Przejdź do komentarzyMściwy los
Tekst 2 z 3 ze zbioru: Seria Magiczne Krainy
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2024-02-02
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń142

Lenard wziął głęboki wdech. Poczuł przyjemny zapach kwiatów. Otworzył oczy, aby z jednego z niezliczonych okien ogromnego pałacu wróżek po raz tysięczny rozkoszować się widokiem zaledwie małej części przecudnego, bardzo zróżnicowanego ogrodu królowej Mireli.

Niskie krzaki bzu ametystowego koloru, jak płot otaczały kwiaty, których cienkie, rude łodygi dźwigały kielichy składające się z dużej ilości małych, pomarańczowych kuleczek. Podskakiwały one do błękitnego nieba i szybko opadały na dół. Musiały świetnie się przy tym bawić, bo chichotały głośno, jak małe dzieci. Ich radość sprawiła, że ten dziwny deszcz stał się jego ulubionym widokiem spośród bogatego wyboru. Kiedyś wspomniał o tym przyjaciółce, pochlebiało mu, że specjalnie dla niego znowu wybrała tę sypialnię.

Lenard oczywiście miał duże porównanie, bo często bywał w świecie Motyli. I tak się zazwyczaj miło układało, że mnóstwo razy korzystał z licznych pokoi, które służyły tylko gościom, bo wróżki dzięki swojej magii nie potrzebowały snu.

– Lenardzie, wracaj do łóżka – powiedziała pieszczotliwie Fryda. Następnie podeszła do kochanka i mocno przytuliła się do jego gołych pleców, łaskocząc go długimi paznokciami po umięśnionym brzuchu.

Chłopak odwrócił się do czarnoskórej wróżki. Policzki Frydy były teraz w takim samym amarantowym kolorze, jak jej oczy, włosy i małe motylkowe skrzydła, które w tej chwili jako jedyne zdobiły jej ciało.

– Wiesz, że zaraz muszę w… – urwał zdanie, gdy Motyl przyłożył mu palec do ust.

– Wiem, wiem ważne sprawy w Krainie Mgły – powiedziała lekceważąco i przekręciła oczami.

– Będziesz tęsknić? – zapytał  kusząco Lenard.

Fryda przygryzła dolną wargę i zatrzepotała uwodzicielsko długimi rzęsami. Wtedy chłopak mocniej przywarł do jej ciała, czuł bijący od niej żar.

– Naturalnie! Chwile spędzone z tobą, zdecydowanie należą do tych niezapomnianych. Ale pamiętaj, że nie zmierzam rezygnować ze swojej wysokiej pozycji na dworze Mireli i oczywiście z magii naszych ziem, nawet dla takiego przystojniaka, jak ty – przypomniał mu przezornie amarantowy Motyl.

– Wiem! Zresztą, nie tego pragnę – wyznał Lenard i namiętnie pocałował ją w usta. Wtuleni w siebie, drobnymi krokami doszli do olbrzymiego łóżka, które wyczarowane z miękkich, czerwonych płatków róż, zajmowało prawie cały pokój. Upadli na nie z impetem.

Lenard ubierał się szybko. Choć w trakcie jego pobytu w świecie Motyli, czas w Magicznych Krainach płynął wolniej, to miał świadomość, że i tak już dawno powinien być w drodze. Tym bardziej że czekał go bardzo długi spacer. Spodziewał się, że za to spóźnienie Henrietta, jak jego matka przywita go kazaniem. Ale było warto, pomyślał.

Z ukosa popatrzył na wróżkę, nagą stojącą w świetle słońca. Wpadało ono przez wielkie okno, oświetlając niewielką sypialnię, w której poza łóżkiem stała tylko upleciona z cienkich gałęzi szafa. Pałac Motyli był niczym innym, jak ogromnym, bardzo starym drzewem, a jego gałęzie zdobiły liście przeróżnych kolorów i kształtów. Służyły one za ściany i podłogi, a te w pomieszczeniu, w którym teraz przebywali kochankowie, pokrywały białe, poszarpane listki.

Wróżka, uśmiechając się szeroko, również patrzyła na kochanka. Lenard pozazdrościł Frydzie, gdy jej jędrne ciało magicznie otuliły białe lilie, które połączone, stworzyły dla niej dopasowaną, długą suknię. Sam zapiął ostatniego guzika od granatowej katany i obiema rękami rozczochrał czarne włosy, które opadły mu na błękitne oczy.

Spojrzenie Frydy rozbłysło. Lubiła, gdy tak robił, bo wyglądał wówczas na uroczego łobuza, którym zresztą był. Podeszli do siebie. Wróżka zanurzyła palce w bujnych włosach chłopaka i znowu dziko przywarli do siebie ustami.

Gdy po dłuższej chwili odkleili się od siebie, Lenard, chichrając się, szepnął jej do ucha:

– Odprowadzisz mnie śliczna. Ten przypałacowy park z rzeźbami Aureli, Mireli i całej reszty wróżkowej arystokracji, która to śledzi każdy mój krok swoimi pustymi oczami, przeraża mnie.

Fryda na skórze poczuła jego ciepły oddech, przeszły ją ciarki.

– Skoro to takie straszne miejsce, to wręcz czuję się zobowiązana zadbać o mojego ulubionego gościa.

Droga powrotna nie sprawiła Lenardowi żadnych trudności. Nawet potwory Errare były dziś grzeczne, zaśmiał się z własnych myśli. Gdy tylko przekroczył granice Krainy Mgły, przywitała go wyjątkowo gęsta, magiczna mgła, w której dziś ukrywały się bujne zabudowania. Jednak jemu to nie przeszkadzało. Po mieście Nahran był to jego drugi dom, więc dobrze wiedział, gdzie musiał skręcić, aby jak najszybciej dotrzeć na umówione miejsce.

Gdy dotarł do celu, zsiadł z konia, którego nad Rzekę Snów przyprowadził mu przewoźnik Onahi. Zrobił to na jego prośbę, wystosowaną w czasie ich telepatycznego połączenia, gdy zlecał mu  przepłynięcie na stronę Magicznych Krain. Henrietta już czkała na niego, ukryta za stajnią przy pałacu. Patrzyła na niego z kamienną twarzą, ale jej różane policzki kontrastujące z czarną skórą zdradzały, że była zła.

Trochę się jej nie dziwił. W końcu sam poprosił ją o pomoc wyśledzeniu wybawiciela, a teraz spóźnił się na umówione spotkanie – raptem dwie godziny – na którym miała mu przekazać, zdobyte informacje. Ale przecież to nie jego wina, że tak się niefortunnie złożyło, że najpierw musiał w pilnej sprawie wyjechać do Krainy Pustyni, a później postanowił wrócić przez Wulkan – gdzie był uwięziony Anastol – aby przy okazji lepiej poznać jego otoczenie. Przecież musiał się przygotować na wyprawę, w razie, gdyby poplecznikom czarnoksiężnika jednak udało się odnaleźć Zakazaną Księgę i go obudzić. Tym samym był zmuszony przejść przez ziemie Motyli, gdzie przypadkiem spotkał Frydę, która to żarliwie zapraszała go do pałacu, aby mógł odpocząć po podróży. Co trwało parę dni, bo przy niej to było trudne. Ale niby jak miał odmówić tak ponętnej wróżce?

– Spóźniłeś się – przywitała go Henrietta.

– Przepraszam podró…

– Nie obrażaj mojej inteligencji Lenardzie! Znamy się już trochę i dobrze wiem, że byłeś u wróżek. Te twoje romanse, to mnie kiedyś wykończą!

Lenard zsunął z głowy kaptur od płaszcza i udał oburzenie.

– Miłość, to jest poważna sprawa. Powinnaś spróbować.

– Ty i miłość! – Henrietta prychnęła. – Choć wiesz co, kiedyś cię dopadnie prawdziwa miłość i wtedy to ty, a nie jak do tej pory za tobą, będziesz latał za tą jedyną. Coś czuję, że nieźle się wtedy ubawie, obserwując, jak los się na tobie mści.

– Namiętność, to jest ważna forma miłości!

Henrietta jęknęła.

– Nie chce słuchać o twoich namiętnych chwilach z Frydą czy Felicją!

– Żałuj – zażartował Lenard. Henrietta ponownie jęknęła. – Co wiemy o wybawicielu? – zapytał już poważny.

– Właściwie, to o wybawicielce.

– Ooo, dobrze się zapowiada. – Lenard odruchowo ręką potargał włosy, jakby chciał się przygotować na schadzkę z nieznajomą dziewczyną.

– Nie jest w twoim typie. Zero zabawy, cały czas siedzi z głową w książkach. – Henrietta zauważyła, że przyjaciel chce jej przerwać zapewne jakimś kolejnym tandetnym tekstem, dlatego zamknęła mu usta ręką. – Ma piętnaście lat i wygląda jak każda mieszkanka Krainy Lodu. Brak widocznych znaków magicznych. Ale mamy szczęście, bo ćwiczy w specjalnie przygotowanej dla niej sali przy lochach, gdzie mamy dojście przez kuchnie i już gotowe dyskretne dziury w ścianie do obserwacji. Jest silna, więc rozumiem, że ją izolują. Choć spodziewałam się czegoś bardziej imponującego. Ale najdziwniejsze jest to, że w bibliotece pilnuje ją straż. Nie wiem, po co, bo przecież z takimi zdolnościami, to sama poradziłaby sobie z potencjalnym intruzem.

– To dziwne. Ciekawe, o co chodzi temu zdrajcy Rominowi? A tak w ogóle, to lubię wyzwania! Trzy lata różnicy, to jest idealna kandydatka do tej wielkiej miłości, którą mi wróżysz. Idę do biblioteki, olśnić ją moim urokiem osobistym – zażartował Lenard, gdy tylko przyjaciółka zabrała rękę z jego ust.

– Ty naprawdę myśli, że twój oryginalny i trochę ujmujący wygląd działa na wszystkie dziewczyny?

– Dziwne, że na ciebie nie?

– Dziwne, że ty jesteś tym faktem zdziwiony!

Lenard szybko doskoczył, do nic niespodziewającej się przyjaciółki i cmoknął ją w policzek.

– No tak! Przecież jesteś moją starszą, trochę zrzędliwą, ale bardzo kochaną i troskliwą, przybraną siostrzyczką.

Henrietta odepchnęła go od siebie i wytarła się wierzchem dłoni.

– Dość tych wygłupów. Idź do biblioteki, może się w końcu nauczysz czegoś przydatnego.

– Dobrze matko.

Henrietta przekręciła delikatnie niebieskimi, przezroczystymi oczami i zarzuciła kaptur na głowę. Następnie wsiadła na konia i odjechała w kierunku miasta Nahran.

Lenard również ukrył twarz. Wiedział, że w miejscu, do którego teraz zmierzał, nikt nie będzie tym zaskoczony. W świecie czterech Magicznych Krain, mieszkańców każdej z nich określały pewne cechy. W lodowym królestwie były to czarne, proste włosy, blada skóra i piwne oczy. Krainę Słońca zamieszkiwali blondyni o jasnej karnacji i zielonych tęczówkach. Natomiast ludzie czerwonej pustyni mieli śniadą cerę, skośne, czarne oczy oraz równie ciemne, proste lub kręcone włosy, a z Krainy Mgły pochodzili niebieskoocy bruneci z ciemną skórą. Osoby wyglądające oryginalnie były nazywane mieszańcami, których nierzadko wytykano palcami. On oczywiście nie wstydził się swojej inności, która w jego przypadku była dużą zaletą. Wręcz czuł dumę, gdy widział kokieteryjne spojrzenia dziewczyn i zawistne mężczyzn. Ale teraz kaptur miał go uchronić przed aresztowaniem, bo w Krainie Mgły on i Henrietta byli znani, jako przeciwnicy króla.

Odprowadził konia do stajni i ruszył do biblioteki, która znajdowała się przy pałacu. Poza ostatnim piętrem – gdzie znajdowały się magiczne księgi – była ona ogólnodostępna, dlatego miała osobne wejście dla zwykłych ludzi, aby nie przeszkadzano rodzinie królewskiej.

Pewnie otwarł wysokie, bardzo ciężkie drzwi, które jak prawie wszystko w Krainie Mgły zostały zbudowane z czarnego kamienia. Po ich przekroczeniu znalazł się w szerokim, dobrze oświetlonym przez pochodnie korytarzu. Prowadził on bezpośrednio do czytelni.

Lenard rozglądną się po pierwszym poziomie biblioteki, a było ich jeszcze trzy. Prowadziły do nich spiralne schody znajdujące się na samym środku pokaźnego, kwadratowego pomieszczenia. Wokół nich, równolegle do siebie stały ustawione długie, dębowe stoły z ławkami ciągnące się, aż do ścian. A wzdłuż nich postawiono drewniane, wysokie do sufitu półki z książkami, o które oparto drabiny.

Szczęśliwie dla niego, w bibliotece znajdowało się mało osób. Dlatego prawie z marszu poznał wybawicielkę siedzącą samotnię przy ostatnim stole. Pochylona nad lekturą, nieświadomie bawiła się czarnymi, jak atrament włosami, zaplecionymi w grubego warkocza.

Lenard, stukając butami o kamienną podłogę, podszedł do najbliższej półki i zabrał z niej pierwszą lepszą książkę. Następnie udał się do przedostatniego stołu i usiadł dokładnie naprzeciwko dziewczyny.

Czarodziejka odruchowo podniosła głowę i popatrzyła na nieznajomego kryjącego się pod kapturem. Lenard od razu zwrócił uwagę na jej przepiękne orzechowe oczy, które teraz błyszczały w świetle pochodni. Po chwili z wyraźnym rozczarowaniem, że nie odsłonił on twarzy, spuściła wzrok i wróciła do czytania.

Chłopak otworzył swoją książkę. Uśmiechnął się do siebie, gdy okazało się, że dziwnym zrządzeniem losu trafił na tomik wierszy o miłości. Czuł tu czary Henrietty. Udając, że czyta, wpatrywał się w wybawicielkę, która zaczytana nie spojrzała już więcej na niego.

Po dłuższym czasie czarodziejka skończyła czytać i gwałtownie wstała. Lenard, gdy tylko to zobaczył, bez żalu porzucił tomik wierszy – jego skromnym zdaniem i tak nic by nie wniósł do szerokiej wiedzy o miłości, jaką już posiadał – również poderwał się do góry. Kiedy obiekt jego obserwacji przechodził koło niego, celowo wpadł w nią. Zaskoczona dziewczyna wypuściła z dłoni książkę, która upadła z hukiem na podłogę.

Trzech strażników przez cały czas znajdujących się w czytelni w jednej chwili ruszyło w ich stronę, chcąc ratować wybawicielkę przed intruzem. Ona pokiwała głową, zatrzymując ich. Na jej rozkaz mężczyźni posłusznie wrócili na swoje miejsca.

– Przepraszam – wyszeptał Lenard.

Czarodziejka schyliła się, ale nieznajomy ubiegł ją i szybko podniósł z podłogi książkę. Podając ją, tym razem przypadkiem musnął śnieżnobiałą skórę dziewczyny. Przeszedł go przyjemny dreszcz.

– Nic się nie stało – odpowiedziała i się uśmiechnęła.

Później zwyczajnie odeszła, jakby nie podziałał na nią jego wdzięk. Przecież mnie nie widziała, więc jak niby mogła się oczarować, upomniał się w myślach, jakby chciał samemu sobie wytłumaczyć, jej niezrozumiałe zachowanie. Lenard stał, śledząc wzrokiem dziewczynę, jakby ta zaczarowała go.

Gdy znikła w korytarzu, oprzytomniał i ruszył za nią. Miał zamiar wrócić tu jutro, bo przecież musiał dowiedzieć się czegoś więcej o wybawicielce. W przyszłości może będzie ona zmuszona zmierzyć się z czarnoksiężnikiem, a on bohatersko chciał jej w tym pomóc. Poza tym Henrietta się myliła i czarodziejka okazała się bardzo w jego typie. Była urocza, tylko trzeba ją nieco rozruszać, a to akurat idealne zadnie dla niego. Lenard uśmiechnął się na myśl o kolejnej wizycie w bibliotece.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×