Przejdź do komentarzyRozkaz
Tekst 56 z 108 ze zbioru: Pozostało w pamięci
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2020-08-25
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń963

(fragment z nowo pisanych wspomnień)



Dopiero teraz dotarło do mnie, że słychać było już tylko trailowanie Krzysia. Spojrzałem na niego. Znowu siedział na skraju dachu i podśpiewywał. – Tomek, masz jakiś pomysł na… – kiwnąłem głową w górę. – Tylko taki z sensownych, nie z księżyca wziętych.

Przez chwilę milczał; wreszcie pokręcił przecząco głową. Westchnąłem. Musiałem sam podjąć decyzję. W tej właśnie chwili wyszli z budynku Szedłowski i Deduk.

– Nie ma co stać do wieczora, nic to nie da – zwróciłem się do nich. – Spróbujemy jeszcze raz. Będę Krzysia znowu zagadywał, a wy spróbujcie ponownie go chwycić. Tylko ciszej, niż poprzednio. Nawet jakby co, skoczyć nie skoczy. Zrobił sobie tylko zabawę, za długo się nudził. – Powiedziałem to zdecydowanym głosem, ale sam już nie byłem taki pewny. Nie mogłem jednak tego okazać. Już chciałem ich wysłać, ale mój wzrok padł na ciężkie, wojskowe buty, które mieli na nogach. – Zmieńcie je w try miga na pepegi i dawajcie jeszcze raz. Lećcie.

Pobiegli do budynku. Odwróciłem się do junaków, trzymających koce.

– Gotowi jesteście? Powtórzymy.

Kiwnęli głowami. Odczekałem jeszcze kilka minut, aby dać czas Szedłowskiemu i Dedukowi. Wreszcie krzyknąłem do Kawalerskiego, który dalej zawzięcie trajlował: „tra la, la la, tra la, la, la”.

– Krzysiu, Krzysiu! – Zdecydowałem się na wołanie po imieniu, mniej oficjalne. – I co, masz chęć tak dalej jeszcze długo siedzieć? Jedzenie na mnie w domu czeka, ostygnie. Inni też już są głodni. Ale pal diabli, chodź na dół, porozmawiamy przy obiedzie na stołówce, co?

Spojrzał na mnie. Przestał trajlować i przez chwilę milczał. Nie spodobało mi się to, gdyż mógł usłyszeć wysłanych ponownie na dach junaków.

– Krzyś, czemu nic nie mówisz, hę? Ja do ciebie ładnie, a ty? Mógłbyś chociaż mi odpowiedzieć, prawda? Grzeczność tego wymaga.

– A bo nie jestem głodny! – odkrzyknął.

– No dobra, nie chcesz, nie musisz jeść! – Na wszelki wypadek krzyczałem jeszcze głośniej. – Ale pogadamy sobie, co? Chodź na dół, przecież nie będziemy tak do siebie wrzeszczeć.

– A nie, a mnie tu dobrze!

– Krzyś, Krzyś! A wiesz, co to jest rozkaz?!

W tym momencie odwrócił głowę i gwałtownie się podniósł. Wrzasnął coś i zaczął biec po dachu w stronę budynku stołówki, dalej krzycząc coś niezrozumiale. Za nim zobaczyłem biegnących Deduka i Szedłowskiego. „Zauważył ich”!

Wypadki potoczyły się już błyskawicznie, nie było czasu na jakąkolwiek słowną reakcję. Machnąłem ręką w stronę junaków, stojących z kocami, i pobiegliśmy kurcgalopkiem wzdłuż budynku internatu. Krzyś, nie przestając wrzeszczeć, dobiegł na róg dachu i… skoczył!

Odbił się i skoczył prosto na duże drzewo, które rosło kilka metrów od budynku. Zaczął spadać, zahaczając o grube gałęzie, które wytracały jego impet. Na ziemię upadł nogami i tylko je przykurczył przy zderzeniu, nawet się nie przewrócił. W sekundę byłem przy nim. W pierwszej chwili skrzywił się, zagryzł wargi i chwycił dłońmi za wypukłość w dresowych spodniach, ale za chwilkę opuścił ręce. Szybko się wyprostował, przyjął postawę zasadniczą i głośno zaraportował:

– Obywatelu komendancie, melduję się na rozkaz!

– Coo?! – Zaskoczył mnie tym „zameldowaniem na rozkaz”; nie mniej niż tym, że stał przede mną i nie wyglądał na połamanego. Przyjrzałem mu się uważniej. – Kurr… – zmełłem przekleństwo i z wysiłkiem powstrzymując wściekłość oraz trwogę, która mnie przed momentem opanowała na widok spadającego junaka,  dokończyłem już spokojniejszym głosem: – Cały jesteś? Nie złamałeś nic?

– Nie, obywatelu komendancie! – odkrzyknął dziarsko. – Zdrowy jestem i gotowy do ukarania karą regulaminową!

Przypatrzyłem mu się uważnie i obszedłem naokoło. Faktycznie, nie wyglądał na kogoś, kto przed chwilą spadł na ziemię z trzykondygnacyjnego budynku, jeżeli nawet gałęzie drzewa mocno spowolniły upadek. Tylko ręce miał podrapane i chyba jego męskość lekko ucierpiała, gdyż wyraźnie ściskał nogi w kolanach. Nie okazywał jednak tego, starając się stać prosto i nawet… uśmieszek mu się błąkał w kącikach ust?

Potrząsnąłem lekko głową, starając się przemawiać zimno, ale spokojnie:

– Wiesz, coś narozrabiał? Narozrabiał… przecież mogłeś się zabić, a ja mogłem pójść za to siedzieć! – Na końcu jednak wykrzyczałem. Dopiero teraz doszło do mnie, co się mogło stać i nerwy puściły. – Co ci strzeliło do tego durnego łba?!

– Obywatelu komendancie, wykonałem tylko rozkaz!

– Ja… jaki rozkaz? – Zamurowało mnie, aż się zająknąłem. – Kompletnie już ci się pomieszało w głowie?!

– Obywatel komendant rozkazał mi zejść na dół!


  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Bardzo ciekawe i niezwykle barwnie opisane zdarzenie. Doświadczyłem czegoś podobnego, ale o wiele mniejszym kalibrze. Na ostatnim roku edukacji w Oficerskiej Szkole Łączności w Zegrzu k. Warszawy, na kilka tygodni przed promocją, któregoś dnia nie wyszedłem na zaprawę poranną. Niespodziewanie pojawił się szef kompanii sierż. Józef Śliwiński (ja miałem wówczas stopień sierżant podchorąży, czyli formalnie wyższy niż szef kompanii). By nie być schwytany na naruszeniu dyscypliny, wyskoczyłem z pierwszego piętra przez okno na rosnącą obok morwę. Bezpiecznie zjechałem z nią na ziemię i niezauważony uciekłem. Morwa się złamała, były straty, ale sprawca nie był wykryty.
W tekście dostrzegłem kilka potknięć interpunkcyjnych. Zbędne przecinki przed: niż poprzednio, trzymających, mniej oficjalnie, stojących, im pobiegliśmy. Przypuszczam, ze dwa ostatnie przecinki Autor postawił, sądząc, że jest to wydzielenie zdania wtrąconego. Moim zdaniem nie jest to zdanie wtrącone, więc są one zbędne.
Brakuje przecinka przed: nie skoczy.
avatar
Janko, miałeś więc podobne zdarzenie... tylko byłeś z tej "drugiej strony" ;)

Dzięki za uwagi. Już poprawiłem w u siebie.
© 2010-2016 by Creative Media
×