Przejdź do komentarzyDekadencja - 16. Trzask (koniec)
Tekst 16 z 16 ze zbioru: Dekadencja
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2025-12-21
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń21

Damian miał wrażenie, że szklanka, którą trzymał w dłoni, pęknie pod wpływem gwałtownego łomotu do drzwi. To nie było pukanie; to było desperackie bicie pięściami w drewno, jakby ktoś uciekał przed wyrokiem śmierci. 

Gospodarz momentalnie odłożył wodę na marmurowy blat kuchni i poszedł sprawdzić, kto się dobija o tej porze. Jakub, który siedział już na kanapie w salonie, zastygł, a jego ciało natychmiast skuliło się w defensywnym odruchu.  

Damian wyjrzał przez wizjer i zaklął pod nosem, szarpiąc za zamek. 

Do mieszkania wpadła sparaliżowana strachem Maja. Drżała, zatrzaskując za sobą drzwi, jakby dopiero tutaj dotarło do niej, co właściwie się wydarzyło. 

— Maja? — Damian zrobił krok w jej stronę. — Co ty tu robisz? Co się stało? 

— Byłam tam… — wykrztusiła, opierając się plecami o ścianę. Jej oddech był tak szybki i nieregularny, że nie była w stanie złożyć logicznej wypowiedzi. — Musiałam wiedzieć, Damian. Musiałam zrozumieć. Jakub przecież jest w takim stanie… Ja chyba go zabiłam, Damian… 

Jakub powoli wyłonił się z półmroku salonu. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości, w cieniu, z którego obserwował ją wzrokiem pełnym niedowierzania i narastającej paniki. 

— Byłam w klubie — kontynuowała Maja, a kiedy dostrzegła Jakuba, jej głos się załamał. Wiedza, którą zdobyła, świadomość tego, co tam się wydarzyło, paliła ją od środka. Nie miała odwagi patrzeć mu w oczy z bolesną jasnością tego, jak bardzo go złamali. — Udawałam, że szukam pracy. Rozmawiałam z tym Yavorem. Rozpoznał mnie. Zaczął do mnie podchodzić, dotykać, mówił straszne rzeczy… Przestraszyłam się. Chwyciłam jakąś figurkę i uderzyłam go w głowę. Upadł. Nie ruszał się, Damian. 

Jakub patrzył na nią, nie rozumiejąc, dlaczego ta drobna dziewczyna dobrowolnie wróciła do miejsca, które dla niego było piekłem. Zapadła martwa cisza. Damian poczuł, jak żołądek zawiązuje mu się w supeł. Jako jedyny z nich rozumiał brutalną logikę tego świata – jeśli Yavor nie oddychał, wyrok został już podpisany na nich wszystkich. 

— Po co tam w ogóle polazłaś? — warknął Jakub, a jego głos, choć cichy, był pełen złości i bólu. — Co ty sobie myślałaś, Majka?! 

— Kuba, ja po prostu chcę ci pomóc, ale nie umiem! — krzyknęła, a łzy w końcu przebiły się przez barierę szoku. — Myślałam, że jeśli dowiem się, o co chodzi, to będzie mi łatwiej do ciebie dotrzeć! 

Jakub zacisnął powieki i odwrócił się, robiąc kilka nerwowych kroków w głąb salonu. 

— Damian! Marta jest przerażona! Widziała, jak wróciłeś w nocy do domu, podobno cały we krwi! I wy chcecie nam wmawiać, że wszystko jest pod kontrolą?! Że nie dzieje się nic złego, tylko sobie handlujecie prochami, a góra pieniędzy sama rośnie?! 

Damian spuścił wzrok, opierając dłonie na biodrach. Nie było czasu na roztrząsanie emocjonalnej strony tego chaosu. Musiał myśleć. Musiał działać. Szybko. Musiał naprawić to, co zrujnowała brawura Mai. Jeśli Yavor przeżył, była szansa na układ. Jeśli nie, Luan nie spocznie, dopóki ich nie dopadnie. 

— Chciałam tylko pomóc — ponowiła Maja, ale Damian uciszył ją gestem dłoni. 

— Musicie stąd spierdalać — powiedział, zachowując powagę. To nie było wyproszenie ich z domu, a podkreślenie dramatycznego położenia, w jakim się znaleźli. Damian nie krzyczał. Spoważniał, a jego twarz stała się maską pozbawioną emocji. 

— Przede wszystkim ochłońmy! — zaapelował Jakub, starając się przywrócić racjonalny tok myślenia. — Najpierw musimy zabrać stąd Martę. Podrzucimy ją do mojej ciotki do Lubonia. Zna was, więc nie odmówi, a na pewno jest teraz w domu. 

Jego dłonie wciąż drżały, ale w oczach pojawił się nowy rodzaj determinacji, podszyty emocjonalnym chłodem. Spojrzał na Maję – na tę przerażoną dziewczynę, która dla niego zaryzykowała życie, a on wciąż nie potrafił jej nawet dotknąć. 

— Dobra, potem pojadę do klubu. Sprawdzę, czy ten skurwysyn dycha. Jeśli żyje, może uda mi się to odkręcić. Jeśli nie… jesteśmy w dupie — zarządził Damian, gorączkowo układając w głowie plan działania. 

Damian wpadł do pokoju Marty i zapalił górne światło. Dziewczyna mruknęła coś przez sen, zasłaniając oczy przed nagłym blaskiem. 

— Marta, wstawaj! — Damian szarpnął ją za ramię, nie bawiąc się w delikatność. — Ubieraj się, już! Pakuj najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka. Masz minutę. 

— Damian? Co się dzieje? — wybełkotała zaspana, patrząc na jego przerażoną twarz. 

— Skarbie, nie pytaj, tylko rób, co mówię! Zawieziemy cię do pani Kamili, ciotki Kuby, pamiętasz ją? Zbieraj się, musimy się śpieszyć! 

Wrócił do salonu, gdzie Jakub i Maja stali jak sparaliżowani, czekając na dalsze instrukcje. Wybiegli na klatkę schodową. Damian wiedział, że ma zaledwie kilkanaście minut, by podrzucić siostrę w bezpieczne miejsce i wrócić do piekła, które właśnie rozpętała Maja. 

Po odstawieniu Marty pod dom ciotki Jakuba, w samochodzie zapadła ciężka cisza. Damian nieoczekiwanie zaklął i uderzył pięścią w kolano. 

— Kurwa mać! Nie zabrałem broni! — syknął. Maja drgnęła, patrząc na niego z przerażeniem. 

— Broni?! — Jej głos zadrżał, ale nikt nie odważył się odpowiedzieć. 

Jakub westchnął ciężko, odpalając silnik. Musieli wrócić. Bez broni Damian był wystawiony na żer. 



Kiedy weszli do mieszkania, powietrze wydawało się gęstsze niż smog na zewnątrz. Damian zamarł w progu. Na jego aksamitnej sofie, z nogą założoną na nogę, siedział Luan. Obok niego stał Yavor z prowizorycznym opatrunkiem na głowie, spod którego wyciekała świeża krew, a przy oknie wyrastał potężny, milczący ochroniarz. Jakub był jeszcze na klatce, kilkanaście metrów za nimi. 

— Widzę, że wieczór pełen atrakcji — zaczął Luan spokojnym głosem. 

— Luan, posłuchaj… — Damian uniósł dłonie w pojednawczym geście. — To był wypadek. Twojemu bratu puściły hamulce, ona się tylko broniła. Yavor przesadził, sam wiesz, że ma z tym problem. 

Yavor warknął coś nienawistnie, ale Luan uciszył go jednym spojrzeniem. Bracia zaczęli kłócić się po albańsku – twarde, gardłowe dźwięki przecinały salon jak uderzenia biczem. Luan patrzył na brata z narastającym podejrzeniem, jakby ważył jego przydatność dla rodziny. W końcu westchnął i spojrzał na Damiana. 

— W naszej rodzinie krew czasami płynie zbyt szybko, by rozum mógł nad nią nadążyć — przyznał Luan z ledwie dostrzegalnym uśmiechem. — Możemy się dogadać, Damian. Niech dziewczyna przeprosi, a my zapomnimy o tym incydencie. 

Przez chwilę napięcie niemal opadło. Yavor wykrzywił usta w kpiącym grymasie, szykując się do jakiejś ciętej uwagi. Nie zdążył. 

Huk pierwszego strzału rozerwał bębenki w uszach. Yavor zgiął się wpół, łapiąc za brzuch, który w ułamku sekundy nasiąkł czerwienią. Zanim ktokolwiek zdążył krzyknąć, padł drugi strzał. Czysty, precyzyjny. Kula weszła prosto w skroń Yavora, wyrzucając go z butów na dywan. 

Damian zamarł. Za nimi, w progu mieszkania, stał Jakub. Jego dłonie pewnie trzymały pistolet, który znalazł w sypialni kilka sekund wcześniej. Damian poczuł mdłości. Jeszcze w liceum uczyli się na strzelnicy, jak celować, jak opanować odrzut. Robili to dla zabawy, ale w tej chwili oddałby wszystko, aby Jakub nigdy nie widział broni na oczy. 

— Uciekajcie! — ryknął Damian, wybudzając ich z letargu. 

Zapanował chaos. Ochroniarz z dzikim rykiem rzucił się w stronę uciekających na klatkę Jakuba i Mai. Drzwi trzasnęły, a w salonie zostali tylko oni dwaj: Damian i Luan, stojący nad stygnącym ciałem brata. 

Luan nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Nie rzucił się do ataku. Stał w miejscu, z nienaturalnym spokojem wpatrując się w zwłoki Yavora. W jego oczach nie było żalu, raczej głębokie, lodowate zdumienie, że jego krew, jego nazwisko, zakończyło się w tak infantylny, wręcz przypadkowy sposób. W dodatku z ręki kogoś, kogo uważał za nic nieznaczący cień. 

Podniósł wzrok na Damiana. Nie obchodziło go, kto pociągnął za spust. Dla niego to Damian był mordercą, bo to on wpuścił śmierć do tego pokoju. 

Luan ruszył naprzód. Damian próbował coś mówić, przepraszać, tłumaczyć, ale Albańczyk miał już swoją wizję. Widział tylko ruch jego ust, który drażnił go jak brzęczenie muchy. Atak był błyskawiczny. Luan wpadł w niego z siłą torpedy, jedną ręką chwytając Damiana za podbródek, a drugą za potylicę. 

Rozległ się krótki, suchy trzask, przypominający pęknięcie grubej gałęzi. Kręgi szyjne Damiana poddały się bez walki. Jego ciało zwiotczało natychmiast, a oczy, wciąż pełne niedowierzania, utrwaliły się w martwym spojrzeniu na sufit. Luan puścił go, pozwalając, by zwłoki osunęły się na podłogę obok jego brata. W pokoju zapadła cisza, przerywana jedynie dalekim piskiem opon auta Mai, które właśnie rwało w bliżej nieokreślonym kierunku. 


Jakub czuł jeszcze na dłoniach ciężar pistoletu Damiana, z którego przed chwilą oddał strzały w stronę Yavora. Uchylił okno. Zapach prochu wciąż gryzł go w nozdrza, mieszając się z wonią powietrza przesiąkniętego deszczem. Nie odczuwał ulgi. Był pewien, że ten czyn go wyzwoli, że zrzuci brzemię, które ciążyło na nim jak ołowiana obręcz zaciśnięta na klatce piersiowej. Zamiast oczyszczenia czuł pustkę. Ogarnął go stan wewnętrznej martwoty. 

Maja prowadziła. Jej dłonie, ściskając kierownicę, były zsiniałe na kostkach. W jej oczach, odbijających światła ulicznych latarni, tańczył paniczny strach, ale pod nim kryło się coś jeszcze. Coś, co parzyło ją od środka bardziej niż świadomość, że Luan siedzi im na ogonie. 

— Zabiłeś go… — szepnęła, a jej głos się załamał. 

Jakub nie odpowiedział. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem, wyprany z jakichkolwiek emocji. Śmierć Yavora niczego nie zmieniła. 

— Jakub… — Maja nagle szarpnęła kierownicą, omijając jakąś przeszkodę na drodze, a jej głos stał się nienaturalnie wysoki. — Muszę ci coś powiedzieć. Zanim… zanim to wszystko się skończy. 

Spojrzał na nią kątem oka. Została z niego tylko mechaniczna powłoka, biologiczny automat, w którym życie pulsowało już tylko z przyzwyczajenia. 

— Zdradziłam cię z Damianem — wyrzuciła z siebie, a słowa uderzyły w kabinę głośniej niż deszcz o karoserię. — Przepraszam… tak strasznie cię przepraszam. 

Jakub tylko mrugnął. To wyznanie było jak kolejna kropla w morzu, które i tak już ich zalewało. Nie czuł gniewu. Nie czuł nienawiści. Czuł tylko, że pętla na ich szyjach właśnie się zacisnęła. Skupił wzrok na drodze i prędkości, która była zdecydowanie zbyt wysoka w tych warunkach. 

— Maja, zwolnij! — warknął, gdy światła za nimi stały się oślepiające. 

Wjechali na stary, betonowy most. Blask lamp zaczął odbijać się od ciemnej, spienionej powierzchni rzeki. W ułamku sekundy Maja straciła panowanie nad autem. Może to przez łzy, może przez ciężar prawdy, której nie potrafiła już udźwignąć. 

Rozległ się głośny, miażdżący zgrzyt metalu. Czas stanął, rozciągając każdą milisekundę do granic wytrzymałości. Jakub poczuł, jak pasy bezpieczeństwa wbijają mu się w mostek, a karoseria odkształca się z rykiem, którego nie da się zapomnieć. Ostra krawędź rozbitej deski rozdzielczej uderzyła go rykoszetem, przeszywając prawy bok piekącym, rozdzierającym bólem. 

Samochód niczym odrzucony kamień przebił barierkę i runął w przepaść. 

Uderzenie o taflę wody było głuche i ostateczne. Jakub, oszołomiony bólem i metalicznym smakiem krwi, walczył z pasami, podczas gdy rzeka wciągała ich na dno. Gdy woda w końcu wypełniła kabinę i opór ustąpił, zdołał otworzyć drzwi. Nurt rzeki wypchnął go na zewnątrz, ale zanim odbił się od wraku, zobaczył ją po raz ostatni. Maja dryfowała pod powierzchnią, jej włosy unosiły się wokół twarzy niczym czarna aureola. Miała otwarte oczy, wpatrzone w niego z pustym spokojem. Jej twarz była trupio blada, pozbawiona śladu walki – jakby poddała się rzece w chwili, gdy wyrzuciła z siebie tę ostatnią tajemnicę. 

Jakub krzyknął, ale krzyk zamienił się w bulgot. Woda była zimna jak nagrobek, a ramiona rzeki pochłonęły go całkowicie, zostawiając go samego z raną w boku i świadomością, która będzie go nawiedzać w każdym przyszłym śnie: on przeżył, ona odeszła z prawdą, która ich zabiła.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×