Przejdź do komentarzyTrawa cz.1
Tekst 23 z 35 ze zbioru: Za krawędzią
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2020-01-05
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń809

John Alaister, porucznik RAF, nigdy nie przypuszczał, że można spersonifikować roślinę. I to nie jakiś rzadki okaz pieczołowicie hodowany i zadbany, ale zwykłą trawę.

Konkretnie bambus.

Od wczoraj nienawidził go. Jak najgorszego wroga, jak upierdliwego, łysego barmana z baru „Mountain House”, który wiecznie oszukiwał na kolejkach i wtykał nos w nie swoje sprawy.

Jak zołzowatą teściową, sklerotycznego teścia i kutasa – szefa w jego firmie.

Ale to była tylko trawa i John miał dawniej do niej stosunek absolutnie obojętny, choć pełno jej oglądał we własnym domu.

Jego żona Mary była miłośniczką mebli plecionych z tej rośliny i nawet ogrodzenie było nią poprzeplatane.

Takie uczucia żywił do wczoraj, ale teraz patrząc na zwłoki sierżanta Fergusona najchętniej polałby napalmem całą tę pierdoloną dżunglę.

Zamknięty w bambusowej klatce, z unieruchomioną głową, tylko usłyszał, że ktoś się zbliża.

- Poruczniku Alaister. - Angielski kapitana Kampetei Yaschito był całkiem przyzwoity. - Czy zmienił pan zdanie? Może pan tylko mówić, bo głowa jest unieruchomiona. Proszę się nie wysilać.

John zastanawiał się, po co tak ściśle go unieruchomili. Po tych cholernych żółtkach można się spodziewać wszystkiego.

- Wyjaśnię jeszcze raz poruczniku, a później moi ludzie znowu zajmą się panem. Będzie pan mówić. Im szybciej, tym lepiej dla pana i dla mnie. - Złośliwy uśmiech wypełzł mu na twarz. - Wywiad doniósł nam kim pan jest i co wiózł. Plany inwazji na Malaje. Dlatego samolot został tak strącony, aby nie eksplodował. Jest pan kurierem Połączonych Sztabów, wybitnym oficerem i specjalistą od walki w dżungli. Ale wasze szyfry są do niczego, a nasi szpiedzy działają dobrze.

John uśmiechnął się w duchu.

Wasze szyfry nie lepsze. Już dawno rozpracowaliśmy wasz „purpurowy kod”.

- Ukrył pan gdzieś plany, a ja je muszę mieć. Nie zabiję pana, ale będziesz błagał o śmierć i powiesz wszystko. - Yaschito przeszedł na „Ty”. - Wy, biali jesteście zbyt wrażliwi. Słabi. Zgubiło cię parszywe, malajskie dziecko...

Fakt, po wylądowaniu ukrył spadochron i aktówkę i wyruszył do swoich. Gdyby nie ten malajski szczeniak ukąszony przez węża, którego znalazł w dżungli i zaniósł do misyjnego szpitala raczej by go nie złapali. Cholerny dzieciak. Jego syn, Mark, jest w tym samym wieku.

Z zamyślenia wyrwało go uderzenie w twarz. Kolejne, to już nawet nie robiło na nim wrażenia. Otworzyło tylko zaschnięte nozdrza na nową falę krwi.

- Widziałeś jak umierał sierżant Ferguson. Ty nie umrzesz tak szybko, ale trochę cię połaskoczemy.

Spojrzał na biednego Fergusona i przeszła go fala mdłości wydobywająca się z obolałych flaków.


Dwa dni temu zaliczył torturę ryżu. Nakarmiono go na siłę suchym ziarnem, a później wlano wodę.

Pęczniejący ryż rozsadzał wnętrzności, John wył z bólu, a Yaschita jeszcze mu skakał po brzuchu. Cały mundur miał przesiąknięty kałem i rzygowinami.

Sierżanta miał cały czas przed oczami. Nie mógł przecież ruszyć głową.

Fergusona unieruchomiono w pozycji kucznej. Zdjęto spodnie, a pod spodem posadzono sadzonkę bambusa. Strażnik Kobajachi pilnował, aby pęd kierował się w stronę odbytu. To cholerne trawsko rośnie dwa metry na dobę. Początkowo miękka końcówka wije się wzdłuż jelit i dochodzi do żołądka.

Sytuacja zmienia się, kiedy pęd zaczyna drewnieć i prostować. Nieludzkie wrzaski i charkotania sierżanta niosły się daleko w dżunglę. Później zamilkł, kiedy sztywny pal wyszedł koło obojczyka.

Teraz Ferguson wyglądał jak szmaciana lalka nabita na gruby pień.

Yaschita poszedł za jego wzrokiem.

- To ostateczność poruczniku, ale pozwolić pędowi dojść do żołądka, to nie śmierć. A będzie bolało.... Yasmato! - krzyknął do strażnika. - Kubeł nad głowę upartego i dzielnego oficera brytyjskiego.

Ten zakrzątnął się szybko i po chwili na ogoloną głowę Johna zaczęły miarowo kapać krople wody.

O co chodzi? - pomyślał.

Po dwóch godzinach już wiedział. Początkowo cieszył się z tej głupiej zabawy Japończyków. Zlizywał łapczywie krople, spływające po nosie i ustach. Później zaczęła go ta monotonia irytować, a wieczorem był już bliski szaleństwa.

Nie pomagało myślenie o Mary, Marku, kolegach, ostatnim indyku i zabawie w barze. Zaczął wyć jak pies do księżyca. Kiedy myślał, że już pogrąży się w odmętach obłędu, strażnik odstawił naczynie.

- Ty jutro to samo – rzekł łamanym angielskim i poszedł.


W nocy coś zaszurało za plecami. Czyjeś ręce zaczęły poluzowywać śrubę unieruchamiającą mu głowę i John z niewysłowioną ulgą mógł odrobinę nią poruszyć.

- John? - Głos wydał mu się znajomy. - To ja, Henry z naszego dywizjonu. Jestem tu już dwa miesiące... - Głuche uderzenie kolbą karabinu, stłumiony jęk i po chwili strażnik odciągnął ciało Henrego.


Rano przyszedł kapitan. Widać było, że jest wściekły. Może nie spełniła jego oczekiwań dziwka przywieziona wczoraj z pobliskiej wsi, albo miał nieprzyjemny telefon od swojego dowódcy. Może za długo się bawi z angielskim porucznikiem?

Trzasnął szpicrutą w cholewę buta, następnie z rozpędu przez twarz Johna.

- Słuchaj durny Brytolu. Wydobędę z ciebie te plany, choćbym miał cię poszarpać na strzępy. Europejczycy świetnie znali sposoby wydobywania zeznań. Studiowałem na Oxfordzie historię... - John spojrzał na niego bezbrzeżnie zdumiony. Jak można połączyć w jednej osobie europejskie wykształcenie i wychowanie z bezbrzeżnym i dzikim okrucieństwem? - Zdziwiony jesteś? Trzeba znać własnych wrogów, a wy jesteście jak ciasto. Dobrobyt zabił w was ducha walki. Zanim wrócimy do próby wody, sprawdzimy co innego.

Osobiście wziął z ziemi cylinder zamknięty z jednej strony. Coś w nim zachrobotało. Podstawił mu pod oczy. W rurze siedział ogromny szczur. John zamknął oczy. Wiedział.

- Nie przystawię ci do brzucha. Masz żyć. Sprawdzimy na nodze.

Przyłożył otwartym końcem do uda. Usłużny strażnik podbiegł z płonącą pochodnią i kapitan zaczął podgrzewać cylinder.

Początkowo John czuł łaskotanie wąsów. Takie samo, jak ocierał mu się o twarz ich kot. I naglę straszliwy prąd przebiegł mu przez udo, kiedy oszalały szczur zaczął wgryzać się mięsień. John wył, próbując szarpnąć głową. Chryste, co za ból!

- Mów! - ryknął Yaschita.

I nagle porucznik zaczął dławić się śliną. Bulgotał, parskał, pluł, aż zdumiony Japończyk rozpoznał w tym śmiech.

Bowiem wypiecuszony cywilizacyjnie Anglik zrozumiał, że milczy nie z powodu miłości do ojczyzny domu, rodziny. Milczy, aby nie dać temu skurwielowi satysfakcji, że złamał słabego i miękkiego europejczyka.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×