Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-05-31 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1013 |
Punktualnie o 8:00 rano zajechały po nas więzienne ciężarówki. Kazano nam stanąć w dwuszeregu, przeliczono nas i kazano wsiadać do samochodów. Szczęśliwi, weseli i rozgadani wdrapaliśmy się na zielone skrzynie, nie zwracając uwagi ni na ciasnotę, ni duchotę panującą wewnątrz pod brezentem, ni nieznośny gorąc. Nawet ci nasi stłoczeni przy bramie wachmani wraz z komendantem nie wydawali się już teraz tacy wstrętni jak przedtem. Przecież jechaliśmy na wymianę - do domu!
Krótka droga na dworzec kolejowy, wagony z kratami w okienkach, męczące pragnienie papierosów, kilka godzin jazdy koleją, i oto pociąg nasz już stoi na berlińskiej stacji. Mimo zmęczenia, radosny nastrój nas nie opuszcza. Wysiadamy. Znowu te osławione *grune Minny*, którymi przewożą nas do jakichś piwnic. A, czort z wami, frycami, wieźcie nas dokądkolwiek, bylebyście tylko jak najszybciej nas dostarczyli na miejsce wymiany!
W blasku późnego popołudnia, padającego przez nieliczne malutkie brudne piwniczne okienka, zaczynamy badać naszą nową noclegownię. Ku wielkiej naszej radości znajdujemy kilka pustych paczek po naszych rosyjskich *kazbekach*. Na jednej z nich napis ołówkiem: *Pojechaliśmy na wymianę.* A więc przed nami byli tutaj nasi, i już ich wymienili! Może byli to pracownicy naszych rządowych przedstawicielstw i agencji handlowych w Trzeciej Rzeszy? W piwnicznych ciemnościach ktoś z niedowiarków mówi:
- A może to prowokacja? Specjalnie podrzucili te paczki po to, żeby nas uspokoić? Tylko... jaki by to miało sens??
Późnym wieczorem rozlega się zgrzyt zasuwy, drzwi się otwierają, i do środka wchodzi wielka rosyjskojęzyczna grupa ludzi. W mroku nie możemy rozpoznać twarzy, ale słyszymy ich rozmowy i po głosie niektórzy z nas zaczynają się nawet cudem rozpoznawać:
- Witia, czy to ty?
- Mój Boże, Siergiej Nikołajewicz! Pan też tutaj?
- To nic. Nic się nie stało, kochany, ważne, że jedziemy na wymianę i niedługo będziemy już w domu!
Okazało się, że dowieziono załogę radzieckiego statku (nazwa uleciała mi z pamięci), przejętego w porcie w Lubece. Wszystkie czerwcowe zdarzenia miały tam podobny przebieg jak w Szczecinie. Zbulwersowani spotkaniem nie mogliśmy zasnąć. Po dwóch godzinach dołączyła do nas kolejna grupa marynarzy. Było ich ponad 60 ludzi i byli to załoganci dwóch budowanych dla CCCP w Hamburgu barek. W połowie czerwca przyjechali, żeby je właśnie przejąć, i tak zaskoczyła ich tam wojna. Zamiast zwykłych marynarskich książeczek posiadali paszporty zagraniczne. Już niebawem ten właśnie fakt zaważył na całej naszej przyszłości.
Pośród tych wszystkich internowanych ja też tam, w tej brudnej stęchłej piwnicy, spotkałem swojego starego kumpla, Saszę Aristowa. Przegadaliśmy z nim prawie całą noc. Wspominaliśmy nasze rodziny, nasze wspólne rejsy na *Eltonie* i, oczywiście, rozwiązywaliśmy wszelkie problemy wojny - i świata.
Następnego dnia wszystkich nas przewieziono do wielkiego obozu pod Berlinem - Blankenfelde.