Przejdź do komentarzyUśmiech słonia
Tekst 3 z 4 ze zbioru: spektakl kilku małych rzeczy
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2016-07-30
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1694

Za ostatnią wieżą przebiegłem na drugą stronę, tę słoneczną, i, tuż przed wejściem do cukierni, zderzyłem z jakąś dziewczyną. Przytrzymałem ją żeby nie upadła i nie zrobiła sobie krzywdy; przez chwilę była bardzo blisko, z rumianym licem na odległość pocałunku. Postałem chwilę przed portalem, aż jej jędrna, wijąca się dupa zniknie za rogiem. Chyba nazbyt wylewnie podziękowałem za placek, który zwinnie jak dobrze nakręcona lalka, owinęła w papier jedna z mamusiek z bujną, ognistą trwałą za ladą. Skierowałem się w stronę parku. Ludzie wokół przepływali we wszystkie strony, zaprzątnięci własnymi sprawami. Niektórzy z psami na smyczy. Poczułem, że jestem wolny, mogę jeść, spać i śpiewać, kiedy przyjdzie mi na to ochota. Miałem wykąpać się w fontannie i poderwać dziewczynę. Wiedziałem, że kilka przecznic stąd jest park, bo przez kilka ostatnich miesięcy, przez `okno` celi codziennie gapiłem się w to kłębowisko zielonych szczytów ponad dachami. Z hybrydą melancholii i podniecenia w sercu stałem w przeciągu jak ten... Nie myliłem się. Po dwóch kwadransach dopadłem ławki i wyciągnąłem jak długi. Jak człowiek, któremu odjęto kulę i odzyskał swobodę. Jak ten, który za chwilę odkryje na nowo od dawna milczący śpiew i szum świata. Jak ktoś, kto poczuł całym swoim jestestwem pełnię życia i świeże powietrze. Byłem oszołomiony. Zasypiałem.


To bardzo dziwne, że znowu cię widzę, bo ostatnio, kiedy cię widziałem, byłaś martwa. Jesteśmy na Księżycu i gapimy w ogień na kominku. Fale światła syczą z podniecenia. Jest trzecia kwadra. Za nami kolejny dzień, jakiś wtorek czy czwartek, pełen złudzeń. Jesienne gwiazdy zapalają się jedna po drugiej i jarzą we framugach okna. Masz jedwabne ciało i koronkowe majtki. Wszędzie dokoła pikują komety. Jak w Aramejskiej Księdze Przeznaczenia. Ostatnia, uwikłana w niebyt kropla zmierzchu, spływa tęsknie nad ostatnimi grudkami, żegnając tę część planety, dla której przed chwilą istniała. Ziemia, jej niebieskie soki z białymi grzywami, pióropusze fal, dzień i noc, wszystko podąża ku ośnieżonym szczytom. Co za widok! Zerżnę każdą część twojego ciała, gdy tego zechcesz i odpowiednio się ułożysz.


Za rosą twojego łona zwykle szaleje jakiś gach; buduje świat z kwaterą główną między twoimi nogami, stawia mury, katarakty, przez które nie przeciśnie się żadna burza czy cień; płaci za kolacje. Ale teraz nastaje jasny, ciepły poranek; powietrze rześkie, ostre jak topór gladiatora. Za nami pierwszy tydzień, który spędziliśmy na docieraniu; przyjacielskie rozmowy i wino; miłość od pierwszego spojrzenia. Pierdoliliśmy się na potęgę. Jak wściekła szarańcza okradamy okolicę z wszelkich cnót, moralności i wstydu; drzewa z liści, mury z tynku, ptaki ze śpiewu, po czym wyskakujemy na spacer. To nasza pierwsza wędrówka. Słońce ma się ku zachodowi, apeksuje na prawej flance. Oglądam świat po latach snu, oczami noworodka. Twój uśmiech odbija się w bruku, pełza po murach starego kościoła, płynie wzdłuż bulwaru. Schodzimy z mostu i jesteśmy na trakcie do królestwa niebieskiego.Trzymasz mnie za rękę. Cóż to za dłoń. Dotyk pianistki. Niczym prąd przepływają przeze mnie nokturny, suity, fugi; drgają półsłówka i ćwierćnuty. Pierwsze źdźbła trawy jeżą się w łachach brudnego śniegu. Słońce toczy się przez rozhuśtane konary, w których brzęczą już pszczoły. Stoi nisko. Promienie prześwietlają nasze twarze i serca; zdaje się jeszcze nie dopadły gzymsów na drugim brzegu życia, gdzie króluje wieczny fałsz, rozpacz, tyrania, gdzie młodzi chłopcy wybiegają zza rogów, wymachując gazetami i pokrzykując. Jakie to ma teraz znaczenie. Świat może płonąć; niech naokoło wybuchają bomby, niech ludzie giną w płomieniach, dzieci drą się jak koty. Niech się dzieje co chce, bylebyś tylko tu była, stała w porannej mgiełce wpatrzona tymi szarokocimi oczami w przepływające kępy chmur. Wszystko jest jak film wywołany wspomnieniem z Księgi Wyjścia. Pustynne ziarnka piasku wybuchają ze szczęścia...


Zastanawiam się kim byłaś w poprzednim wcieleniu. Tym sprzed ognistego tygodnia. Skrawkiem Księżyca na czerni bezkresu wód? Tanecznym krokiem poruszasz się między snami, przechodzisz na drugą stronę ulicy, pozdrawiasz znajome twarze. Rzeka z rozwianymi włosami. Masz czarne sombrero, fiolet powiek, gorzką prawdę w sercu i wiele, wiele twarzy. Pocieszycielka zbłąkanych i obłąkanych. Mściwa suka. Twoje kroki widziano Pod Arkadami. Dopiero co wyszłaś z pracy w towarzystwie kolegów. I surfujecie na zachód, za gwiazdozbiorem Diogenesa, do ulubionej knajpki, wypić późny lunch. Z wrodzonym sprytem lawirujesz między ludzkimi szczątkami, głowa pojawia się raz na czas w szparach wolnej przestrzeni i już jesteś na schodach; szybkonoga na szczeblach wszechświata. I te rozwiane włosy, opadające na ramiona, kiedy odważnie pchasz drzwi i wchodzisz w zapętlający się mrok saloon. I siadasz przy barze; samotna kobieta nad brzegiem. Zatrzymana chwila, wpatrzona w żagle odpływającej piosenki. Pustka jak basen bez wody. A wokół zadowolone usta prześcigają się w dowcipach. Na tym świecie nie znasz człowieka. Wszyscy, zdaje się, mają cel, wiedzą po co się budzą i tak dalej. Tobie jednak najbliżej do mgławicy Księżyca. Przed sobą masz drogę na jakiś brzeg czy szczyt, chyba że właśnie spadasz w otchłań między planetami. Jak drzewo w smutnym obłoku pochyla się nad tobą czas. Znowu suniesz na koniec jakiejś ulicy. Wchodzisz w ostatnią bramę. Wszystkim nam było cholernie miło i bardzo wygodnie. Nasze mogiły odwiedzą chyba jesienne liście. Rzeka paruje jak pędząca donikąd lokomotywa.

  Spis treści zbioru
Komentarze (5)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Potrafisz bardzo interesująco tworzyć, barwny, plastyczny, intrygujący, literacki, klimat fascynacji...
avatar
Bardzo dziękuję za pochylenie się nad tekstem, który, swoją drogą, jest bardzo cenny dla autora. Cieszę się na te kilka słów, które po sobie pozostawiłeś. Wielkie dzięki!
avatar
Jak żyleta narracja ostra i tnąca bez znieczulenia, ciach! - i leżysz. Zero sentymentów, zero obciążeń.

Pierwszoosobowe "ja" nie ma żadnych złudzeń, a obraz widzianego przezeń świata przedstawionego przypomina jakieś z pogranicza jawy rozbite w kawałki, niespójne szare-bure witraże pt. zapomnij.

Piękna niepokojąca literatura piękna
avatar
Znany, ograny - i nieśmiertelny! - schemat powieściowy:

on po przejściach, ona w odwiecznej drodze ku swemu Przeznaczeniu, oboje w nieuchronnej mijance, ponieważ

każda - nawet ta najbardziej płomienna - miłość obumiera

Obrazowanie godne Tarkowskiego
avatar
Przed sobą masz drogę na szczyt, chyba że właśnie spadasz w otchłań między planetami. Jak drzewo w smutnym obłoku pochyla się nad tobą czas.

(patrz ostatnie olimpijskie frazy)
© 2010-2016 by Creative Media
×