Przejdź do komentarzyKomunistyczny substytut Św. Mikołaja
Tekst 19 z 94 ze zbioru: Niezwykłe przygody i przeżycia
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2018-12-06
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1523

Komunistyczny substytut Św. Mikołaja


Za komuny substytutem Świętego Mikołaja był oczywiście Dziad Mróz. Wymyślili go komuniści. A z wymyśleniem go nie mieli żadnych problemów. Wszak pomysł sam przyszedł, zza wschodniej granicy, od niegdysiejszego Wielkiego Brata.

Dziad Mróz, zwany u naszych „pobratymców” — Diad Moroz (Дед Мороз), zaczął funkcjonować w Sowietskom Sojuzie (Советский Союз) zaraz po rewolucji, kiedy to przyszło zastąpić Św. Mikołaja kimś bardziej odpowiednim, z punktu widzenia komunistów. Wybrano więc postać z ichniejszego rodzimego folkloru — Dieda Moroza.


Pamiętam doskonale Dziadka Mroza z mojego dzieciństwa. Ha, pamiętam też z jakim wytęsknieniem na niego czekałam. To były czasy! Każdego roku, po świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku, w naszym Domu Kultury organizowane były różne przedstawienia dla dzieci, czasami nawet jasełka (sic!). Po części artystycznej na scenę wchodził nie kto inny jak Dziadek Mróz i rozdawał wszystkim dzieciakom paczki ze słodyczami. Każdemu dziecku z osobna. Wzywano nas na scenę po nazwisku w kolejności alfabetycznej. Wszystkie dostawałyśmy jednakowe paczki, bo Dziad Mróz nie robił różnic. Co to, to nie! A dla nas, dzieciaków, była to ogromna radość. Po Św. Mikołaju i Aniołku spod choinki — wszystkie słodycze i pomarańcze już dawno były zjedzone. Tak że nowa porcja tegoż bardzo nas cieszyła. A to, że wszystkie dostawałyśmy jednakowe (przydziałowe) paczki, to i zazdrości nie było żadnej.


Nasz Dziadek Mróz każdego roku był odziany w strój pożyczony od księdza. Mój sąsiad, dyrektor Domu Kultury, zawsze przynosił go z plebanii. Jedynie włosy i broda nie były od księdza. Były sztuczne. I te właśnie atrybuty najbardziej upodabniały go do... dziada z bajki.


Kiedy tak przystrojony wręczał dzieciakom paczki, każdemu zadawał to same pytanie: — `Byłeś/aś grzeczny/a?` To jaka mogła być odpowiedź? Oczywiście, że wszystkie były grzeczne, jak aniołki. Dzieci jak zahipnotyzowane wpatrywały się w pękate torebki ze słodyczami wędrujące z rąk Dziadka Mroza do rąk każdego dziecka z osobna. A kiedy już poczuły zbliżający się słodki zapach w swoim kierunku, uszczęśliwione, natychmiast zapuszczały żurawia do jej wnętrza. Tak bardzo spragnione były słodyczy. O pomarańczach to już nawet nie wspomnę. Każde otrzymywało w przydziale `aż` dwie.



W prawdziwość Dziadka Mroza szybko przestałam wierzyć. Chyba już jako 5-cio latka. Moja Mamcia mówiła, że od najmłodszych lat wykazywałam zdolności detektywistyczne, to też wyczajenie prawdziwości Dziadka nie było dla mnie problemem.


Pamiętam, że kiedy miałam 7 lat i kiedy ze swoimi starszymi siostrzyczkami wracałam do domu z paczkami od Dziadka Mroza, pałaszując oczywiście po drodze ich zawartość, pierwszy raz odważyłam się im zwierzyć ze swoich podejrzeń. Powiedziałam im też, co myślę o takim oszustwie. Wtedy siostrzyczki — o dziwo! — od razu się ze mną zgodziły. A to była rzadkość, żeby się ze mną tak od razu zgadzały. Ucieszyłam się bardzo. I to aż tak bardzo, że z tej uciechy straciłam kontrolę nad pochłanianiem zawartości papierowej torebki. Tak że kiedy dotarłam już do domu, brzuch mi się rozbolał straszliwie. Resztę wieczoru przyszło mi spędzić niezbyt miło. Na kolację nawet patrzeć nie mogłam. Do dziś pamiętam jak niedobrze mi było.


Paczki od Dziadka Mroza dostawały tylko dzieci. Od 3 roku życia do 14. Potem było się już młodzieżą i... wara od paczek. Kiedy moja najstarsza siostra weszła w ten poważny wiek, my, dwie młodsze siostry, musiałyśmy się z nią dzielić zawartością swoich paczek. Trudna rada. Trochę nam było żal. Ale jak mus to mus.


Ostatniego dla mnie `Dziadka Mroza`, gdy miałam już 14 lat, zapamiętałam szczególnie, gdyż to było jego najgorsze wydanie. Był jakiś taki mały, niepozorny. Duże miał jedynie rózgi, które trzymał w ręku. Kiedy wywołano mnie po nazwisku do odbioru paczki, myślałam, że trupem padnę na jego widok z bliska. To był dla mnie szok. W Dziadku rozpoznałam Zbyszka, mojego szkolnego kolegę. Byłam zawiedziona. Ale tylko na moment, bo po chwili śmialiśmy się z Dziadkiem do rozpuku. Aż nas konferansjer musiał do porządku przywołać.

Lecz jakby nie patrzeć, to był jednak obciach. Bo żeby mojego dwa lata starszego kolegę za Dziadka Mroza przebrać?! I jeszcze do tego włożyć mu w ręce rózgi? Nikogo starszego nie było? W końcu dałam sobie spokój z zastanawianiem się nad tym zawiłym tematem, bo doszłam do wniosku, że to chyba mój poważny wiek (14 lat) spowodował aż tak bardzo krytyczne podejście do Dziadka Mroza. Ważne, że paczka była. No i jeszcze fotka z całej tej komedii.


I tak oto zakończyła się moja przygoda z Dziadkiem Mrozem w roli głównej. Ale Dziadka nie. Funkcjonował jeszcze wiele lat.



* To fragment mojej dziecięcej autobiografii pt. `Narzucona autobiografia Michalszki`.


  Spis treści zbioru
Komentarze (8)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Na zdjęciu jest ktoś przebrany za biskupa. Czyli to Święty Mikołaj rozdawał dzieciom słodycze. On był biskupem. Dziadek Mróz nie był biskupem, ten współczesny wyrośnięty krasnal też nie.
Mam podobne zdjęcie, ale kolorowe, cóż, mieszkałem w Warszawie. Nasz Mikołaj miał złoty pastorał, a w paczkach były pomarańcze, orzechy i czekoladowe cukierki.
avatar
Ano, za biskupa. Tak jak pisałam, dyrektor Domu Kultury miał wejścia u księdza i co roku od niego pożyczał takie "wdzianko". Nie wiem, czy mu się kiedyś od partyjniaków za ten fortel oberwało. :D W nazwie był to zawsze Dziad Mróz.
Pewnie jesteśmy w podobnym wieku, bo mamy podobne wspomnienia.
Pozdrawiam!
avatar
Nie jestem pewna, czy spotkałam kiedykolwiek Dziadka Mroza :). Owszem, był w zimie mróz, ale paczki dawał mi święty Mikołaj. Zastanawiam się, czy wtedy rzeczywiście były w mieście góry śniegu i chodniki wyglądały jak tunele, czy też była to perspektywa bardzo małego dziecka.
Przyjemnie czyta się takie ciepłe, rodzinne wspomnienia.
avatar
Lilly, trudno żebyś pamiętała Dziadka Mroza, Ty jesteś z pewnością o jedną generację młodsza.
A co do tych gór śniegu i tuneli, to rzeczywiście prawda. Sama pamiętam jak wierciliśmy w śniegu tunele na podwórku. To była wspaniała zabawa. Takie kiedyś były zimy.
Pozdrawiam! :)
avatar
Na Kaszubach, gdzie wraz z rodzeństwem i Rodzicami spędziłam bardzo szczęśliwe dzieciństwo i młodość, w domu i w naszej podstawówce był św. Mikołaj. W tej ostatniej wszystkim dzieciakom przynosił na dużej przerwie potężną miednicę pełną faworków lub pączków,

i o żadnym Dziadzie Mrozie nikt tam nigdy nie słyszał.

A śniegi były rzeczywiście kopne i leżały każdej zimy od końca listopada aż do początków kwietnia
avatar
Emilio, to całkiem możliwe, że u Was nikt o Dziadzie Mrozie nie słyszał. Ja dzieciństwo spędziłam na Śląsku, a tam, wiesz, stolicą województwa były Katowice, które po śmierci guru komunistycznego — na jego część — przyjęły nazwę Stalinogród (1953-1956)... Reszty można się domyślić.

A zimy miałyśmy takie same, czyli bardzo śnieżne. ;)
avatar
Nasz kaszubski św. Mikołaj NIGDY nie był biskupem. To był od zawsze w czerwonej czapce (z białym futerkiem) i w czerwonych portkach i w kubraku z białym barankowym kołnierzem klasyczny grubas Santa Claus. W naszej siedmiolatce (wtedy podstawówki były siedmioletnie) w jego rolę znakomicie odgrywał kierownik (matematyk zresztą).

Kaszuby przed Poczdamem 1945 r. należały do Rzeszy. Tylko Gdańsk był Wolnym Miastem.

Możliwe, że to właśnie ta poniemiecka kulturowa scheda całej tej zachodniej Polski /z granicą na kolanie Wisły/ sprawia, że za cholerę nie możemy się dogadać z naszymi braćmi-Antkami zza Buga. To porozbiorowe złowrogie echo wlecze się za nami już sto lat
avatar
Emilio, tak niestety jest. Rozbiory pozostawiły na Polakach ogromne piętno. Ale i przed rozbiorami wśród Polaków dobrze nie było. Widać już, taki z nas Naród. Bardzo kłótliwy.
Ja też uczęszczałam do siedmioletniej podstawówki. To był jej ostatni rok funkcjonowania. Potem nastały już ośmioklasowe.
© 2010-2016 by Creative Media
×