Przejdź do komentarzyNarodziny KURY
Tekst 1 z 2 ze zbioru: Dociekania
Autor
Gatunekbajka
Formaproza
Data dodania2017-12-14
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1607

Za górami, za bla bla, za dyrdymałami i jaskiniogrodami, za morzem albo i nie, na bezbrzeżnym stepie szerokiem, omiatał trawę Mietek swym okiem. Przykucnął sobie w trawce i myślał o potrawce... Dość tych bzdur. To ma być wszak dociekanie, badanie i opowiadanie, a nie rymów składanie. Przechodzimy do rzeczy.

Ptak należał do słabiej latających, nie mniej, od Mietka latał lepiej. Biegał zresztą również szybciej, a zwrotnością na zakrętach przewyższał wszystkie, przyszłe maszyny bojowe. Jedyną jego wadą był mały łebek i dzięki temu Mietek mógł go przechytrzyć, nie narażając się na zwyzywanie od najgorszych safanduł, u życiowej partnerki.

Zresztą, nawet kiedy go za coś beształa, pretensji wielkich mieć nie mógł, gdyż dzięki jej zapobiegliwości mogli wyprowadzić się z przepełnionej, wielozadaniowej jaskini w praslamsach, na Przyjaskiniogrodzie, do własnej, kurnajegowteiwewtechaty. Tak ją przynajmniej Mietek nazywał, za swą popsutą przez tę kurnachatę (Helka) krwią.

Obecnie Mietek zastawia pułapkę.

Nie będę jej tutaj opisywała, gdyż była bardzo przemyślna ani też czasu oczekiwania na zdobycz. W skrócie: polegało to na trzymaniu końcówki sznurka i powstrzymywaniu się przed popierdywaniem, które mogło ptaka wypłoszyć.


Ptaszysko przyszło w... pętelkę.

Mietek bierze zdobycz pod pachę i rozanielony, zasuwa po pochwałę i nagrodę.


Już w obejściu zamierza ptaka zamordować, żeby Helce do oskubania zanieść gotowe zwłoki (ona nie znosi, gdy robi to na jej oczach), gdy ptaszysko przewidując swój koniec, wyrywa się Mietkowi z rąk i już na ziemi, ze strachu znosi... no właśnie. Tu, zdania są podzielone.

Nie wiadomo skąd, przy Mietku materializuje się banda prajajcogłowych z kłótliwymi wywrzaskiwaniami:

— Jajo!

— Gówno!

— Prajajo, idioto!

— To nie jest żadne prajajo! — przerywa rozgniewany Mietek, by zaraz się wydrzeć w kierunku kurnajegowteiwewtechaty. — Helka!!!

— Czego...?! — odkrzykuje połowica, zajęta poszukiwaniem w pratoaletce, prakamopilnika do piłowania paznokci.

— Naczynie, jakie dawaj! Skorupiaka mam...! — informuje złośliwie, wzbudzając w jajcogłowych obrzydzenie. — Najlepiej..., prapatelnię...!


Ptaszysko nawiać nie zdołało. Mietek kretynem nie był (ci żyli jeden, góra dwa dni, po wejściu w wiek dorosły) i zapobiegawczo zaplątał mu na łapce sznurek, którego drugi koniec zawiązał sobie na nadgarstku. I był tak zachwycony podwojonym łupem, że chwilowo zapomniał ptaka zabić. Jajcogłowi usłyszeli jedno słowo:

— Wynocha! — A Mietek poszedł do Helki.


— Chcę mieć skorupiaki pod ręką każdego dnia — oświadcza Helka, oblizując po posiłku palce. Mietek truchleje, lecz tylko na moment, zaraz dumnie oznajmiając.

— Pomyślałem o tym, kochanie. Dlatego... — zawiesza głos, pokazując na drzwi — tego tam, postepiebiegającegoptaszydła, nie zabiłem.

— Te, twoje nazwy, kur..., kiedyś mnie wykończą! — mówi Helka ze złością. — Nie może być krócej?! Jakieś: „Coś” i... dodatek...?

— Cośdodatek...? — powątpiewa Mietek kpiąco, by na widok pogłębiającego się marsa u połowicy, opuścić głowę, już nieśmiało dopytując. — Kurcośdodatek...?

— Kurcoś! — ucina Helka. — A teraz bierz się do roboty i zbuduj mu jakieś lokum... Nie chcę znać jego nazwy! — uprzedza groźnie. — I nałap tych kurcosiów więcej! — pada jeszcze polecenie. Ale to on ma ostatnie słowo.

— Kurcośnik... — mruczy, wychodząc.


Po mniej albo i nawet więcej, jakimś czasie, w kurcośniku zamieszkiwało już kilkanaście stworzeń, a jedno niepodobne do drugiego.

I tak Helka, dowiadywała się, że Mietek wzbogacił hów, o: prawiekurcosia, ciutkurcosia, niekurcosia, bojawiemczytokurcosia, nonitopragołąbnikurcosia i wiele, a z biegiem lat, wiele, wiele innych.

Mietki polowali i chwytali, a Helki hodowały i dbały.

Ucinały lotki, karmiły i poiły; wybierały jajeczny urobek, wymuszając większą nieśność i przyzwyczajały do obecnego środowiska, i bliższych akceptacji mieszkańców kurcośników oraz tolerowania obecności człowieka (kurcosie uciekały wyłącznie podczas przygotowań do obiadu). Aż któregoś dnia, wiele wieków później...


— Witaj kochana! — Luśka przestępuje progi majątku Helki. — Nazwałaś, w końcu, jakoś sensownie, to kurcoś...?

Zapytana, schodząc po schodkach na spotkanie przyjaciółki, a pragnąc nazbyt pospiesznie pochwalić się nowymi praszpilkami, potyka się, łamiąc obcas.

— No, żeż, kur...a! — prawie przeklina, połykając to i owo, na widok jakichś nieznajomych, łysych postaci, kręcących się przy ogrodzeniu (nie byli to prakibole, gdyż wówczas Helka pozwoliłaby sobie na znacznie pełniejszą i dłuższą ekspresję).

Luśka, niestety ich nie widzi. Wzrusza ramionami.

— Może być i kura... — oświadcza. — Nazwa dobra jak każda inna...

I się zaczyna. Do posiadłości, nie bacząc na niechęć i zniesmaczenie obu pań, wkraczają (sami wiecie, kto).


Po pouczającej oraz wyczerpującej zarówno temat, jak i psychicznie rozmowie z Helką i jej otoczeniem, o tej przodkiniach i ich otoczeniu, kilkanaście stronnictw zasiadło do rozmów, by po tygodniówce-nasiadówce, przetykanej kłótniami, drzemkami, posiłkami oraz hostessami, pra, rzecz jasna, zwołać prakonferencję prasową.

Przybyli także byli pra: dygnitarze, uczeni od konkurencji, lobbyści, studenci i maturzyści, przedstawiciele gazet poważnych i brukowców, szkolnych i ściennych; reklamodawcy i reklamo biorcy, ludzie od ducha i materialiści. Nawet drwale, w związku z szykującym się zapotrzebowaniem na papier, do zapisania kolejnej z naukowych, jakże niezbędnych do życia, prawd. Wszyscy usłyszeli to samo.

— Za sprawą szlachetnie urodzonej Helki Robimcoś-Podlaskiej CXXXII...! — Prarzecznik milknie na chwilę z szacunkiem, z płonną nadzieją rozglądając się po praauli, że może pani Helka zrezygnowała z darmowego, ufundowanego za wkład do nauki, pobytu w praspa. Po czym, w całkowitym zrozumieniu (jeszcze nie wymyślono praklimatyzacji), kontynuuje. — Z udziałem przyjaciółki, Luśki Nienasyconej (praspa) oraz, w niewielkim stopniu ich mężów (jeden prasześciopak na łeb), ustala się po wsze czasy, co następuje...! — Widzowie widzą w tej chwili, groźnie uniesiony palec wskazujący.


______________________________________________________________________


1. Pierwsza była EWOLUCJA, która kształtowała KURĘ, przez pokolenia.


2. KURA, jako sklasyfikowanie gatunku ptaka, powstała w chwili, nazwania jej tak przez człowieka (Helkę i... bądźmy sprawiedliwi, jej obcas- tego, co w nawiasie, nie odnotowano).


3. Wykluła się, co nie podlega dyskusji, z jaja.


4. Nie było to jajo kurze, gdyż dopiero KURA, takowe zniosła.

______________________________________________________________________



Mężczyzna milknie, dając publiczności czas na przetrawienie informacji i z niejakim wstydem, naprędce dopowiada:

— Wszelkie prawa zastrzeżone! — Znów ten palec. — Zakaz pokątnych publikacji, dotyczy także wszelakiej maści chuliganów-graficiarzy, którzy nam szpecą jaskinie...! Szczegółowy opis badania będzie dostępny w Głównej Jaskiprabibliotece...!

Na tym konferencja się zakończyła i od tej pory, nikt już nie zaprzątał sobie głowy pierdołami takiego rodzaju, zajmując się rozwiązywaniem problemów rzeczywistych i... innych... Niestety, do naszych czasów, wyniki badań nie dotrwały. W pomroce dziejów zjawiła się grupka, której tak dobitnie prześwięcono mózgownice, że aż stali się krwiożerczymi bestiami.

Banda chrześcijańska zniszczyła biblioteki, spaliła dorobki pokoleń naukowców; a nierzadko mordując ich samych, cofnęła Ziemian w rozwoju cywilizacyjnym o, lekko licząc, tysiąc lat...

I pierze mózgi nadal, próbując robić z ludzi bezwolnych debili...


Wiecie już, co było pierwsze? Dla mniej lotnych definicja:


Pierwsze, w odniesieniu do KURY, zawsze będzie JAJO!!!

Choćby je, kur... a, zniósł i wysiedział SMOK!!! - [...!!!]

  Spis treści zbioru
Komentarze (5)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Ortografia!

"Niemniej" pisze się w tym kontekście razem; "chów" przez "ch". Plusem w opowiadanku - dowcip :-)
avatar
dzięki za ocenę. Poprawiłabym, bo wstyd normalnie, ale wygląda na to, że nie można.
Dziwaczne
avatar
W cyklu "dociekania" o pomroce nie tylko polskich Dziejów - w konwencji humorystycznej, ergo przystępnej dla każdego - świetny literacko, błyskotliwy wykład/referat na temat "Co było pierwsze?"

Przed Czytelnikiem - ta-daaaaam! - narodziny KURY (vide nagłówek tekstu). Skąd się wzięła nie tylko na naszym szan. Publixo czy na codziennym talerzu, lecz także jako zagadnienie metafizyczne w polskich głowach - i na języku, czyli w starej jak świat, przebogatej i nieziemsko pięknej spuściźnie-polszczyźnie-ojcowiźnie
avatar
W tle przekaz:

nasze życie polit.-społ. - poza "ątórarzem" - nie zmieniło się w niczym. Czy w jaskini, czy na "aliganckich" salonach, wszędzie jak nie wiadomo, o co chodzi - to chodzi o

/korzyści z posiadania i kury, i jaja, i całego tego, qrwa, kurnika/
avatar
Banda chrześcijańska zniszczyła biblioteki, spaliła dorobek pokoleń naukowców, nierzadko mordując ich samych, cofnęła Ziemian w rozwoju cywilizacyjnym o, lekko licząc, tysiąc lat...

I pierze mózgi nadal, próbując robić z ludzi bezwolnych debili...

(patrz końcowe akapity)

Spalenie potężnych zasobów Biblioteki Aleksandryjskiej to dla światowej kultury ogromna strata nie do po-we-to-wa-nia.

Wpuść barbarzyńcę do biura, to ci atrament wypije
© 2010-2016 by Creative Media
×