Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-09-06 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 594 |
Za mętnymi niemytymi szybami siedział pan przewodniczący. Jak wszyscy ludzie zajęci pisaniem miał zmartwioną minę. Raptem uniósł głowę. Drzwi otworzyły się na oścież, i do gabinetu przeniknął Panikowskij. Przyciskając kapelusz do wysmarowanej piersi, zatrzymał się przy biurku i długo poruszał grubymi wargami. Nasz przewodniczący zerwał się z krzesła i otworzył szeroko usta. Nasi bracia usłyszeli przeciągły krzyk.
- Chodu! - zawołał Ostap i pociągnął za sobą Bałaganowa. Skacząc na skróty przez kwietne gazony, obaj pobiegli na bulwar, gdzie skryli się za dębem.
- Czapki z głów, panowie, - rzekł Bender, - obnażmy nasze czoła. Za chwilę nastąpi wyniesienie ciała.
I bynajmniej się nie pomylił. Nie umilkły jeszcze wrzaski głowy miasta, jak w bramie wejściowej ukazali się dwaj napakowani ochroniarze, którzy nieśli Panikowskiego - jeden trzymał go za ręce, drugi za nogi.
- Prochy nieboszczyka, - komentował zdarzenia Ostap, - zostały wyniesione na rękach bliskich i przyjaciół.
Dwaj umundurowani pracownicy komitetu wytaszczyli trzecie, durne dziecko lejtenanta Szmidta na ganek i zaczęli nieśpiesznie nim huśtać. Panikowski pokornie milczał i spoglądał w sine niebo.
- Po krótkiej cywilnej ceremonii żałobnej... - kontynuował Bender.
W tym samym momencie, nadawszy ciału swej ofiary należyty rozmach i inercję, ochroniarze wyrzucili trzeciego syna na bruk.
... proch ten został przekazany matce ziemi. - dokończył Ostap.
Panikowskij klapnął na ulicę jak żaba. Szybko się jednak podniósł i jeszcze bardziej skłoniwszy się na bok pobiegł wzdłuż Bulwaru Młodych Talentów.
- A teraz powiecie mi, Bałaganow, jakim sposobem ten gad naruszył konwencję - i co to w ogóle miało znaczyć?
ROZDZIAŁ 2.
30 SYNÓW LEJTENANTA SZMIDTA
Pełen nieprzewidzianych perypetii poranek już się kończył. Bender i Bałaganow, nie umawiając się, szybko poszli w stronę komitetu. Główną ulicą na rozstawnych chłopskich chodzikach wleczono właśnie długą stalową szynę. Okropny hałas i dzika muzyka towarzyszyła tej jeździe, jakby sam woźnica, cały w rybackim brezentowym uniformie, wiózł nie szynę, a ogłuszającą piekielną orkiestrę. Słońce łamało się w szklanej witrynie sklepu pomocy naukowych, gdzie nad globusami, trupimi czaszkami i kartonową, wesoło ubarwioną wątrobą alkoholika w miłosnym objęciu stały dwa szkielety. Obok w ubogim oknie warsztatu produkującego stemple i pieczątki najwięcej miejsca zajmowały emaliowane deseczki z napisem *ZAMKNIĘTE Z POWODU OBIADU*, *PRZERWA OBIADOWA OD 14:00 - 15:00* oraz po prostu *ZAMKNIĘTE*, *SKLEP ZAMKNIĘTY* i wreszcie czarna wręcz fundamentalna tablica ze złotymi literami *ZAMKNIĘTE Z POWODU REMANENTU*. Widocznie wszystkie te zdecydowane oświadczenia w Arbatowie cieszyły się największym popytem. Na wszelkie pozostałe przejawy życia warsztat ten miał w pogotowiu jedną tylko wywieszkę: *DYŻURNA NIANIA*