Przejdź do komentarzySzalone wakacje (X cz.)
Tekst 10 z 20 ze zbioru: Powieść przygodowa
Autor
Gatunekprzygodowe
Formaproza
Data dodania2019-03-06
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1354

Szalone wakacje (X cz.)



Babcia Michalina jeszcze raz ucałowała dziewczynki i zaczęła opowiadać:

Michaśka przyjechała do Pilcza poprzedniego dnia, rozpromieniona i jak zwykle tryskająca szczęściem. Była wreszcie w swoim wymarzonym i ukochanym miejscu na świecie. Po półgodzinnym siedzeniu na parapecie okna w swoim pokoju oraz upajaniu się widokami i zapachami wiejskimi, zeszła do kuchni na śniadanie. W kuchni wszyscy już siedzieli przy stole i czekali na nią. Oprócz Przemka, bo ten, poważny już student, po rocznym studiowaniu przebywał na jakimś obozie studenckim. Miał wrócić do domu już wczoraj, ale jak to Przemek, gdzieś się zawieruszył i jeszcze go nie było.

Michaśka wpadła do kuchni z szerokim uśmiechem na twarzy i serdecznie przywitała się ze wszystkimi.

— Ty, Michaśka, żołądek mi się już do kręgosłupa z głodu przykleił, czekając na ciebie. — Robek po swojemu przywitał kuzynkę. — Siada w końcu i je, bo inaczej ja nie mogę zacząć jeść. Matula Marynia zabroniła. Tatko zresztą też nie lepszy. Mają jakowegoś bzika na twoim punkcie, czy co? Sam już nie wiem. Ale bez ciebie nie pozwalają mi jeść. Sie porobiło, no, no! Ja już od dwóch godzin na nogach i haruję jak wół, a jeść niestety nie mogę, bo hrabianka Michalinka od Czaplińskich jeszcze nie zeszła.

— Już hrabianka zeszła, waćpanie Robercie od Maryszczaków. — Michalina śmiejąc się, zasiadła do stołu. — Proszę, może waćpan rozpocząć pożywianie się.

Ciocia Marynia i wujek Stach pękali ze śmiechu, wsłuchując się w milutkie przekomarzanie się syna z ich ukochaną bratanicą Michalinką. Bardzo lubili te chwile, kiedy Michalinka przyjeżdżała do nich na wakacje. Kochali swoją bratanicę z całego serca. Całe życie pragnęli mieć córkę. Mieli ją tylko na wakacje.

W miłej atmosferze siedzący przy stole spożywali śniadanie. Niestety sielanka ta długo nie trwała, gdyż przez otwarte na oścież okno wleciała pszczoła i zakłóciła sielankowość chwili. Pszczoła wleciała do kuchni, gdyż poczuła w tym miejscu miód. I nic w tym dziwnego, gdyż wujek Stach właśnie w kuchni przekręcał przez iście swoistą centryfugę (osobiście skonstruowaną i przerobioną ze starej pralki Frani) kawałki plastrów z miodem pszczelim. A że Michalina siedziała akurat na drodze lotu pszczoły z okna do tej miododajnej centryfugi, to też pszczoła nie mogła koło niej nie lecieć. Pszczoła leciała tylko do miodu i nic by się nie stało, gdyby Michaśka nie zaczęła machać rękami, chcąc ją odpędzić. Pszczoły nie lubią gdy ktoś je odpędza. I ta pszczoła też nie lubiła. Zapewne zdenerwowała się Michaśki machaniem i dała temu wyraz, użądlając ją w prawą brew. Śniadanie przestano spożywać natychmiast. Ciocia Marynia pobiegła do kredensu kuchennego i przyniosła duży nóż i delikatnie przyłożyła go Michaśce do użądlonego miejsca. Robek na widok zniesmaczonej i lekko obolałej miny kuzynki, zanosił się od śmiechu. A wujek ganiał dookoła swojej centryfugi i grzmiał na wredną pszczołę, że nie uszanowała jego gościa, a i przy okazji na syna za jego nie na miejscu śmiech. Czyn pszczoły bardzo szybko zaczął nabierać efektów i Michaśki twarzyczka robiła się coraz bardziej zdeformowana. Nic nie pomogły cioci Maryni okłady z zimnego noża, gdyż po paru minutach jej powieki prawego oka bardzo mocno nabrzmiały i zrosły się do kupy i siłą rzeczy, przestała na prawe oko widzieć.

Michaśka początkowo była przerażona utratą prawostronnego widzenia. Jednak widząc i czując wielką troskę cioci, oraz słysząc jej słowa pocieszenia, że to poboli i przejdzie i że opuchlizna też szybko zniknie, uspokajała się coraz bardziej.

I kiedy tak w kuchni rodziny Maryszczaków walczono ze skutkami użądlenia wrednej pszczoły, drzwi kuchenne nagle się otworzyły i w progu stanął student Przemysław.

— Na Belzebuba, patrona czeluści piekielnych, a to co za monstrum nam zesłano?! — wrzeszczał od progu, rzucając z głośnym łoskotem swój plecak na podłogę i łapiąc się za głowę. — Spodziewałem się zobaczył Michała, no, może nie Anioła, ale też nie taką karykaturę człowieczą, przypominającą jak nic, Quasimodo.

— Dzień dobry, szurnięty kuzynie! — zawołała Michalinka na jednooki widok starszego kuzyna z grymasem na twarzy podobnym do uśmiechu. — Skończ ty się ze mnie nabijać i skocz lepiej do piwnicy po siekierę.

— Mamciu Maryniu, a to co?! Czyżby aż tak źle było z tą oto niby osobą?! — wrzeszczał student Przemysław. — Łba trzeba aż urąbać? O rany, to pędzę do piwnicy. No bo jak trza, to trza!

— Zdurnowaciały kuzynku, nie rąbać siekierą, a przyłożyć siekierę. O tu przyłożyć… do mojego oka, bo zimny metal przynosi ulgę. A że siekiera jest większa od ciocinego noża, to może szybciej mi ból przejdzie i opuchlizna zejdzie. Nic tam was na tej waszej Akademii Rolniczej nie nauczono? Ratujże wreszcie ofiarę dzikich bestii panoszących się na waszych włościach. Chryste, co za tępak z ciebie? Dawaj tę siekierę, bo już pomału i na drugie oko tracę wzrok.

— Jak trza, to trza… Już pędzę do piwnicy. Ale zanim tam popędzę, muszę jeszcze coś powiedzieć. Otóż muszę powiedzieć, że gdy tak patrzę na ciebie, mój ty kochany Michale, to wydaje mi się, że ta bestialska pszczoła z naszych włości jakoś dziwnie cię użądliła. No bo nabrałeś jakiś takich zaokrąglonych kształtów, i to na całym ciele… Hmm… Dość powiedzieć… jakiś takich dziwnie kobiecych kształtów… Sam już nie wiem. Ale gdy tak na ciebie patrzę, to widzę wyraźnie, że wyglądasz całkiem inaczej niż w zeszłym roku… O mój ty biedny Michale, co z tobą?!

Atmosfera w kuchni zrobiła się na powrót wesoła i zabawna.

Przemek rzucił się na Michaśkę z szeroko otwartymi ramionami i wyściskał ją z każdej strony. Oczywiście ze szczególną ostrożnością i pominięciem tej strony jej cielesności, która była opuchnięta. A rżał przy tym z radości, niczym młody ogier na pierwszym wybiegu.

Michaśka, choć obolała i nie za dobrze widziała swojego starszego kuzynka (bo w ogóle mało widziała), śmiała się również serdecznie.

— No, to zostałam już w Pilczu przywitana. I to nie tylko przez swoją ukochaną rodzinkę, ale również przez ich żywy inwentarz.

Tego dnia, pierwszego dnia pobytu Michaśki w Pilczu, Michaśka nie oddalała się od domu. No bo jak z taką twarzą miała się na widok publiczny wystawiać? Większość dnia spędziła na rozmowach z ciocią Marynią i wujkiem Stachem. No i oczywiście ze swoimi kuzynami. Po południu zjawił się również Kamil i Emil, by powitać swoją miastową przyjaciółkę. Na początku byli bardzo onieśmieleni, tak jak i Robek zresztą był. Michaśka im również wydała się jakaś dziwna z wyglądu. Nie to, że użądlona, ale jakaś taka mniej chłopięca niż była do tej pory. Ale kiedy tak dłużej posiedzieli i porozmawiali z nią, doszli jednak do bardzo zadowalającego wniosku, że Michaśka, to ta sama Michaśka co zawsze. Ulubiona ich przyjaciółka. Przestali czuć skrępowanie i potem już rozmawiali wesoło i dokazywali jak zwykle.

Następnego dnia Michaśka była już o wiele mniej opuchnięta na twarzy. Ba, zaczynała już nawet widzieć na prawe oko. Opuchlizna schodziła coraz bardziej. Tyle że pozostawiała po sobie wspaniały fioletowy make-up, tudzież z odcieniem przepięknej zgniłej zieleni. Michaśka jednak przestała się już przejmować swoim wyglądem i przystała na chłopców propozycję pójścia do lasu na maliny. Tym chętniej, że słyszała jak ciocia Marynia mówiła przy śniadaniu, że przydałoby się zrobić sok z malin. Ochoczo więc wyruszyła wraz z chłopakami do lasu. Zbieranie malin było czystą przyjemnością, gdyż maliny tego lata obrodziły tak obficie, że prawie same się zbierały i wpadały do przyłożonego do krzewu koszyczka. Przy zbieraniu Michaśka słuchała chłopców opowieści o wszystkim co im się szczególnego przytrafiło w minionym roku od ich ostatnich wspólnych wakacji. Sama też opowiadała o swoich przeżyciach w szkole i poza szkołą.

W pewnym momencie chłopcy zaczęli się nabijać z Michaśki zmienionego wyglądu. Michaśka wyczuła od razu, że oni mają na myśli bardziej jej ogólny wygląd, po roku nie widzenia się, niż jej wygląd po użądleniu pszczoły. Udawała jednak, że nic nie kapuje a tylko bierze do siebie ich naigrywania ze swojej nie całkiem normalnej jeszcze twarzy. Zagrała w końcu obrażoną, a że chciało jej się, no… mówiąc chłopców żargonem: „za stodołę”, czyli do ubikacji, podała Robkowi swój pełny koszyczek malin i odeszła od nich. Chciała żeby myśleli, że jest na nich obrażona. Idąc w kierunku domu na wzgórzu, musiała przejść przez pastwisko. Szła zadowolona z siebie i z psikusa zrobionego chłopcom. W duchu śmiała się z nich, że za moment będą latać koło niej niczym sputniki wokół ziemi, aby zaskarbić sobie jej względy. Szła i podśpiewywała sobie pod nosem. Nagle usłyszała za sobą dziwne bzyczenie. Odwróciła się natychmiast. Na tle złocistego słońca zauważyła ciemną plamę. W momencie przypomniała sobie o czym wujek Stach mówił przy śniadaniu. A wujek Stach mówił, że od wczoraj poszukuje roju pszczół, który uciekł mu z ula. Michaśka doznała szoku. Miała w pamięci swoje przeżycia z dnia poprzedniego z jedną jedyną tylko pszczołą, a teraz cały rój jej się szykował. Nie wiedziała co zrobić. Uciekać? Chować się? — „Mamusiu ratuj!” — wrzeszczała jej dusza. — „Koniec ze mną. Jeszcze nie do końca przeżyłam skutki agresji jednej pszczoły, a teraz tysiące pszczół mnie atakuje. Mamusiu kochana, jeżeli twoja miłość zdalnie mi nie pomoże, to naprawdę koniec ze mną!”. — Dusza Michaśki wywrzeszczała swoje, a Michaśka zrobiła swoje. Wyrwała z kopyta niczym ogier narowisty i pognała przez pastwisko jak szalona. Gnała i gnała i powoli traciła już nadzieję, że uda jej się uciec przed tym śmiercionośnym rojem. Schronić się nie miała gdzie. W myślach żegnała się już ze swoimi rodzicami i z siostrą, gdy nagle zauważyła wybawienie. Na końcu pastwiska, przed ogródkiem przy domu, na kołkach stała cysterna z wodą dla krów. Michaśka niewiele się zastanawiając, przyśpieszyła biegu i pognała w kierunku tej (jak myślała) zbawiennej cysterny. Udało się. Dobiegła. W pośpiechu otworzyła klapę cysterny i wskoczyła do środka. Klapę szybko zamknęła i zaczęła się wsłuchiwać w odgłosy dochodzące z zewnątrz. Wsłuchiwała się i wsłuchiwała, w końcu pomiarkowała, że w tej cysternie jakoś nazbyt gorąco. No tak, lato tego roku było łaskawe i za sprawą słońca było strasznie upalne. W cysternie temperatura sięgała sauny. Wody było tylko troszeczkę na dnie i też była gorąca. Michaśka zamiast cieszyć się z przechytrzenia całego roju pszczół, truchlała na samą myśl, że niestety, ale długo w tej gorączce nie wytrzyma. I albo się w cysternie żywcem ugotuje, albo wylezie z cysterny i podda się temu miododajnemu towarzystwu. Bo że miała towarzystwo pszczół tego była pewna. Dochodzące z zewnątrz głośne bzyczenie było tego dowodem. Postanowiła jednak siedzieć w cysternie tak długo, jak się to tylko da. Może te groźne pszczoły odfruną sobie w końcu? Przecież do swojego ula miały blisko. Ich pasieka stała w ogródku przed domem. Michaśka próbowała też innych możliwości ratunku. Co rusz waliła pięściami w ścianki cysterny. Aż echo niosło. A waliła z coraz większym zacietrzewieniem, bo wtedy nie słyszała przynajmniej tego obrzydliwego bzyczenia pszczół. Zagłuszała je więc wytrwale i skutecznie. Ale nic poza tym. W dalszym ciągu nic nie wskazywało na to, ażeby jakiś ratunek miał przyjść z zewnątrz. Nie wiedziała co dalej robić. Gorąc dawał jej się we znaki coraz bardziej. Rozsądek kazał jednak czekać. Ale Michaśka, jak to Michaśka, była niecierpliwa i czekać nie umiała. I pomimo tego, że w dalszym ciągu słyszała głośne bzyczenie pszczół, zaczęła powoli podnosić klapę cysterny. Bzyczenie pszczół się wzmogło. W odruchu desperacji puściła te groźne dźwięki mimo uszu i postanowiła jednak wyleźć z cysterny. Na szczęście, zanim wylazła, zjawił się wujek Stach. Michaśka była uratowana.

Wujek Stach ubrany w odpowiedni strój pszczelarza, z workiem do łapania roju w rękach, zaczął zwabiać pszczoły do siebie. Potem z całym rojem w komitywie oddalił się w kierunku swojej pasieki.

Wtedy Michaśka wystrzeliła z cysterny jak z katapulty i pobiegła do domu, wprost w ramiona cioci Maryni.

— Moja kochana Michalinko, dzięki Bogu, jesteś. Popatrz no, co jest z tymi pszczołami? Chyba wyczuły twoją dobrą, serdeczną i słodką naturę i od wczoraj lgną do ciebie niczym muchy do lepu… No co, nie boisz się już?

— U nas w mieście chyba bym umarła już ze strachu, ale tu, z wami, niczego się nie boję — wyszeptała Michaśka, nie będąc już pewną, czy mówi szczerze.

Kiedy wujek Stach wszedł do kuchni i zobaczył strwożoną bratanicę żony w jej ramionach, z ogromnym smutkiem rzekł:

— Gdy opowiemy twojemu ojcu, co ci się przytrafiło w twoich pierwszych dniach pobytu u nas, i w jakim byłaś niebezpieczeństwie, to on nam nigdy nie wybaczy, że nie chroniliśmy cię odpowiednio. Co za idiotyczny zbieg okoliczności No popatrz sama, czy to normalne, aby pszczoły atakowały cię drugi raz w tak krótkim czasie? Nie. Do tej pory to się nikomu nie zdarzyło. Ani mnie. A przecież żyję już trochę na tym padole… Maryniu rozumiesz coś z tego? Bo ja nic. Czy te moje pszczoły zwariowały? Co im kazało się tak zachowywać? Jak to dobrze Maryniu, że usłyszałaś Michalinki stukanie, bo zanim ja polazłbym w poszukiwaniu mojego roju, to by się dziecko tam w tej cysternie strasznie nacierpiało… Ojojoj, biedne dziecko… Michalinko, wybaczysz nam ten dziwny objaw natury?

— Ależ wujku, nie mam czego wam wybaczać. — Michaśka najwyraźniej doszła już do siebie. — Sam zresztą mówisz, że to jest dziwny objaw natury. A na naturę nikt z nas nie ma wpływu. I bardzo dobrze. A dziwy to ja lubię. Więc wszystko gra. Będę miała o czym opowiadać moim koleżankom w szkole. A o tatusia to niech się wujek nie martwi. On mnie zna i wie, że mnie się zawsze różne dziwne rzeczy przytrafiają. A i przygody niezwykłe również. Najważniejsze, że wychodzę z nich obronną ręką. Jak i w tym przypadku… Pomogła mi obronna ręka wujka. Ot i cała przygoda. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Wujek ma z powrotem rój pszczół w ulu, a ja jestem cała i zdrowa.

— No nie tak całkiem — dodała ciocia Marynia i jeszcze raz przytuliła swoją ukochaną bratanicę.

— Cha, cha, cha… no, prawie całkiem — zaśmiała się Michaśka. — Ale to stało się wczoraj, więc się nie liczy. Zresztą i tak już opuchlizna schodzi. A przede wszystkim już widzę co nieco na prawe oko. No i bardzo dobrze, bo jeszcze bym cysternę przeoczyła i cały szanowny rój pszczół ze sobą do domu przyprowadziła.

— Michalinko, jesteś wspaniałą dziewczynką — powiedział wuj Stach. — Zawsze tryskasz humorem. I żeby nie wiem co się stało, dobry humor cię nie opuszcza. Tak bardzo się cieszę, że jesteś znów z nami. Wnosisz w nasze życie tyle ciepła i pogody ducha. Kochamy ciebie bardzo.

— Wujku kochany, proszę niech wujek skończy, bo zaraz się rozryczę! — zawołała Michaśka i podskoczyła do wujka by go ucałować. — Ooo, słyszy wujek? Chłopcy wracają. Jeszcze są daleko od domu a już ich słychać. To dobrze, bo mnie się od razu przypomniało, po co ja z lasu wróciłam wcześniej od nich… No, to pędzę do sławojki… Ciociu, a malin ma ciocia, że ho, ho!

Michaśka zupełnie zapomniała, że koniecznie musiała iść za swoją potrzebą. I chociaż z powodu tylu wrażeń i tak jej się już odechciało, to jednak szybciutko pobiegła do sławojki, żeby stamtąd przez lufcik w drzwiach podglądać chłopaków. Miała zamiar dalej ciągnąć swoją zagrywkę i udawać obrażoną. Ledwie wpadła do tego przybytku, chłopcy weszli na podwórko. Michaśka przystawiła swoje zdrowe oko do wyciętego serduszka i zaglądała za chłopcami.

Chłopcy przechodzili tuż przy sławojce, nie domyślili się jednak, że Michaśka może w niej siedzieć. Rozmawiali więc dalej głośno, jakby nigdy nic.

— Nie, to macie rację, ja też nie mogę się nadziwić, że z naszej Michaśki zrobiła się taka baba — głośno dziwił się Emil. — W zeszłym roku to wyglądała prawie jak my. Wszyscy we wsi myśleli, że my z kolegą z miasta się bawimy. A teraz to już na pewno nikt tak nie pomyśli… Widzieliście, ona nawet piersiątka już ma. Istna baba. Może my będziemy musieli z nią teraz inaczej postępować, bo widzicie jaka obrażalska się zrobiła. Ale tak poza tym, jest tak samo szurnięta jak była. I to mnie cieszy.

— I mnie też — dopowiedział Kamil. — Cieszę się bardzo, że jest znów z nami. I zaraz ją udobruchamy. Będziemy dla niej nieco milsi. Zobaczycie, chimery przejdą jej natychmiast.

— O, znawca bab się znalazł! — zarechotał Robek.

— A żebyś wiedział. Ma się tę babę w domu. Siostrzyczka Danuśka jak miała trzynaście lat, to ja z Emilem musiałem ją szerokim łukiem omijać, takie muchy w nosie miała… Hej, poczekajcie! A co to twój ojciec, Robek, tak swój sprzęt pszczelarski po podwórku porozrzucał? Stało się co? Pędźmy szybko do was do domu!

Michaśka wysłuchała wszystkiego co się dało i jeszcze większą sympatię poczuła do chłopaków. Postanowiła jednak dalej posiedzieć w ukryciu. Chciała, aby chłopcy od wujostwa dowiedzieli się w jakiej to ona niebezpiecznej sytuacji się znajdowała. Po paru minutach zaczęła się jednak niecierpliwić i z głośnym skrzypnięciem drzwi, wyszła ze sławojki. Nie doszła jeszcze do drzwi wejściowych domu, gdy z nich wypadł Robek, a za nim Kamil i Emil.

— Michaśka, jak to dobrze że nic ci się nie stało — wrzeszczał Robek już od progu. — Ciebie nawet na chwilę samej nie można zostawić, bo zaraz coś zmalujesz… No dobra, nie rób takiej groźnej miny… chciałem powiedzieć, że zaraz tobie ktoś coś zmaluje… Jezuśku Nazaretański, ja tu żyję od zawsze i mnie coś takiego się jeszcze nigdy nie przydarzyło. A tobie tak! Michaśka, co jest z tobą? W końcu zacznę podejrzewać, że w tobie siedzi jakaś diaboliczna siła, która wszystkim każe zachowywać się wbrew ich naturze? No bo jak inaczej myśleć? Miałem nadzieję, że już wszystkie nasze zwierzęta, niebezpieczne dla ciebie, zaliczyłaś w poprzednich latach. To już w tym roku, nic ci nie będzie groziło. O jakże się myliłem. Zapomniałem o pszczołach. Michaśka, co ty w sobie masz, że tak działasz na nasze zwierzęta i… płoszysz je?

— Jak to co, wściekłe babskie hormony. — Kamil szepnął Robkowi do ucha, ale Michaśka i tak to usłyszała.

— Odwalcie się ode mnie! — wrzasnęła, i udając jeszcze bardziej obrażoną, odepchnęła ich od siebie. Z zadartym nosem chciała wejść do domu, ale chłopcy jej nie pozwolili.

— Poczeka,j Michaśka! — wrzasnął równie donośnie Robek. — Skończ się wreszcie obrażać, bo to ci nie przystoi… No! I posłuchaj, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, to i tak musimy ci powiedzieć, że bardzo się cieszymy, iż znów jesteś z nami… I zamknij dziób… zanim go otworzysz, bo to jest szczera prawda!

— No właśnie! — poparł kolegę Kamil. — I skończ już wreszcie robić za udzielną księżnę i zacznij z nami normalnie rozmawiać.

— I tak cię podziwiamy, bo nie jeden, będąc na twoim miejscu, ze strachu porobiłby się w cysternie, a ty jednak zaniosłaś to do sławojki. No chyba się nie mylę, skoro zastajemy ciebie wychodzącą z tego akurat przybytku? — powiedział Emil z poważną miną i zaraz złapał się za głowę. — To ty cały czas tam w klopie siedziałaś?... Yyyy… i wszystko słyszałaś?

— Nie inaczej! — przyznała Michaśka, robiąc przy tym minę śmiertelnie już obrażonej.

— No i co z tego, że wszystko słyszałaś? A cóż my takiego mówiliśmy między sobą? Oprócz prawdy i tego, że cieszymy się, że mamy ciebie za kumpla, nie gadaliśmy niczego złego — wydukał po chwili zawstydzony Emil.

— Otóż to! — dodał Robek i Kamil jednocześnie.

I cóż Michaśce w takiej sytuacji było robić? Parsknęła tylko śmiechem i wywaliła chłopakom swój ładny język. Potem ze śmiechem na ustach przecisnęła się miedzy nimi i pognała do swojego pokoju. Michaśce było już wszystko jedno, czy chłopcy zauważą, że ona ma mokre spodenki (od siedzenia w cysternie ma się rozumieć) i jakie będą mieli z tego powodu skojarzenia. Śmiejąc się, jak to Michaśka, i przeskakując po dwa schodki naraz, popędziła do góry. Kiedy znalazła się już w swoim pokoju, usiadła na moment na swój ulubiony parapet okienny i popatrzyła w błękitne niebo. Najpierw tylko w duchu, a potem już na głos dziękowała Opaczności, że pozwoliła jej mieć tak wspaniałą rodzinkę i tak wspaniałych przyjaciół. I to bądź co bądź, przyjaciół płci przeciwnej. Przebrała się szybciutko w długie spodnie i szczęśliwa zbiegła na dół.

— No jesteś w końcu! — przywitał ją Robek, stojąc przy schodach wraz z kolegami. — Nie myśl, że całą malinową pańszczyznę odwalimy bez ciebie… Jazda na podwórko, szukać robaków w malinach!

Na podwórku, na przydomowej ławeczce, siedziała ciocia Marynia i ze skupioną miną przebierała maliny. Michaśka wraz z chłopakami podeszła do niej, i siadając po turecku naprzeciw cioci, zabrała się za szukanie robactwa panoszącego się w malinach. Chłopcy bez słów zrobili to samo.

Szukanie robactwa, to niezbyt miłe zajęcie, wręcz obrzydliwe co dla niektórych, ale nie dla tego towarzystwa. Nawet i przy tym zajęciu wszyscy czuli się wspaniale i tryskali wyśmienitym humorem. Rozmawiali i śmiali się. Śmiali się i rozmawiali. A kiedy przebrali już wszystkie maliny na sok, na podwórko wjechał Przemek na swoim motorze.

— Nie gadajcie, nasz Michał znów był w opałach?! — zawołał, zsiadając z motoru, i zdejmując kask. — Spotkałem ojca po drodze i on mi opowiedział o Michała tresurze pszczół... No, no, no, zawsze mówiłem, że nasz Michał… to jest Michał. Nikomu w kapustę nie nakichał, ale też nie pozwoli, aby jemu nakichano… No, Michał, jestem z ciebie dumny. Nieustająco zresztą. Gdybym był w twoim wieku, to z pewnością bym się w tobie zakochał, nie bacząc na koligacje rodzinne, ani też na płciowe kolizje…

— Zamknij buziunię, mój ty przemądrzały synu Przemysławie! — huknęła ciocia Marynia, robiąc przy tym groźną minę, jak to było w jej zwyczaju. — Idź lepiej do kuchni i pokrój chleb na kolację.

Po kolacji, która w tym dniu wyjątkowo była obiadokolacją, Michaśka i chłopcy wrócili na ławeczkę przed domem i zajęli się omawianiem planów na przyszły dzień. Wszyscy razem (nawet zgodnie) ustalili, że następnego dnia muszą w końcu trochę popływać i poopalać się. Pogoda zapowiadała się wyśmienita. Trzeba było więc z niej skorzystać.

Następnego dnia już przed południem byli razem. Pogoda istotnie była wspaniała. Tylko jej zażywać i chwalić. Michaśka przebrana w swój dwuczęściowy strój paradowała w nim już od rana. Humor miała znakomity. Po opuchliźnie ani śladu, a ten zielonkawy melanż, jaki przyszło jej nosić na powiece prawego oka, to jej tylko uroku dodawał. Sprawdziła dokładnie w lustrze. A kiedy już z całym ekwipunkiem schodziła wraz z chłopcami ze wzgórza do doliny Białej, wpadła na genialny pomysł.

— Wiecie co, chłopaki, po co się mamy smażyć na słońcu codziennie, by uzyskać należyty brąz na całym ciele, jak jest taki jeden niezawodny sposób, aby w jednym dniu stać się brązowym… Poczekajcie, nie róbcie takich durnowatych min, zaraz wam wszystko wyjaśnię… Otóż moja starsza siostra Lodzia odkryła niezawodny sposób na szybką i wspaniałą opaleniznę. Razem ze swoimi koleżankami, przed wyjściem na słońce, smarowała się masłem czekoladowym, ale w zeszłym roku gdzieś wyczytała, że smarując się ropą, można jeszcze szybciej stać się brązowym, i to bezboleśnie, bo ropa dodatkowo osłania i pielęgnuje ciało. To teraz tak sobie myślę, że jak byście mogli zdobyć gdzieś ropę to by było wspaniale. Z masłem czekoladowym na wsi zapewne byłby kłopot, ale ropę to chyba można u was gdzieś pozyskać, co?

— Ropy to u nas na zabój! — rzekł Robek.

— To wspaniale! — ucieszyła się Michaśka. — No bo wiecie, jak wrócę do domu po wakacjach, to będę mogła moim koleżankom na wuefie zademonstrować swoją przepiękną morską opaleniznę…

— Ty, poczekaj, jaką morską? — zdziwił się Robek.

— Och, Robek, jaki ty niekumaty jesteś! — burknęła Michaśka. — Jasne, że opalenizna będzie wiejska, ale te moje próżne koleżanki uważają, że tylko morska opalenizna jest wspaniała. Pokażę im więc swoją opaleniznę, i żeby miały jeszcze większy powód do pękania z zazdrości, nabajdurzę im że byłam na Karaibach… Dobre, nie?

— Te baby to są jakieś nie całkiem normalne — z niesmakiem stwierdził Kamil. — Mam nadzieję, że ty Michaśka nigdy tak nie zdurniejesz, hę?

— No coś ty, ja? — zachichotała Michaśka i dała Kamilowi pstryczka w ucho. — Gadaj lepiej co z tą ropą…

— No, z ropą to u nas tak jak Robek powiedział, na zabój. — Kamil złapał Michaśkę za rękę i w odwecie ugryzł ją w palec. — Wystarczy pójść do jakiegoś ciągnika i ściągnąć.

— A co to jest ciągnik? — dopytywała się Michaśka, dmuchając w palec.

— Wiadomo, z miasta przybyła i nic nie kapuje. — Kamil drwił z Michaśki. — Ciągnik, moja droga miejska kumpelko, to nic innego jak traktor. Wiesz, to taka maszyna z Ursusa… Tr-tr-tr-tr-tr-tr-tr-tr-tr… spala ropę i jedzie. A smrodzi przy tym, że aż strach… głowa boli…. mózg staje, a traktor jedzie i jedzie… ciągle jedzie.

— Kamil zamknij się wreszcie, bo mój mózg też mi już staje, i to dęba! — Michaśka śmiejąc się, pobiegła wprost na brzeg Białej. — Hej, chłopaki, to dajcie mi tę ropę.

— Jaka mądra! Dajcie… i nic więcej? — Robek udał niezadowolonego.

— No dobra, proszę dać mi tę ropę! — zaśmiała się Michaśka i wskoczyła do wody, by się trochę ochłodzić.

— I nawet na „proszę” zdobycie ropy nie staje się prostsze. — Robek zastanawiał się, drapiąc się po głowie.

— No jak to? Przecież Kamil mówił, że wystarczy pójść do ciągnika i ściągnąć — przekonywała Michaśka.

— Tak, ale my nie mamy ciągnika, Potyliccy też nie. Trzeba by więc z jakiegoś obcego ściągnąć, a to już graniczy z kradzieżą, moja duszko. Bo nie wierzę, że ktoś dobrowolnie zechce nam dać choć trochę swojej ropy.

— A może jednak? Jak nie spróbujecie, to wiedzieć nie będziecie. — Michaśka nie odpuszczała i dalej wodziła chłopców na pokuszenie, kokieteryjnie modulując głosem. — No, chłopaki! Co z wami? Przecież nam by wystarczyło pół litra ropy… tylko marne pół literka…

— Ach, Michaśka, ty kusicielko! — zawołał Kamil. — Siedź tu na tyłku, a my znikamy… ale na brzegu siedź, nie w wodzie, bo cię jeszcze jakaś ryba zaatakuje jak nas nie będzie.

— Cha, cha, cha, ale śmieszne! — Michaśka zrobiła zniesmaczoną minę i chlusnęła chłopców wodą. — Tylko żebym nie musiała na was pół dnia czekać. Południowe słońce najlepiej opala.

Chłopcy, robiąc do Michaśki małpie miny, zniknęli za przybrzeżnymi krzewami.

Michaśka wyszła z wody. Wytarła się ręcznikiem i rozłożyła koc. Z plecaka wyjęła powycinane wcześniej krzyżówki z różnych starych gazet wujka i cioci i zabrała się za ich rozwiązywanie. Bardzo lubiła rozwiązywać krzyżówki, dlatego czynność ta pochłonęła ją zupełnie. Nie odczuwała braku chłopaków. Kiedy jednak słońce już ją dobrze przypiekło, postanowiła znów wejść do wody i pochlapać się trochę. Będąc już w wodzie, próbowała sobie skojarzyć jak długo chłopców nie ma. Zaniepokoiła się, bo wydało jej się, że już ponad dwie godziny co najmniej. Zaczęła rozglądać się po brzegu Białej, i żeby móc większą część brzegu zlustrować, przeszła przez całą szerokość rzeki i z drugiego brzegu, nieco wyższego, zaglądała we wszystkich kierunkach. Jakie było jej zaskoczenie, gdy znienacka usłyszała cichy chichot chłopaków, choć ich wcale nie widziała. Nagle za fonią przyszła, a właściwie przypłynęła wizja. Jakże dziwna była to wizja. Otóż środkiem rzeki, na olbrzymim czarnym kole, płynęli chłopcy. Najnormalniej w świecie siedzieli sobie na kole, nogami do wewnątrz, i płynęli. A płynęli już w milczeniu. Kiedy zrównali się z tym miejscem na brzegu gdzie spodziewali się ujrzeć Michaśkę, wszyscy naraz zeskoczyli z koła, i brodząc w wodzie, cichutko zaczęli się skradać do brzegu, ciągnąc koło za sobą.

Michaśka na ich widok oniemiała, a po chwili, jak nie wrzaśnie:

— A wam co odbiło?! Co za szkaradztwo ze sobą przyciągnęliście?!

Wszyscy trzej chłopcy aż podskoczyli z wrażenia. Nie spodziewali się ujrzeć Michaśkę na przeciwległym brzegu. I przede wszystkim, to oni chcieli ją wystraszyć. A tu ona ich wystraszyła.

— Chryste, a ciebie co poniosło na drugi brzeg?! — wrzasnął Robek równie głośno. — Miałaś tutaj siedzieć a nie szwendać się po rzece. Głowę dam, że przechodząc na drugi brzeg, poślizgnęłaś się na kamieniach i zadek sobie strzaskałaś.

— Ty już lepiej nie szafuj tak tą swoją głupią głową, bo ją kiedyś stracisz — wydzierała się Michaśka, wchodząc do rzeki by wrócić na koc. — Zaraz wam wasze zadki strzaskam! Ile można na was czekać? Tylko mi nie mówcie, że zamiast ropy, przytargaliście to paskudztwo?

— Nie zamiast, tylko oprócz, i nie paskudztwo, tylko wspaniałe koło do pływania — poinformował Kamil przyjaciółkę.

— Nie gadaj, to macie jednak tę ropę? — Michaśka ucieszyła się. — Już do was pędzę.

— Ty lepiej nie pędź, tylko idź ostrożnie, bo kamienie są strasznie śliskie… — radził Emil, ale nie skończył, gdyż Michaśka akurat się pośliznęła na takim właśnie wyślizganym kamieniu i pacnęła jak długa do wody.

— No i masz babo placek! — zapiał Kamil i wskoczył do rzeki Michaśce na ratunek.

Kamil dobrze wiedział, że rwące rzeki mają to do siebie, że jak już się straci równowagę i bezwładnie wpadnie do wody, to szybki nurt rzeczny niesie takiego nieszczęśnika i poniewiera nim po kamienistym dnie jak szmatą. I zanim taki się pozbiera i na powrót podniesie, łapiąc równowagę, może sobie zdrowo gnaty potrzaskać.

Kiedy Kamil dotarł do Michaśki, ta już sobie sama poradziła i znów pewnie stała na nogach. Wprawdzie stała z jakieś dziesięć metrów dalej niż poprzednio, ale stała. Parskając i plując wodą niczym wieloryb, dwoma rękami trzymała się za pośladki.

— I tak w końcu Robek miał rację! Szanowne cztery literki strzaskane, co?

— Ano, co nieco…! A niech to kaczor kopnie…

— Po co kaczor? Biała też dobrze kopie. Co roku masz skopany tyłek. Tego roku nie może być inaczej. I albo będziesz bardziej uważała, albo jeszcze niejeden kopniak cię czeka. Z Białą nie ma żartów. Dawaj łapę, to cię podprowadzę do brzegu...


cdn.



  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×