Przejdź do komentarzyStrażniczka nieumarłych / 1
Tekst 1 z 6 ze zbioru: Dark Fantasy
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2024-04-07
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń82

Poprawione i z deka inaczewj napisane.


Metrysa jeszcze przed wypowiedzeniem pierwszego słowa, potrafiła wyrazić swoje potrzeby. Potrzebowała do tego patyka, którym na ciepłym piasku kreśliła symbole w nieużywanym od dawna dialekcie.

Skąd u tak małego dziecka taka wiedza? Nawet najstarsi w osadzie rozkładali ręce, nie znajdując odpowiedzi.

W gruncie rzeczy przyszywana matka była jedyną osobą, która potrafiła owe bazgroły odczytać, ale nikt o tym nie wiedział.

Płomiennowłosa, szesnastoletnia dziewczyna została znaleziona nieopodal rzeki w wieku niemowlęcym i przygarnięta przez bezdzietne małżeństwo z plemienia Hindi.

Po dziś nie odnalazła się w owej społeczności, gdzie surowe metody wychowawcze ukształtowały ją na osobę zalęknioną, która pomimo głosu, nie miała do niego prawa. Często zachodziła w głowę, dlaczego ją zatrzymali, skoro porywczy ojciec pałał do niej wrogością, której nawet nie próbował kryć. Była odmieńcem niepasującym do tutejszej społeczności, gdzie mężów noszono na rękach, a żony nastawiały pleców, służąc jako podnóżki po ciężkim dniu pracy.

Kiedy miała dziesięć lat, pod wpływem tłumionego gniewu nieświadomie roztrzaskała gliniany wazon, nie dotykając go. Składając wszystko do kupy, ojciec doszedł do wniosku, że posiada magiczne moce i nałożył na ducha winną dziewczynę kajdany. Dlatego nigdy nie widziała świata poza obszarem, na którym zbudowano jej dom, wioskę z garstką bogobojnych ludzi nielubiących zmian.

Nieraz jej myśli krążyły wokół tego, aby tak, jak stoi, opuścić przepełniony rygorem dom i odejść w nieznane. Jednak za każdym razem, kiedy już była na to gotowa, wewnętrzny głos nakazywał, aby tego nie robiła. Cierpiała wewnętrznie, nakładając maskę. Zawsze robiła dobrą minę…

Była więźniem.

Osobiście, nigdy tak o sobie nie myślała. Pomimo wszystko, była wdzięczna za strawę i matczyne ciepło. Wszystko miało miejsce poza polem widzenia ojca. Nie pozwalał na spoufalanie. Jej inność została pewnego słonecznego dnia nagrodzona. Tak jej się wówczas zdawało. Jednak szybko odkryła, że to nie dar, lecz przekleństwo.

Wizyta trzech wysokich, zamaskowanych mężczyzn zmieniła wszystko. Posłańcy – krewni jednych z najgroźniejszych na tej planecie przedstawicieli panujących gatunków, rzadko kiedy opuszczali Pustelnię. Do ich obowiązków należało przekazywanie nadzwyczajnego artefaktu do rąk godnych, aby w nich spoczął. Padło na nią i została strażniczką, a Łapacz, który jej wręczono, miał jej otworzyć drzwi do nieznanego dotąd świata.

Postawiona pod ścianą, nawet nie znalazła w sobie odwagi, aby zaprotestować, odrzucić dar służący do chwytania potępionych dusz. Ku jej zaskoczeniu, despotyczny ojciec przyjął tę wiadomość z szerokim uśmiechem na ustach. Jego nielubiana i wyśmiewana córka, została obdarzona przedmiotem, przed którym wszyscy odczuwali respekt.

Od tamtej pory zyskała szacunek, pokłony, a ojciec zaczął ją traktować bardziej po ludzku, jednak nie zmienił nastawienia. Nie podnosił ręki, ale zaznaczał, gdzie jej miejsce.

Leżała na sienniku i mamrotała przez sen. Ręce przecinały powietrze, a nogi biegły w miejscu. Maleńkie owady uciekały przed ciosami, a wielkie krople potu oszroniły zmarszczone czoło i ściekały bruzdami na blade poliki.

Siwowłosa kobieta przysiadła na skraju i zaczęła gładzić rude włosy córki, która ociekała potem i wyglądała na zaniepokojoną. Co rusz zerkała w stronę wejścia, jakby podświadomie wyczuwała, że zaraz ktoś w nim stanie. Nie chciała, aby mąż widział dziewkę w takim stanie, bo znów pomyśli, że okazuje słabość, zamiast wywiązywać się ze swoich nowych obowiązków. Słowotok był gorszy niż niejeden odczuwalny cios.

Dzierżąc Łapacz, na jej barkach spoczęła odpowiedzialność, za uwięzienie Mrocznej Trójcy – okrutnych nieumarłych, którzy zmazywali sen z powiek wszystkim mieszkańcom planety. Pomimo że już dwoje z nich tkwiło w artefakcie, ojciec nadal nie okazywał radości. Coraz natarczywiej dawał do zrozumienia, że czas ucieka, a córka nie robi nic, aby pojmać ostatniego i przejść do tych, którzy również powinni się w owym przedmiocie znaleźć.

Dziewczyna otworzyła oczy, rozwarła usta i spojrzała rozbieganym wzrokiem na matkę. Ciepły uśmiech ukoił rozdrażnienie, jednak nie odgonił czarnych myśli.

– Zły sen, dziecko?

– Mam dziwne przeczucia – wydukała i usiadła. – Wczoraj uwięziłam króla wilków, a dzisiaj cały czas chodzą za mną widzenia jego pozostawionych na pastwę losu pobratymców, którzy w odwecie mordują niewinnych ludzi. Zawsze po takim przebłysku, nadciągają ciemne chmury.

Jej wizje miały odbicie w rzeczywistości i rzadko kiedy się myliła. Nazywali ją wróżką i podejrzewali, że pochodzi od kogoś wysoko urodzonego. Spekulowano i poddawano pod lupę całe bóstwo, jednak w ostateczności z nikim jej nie sparowano.

– Wiedziałaś, że potwory nie posiadają takich dusz jak my i składają się z tego, co wcześniej komuś zabrały?

– Nie – odparła matka.

– Widziałam wnętrza tych, co nas niszczą. Na samo przywołanie tego strasznego obrazu, dostaję gęsiej skórki. Nie czuję ulgi z posiadania poświaty tego okrutnika, która spoczywa kawałek od mojej głowy. Coś wewnątrz mnie krzyczy i ostrzega, że to, co nienamacalne i niewidoczne gołym okiem, nie zawsze oznacza czyjś koniec.

Podążyła wzrokiem na czarny, skórzany pas, który przykrywał coś świecącego i przyciągnęła kolana pod brodę. Dużo wysiłku ją kosztowało, aby dusza tego barbarzyńcy nie krążyła więcej pośród piękna planety.

Pojmała go przypadkiem. Napadł na osadę, nieświadom, że skrywa kogoś, kto zawłaszczy sobie jego duszę. Na oczach wszystkich został upodlony i pozbawiony władzy. Co zrobili inni? Uciekli. Nawet nie próbowali o niego zawalczyć.

Westchnęła i spojrzała ciepło na matkę, która ocierała pot z szyi. Był nadzwyczaj upalny dzień – pogoda niezmienna, od kiedy uwięziła boga żywiołów, dręczyciela, wykorzystującego władzę, aby dokuczyć mieszkańcom. Ponoć miał ku temu powody. Ci, co je znali i mogli go wybielić przed klątwami i coraz większą falą nienawiści, nabrali wody w usta. Z czasem społeczności z czterystu krain przywykła do skwaru i egzystowała w nadzwyczaj trudnych warunkach.

Nikt nie chciał jego powrotu. Wystarczyło słowo, aby Metrysa uwolniła jego duszę. Woleli chodzić z językiem na brodzie i liczyć każdy kęs, niż zmagać się z burzami, powodziami i innymi tego typu zjawiskami.

Dziewczyna otarła pot z czoła, chwyciła za bukłak z wodą i powiodła zamyślonym wzrokiem po sylwetce matki. Nie, żeby ją lustrowała i szukała ukrytego przekazu, po prostu jej widok ja uspokajał. Zwilżyła spierzchnięte usta i powiedziała:

– Jestem ciekawa, czy wataha przetrwa? Odkąd najstarszy tkwi w Łapaczu, pomiędzy pozostałymi na pewno dochodzi do niesnasek, i to tylko kwestia czasu, jak zaczną zanikać w oczach, nie mogąc dojść do porozumienia w kwestii wyboru nowego przywódcy. Niby Smirt ma następcę, ale czy podoła hordzie wystawionych kłów, z których każdy z tyłu głowy ma zamysł, aby samemu przejąć prym. Bez alfy nie będzie stada, co nastraja mój mózg pesymistycznie.

– Niewykluczone, ale może poczekajmy na rozwój sytuacji – powiedziała miękkim głosem siwowłosa kobieta. – Powinnaś bardziej nastawić tok myślenia na krwiopijców, którzy przybierają na liczebności. Słyszałam, że nawet Werkmun usiadł na tyłku i podczas popijaw w oberży, psioczy na najstarszego, już nie tylko pod nosem.

Metrysa zrobiła zdziwioną minę. Upadły bóg, który dowodził armią potworów. Najbardziej nieobliczalny ze wszystkich, którzy czekali w kolejce do Łapacza, okazywał wycofanie.

– Naprawdę. Zawsze był powściągliwy w słowach. To ci dopiero wiadomość.

– Mówią, że całkowicie oszalał na punkcie Łapacza.

– Możliwe, a co do wampirów, to masz rację. Trzeba złapać najstarszego – zgodziła się z rodzicielką i nawet uniosła delikatnie kąciki ust, na znak wyrwania myśli z czarnowidztwa.

Jako strażniczka miała cel. Pohamować bestialstwo i nie dopuścić, aby którykolwiek z rodów padł. Przerwanie łańcucha doprowadzi do kolejnych walk o władzę, a takich, którzy do niej dążyli, nie brakowało. Poza Mroczną Trójcą i Werkmunem byli inni, równie niebezpieczni i przebiegli. Przebywanie w jednym miejscu miało ich zjednoczyć, oczyścić mózgi i doprowadzić do ugody. Zbyt wiele krwi przelali. Zbyt wiele niewinnych następców umarło nadaremno.

Walczyli o coś, co tak naprawdę nigdy nie będzie ich. Czy zawsze tak było? Nie. Do podziemi strącono kogoś, kto nieustannie mieszał i nastawiał przywódców przeciwko sobie. Czy zyskiwał coś tymi manipulacjami? Nie. Jego cel był inny. Zemsta. Aby dotrzeć do upragnionego celu, musiał wyeliminować niższe szczeble, wymuszając w ten sposób na znienawidzonym bracie akt interwencji.

Harmonia upadała, bunt narastał, a potępiony rósł w siłę. Był jedynym, do którego dziewczyna nie dostała instrukcji. Posłańcy nie wyjaśnili, jak go pojmać, a w księdze, którą zostawili, nie było o nim wzmianki. Miała tam rejestr wszystkich wyżej i niżej urodzonych: bogów, wampirów, demonów, wilkołaków i postaci niewiadomego pochodzenia.

Wstała i przejechała szczupłą dłonią po zwisających tuż nad nią pajęczych splotach. Chatka, w której obecnie przebywała, należała do jej rodziny z dziada pradziada i utkana była z delikatnych nici, które połączone ze sobą przy użyciu pajęczych odnóży, lśniły kolorami tęczy, ogrzewane promieniami podwójnego słońca. Jedno było czerwone, drugie białe.

Metrysa osobiście wolała czerwone, bo biło od niego ciepło. Przy białym co jedynie można było pracować, bo nigdy nie gasło, co w przypadku czerwonego bywało częstym zjawiskiem i potrafiło znikać na długo.

Gdzie wtedy było? Nikt nie znał na to odpowiedzi. Bogowie na pewno wiedzieli, ale nie byli wylewni i rzadko schodzili pomiędzy lud tutaj zamieszkujący.

***

– Co to było?

Dziewczyna wystawiła głowę na zewnątrz, a cienkie pajęczyny gilgotały ją po czole i polikach. Wzniosła oczy do nieba i zamarła. Salwa strzał leciała na wioskę, która spała, pomimo że na zewnątrz panowały jasności – na Plentrze nie dochodziło do zmiany oświetlenia, we wszystkich krainach wprowadzono odpowiednie pory na odpoczynek, bazując na pozycji białego słońca.

– Zadmij w róg – nakazała, pochwyciła w locie skórzany pas z tajemniczą zawartością, przytwierdziła pochwę z mieczem do talii i pobiegła do przeciwległej chatki bliźniaczki.

Chwilę później ostry dźwięk rozpraszał ciszę, budząc mieszkańców z błogiego snu. Był na tyle głośny, że pobliskie osady również go słyszały. Dawało to czas, na ukrycie, bo nie dało się przewidzieć, czy najeźdźcy nagle nie zboczą z kursu i nie obiorą innego kierunku.

Często tak robili, dla zmyłki. Parę osób podnosiło rwetes tutaj, a kawałek dalej krew ściekała strużkami.

– Midyn, wstawaj! Atakują nas! – Zaczęła potrząsać młodym chłopakiem.

– Kto? Jak? Gdzie? – pytał zaspanym głosem. – Nie śnisz przypadkiem?

Często bywało tak, że Metrysa wznosiła alarm, bo nie potrafiła oddzielić jawy od snu. Wizje ułatwiały życie, ale często były po prostu niepotrzebne i nie wnosiły niczego… tak jak teraz. Co z tego, że zbudził ją koszmar, skoro nie dotyczył tego, co akurat trwało. Często zachodziła w głowę, czy przypadkiem nie wymaga od siebie zbyt wiele i nie zakłóca tego, co powinno płynąć samoistnie.

– Musimy uciekać i ukryć Łapacz – rzuciła, po czym zwaliła zdezorientowanego chłopaka na posadzkę.

– Tak… tak… daj mi chwilę. – Stanął na równe nogi, naciągnął płócienną koszulę, spodnie, a na plecy założył zlepek zwierzęcych skór. – Do obory! Szybko! – Ponaglał.

– Wyrwiesz mi rękę – syknęła.

– Za tobą!

Ognistowłosa dziewczyna przechyliła głowę, akurat w chwili, kiedy srebrny sztylet mignął tuż obok jej twarzy. Szybko schroniła ciało za niewielką, trzciniastą szafką, oddychając głośno. Pomimo dobrej kondycji, szybki przebieg dawał o sobie znać.

– Nikczemni wyznawcy Mifrta – dobiegło z oddali. – Wyłazić z domostw i padać na kolana przed wielkim Werkmunem.

– Parszywe psy, co sieją zamęt i głoszą słowo tego tchórza, który ostatnimi czasy nawet nie ma czasu, aby wam skapnąć, chociaż krztyny tej swojej boskości. Ile razy można dawać ostrzeżenia, abyście wyrzekli się tego pasożyta – grzmiał jeden z najeźdźców, a pozostali mu wtórowali.

Chaos zawisł nad wszystkim, co żywe, a odgłosy przerażenia przybierały na sile, rozpraszając ciszę, która jeszcze do niedawna otulała osadę. Krzyczeli i błagali o litość. Dzieci zawodziły, poszukując załzawionym wzrokiem rodziców, których nie byli w stanie dostrzec. Na pełne męki nawoływania, odpowiadały gardłowe śmiechy i drwiące z ofiar głosy oprawców. Werkmun uderzył na pogrążoną we śnie wioskę ze sporymi zasobami wojowników, którzy wyciągali zestrachanych mieszkańców z domostw za: włosy, nogi i co tam tylko nadawało się, aby pochwycić.

– Muszę zabrać księgę, poczekaj na mnie za wklęsłym kamieniem – rzuciła i ruszyła pędem na powrót do swojej chaty.

Płonące strzały, trafiały w domostwa, trawiąc wszystko w zaskakującym tempie. Agresorzy rzucali w uciekających mieszkańców sztyletami, uderzali batami i kopali po ciałach leżących pod ich nogami. Łamali kości, nadziewali na ostre kołki, odcinali głowy, po czym po nich skakali, śmiejąc się na całe gardła. Najmłodszym latoroślom podcinali gardła bez mrugnięcia powieką i rzucali zwłoki na jedną kupę. Przygniatali kobiety w różnym wieku śmierdzącymi cielskami, okaleczali i posiadali wbrew ich woli. Wszystkiemu towarzyszyły wrzaski, gardłowe śmiechy euforii i samozadowolenia z tego, że mężczyźni nic nie mogli na to poradzić. Byli widzami klęczącymi na kolanach z mieczami poprzystawianymi do gardeł. Jakakolwiek próba ataku na zakapturzonych oprawców w czerni skazywała ich duszę na potępienie, a ciała na zatracenie w kałuży krwi.

– Znaleźć księżniczkę – ryknął postawny mężczyzna na białym mustangu. – Nie może jej spaść włos z głowy, bo jak coś takiego nastąpi, pożałujecie, żeście wstąpili w moje szeregi.

Dziewczyna słuchała każdego słowa. Domyślała się, do kogo należał głos. Rozpoznała również oprawców. Wielka gula zaczęła rosnąć w gardle, utrudniając oddychanie. Werkmun, pomimo tego, że wszyscy wokół sądzili, że łupi po drugiej stronie planety, był tutaj i nie oszczędzał nikogo.

Metrysa miała okazję, aby wypróbować to, czego się nauczyła w klasztorze. Tutaj samo rozumowanie nie wystarczy. Trzeba użyć mięśni i sprytu. Za jedną rzecz była ojcu wdzięczna. Wysłał ją do wojowników… zrobili z niej równą sobie. Nigdy nie pytała, dlaczego to uczynił, a on nie mówił.

Targana wewnętrznymi obawami przypuściła atak na wyrostka, który tarasował drogę przebiegu do chaty – nie mogła w niej tkwić wieczność. Wyszarpnęła miecz i uskakując na prawo, zanurzyła ostrze w twardej czaszce obwiesia. Jęknął i runął na ziemię. Odchyliła głowę w bok i w ostatniej chwili uniknęła zderzenia ze sztyletem. Zadrapał policzek, ale nadal żyła. Zacisnęła mocniej palce na rękojeści i podskakując, jak mgiełka, zadawała kolejne ciosy. Cięła ciała oprawców z precyzją, uskakując jednocześnie przed ich ostrymi maczugami, którymi machali na oślep, aby tylko trafić. Przeskoczyła nad dwoma trupami i padła na kolana, umieszczając czubek miecza w bebechach kolejnego. Wyszarpnęła natychmiast broń i odcięła stopy kolejnemu – padł. Wbiła miecz pomiędzy oczy i przekręciła.

– Aaaała – zawyła, kiedy maczuga kolejnego rozradowanego od ucha do ucha napastnika utkwiła w łopatce. Musiała przechylić pierś do przodu, aby uwolnić skrępowane mięśnie. Kiedy tylko ostrza maczugi wyszły z okaleczonej części ciała, przekręciła się na plecy i zadała cios agresorowi prosto w serce. Poleciał na nią. Chwilę trwało, zanim zwaliła mięśniaka i mogła ruszyć dalej. Tuż przed wejściem do pajęczej chaty w jej przedramieniu utkwił sztylet. Wyrwała go natychmiast i robiąc zwrot, zwróciła właścicielowi – utkwił pomiędzy oczyma. Osłabiona i ociekająca krwią wczołgała się do pomieszczenia i popełzła do drewnianego kuferka. Wyjęła złotą księgę w srebrnej oblamówce i wcisnęła za gruby pas.

Miała mroczki przed oczyma, ale wiedziała, że musi wstać i jak najszybciej dotrzeć do Midyna. Dzieliło ją od niego mnóstwo przeszkód, a wojownicy Werkmuna sprawnie wykańczali mieszkańców. Spojrzała na zgliszcza i przyłożyła dłoń do serca. Pracowało nierówno, a jego odgłos mieszał się ze wzburzonym oddechem. Zaczerpnęła tchu i tyłami przeszła do pobliskiego drzewa. Chwilę po tym, jak wsparła plecy o chłodny pień, do jej uszu dobiegł wrzask. Dobrze znała ten głos. Matka została uwięziona w chatce sąsiadującej z tą, którą właśnie opuściła, a wojownik przyłożył do łatwopalnych pajęczyn ogień z pochodni.

– Mama – wydukała, słysząc również głos ojca, przeplatany pomiędzy jej krzykiem.

Nie było jej go żal. Nieraz marzyła, że wychodzi z domu i już do niego nie wraca. Co innego matka. Były blisko i tylko dzięki jej cichemu wsparciu, dawała radę tkwić w tym piekle, którzy wszyscy wokół niej tworzyli.

Przepraszam, wydukała w myślach. Łzy opuściły kąciki oczu i dość szybko dotarły w okolice policzków. Nie starła ich. Symbolizowały żal i niemoc, którą obecnie emanowała.

Wiedziała jedno. Koło zatoczyło bieg. Trzeba podleczyć rany i zacząć wszystko od nowa. Nieumarli czekali.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×