

Kobieta, która do tej pory, milcząc, krzątała się koło pieca, nagle odwróciła się i powiedziała rozkazująco.

- Upiłeś się stary. Idź spać. I panu też radzę.

Pożegnałem się i poszedłem na siano. Rano zastałem gospodynię pijącą samotnie kawę. Widać było, że nic tu po mnie, wiec podziękowałem za gościnę i czym prędzej wyszedłem.

- Proszę powiedzieć Żor... Cześkowi, że tu byłem - dodałem na odchodne.

Kobieta odpowiedziała tylko skinieniem głowy.

Kilka następnych lat spędziłem pod innym niebem, ale zaraz po powrocie wybrałem się do Żorzyka. Była zima i brnąc w śniegu, cieszyłem się na gorący napar z mięty i ciepło kuchennego pieca. Niestety, chałupa przywitała mnie ciszą i otwartymi drzwiami. Na szczęście piec jeszcze się ostał. Rozpaliłem w nim, zjadłem co nieco i przedrzemałem do rana. Nazajutrz zszedłem do wsi i w tamtejszym sklepie zapytałem o Żorżyka.

- Panie, już chyba z rok jak go nie ma - usłyszałem. - To był wariat. Siedział tam sam jak palec. Schodził tu raz na miesiąc albo i nie, bo musiał owiec strzec przed wilkami. W końcu zmądrzał, sprzedał owce i gdzieś wyjechał - podobno do Australii.

Kolejny raz zabłądziłem w tamte strony następnej jesieni i zobaczyłem, że chata poszarzała i jakby skuliła się w sobie. Znowu była samotna i niezamieszkana, ale jej okna bez szyb i drzwi wiszące na jednym zawiasie już nie zapraszały do wejścia. Tylko dziwnie duże i smaczne owoce leżące pod starymi gruszami i jabłoniami świadczyły o tym, że niedawno ktoś tu gospodarował.

  Spis treści zbioru
Komentarze (11)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Bardzo ciekawie, bo życiowo; bardzo życiowo, dlatego ciekawie :)))

Serdecznie :)))
avatar
Piękna, barwna i wzruszająca opowieść. Trochę potknięć interpunkcyjnych, a szczególnie brak przecinków przed imiesłowami przymiotnikowymi współczesnymi: wchodząc, otwierając (2 razy), chodząc, wskazując. Ponadto brakuje przecinków przed: słuchałem ,kupiłem, czy wejść, co mogła. Zbędny przecinek przed: oraz.
Ale niech tam. Nie obniżam oceny.
avatar
Bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarze.
Befana: To jest życiowe, bo to jest prawda.
Janko: Dziękuje za wyrozumiałość.
avatar
Z przyjemnością przeczytałam:) Samo życie:)
avatar
Myślałem o imiesłowach przysłówkowych współczesnych, a napisałem "przymiotnikowe". Przepraszam za to przejęzyczenie.
avatar
Ale żeś mnie zatrzymał. W takiej chałupce też bym się zatrzymał. :)
avatar
Atram: Dziękuję za dobre słowo. Bardzo mi miło.
Kaska: Ta chałupka chyba jeszcze stoi i może dach na niej jeszcze jest. Mogą Ci napisać, jak tam dojść. Pozdrawiam.
avatar
Proza pisana bez żadnych udziwnień trzeźwą myślącą głową i czującym sercem - ot, i mamy czyste prawdziwe, jakże rodzime złoto najwyższej próby!

Wszystko tu gra: chronologia zdarzeń, ich kompozycja, po ludzku żywe postacie, świetne dialogi, 1-osobowe ja narratora, ten superowy Żorżyk z troską naczelną o tego urdzika, chatka bezpańska w sam raz dla strudzonych wędrowców, ojce sterane, przez własne dziateczki osierocone porzucone itd., itd., itd.

Klimatyczna, wyciszająca bardzo, pionizująca zwariowany nasz świat lektura..
avatar
Wszystko jest, jak się patrzy, lecz zabrakło jak dla mnie jednego: nazwy miejsca opisywanych zdarzeń. Gdzie to było?
avatar
Belino,dziękuję za przeczytanie mojego starego tekstu.
Wydaje mi się, ze nazwa miejscowości nie jest istotna, ale Ci odpowiem. To było w okolicach góry Hyrowa w Beskidzie Niskim.
avatar
Dla literatury faktu - u Ciebie, Marian, w przypadku tej biografii/pamiętnika - czas i miejsce opisywanych zdarzeń są fundamentalne. Świetna, prawdziwie mistrzowska proza! Szacunek!
© 2010-2016 by Creative Media
×