Przejdź do komentarzyKWARANTANNA. Paweł
Tekst 4 z 4 ze zbioru: KWARANTANNA
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2020-04-06
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń806

Paweł jakoś nigdy specjalnie nie tęsknił za swoim rodzinnym G. Miasto wpisane między dużą rzekę a szosę, ze śmiesznymi, wąskimi tramwajami. Niby miasto, nie miasteczko, a zakorzenione we wsi. Jakoś tak.

Wyrwał się stamtąd po maturze, rok był na Polibudzie, na wydziale elektrycznym... Ale to nie było to. Dlatego zrobił prawko i zaczął jeździć na TIRach. Tydzień w trasie, dwa dni w domu. I te dwa dni ciągnęły mu się zawsze jak przysłowiowy smród po gaciach. Rodzice, rodzeństwo, znajomi... Codzienne, przyziemne sprawy. Na autostradzie był wolnym człowiekiem. Czuł przestrzeń, tę dosłowną też. I wcale nie czuł się samotny, zawsze się coś działo.

Najczęściej miał trasę: Amsterdam, prom, Szkocja, Irlandia, prom, Francja. Poza niezłą kasą miał jeszcze i „lewiznę”: piwo, papierosy z Polski, żarcie... Tylu rodaków po drodze, chętnych na tańszy towar z kraju... Dziesięć lat z hakiem podróżowania po całej Europie. Hiszpania, Włochy...

A potem zmarła jego ciotka, u której pomieszkiwał w czasie studiów. Zostawiła w spadku mieszkanie. Paweł pospłacał wszystkich krewnych, zapłacił podatek i jeszcze mu zostało na remont. Wreszcie był na swoim. Sześćdziesiąt metrów w centrum dużego miasta. To było już coś.

Ale przeprowadzka łączyła się także ze zmianą pracy. Jeden szef przez tak długi czas to i tak dużo. A kierowców potrzebują wszędzie. Tak właśnie trafił do firmy transportowej X. Nie wiodło mu się jednak. Zupełnie inny kierunek. Białoruś, Rosja, Ukraina, czasem Rumunia. To było zupełnie co innego. Kolejki na granicach, kontrole, zero szmuglu, czasami strach o przewożony towar.

Zwolnił się więc stamtąd, z dnia na dzień, chociaż nie miał nic konkretnego na oku. Po krótkim przeglądzie ofert pracy znalazł kilka propozycji. Między innymi – jako portier w Operze. Poszedł i tam na rozmowę (CV swoją drogą, a rozmowa swoją), chociaż z teatrem miał tyle wspólnego, co... O dziwo, szybko dogadał się z szefową. Zatrudniła go na okres próbny, na zlecenie, na miesiąc. A po jakichś dwóch, trzech tygodniach, gdy już ogarnął temat, jeden z portierów zmarł, drugi złamał rękę, tak, że zostało ich trzech, portierów. Dostał szybko skierowanie na badania lekarskie, a po paru dniach angaż na etat, na dwa lata.

Czasami sam się sobie dziwił. Jako kierowca na TIRach mógłby zarobić ze trzy razy tyle. A został tutaj. Tam miał świat przed sobą, na drodze, a tu siedział jak pies na łańcuchu. Tam nie było do kogo gęby otworzyć całymi dniami, woził ze sobą audiobooki z bibliotek. A tu? Dziennie przewijało się z pięćset osób. Szok. No i wiek. Zawsze myślał, że portier to stary dziadyga, siwy, łysy, pokręcony przez swoje lata. A on? Co on tu robi? Nie za szybko na „emeryturkę”?

Ale mieszkanie miał, pracę też (słabo płatną, ale zawsze. W „budżetówce”, myślał sobie czasami). Oszczędności, co je miał, pochłonęło mieszkanie. Chciał sobie kupić motor, dawno nie jeździł, ale porządny, nie jakieś tam „byle co”. Zatrudniał się więc czasami, gdy mu grafik pozwalał, do wykładania towaru w marketach budowlanych (nie chciało mu się załatwiać książeczki sanepidowskiej). Planował sobie, że latem będzie już miał jakiegoś choppera. Ścigacza nie chciał, prędzej krosówkę. Ale najbardziej podobały mu się „spacerówki”.


– Jak pan mówi? Złapały „koronę”? – Spojrzałem facetowi w oczy przez przeźroczystą przyłbicę.

Zamknąłem drzwi wejściowe do Opery na klucz, sprawdziłem jeszcze kątem oka, że wywieszka „ZARAZ WRACAM” z numerem służbowej komórki jest widoczna z zewnątrz i poszliśmy. Ja przodem, on za mną. Karetka stojąca na chodniku zaczęła manewrować, aby zawrócić.

– No, jedna z nich obsługiwała, że tak powiem, jakąś chorą. Baba przyszła z czymś innym, ale... Pan wie, jak oni teraz symulują, że są niby zdrowi? Zatrzymali ją na obserwację. No i teraz przyszły wyniki. Pozytywne. Czyli ta pielęgniarka miała styczność z wirusem. A te dwie pozostałe z nią, teraz, tu, u was. Proste.

– Niby tak... – Zastanawiałem się, jak mu to powiedzieć. – Z dziesięć minut temu musiałem tam wejść, do środka, bo był alarm przeciwpożarowy. Fałszywy, całe szczęście. – Skręciliśmy na rogu budynku w lewo. – Byłem tam niecałe dwie minuty, ale byłem. Nie widziałem tam nikogo, pewnie odsypiają jeszcze zaległości. Nie wchodziłem do pokoi gościnnych, byłem tylko na korytarzu i na schodach, ale byłem. No to czy ja teraz też już jestem na kwarantannie, czy jak?

Minęliśmy restauracyjkę i zostało nam jeszcze z dziesięć metrów. Karetka powoli jechała za nami.

– Choera wie... – Ratownik w czerwonym kombinezonie szedł za mną, niezdecydowany. – Może powinien pan zrobić test, ale nie mamy... I to trwa, dobre kilka godzin. A pewnie nic jeszcze nie wykaże, bo to świeża sprawa... Kwarantanna domowa...

– Ale się cieszę... Klawo jak cholera. Jesteśmy. No i ja mam tam wejść z panem, czy co?

– Raczej nie...

Przytknąłem specjalny, elektroniczny brelok, pilot, do czytnika przy drzwiach. Lekko szczeknęło. Pchnąłem drzwi, uchylająć je nieco.

– To co robimy?

– Niech pan poczeka. Tutaj. Przywieźliśmy cztery inne osoby, którym kwarantanna rozpoczyna się dzisiaj. Chodzi o datę, rozumie pan. No i muszę powiedzieć dziewczynom, że zostają tutaj na dwa tygodnie.

– Ale się ucieszą...

– Jak tam się idzie do nich?

– Drzwi są przeszklone, jak pan widzi... Przedsionek. Na wprost, trzy metry dalej, zamknięte przejście do części operowej. Na prawo pokój gościnny, na lewo schody. Na pierwszym piętrze pokój korepetytora, na drugim trzy pokoje gościnne i cztery pomieszczenia magazynowe. Czy puste, nie wiem. Mieli je opróżnić. Pielęniarki są pewnie na drugim piętrze. Nie mają kluczy. Żadnych.

– Aha... Dobra. Ja idę, pan czeka.

– Jasne...

Czerwony wszedł do środka, a ja wyciągnąłem z kieszeni marynarki paczkę papierosów i zapalniczkę. Zapaliłem papierosa.

Z karetki wyszedł kierowca, też ubrany na czerwono.

– Możesz mnie, kolego, poczęstować? – spytał, uchylając maskę.

– A, jasne... – Wyciągnąłem paczkę w jego kierunku.

– Ale nie podchodź. Diabli wiedzą, co ja mam na sobie. Połóż papierosa przy drzwiach.

– W paczce jest jeszcze z pięć fajek, weź je sobie. – Położyłem papierosy na chodniku i cofnąłem się nieco.

– Dzięki. Mało mi zostało, a nie wiem, kiedy sobie kupię.

– Ehe... Mam jeszcze całą paczkę, spoko. – Chciałem mu zaproponować, że mogę podejść do sklepu, raptem ze czterdzieści metrów, ale ja przecież...

– To ty byłeś w środku?

– Musiałem.

– I co?

– A ja wiem, kurwa?

– Nie mamy testów... A wieźć cię tą naszą karetką... Rozumiesz...

– Domyślam się.

– Chyba, żeby ci pobrać od razu krew, wymaz...

– Przecież ja tam byłem z minutę, nikogo nie spotkałem... No, ale...

– Zawsze jest to „ale”, co?

– Jest. To trochę komplikuje... To co ja mam teraz robić? Wracać na portiernię, zakazić tam wszystko?

– Trzeba będzie ściągnąć ekipę...

– A ja? Co? W zawieszeniu? – Zaciągnąłem się mocno papierosem. – Kurwa... Popieprzone to wszystko...

– Samo życie.


  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Zapraszam do interaktywnej współpracy wszystkich chętnych. Piszcie dalszy ciąg KWARANTANNY, jest wiele postaci do "adopcji".

Stwórzcie swój zbiór "kwarantanna / xxx", publikujcie w "obyczajowych".
avatar
Poprzeczka zawieszona na Wysokościach, ale...

...ale mamy tutaj na naszym genialnym Portalu wielu świetnych Prozaików z lwim pazurem, więc to tylko kwestia czasu, kiedy ukażą się znakomite kolejne odcinki wiekopomnej "KWARANTANNY".

PISZEMY CAŁYM SERCEM W PODZIĘCE. WIEMY, ZA CO
avatar
Dobre, dobrze napisane. Ale ja mam skrzywienie na wspomnienia. Pozytywne :)

Oddzieliłbym, dlka większego wyróżnienia, część wspomnieniową (w czasie przeszłym) od obecnej, w czasie teraźniejszym; np. trzema gwiazdkami.

*przeźroczyste - przezroczyste (przez "ź" jest regionalizmem)
avatar
Interesująca opowieść,na razie własnych doświadczeń nie mam, godnych opisania. Pozdrawiam
© 2010-2016 by Creative Media
×