Przejdź do komentarzyDekadencja - 9. Kardynalny błąd
Tekst 9 z 9 ze zbioru: Dekadencja
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2025-12-07
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń35

Jakub nie miał odwagi wrócić do domu, więc następnych kilka dni upłynęło mu pod znakiem ucieczki i przymusowego schronienia. Przemieszczał się między Mają, a mieszkaniem Damiana. Ponieważ jego dziewczyna wciąż mieszkała z rodzicami, spędzał u niej popołudnia, tuż po zajęciach na uczelni, a w ciągu nocy rezydował u przyjaciela. Nie raził go zapach stęchlizny, papierosów i alkoholu, unoszący się w powietrzu ani widok ich taty, który w stanie permanentnego upojenia miotał się z kąta w kąt. Był gotów znieść wszystko, byle tylko uniknąć konfrontacji z własnymi, wściekłymi rodzicielami. Adrenalina i narkotyki spełniły swoje zadanie – pamiętał ten dzień jak przez mgłę, niewyraźnie i nie do opowiedzenia. Matka dzwoniła od czasu do czasu, ale konsekwentnie odrzucał połączenia. Zresztą, co miał jej powiedzieć?

Skóra Jakuba była jeszcze wilgotna od potu i ciepła ich ciał, gdy w popłochu zrywał się z pościeli. Nie tracił czasu na oddech – pośpiech był jego odwiecznym, nieodłącznym towarzyszem, a lęk przed świtem napędzał jego ruchy. Zaczął od bokserek, potem wciągał sprane dżinsy, pracując w półmroku z precyzją i nerwową gorliwością.

Maja leżała pod ciężką kołdrą, przyglądając mu się w milczeniu.

— Uciekasz już? — zapytała, a jej głos brzmiał, jakby testowała jego cierpliwość.

— Muszę, zanim twój ojciec wróci z nocki — rzucił krótko, spoglądając na zegarek. Zapinając pasek, sięgnął po T-shirt, który znalazł zrzucony w kącie. — Widzimy się rano na uczelni, tak?

— No trudno, niech będzie. Wracasz do Damiana? — rzuciła pytanie z wymuszonym opanowaniem, starannie maskując chorobliwą ciekawość — Jak tam, te wasze ciemne interesy?

Maja była zmęczona tą izolacją. W ostatnim czasie nawet Damian zaczął odmawiać jej przywilejów od szefa, mimo iż początkowo składał inne deklaracje. Jakub i Damian pod płaszczem zapewnienia jej bezpieczeństwa odsunęli ją od swoich spraw, a ona pragnęła tylko odetchnąć i na nowo poczuć puls życia.

Kuba zastygł z koszulką naciągniętą do połowy, jego oddech uwiązł gdzieś w gardle. Opuścił materiał i odwrócił się do niej gwałtownie. Jego oczy, dotąd rozmarzone blaskiem namiętności, nagle stały się zimne i nieprzeniknione.

— Miałaś trzymać się z daleka. Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy?

— Tak, ale... — zaczęła, siadając i szczelniej owinęła się kołdrą. — Jestem po prostu ciekawa, czy macie jeszcze te… darmowe próbki?

Maja wlepiła w Jakuba żarliwe spojrzenie; w głębi jej źrenic tliła się nieśmiała iskra oczekiwania.

— Majka! — podniósł głos, łamiąc w ten sposób ciszę, która o tej porze powinna być absolutna i niezmącona. — Przestań! Mówiłem ci już. Trzymasz się od tego z daleka. Koniec tematu.

Chłopak nerwowym ruchem narzucił na siebie bluzę, włożył buty i porwał kurtkę z krzesła. Rzuciwszy Mai ostrzegawcze spojrzenie, skierował się do wyjścia.

Dziewczyna patrzyła na drzwi, które zamknęły się cicho, ale stanowczo. Jej usta zacisnęły się w cienką linię, zdradzając rozczarowanie. Odcięli ją. Pod pretekstem troski i ochrony, zamknęli ją w złotej klatce, z której teraz obserwowała życie, które działo się poza nią. Niepocieszona osunęła się z powrotem na poduszki, wpatrując się w pustą ścianę.


***

Środowy wieczór w „Dekadencji” w niczym nie przypominał piątkowych czy sobotnich uczt kończących tydzień, ale klub już tętnił własnym, unikatowym rytmem. Mimo wczesnej pory parkiet gęstniał od ciał, a powietrze było naelektryzowane, ciężkie od basu i alkoholu.

Damian zjawił się punktualnie w towarzystwie Jakuba. Chociaż bywał tutaj częściej niż dwa razy w tygodniu, czuł się nieswojo i obco, bo tego dnia przekraczał próg w nowej, nieznanej roli.

— Mamy mu złożyć życzenia? Może trzeba było przynieść prezent? — Kuba nerwowo rozglądał się po lokalu, poprawiając kołnierz czarnej, eleganckiej koszuli.— Gdzie on w ogóle jest?

Zanim Damian zdążył mu odpowiedzieć i wyjaśnić zasady, natknęli się na Sebastiana, który stał przy barze, z uwagą obserwując wejście do klubu.

— A, jesteście – rzucił, z lekkim  zaskoczeniem. Na jego twarzy pojawił się nieśmiały grymas, przypominający uśmiech. — Luan jest w loży VIP.

— Długo już tutaj jest? — dociekał ostrożnie Damian. Pytanie było zasadne, ponieważ ich szef miał w zwyczaju wpadać tutaj jak huragan; zamykać interesy w mgnieniu oka i równie szybko znikać. Rzadko towarzyszył anonimowym klientom, a dzisiejsze spotkanie  bynajmniej nie miało znamion ekskluzywnej gali.

— Nie zabawi długo. Ma lepsze plany na urodziny niż to miejsce.

Damian poczuł, jak ciężki ołów w jego żołądku minimalnie się rozluźnia. Miał nadzieję, że przewidywania Sebastiana okażą się słuszne.

Luan czekał w ekskluzywnej loży, usytuowanej na podwyższeniu, oddzielonej od zgiełku parkietu przez ciężkie, bordowe kotary. Jak zawsze prezentował się nienagannie, w dopasowanym do sylwetki, ciemnym garniturze.

— Damian, Kuba. Wspaniale, że jesteście — uśmiechnął się, wstając. Wymienił męskie, mocne uściski dłoni, a w jego głosie nie było cienia groźby, tylko czarująca klasa wzorowego gospodarza.

— Kuba, proszę, siadaj. Wypróbuj nasze firmowe cygara — Luan, gestem pełnym uprzejmości, wskazał Jakubowi miejsce obok siebie, a potem, ignorując Damiana, zanurzył się w rozmowie.

Damian został z boku. Zajął miejsce przy zasłonie, niczym cieć pilnujący wejścia. Nie chciał stracić Jakuba z oczu. Po niedługiej chwili, właśnie ten gest – pozostanie w pobliżu, by chronić – złamał opanowanie Luana.

— Damian? A, czy ty przypadkiem nie masz dzisiaj normalnej zmiany? — zauważył jego przełożony, odrywając na moment uwagę od Kuby. Gładki ton zniknął w okamgnieniu. — Nie masz nic do roboty?

Upokorzony chłopak poczuł, jak gniew buzuje w jego żyłach. Nie miał prawa wyboru. Z rezygnacją skinął głową.

— Jasne, szefie.

Odszedł, ale tylko na tyle daleko, by zniknąć z pola widzenia Luana. Stał przy barze,  wciąż mając idealny widok na ich lożę. Nie mógł opuścić przyjaciela. Miał świadomość, że Luan nie zaprosił go, by porozmawiać o pogodzie i jego planach na najbliższy weekend. Zbyt dobrze znał słabości Kuby. Był bezbronny wobec otępiającej siły używek i przeklętej obietnicy szybkiego, niezasłużonego sukcesu.

Wkrótce atmosfera przy ich stoliku zaczęła się zagęszczać. Dołączyło kilku mężczyzn, w tym młodszy brat szefa, a chwilę po nich, do loży wślizgnęły się dwie kobiety – tancerki, ubrane w skąpe, lśniące stroje, których jedynym zadaniem było stanowić tło dla męskiej dominacji. Damian zacisnął zęby. Nastąpił punkt kulminacyjny tego wieczoru. Obie dłonie włożył głęboko do kieszeni, wbijając palce w dżinsy. Liczył na jego rozsądek. Miał nadzieję, że Jakub nie da się wciągnąć w żadną intrygę. Wiedział jednak, że nadzieja była w tym miejscu towarem równie deficytowym co moralność.


***

Zdziwienie Jakuba było skrzętnie ukryte. Spodziewał się chłodnego i drobiazgowego przesłuchania; konfrontacji z gangsterem, siedzącym za biurkiem w pewnej pozie. Zamiast tego zastał Luana, który przyjął go z ciepłem i urzekającą kulturą, godną dyplomaty. Mężczyzna był całkowitym zaprzeczeniem konstruktu, jaki stworzył w swojej wyobraźni: ujmujący i pozornie łagodny, choć faktycznie emanował niekwestionowaną siłą i był absolutnie nieugięty w swoich decyzjach. Ich rozmowa, pełna pochwał na temat sprawności logistycznej Jakuba i perspektyw rozwoju, okazała się bardzo miłą pogawędką. Chłopak, otumaniony dymem cygara i poczuciem własnej ważności, niemal zapomniał, gdzie się znajduje. Luan potrafił czarować, odwołując się do jego inteligencji i  wysokich ambicji.

Wszystko się zmieniło, kiedy do loży dołączyła świta szefa – łącznie czterech postawnych mężczyzn. Wystarczyło kilka minut, aby przyjemna dyskusja, przekształciła się w pełne napięcia spotkanie, gdzie agresja pulsowała pod powierzchnią uprzejmości. Z całej grupy, tylko dwie osoby łącznie z Luanem, łaskawie mówiły po polsku.  Jakub czuł się coraz bardziej osaczony. Nieznane frazy, wymieniane szeptem, działały na niego jak niewidzialne kajdany, wiążąc go w konwersacji, z której nie rozumiał ani słowa.

Z całej grupy, najbardziej przerażał go Yavor — mężczyzna, którego Luan przedstawił jako swojego brata. Kipiący niepohamowaną agresją, mierzył Kubę spojrzeniem pełnym pogardy, jakby sama jego obecność wywoływała palącą chęć zadania mu bólu. W pewnych chwilach, ta wzmożona obserwacja rodziła w Jakubie wrażenie, że bierze udział w nieproszonym castingu, którego finał pozostawał nieznany.

Jeden z towarzyszy, niewysoki i tęgi mężczyzna o ostrych rysach,  nagle wychylił się zza stołu.

— Chodźmy już do ciebie Luan, za głośno tutaj— rzucił po polsku, kurczowo obejmując jedną z tancerek, które dosiadły się niedługo po nich.

Luan z uśmiechem zaaprobował pomysł, dając Kubie czas na oddech.

— Zatem, Jakub — podjął, a jego głos odzyskał dawną gładkość — czy jest coś, czego potrzebujesz, zanim się przeniesiemy? Konkretny alkohol? A może kogoś do towarzystwa? Jak wiesz, mamy duży wybór kobiet.

Jakub, któremu nie podobał się wydźwięk tego pytania, kategorycznie odmówił.

— Nie, dziękuję. Dobrze się bawię.

Wtedy do rozmowy wtrącił się jeden z kompanów Luana, który uparcie rozmawiał z Javorem w obcym języku. Jakub poczuł ucisk w gardle – miał już pewność, że towarzystwo Luana posługiwało się polszczyzną, a dotychczasowy milczący dystans był celowym wykluczeniem.

— A może wolisz mężczyznę? —rzucił z drwiną w głosie.

Jakub mocno się skrzywił, kręcąc głową. Czuł wstręt i gniew na tę celową, niesmaczną prowokację. Luan tylko zaśmiał się pod nosem, ale był to cichy, autorytarny śmiech, który sygnalizował, że doskonale zdawał sobie sprawę z grubiaństwa i podżegającego tonu swojej świty.

Będąc w zaciszu, ustronnego gabinetu Luana, Jakub od razu, kulturalnie zajął miejsce przy szerokim stole konferencyjnym, symbolicznie równając się z samym szefem. Reszta towarzystwa osiadła na pluszowych sofach w cieniu pomieszczenia. Tymczasem Javi, z zuchwałą swobodą i brakiem szacunku dla hierarchii, rozparł się za potężnym biurkiem, które należało do starszego brata. Nie umknęło to uwadze Luana, ale spojrzał na mężczyznę z ledwie uchwytnym uśmiechem. W tym wyjątkowym dniu szef udzielił mu milczącej zgody na to, by wszedł w rolę dowódcy.

Jakub powrócił do uprzejmej konwersacji z Luanem, wymieniając grzeczności na temat życia, jego studiów i zarysów pracy. Przez cały ten czas Javi nieustępliwie mierzył go wrogim, oceniającym wzrokiem. Czaiło się w nim coś nieuchwytnego, czego nie potrafił nazwać; niezaprzeczalnie jednak mężczyzna był ujęty jego osobą.

Ta skrupulatna obserwacja stała się tak uciążliwa i natarczywa, że w pewnym momencie Kuba odwzajemnił spojrzenie, przesycone jawną pogardą. Wiedział, że mógł popełnić kardynalny błąd, łamiąc zasady panujące w tym gronie. Damian wyraźnie instruował go, by emanował pewnością siebie, charyzmą i błyskotliwością — i faktycznie, jego postawa to odzwierciedlała.

— To, co?  Chcesz przetestować? — O swoim imperium Luan opowiadał Jakubowi w telegraficznym skrócie, kładąc nacisk na atuty oferowanych przez siebie produktów. Właśnie omawiali swoją ostatnią zdobycz. Luan uciął rozmowę i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął z niej małą, foliową torebkę wypełnioną pigułkami.

— To jest esencja tego, czym handlujesz, Jakub — powiedział Luan, unosząc woreczek strunowy jak trofeum. — To jest powód, dla którego płacą tak wygórowaną cenę. Spróbuj. Musisz wiedzieć, co oferujesz swoim klientom.

Jakub się zawahał. Choć całym sobą się przed tym bronił, w uszach rozbrzmiały mu stanowcze uwagi Damiana: „Nie odmawiaj, chyba że to absolutna konieczność; graj jego kartami, mówiąc to, co chce usłyszeć, i robiąc to, o co prosi”.

Drżącą ręką wyjął pigułkę. Popił alkoholem, który sączył przez cały wieczór. Po krótkim czasie poczuł, jak środek uderza w niego z gwałtowną szybkością. Może to przez whiskey, a może przez to, że w wyniku stresu przed tym spotkaniem prawie nic rano nie zjadł. Obraz przed nim stał się nagle ostrzejszy, jaskrawszy, a jednocześnie zaczynał się rozmywać.

— Cóż, Jakub — powiedział niedługo później Luan, już wstając. — Dziękuję za spotkanie, ale muszę już wracać do rodzinnych zobowiązań. Jestem człowiekiem interesu, ale urodziny to jedyny dzień w roku, kiedy staram się jak najmniej czasu poświęcać pracy.

Jakub szybko zamrugał kilka razy. Miał wrażenie, że brakuje mu tchu. Narkotyk sprawiał, że jego serce biło nierówno, a świadomość zaczynała niebezpiecznie odpływać.

Kiedy znów mrugnął, Luan stał  nad bratem, wydając mu ostre, zdawkowe instrukcje, podczas gdy Yavor z lekceważeniem opierał buty na blacie biurka. Kolejne mrugnięcie – i majestatyczna sylwetka Luana zmierzała już w kierunku wyjścia.

Ten nieugięty przywódca wydawał się być jedynym sprzymierzeńcem w tym  eskalującym chaosie. Jakub nie miał siły się podnieść. Próbował zawołać błaganie, by zaczekał, by zabrał go z tego miejsca, ale nie zdążył.

Drzwi gabinetu zamknęły się z cichym, ostatecznym kliknięciem.

Jakub został zupełnie sam z poplecznikami Luana. Czuł na sobie wszystkie spojrzenia drapieżnej grupy. Był niczym zwierzę uwięzione w klatce, z której właśnie wyszedł treser. Zaczął gorączkowo się rozglądać, próbując zebrać myśli, ale gabinet wirował, a ciemne sylwetki otaczających go mężczyzn wydawały się rosnąć, pochłaniając ostatnie resztki jego trzeźwości.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×