Przejdź do komentarzyRozdział 16. Jahrbuch fur Psychoanalityk /3
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2021-12-09
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń488

Jak się później dowiedział, na te argentyńskie pampasy wyrywał się stary nauczyciel geografii, autor podręcznika, z którego mapami, wulkanami, przylądkami i przesmykami swego czasu zaznajamiał się i on - wtedy nastoletni Bierłaga. Profesor ten zwariował całkiem nieoczekiwanie: któregoś razu zerknął na mapę obu ziemskich półkul i nie znalazł na nich cieśniny Beringa. Cały Boży dzień szperał w niej i wciąż szukał - i wszystko było tam jak trzeba: i Nowa Funlandia, i Kanał Suezki, i Madagaskar, i Hawaje ze swoją stolicą w Honolulu, a nawet wulkan Popocatepetl, niestety, cieśniny Beringa ani śladu! To w tym właśnie momencie przed starą mapą dziadek stracił swoją 5. klepkę *).


Staruszek był dobrym szaleńcem i nigdy nikogo nie skrzywdził, na jego krzyki jednak nasz księgowy okropnie stchórzył. Jego namiętne wołania rozdzierały duszę.


- Ja chcę na wolność! - biedak wołał jak w jakimś natchnieniu. - W dzikie pampasy!


Któż jeśli nie on miałby wiedzieć, czym jest wolność! Był geografem, znał takie przestrzenie, o jakich istnieniu zwykli, zajęci nudnymi swoimi sprawami śmiertelnicy nawet nie mieli zielonego pojęcia. Chciał wydostać się stąd, na dzikim spienionym mustangu skakać przez zarośla.


Na salę weszła młoda pani doktor ze smutnymi błękitnymi oczami i skierowała się prosto do Bierłagi.


- I jak się pan czuje, gołąbeczku? - spytała, dotykając ciepłymi palcami pulsu na przegubie jego dłoni. - Prawda, że czuje się pan lepiej?

- Jestem vice-królem Indii! - zameldował nowy pacjent, czerwieniejąc. - Oddajcie mojego ulubionego słonia!

- Pan bredzi, - miłym tonem odparła lekareczka, - jest pan w lecznicy. Wyleczymy pana.

- O-o-o! Mój słoń! - zakrzyczał Bierłaga wyzywająco.

- Ale niechże pan zrozumie, - jeszcze milej tłumaczyła swoje kobieta. - Nie jest pan vice-królem, bo to wszystko są urojenia, pan pojmuje - urojenia!

- Nie, to nie urojenia. - zaprzeczył Bierłaga, wiedząc, że jako wariat powinien upierać się przy swoim.

- Nie, pan bredzi!

- Nie, nie bredzę!

- To jest bredzenie!

- Nie, nie bredzenie!


Księgowy, widząc, że żelazo już na kowadle, zaczął je kuć, póki gorące. Popchnął łokciem kochaną panią doktor i wydał przeciągły okrzyk, który wywołał niepokój wśród wszystkich chorych, a zwłaszcza przeląkł malutkiego idiotę, który usiadł na podłodze, i, okropnie się śliniąc, powiedział płaczliwie:

- En, den, truakatr, madmazel Żurowatr.


Po czym nasz buchalter za swoimi plecami z zadowoleniem usłyszał głos lekareczki, zwracający się do pielęgniarza:


- Trzeba go zaraz przenieść do tamtych trzech, bo nam tutaj wszystkich wystraszy.


Już po kilku minutach dwaj miłosierni sanitariusze wyprowadzili kłótliwego vice-króla do niewielkiego pokoju dla pacjentów groźnych dla otoczenia, gdzie grzecznie leżało już trzech ludzi. Dopiero tutaj Bierłaga zrozumiał, czym są prawdziwi wariaci. Na widok wchodzących wszyscy oni przejawili nadzwyczajną aktywność; grubas skulał się z łóżka, żwawo stanął na czworakach i, wysoko podniósłszy obciągnięty jak mandolina zad, zaczął co chwila poszczekiwać i rozgrzebywać parkiet tylnymi swoimi łapami w szpitalnych pantoflach. Ten drugi zawinął się w koc i wykrzykiwał: *I ty, Brutusie, sprzedałeś się bolszewikom?!* Niewątpliwie wyobrażał sobie, że jest Kajusem Juliuszem Cezarem. Czasem zresztą w jego pomieszanej głowie przeskakiwała jakaś obluzowana klepka, i wówczas, gubiąc się w swojej tożsamości, wrzeszczał: *Jestem Heinrich Julius Zimmermann!*



1931



........................................................................................



*) Od autora:


wg dostępnych mu informacji, na mapie, która pozbawiła rozumu geografa, cieśniny Beringa naprawdę nie było. Jej brak był rezultatem nieuctwa w wydawnictwie *KSIĄŻKA  I  BIEGUN*. Winni temu wszystkiemu ponieśli zasłużoną karę: prezes został pozbawiony swego stanowiska i zdegradowany do funkcji gońca, pozostali ze stosownym wyprzedzeniem złożyli dymisję.



Od tłumacza UWAGA:  to  /póki co/ p i e r w s z y taki dziwny przypis w tej powieści. Wszak wiemy, że tych autorów było dwóch

  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Wszystko pięknie i wspaniale, ale nadal ten vice-król (wicekról).
avatar
Wiem, wiem, wiem ;(

Smutno mi, Boże...

/J. Słowacki "Hymn o zachodzie słońca..." 1836/
avatar
Czy zauważyliście Państwo, że powieść ta /tak bardzo łotrzykowska/ de facto włóczy swoich Czytelników po wielu szkaradnych, w codziennej retoryce głęboko zamiecionych pod dywan, zaklętych rewirach prawdziwego świata prawdziwych /żywych i czujących/ ludzi??

Komu z nas jest tu do śmiechu??
© 2010-2016 by Creative Media
×