Przejdź do komentarzyDolni Vestonice cz.1
Tekst 28 z 70 ze zbioru: Opowieści o ludziach i miejscach
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2019-01-12
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1216

* – kursywą zostały zapisane cytaty z książki Eduarda Štorcha pt. „Łowcy mamutów”.


Chyba wszyscy marzą, żeby dokądś pojechać i coś ciekawego zobaczyć. Nie wszystkim się to udaje, bo nie mają pieniędzy, czasu lub zdrowia. Czasem brakuje im na to odwagi, lub zły los krzyżuje ich plany. Marzą jednak.

Pewna lwowianka jeszcze przed wojną chciała pojechać na pielgrzymkę do Rzymu. Jednak jej mąż żałował na to pieniędzy i za wszystkie oszczędności kupował ziemię. W czasie wojny mąż zginął w Katyniu, a ona z dziećmi została wywieziona na Syberię. Przeżyła zsyłkę, ale na zakupione grunty już nie wróciła.

– Po co mojemu Stefanowi były te pola? I tak zostały u Ruskich – utyskiwała już jako staruszka. – A mogliśmy za te pieniądze zobaczyć papieża i Rzym. Jak umrę i spotkam go w zaświatach, to mu to wypomnę.

Mój kolega marzył o wycieczce do Egiptu, ale zawsze brakowało mu na to czasu i pieniędzy. Odchodząc na emeryturę, dostał z firmy wysoką odprawę i całą wydał na wycieczkę nad Nil. Naraził się tym wnukom, które uważały, że to one powinny zwiedzać świat, a nie dziadek.

Miałem i ja moje marzenie, które towarzyszyło mi od dziecka – chciałem zobaczyć... Dolni Vestonice.

Zapyta ktoś: Po co i gdzie to w ogóle jest?

Otóż jest to mała miejscowość na Morawach, a chciałem tam pojechać, żeby zobaczyć, gdzie żyli Kopacz i Wiewiórczak. Właściwie to oni nie żyli w Dolnich Vestonicach, bo w ich czasach żadnej miejscowości tam nie było i nawet nie wiadomo, czy naprawdę istnieli. Ja jednak nie miałem wątpliwości. Dla mnie istnieli, żyli na tamtych terenach i, mimo że upłynęło... dwadzieścia tysięcy lat, byli mi bardzo bliscy.

Poznałem ich, gdy byłem jeszcze w podstawówce za sprawą książki pt. „Łowcy mamutów”. Głównymi jej bohaterami byli właśnie Kopacz i Wiewiórczak – chłopcy w wieku od ośmiu do czternastu lat*, czyli moi rówieśnicy. Autor opisał ich przygody tak barwnie, że identyfikowałem się z nimi w pełni, mimo że byli członkami gromady prehistorycznych jaskiniowców, a ja żyłem w dwudziestym wieku.

Gdybym mieszkał w dużym mieście, moimi bohaterami byliby zapewne chłopcy z Placu Broni, ale ja mieszkałem w takim miejscu, gdzie Nemeczek z kumplami przepadliby z kretesem.

Co innego Kopacz z Wiewiórczakiem. Oni żyli u podnóża Wzgórz Pawłowskich, a z ich obozowiska widać było gdzieniegdzie rzadkie, zielone gaje i krzakami porosłe łąki; wzdłuż Dyi migotały lśniące jeziorka i wiły się spokojne rozlewiska wodne*.

Moją Dyją była niewielka struga wpadająca do pobliskiego jeziorka, a za nią rozciągały się morenowe wzgórza pokryte lasem. Z owych wzgórz przychodziły pod nasz dom zwierzęta opisywane w książce. Dziki niszczyły nam ziemniaki, lisy próbowały kraść kury, a nasz pies ganiał po łące zające. Do kompletu książkowych stworzeń brakowało tylko renów, żubrów, mamutów i wielkich drapieżników. Te pierwsze zastępowały mi sarny, a pozostałych niestety nie mogło nic zastąpić. Mimo tych niedostatków okolica była dostatecznie dzika, żebym razem z synem sąsiada, albo i sam mógł bawić się w dyluwialnych łowców.

Obaj książkowi chłopcy bardzo mi imponowali, starałem się im dorównać, ale słabo mi to wychodziło. Byli dobrymi i wytrwałymi biegaczami. Ich twarde, zrogowaciałe stopy nie czuły ostrych kamieni, kłujących traw ni ciernistych gałązek. Potrafili biec przez kolczaste, chwytające zdradliwie za nogi jeżyny i skakać przez sięgające do pasa krzaki pokrzyw*. Nie chciałem być od nich gorszy i też biegałem boso. Niestety moje stopy kaleczyły się o byle patyk, skakanie przez pokrzywy kończyło się poparzeniem tyłka, a w jeżyny nie odważałem się wejść bez gumowych butów.

Szczególnie imponował mi Kopacz. Nie dość, że był sprawny i silny, to jeszcze bardzo przysłużył się współplemieńcom. Utrata ognia kilkakrotnie dała im się mocno we znaki i postanowił temu zaradzić. Widział już z tysiąc razy, gdy łowcy robili ostre noże, groty i skrobaczki. Iskier wtedy bywało dosyć, ale nigdy nie widział, aby z nich powstał ogień. To prawda, że w krzemieniu jest ukryty ogień, ale tylko Szary Wilk znał czary, z pomocą których z iskier powstawał ogień*. Szary Wilk już dawno już, więc Kopacz zdany był tylko na siebie. Wypróbowywał różne metody, aż w końcu któregoś dnia rozniecił ogień, wiercąc świerkowym kijem w sosnowej podkładce*. Został za to pochwalony przez wodza i zyskał wielki szacunek gromady.

Chociaż moje „Wzgórza Pawłowskie” zbudowane były z piasku, to na nich też czasem można było znaleźć krzemień. Miałem kilka jego kawałków i próbowałem krzesać ogień, ale zawsze kończyło się to tylko na poranionych palcach. Nigdy nie rozpaliłem ogniska bez zapałek i dlatego bardzo zazdrościłem Kopaczowi sukcesu. Co więcej, przez jakiś czas święcie wierzyłem, że to on był prawdziwym Prometeuszem, który zapewnił ludzkości stałe posiadanie ognia*.

Kopacz i Wiewiórczak mieli również inne zasługi. Wynaleźli fujarkę i sposób malowania na ścianach jaskini, kładąc w ten sposób podwaliny pod rozwój kultury.

Podsumowując, gdyby nie oni, to ludzkość rozwijałaby się o wiele wolniej, a może nawet by nie przetrwała.

Czas płynął, rosłem i czytałem inne książki, ale z żaden Winnetou, D`Artagnan ani Kmicic nie dorastał nawet do pięt chłopcom znad Dyi.

Mimo, że moją ukochaną lekturę znałem prawie na pamięć, to wracałem do niej wciąż od nowa i coraz bardziej marzyłem o wyjeździe na Morawy. Niestety leżały one w „zaprzyjaźnionej” Czechosłowacji, oddzielonej nieprzekraczalną wtedy dla mnie granicą. Z czasem granica ta zniknęła, ale ja zajęty byłem prozą życia i zapomniałem o dziecięcym marzeniu. Dopiero na emeryturze przypomniałem sobie o nim i postanowiłem w końcu pojechać nad Dyję. Żona przyjęła to ze zrozumieniem i razem ruszyliśmy na Morawy.

Gdy w oddali pokazały się Wzgórza Pawłowskie, moje serce zaczęło mocniej bić, bo oto za chwilę miałem postawić nogę na ziemi Kopacza i Wiewiórczaka. Przez most na zalewie Nové Mlýny wjechaliśmy do Dolnich Vestonic i zaraz skierowaliśmy się do tamtejszego muzeum. Nie mogło być inaczej, bo przecież tam czekała na nas słynna Vestonicka Venus. Dla postronnych jest to najstarsza znana gliniana figurka nagiej kobiety, ale dla mnie to podobizna tragicznie zmarłej matki Kopacza. Jego ojciec Njan mozolnie pracował w glinie, aż uzyskał to, że na piędź wysoka figurka podobna była do człowieka: głowa, gruby tułów i dwie nogi do kolan. Ramiona były tylko z grubsza zaznaczone, natomiast z tułowiem Njan miał moc roboty. Pracował cienką kością, dokładnie wygładzał powierzchnię figurki i od czasu do czasu polewał ją wodą. Wyraźnie wymodelował duże piersi, potem małym dołeczkiem zaznaczył pępek. Dwa skośne rowki na głowie miały wyobrażać oczy – dzieło było skończone*. Rzeźbę w ognisku wypalił Kopacz i dzięki temu dotrwała aż do naszych czasów.


cdn.


  Spis treści zbioru
Komentarze (9)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Świetnie czyta się Twoją prozę - ton wspomnieniowy, ale nie ckliwie sentymentalny. Idę do części drugiej :)
avatar
Ciekawe oraz wzruszające wspomnienia i opisy. Drobne potkniecia interpunkcyjne, jak choćby zbędny przecinek przed "że" w zwrocie "Mimo, że". Już kilkakrotne pisałem, że w zestawieniu typu: mimo że, chyba że, dlatego że przecinek stawiamy przed słowem poprzedzającym "że", a jeżeli jest to początek zdania, to go po prostu pomijamy.
avatar
Przeczytałam z wielką przyjemnością. Dziękuję za Twoje wspomnienia... Przywołały mi moje wspomnienia z lat młodzieńczych. Choć nieco inne, ale równie bardzo przygodowe. :)
avatar
Dziękuję Michalszko za przecztanie mojego opowiadanka.
Może też opiszesz Twoje wspomnienia?
avatar
1. "Rozlewiska wodne": wiadomo, że wodne, gdyż wtedy nie byłyby rozlewiskami;
2. "Szary Wilk już dawno już..."? To aby cytat? Może błąd w przepisywaniu? Względnie niedokładny przekład?
3. Ponieważ moje wątpliwości zostały zapisane kursywą, to ocen nie obniżam.
avatar
Dziękuję Befano za wyłapanie błedów. Posprawdzam i poprawię.
avatar
Bardzo lubię czytać twoją prozę.
avatar
Warto spełniać marzenia.Warto je wydobyć z gęstwiny powinności.Warto poznać marzenia, bo tak często się od nich odchodzi.Wtedy odchodzi się od tej części siebie, która może być szczęśliwsza niż jest.
Twoje opowiadanie skłania do refleksji nad marzeniami.Pięknie napisane.Ileż w tym mądrości, tęsknoty i w końcu, spełnionego marzenia.
avatar
Dziękuję Kawko za odwiedziny. Jedni mają wielkie marzenia, inni małe - ważne, że mają.
© 2010-2016 by Creative Media
×