Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-03-06 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 824 |
- Jest mi bardzo źle na świecie, Adam. Ja mam za duże serce.
Kierowca *Antylopy* zaśmiał się, a Ostap kontynuował swoją gadkę:
- Wczoraj na ulicy podeszła do mnie jakaś stara baba i chciała mi sprzedać wieczną igłę do prymusa. Dasz pan wiarę? Ja żem jej nie kupił. Na co mi wieczna igła, jak ja wcale nie chcę żyć wiecznie? Chcę umrzeć. Mam wszelkie paskudne symptomy zakochanego człowieka: brak apetytu, bezsenność i maniakalny pociąg do składania wierszy. Posłuchaj pan, co żem wysmażył w środku nocy przy chybotliwym świetle elektrycznej lampy:
Pamiętam cudną chwilę -
Przede mną tyś stanęła
Jak z baśni cud-motylek,
Jakbyś ze snów się wzięła.*)
Prawda, że piękne? I, patrz pan, co za talent! I dopiero o świcie, kiedy dopisane już były ostatnie linijki, przypomniałem sobie, że wiersz ten przeszło sto lat temu napisał A. Puszkin. Taki cios ze strony wielkiego klasyka! I co pan na to?
- Nie, nie, proszę mówić dalej, - powiedział Koźlewicz ze współczuciem.
- I tak jakoś biedny żyję, - ciągnął z drżeniem w głosie Ostap. - Ciało moje zameldowane w hotelu *KAIR*, ale dusza bóg wie gdzie, i nawet się jej nie chce do Rio de Janeiro. A tu jeszcze ten atmosferyczny słup ciśnienia non-stop cię dławi i poddusza.
- A był pan u niej? - spytał prostoduszny Adam. - U panny Zosi Wiktorowny?
- Nie pójdę tam, - odparł Bender, - z powodu dumnej nieśmiałości. Przebudzili się we mnie wolni duchem tureccy janczarzy. Wysłałem tej wstrętnicy jeszcze z Moskwy za 350 rubli setkę telegramów i nie dostałem odpowiedzi nawet za 50 kopiejek. Ja, którego kochały gospodynie domowe, służące, wdowy, a nawet pewna pani - technik dentystyczny! Nie, Adam, ja tam nie pójdę. Cześć!
Wielki Kombinator skierował się do hotelu, w swoim numerze wyciągnął spod łóżka walizę z milionem, gdzie pośród paczek z banknotami walały się również jego zdeptane kamasze. Przez jakiś czas wpatrywał się dość tępawo, potem zamknął ją, chwycił za rączkę i wyszedł na ulicę. Wichura porwała go za ramiona i pognała na Nadmorski Bulwar. Było tu pusto, na białych ławeczkach z wyciętymi w ciągu lata serduszkami, przestrzelonymi strzałą Amora, i deklaracjami wiecznej miłości nikt nie siedział, nie było żywej duszy. Na zewnętrzną redę, omijając latarnię morską łukiem i walcząc z wysoką falą, w morze wychodził niski statek towarowy o grubych prostych masztach.
- Dosyć tego, wystarczy - rzekł Ostap, - złoty cielec nie dla mnie. Niech sobie tak milionuje na swobodzie, i niech go sobie weźmie ktoś inny!
Obejrzał się i, widząc, że dookoła nikogo nie ma, rzucił walizę na żwirowany chodnik.
- Proszę, - powiedział i, zwracając się do czarnych klonów, nisko im się ukłonił.
Odwrócił się i poszedł aleją, nie oglądając się za siebie. Początkowo szedł powoli, spacerowym krokiem, potem wsadził ręce w kieszenie, bo raptem zaczęły mu dziwnie przeszkadzać, i przyśpieszył kroku, żeby przezwyciężyć wahanie. Zmusił się, żeby skręcić za róg, a nawet zaśpiewać piosenkę, lecz już po chwili pobiegł z powrotem. Waliza leżała na swoim miejscu. Jednakże z przeciwnej strony, pochylając się i wyciągnąwszy w jej stronę obie ręce, zbliżał się jakiś facet w średnim wieku i o zwyczajnej powierzchowności.
- A ty dokąd? - krzyknął do niego Ostap jeszcze z daleka. - Ja ci pokażę kraść cudze walizki! Na sekundę nie można niczego zostawić! Co za chamstwo!
Gościu z niezadowoleniem wzruszył ramionami i się wycofał. Bender zaś znowu potaszczył się ze swoim złotym cielcem w walizie.
*I co teraz robić? - rozmyślał. - Jak rozdysponować ten przeklęty majątek, który wzbogaca mnie jedynie w męki duchowe? A może to spalić czy jak?*
1931
......................................................................
*) Alieksandr Puszkin (1799 - 1837), 1. strofa słynnego jego wiersza miłosnego *Pamiętam cudną chwilę*