Przejdź do komentarzyDekadencja - 10. Poświęcenie
Tekst 10 z 10 ze zbioru: Dekadencja
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2025-12-11
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń10

Wystarczyła chwila nieuwagi. Damian odsunął się od baru tylko na moment, by rozdzielić dwóch, pijanych mężczyzn, skaczących sobie do gardeł. Kiedy wrócił na posterunek, loża była pusta. Nie było Luana i jego świty ani – co najgorsze– Jakuba.

Kuba zignorował wszystkie próby kontaktu: nie odpisywał na SMS-y i nie reagował na dzwoniący telefon. Opanowanie, które Damian ledwo utrzymywał, zostało starte na proch. Zaczął gorączkowo wypytywać współpracowników, łapiąc każdego mijanego kelnera, hostessę, czy ochroniarza.

— Widziałeś Luana? I Jakuba, tego mojego... przyjaciela?

— Szef? A nie wychodził już? – rzucił barman, unikając jego wzroku.

— Nic nie widziałem, stary, sorry – odparł jeden z ochroniarzy, odwracając się plecami.

Wszyscy w klubie mieli zaciśnięte usta i zamglone spojrzenia, ewidentnie nie chcąc mieszać się w sprawy przełożonego i jego kompanów.

Chłopak w panice wpadł na Arkadiusza, który stał w pobliżu parkietu.

— Arek,  widziałeś Kubę i szefa?

Arkadiusz spojrzał na niego pełen rezygnacji, ale i nieskrywanej litości.

— Są w gabinecie Luana. Poszli... kontynuować zabawę.

Damian ruszył szybkim krokiem we wskazanym kierunku.

Tuż przed wejściem do biura, stali dwaj potężni mężczyźni.

— Mogę przejść? — zwrócił się do nich z uprzejmym pytaniem, choć tak naprawdę to była mocna sugestia, aby zeszli mu z drogi.

Mężczyźni wymienili porozumiewawcze, kamienne spojrzenia, ani drgnąwszy.

— Nie bardzo — odparł zuchwale jeden z ochroniarzy, wykrzywiając usta w aroganckim uśmiechu.

Dołączył do nich Arek, jak zwykle pełen nużącej obojętności, z twarzą pozbawioną cienia emocji.

— Odpuść, Damian. Wracaj do pracy — zawołał zmęczonym głosem, jakby właśnie przekroczył ostatnią granicę wytrzymałości.

Damian spojrzał na niego z wyraźnym zdumieniem.

— Robota nie zając — odburknął, z irytacją, której nie dało się nie usłyszeć w jego  podniesionym głosie. — Upewnię się tylko, że z Kubą wszystko w porządku i zaraz wracam.

Nie czekając na odpowiedź, Damian ruszył przed siebie, zderzając się z fizyczną barierą. Wyższy, masywny brunet chwytając go oburącz, bezwzględnie zablokował mu dalszą drogę. Damian stawił krótki, choć daremny opór. Strażnik odrzucił go gwałtownie, a chłopak zatoczył się i stracił równowagę, o mało co nie wpadając na  Arka.

— Ty naprawdę myślisz, że Luan zaprosił go tu, żeby mu podziękować za dobrą robotę? — głos Arkadiusza był cichy, ale uderzał mocniej niż krzyk.

Mężczyzna podszedł bliżej i położył dłoń na ramieniu Damiana, ale był to dotyk ostrzegawczy, nie pocieszający.

— Posłuchaj. Nie masz już wpływu na to, co tam się dzieje. Jeśli zależy ci na sobie oraz na swojej małej, zdolnej siostrze, to zrobisz teraz jedną rzecz: wrócisz na swoje miejsce. Będziesz pracował, a potem pójdziesz do domu, jak gdyby nigdy nic.

Arek przeszył go wzrokiem, w którym tliła się lodowata pewność. W akcie desperacji, Damian ponownie rzucił się w kierunku drzwi, ale został spacyfikowany z tą samą łatwością. Arkadiusz chłodno obserwował ten z góry skazany na porażkę zryw, doskonale wiedząc, że nie przyniesie mu to żadnego zwycięstwa.

— Damian! Daj spokój! Kogo wybierasz; przyjaciel, dziewczyna, czy może siostra? Odpuść! Nie wchodź im w drogę, nic mu nie zrobią. To zwyczajny pokaz siły. Może trochę go postraszą i wróci do domu — kontynuował Arek.

Damian zacisnął pięści, czując na sobie parę zimnych, osądzających spojrzeń ochroniarzy.  Nagle pojął całą grozę tego, co rzeczywiście mogło dziać się za tymi zamkniętymi drzwiami. Bez słowa, zrobił krok do tyłu, odwracając się do nich plecami. Ruszył z powrotem w dół korytarza, wiedząc, że wraca nie do pracy, lecz do swojego więzienia. Jakub został tam sam. Poświęcił go.


***


Jakub, uwięziony w lekkim półśnie, budził się powoli, niechętnie przez paraliżujący ból. Prawa kość policzkowa rytmicznie tarła o szorstkie runo perskiego dywanu. Miał wrażenie, że skóra na twarzy zdarła się już do kości. Intensywny, palący ból zmusił go do płytkiego, urywanego oddechu.

Na początku czuł tylko opresyjny, miażdżący ciężar na lędźwiach i plecach oraz pulsujący ból w skroniach. Wokół panował gwar i zamęt. Dźwięki były niewyraźne i stłumione, jakby dochodziły przez gruby mur. Oprócz wulgaryzmów, słyszał salwy śmiechu, przeplatane wyrażeniami w obcym języku, których nie rozumiał.

W końcu z wysiłkiem otworzył oczy. Pierwsze, co zarejestrował, to migoczące, jaskrawe światła wiszące nad nim, które pulsowały w nienaturalnym tempie. Potem zobaczył twarze – rozmazane, krzywo uśmiechnięte, pochylające się nad nim z ciekawością i rozbawieniem.

Nie czuł już policzka – ten ból zszedł na dalszy plan, bo wyparło go przeszywające pieczenie poniżej pasa, połączone z rozsadzającym uciskiem, który potęgowały ostre, miarowe pchnięcia. Wówczas brutalna prawda o doznanej krzywdzie sparaliżowała Jakuba, uderzając w jego świadomość z siłą eksplozji. Nie był w stanie poruszyć rękami, bo były przygwożdżone do podłoża, więc tylko z wysiłkiem odwrócił głowę. Męska sylwetka poruszała się na nim coraz szybciej, napierając w chaotycznym rytmie jego urywanego oddechu. W jego świadomości czas stanął, a ten horror zdawał się trwać bez końca. Jakub się zaparł, ale to tylko spotęgowało te okrutne tortury. Zacisnął powieki, bo ból był już nie do zniesienia. Czuł, jakby ostra klinga rozpruwała jego wnętrzności, bez przerwy poruszając się w przód i w tył. Wrzasnął, lecz jego krzyk rozbił się o ścianę donośnych, gardłowych jęków, pustego śmiechu i głośnej muzyki. Obrzydzenie momentalnie podeszło mu do gardła, marzył by znów odpłynąć i pogrążyć się w niebycie.

Wreszcie ruchy straciły na sile, by po chwili kompletnie ustać. Poczuł ostre szarpnięcie, jakby ktoś wydarł mu trzewia, a zaraz potem — natychmiastową, błogą, ale zdradziecką ulgę. Balast z pleców również zniknął.

Znów otworzył oczy, choć jego wzrok z trudem złapał ostrość przez łzy. Tuż obok, pochylony nad nim w półmroku, stał Yavi. Mężczyzna o ciemnych, wrogich oczach. Teraz te oczy patrzyły na Jakuba z czystą, drapieżną satysfakcją. Yavi uśmiechał się podle. To był uśmiech oprawcy, triumfującego nad swoją ofiarą.

— Do wesela się zagoi — powiedział łamaną polszczyzną, wbijając mu palce głęboko do gardła. Ciałem Jakuba wstrząsnął odruch wymiotny, a na języku poczuł ohydny, gorzki posmak — wstrętny ślad połkniętej bez namysłu tabletki.

— Dupa nie szklanka! — Usłyszał gdzieś w głębi pokoju pojedynczy głos, a zaraz potem dobiegła go fala szyderczego śmiechu.

Próbował się podnieść, lecz nieustępliwa siła powróciła, miażdżąc go i przykuwając do podłoża. Ciężar, choć nieco lżejszy powrócił, znowu przygniatając jego lędźwie.

***

Jakub obudził się z ostrym kaszlem, wypluwając z ust kurz i zaschniętą ślinę.  Przeszukał kieszenie – portfel, klucze do domu i telefon wciąż były na swoim miejscu. Było zimno, a twardy, nierówny bruk wbijał mu się w żebra. Leżał na tyłach klubu, tuż obok śmierdzących kontenerów na śmieci. Powietrze było wilgotne i cuchnące.

Nad dachami zaczynał wschodzić blady, zimny świt, który wlewał do duszy Jakuba poczucie obrzydzenia i beznadziei.

Próbował się podnieść, ale ból natychmiast przeszył go falami. Od pasa w dół czuł tępy, pulsujący żar. Jego ciało było jednym wielkim, obolałym, posiniaczonym krzykiem. Przesunął dłonią po twarzy – była lepka od zaschniętej krwi, a wargi były opuchnięte i pęknięte. Jego koszula była wymięta i brudna, a spodnie, ledwo naciągnięte na biodra, wisiały krzywo. Czuł na sobie brud, smród i wstyd tego miejsca i tych ludzi. Z każdą próbą ruchu, czuł ostre ukłucia w żebrach i miednicy.

W jego otumanionym umyśle powoli układały się fragmenty horroru. Pigułka Luana. Śmiechy i zniekształcone twarze. Uczucie bezwładu. I Yavi. Yavi, patrzący na niego z tą drapieżną, nienawistną satysfakcją. Całe jego jestestwo drżało teraz nie tylko z zimna, ale z traumy i upokorzenia.

Ale najgorszy ból nie był fizyczny. Pochodził z uświadomienia sobie jednej, druzgocącej prawdy: Damian, jego najlepszy przyjaciel miał w tym swój udział. To nie był wypadek, tylko celowe rzucenie go na pożarcie do paszczy lwa.

Łzy zmieszały się z brudem na jego policzku, ale to nie był płacz. To był niemy, wewnętrzny krzyk zdradzonego człowieka. Próbował się podciągnąć, opierając się o chłodną ścianę z cegły. Musiał wstać. Musiał uciec z tego miejsca i od jednego przyjaciela, który okazał się gorszy niż każdy wróg. Był wolny, ale jego dusza i ciało zostały nieodwracalnie splamione i zniszczone.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×