Przejdź do komentarzyInkwizycja. Czas Boga cz5
Tekst 5 z 5 ze zbioru: Inkwizycja. Czas Boga
Autor
Gatunekhistoryczne
Formaproza
Data dodania2021-07-13
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń699

XXV

Wieczór już nadchodził, to i czas na weselenie się nastał. Gospoda znowu pełna była. Pisk dziewuch łapanych za co popadnie mieszał się z gwarem rozmów o tym jak dzisiaj udało się wsi gryzipiórków z bożej łaski oszwabić. Gdyby przecież ujrzeli, ile trzody i zbóż jeszcze na zapasie mają, to zaraz by je do obowiązkowych kontyngentów dopisali. 

- Zdrowie waszej miłości. – Krzyknął ktoś z sali i wszyscy wstali do toastu. Bo to, że ich machlojki sam biskup widział i pary z gęby nie puścił, to już o dość wielkiej poufałości z nimi świadczyło i już dla nich za konfratra uchodzi. A to szanować trzeba. 

Tego wieczoru za pomyślność Eretico, nieraz jeszcze pili i tak rozpoczęła się kolejna uczta. I chociaż, nigdy przedtem takich biesiad i bezeceństw Berriac nie doświadczało, to teraz chyba one do ich tradycji trafią, bo tak ich biskup z tą swoją świtą do nich przyzwyczaili. 

Eretico, Bourreaux i Closaoux, z tymi swoimi skłonnościami do bab i wódy, gdzieś się przecież ukrywać muszą. A w Berriac mają to wszystko i na dodatek zagwarantowane milczenie. Aż żal, że muszą to miejsce kiedyś opuścić. Bo chociaż, nie da się ciągle tak żyć i w końcu zachlają się tutaj na śmierć, to jeszcze trochę z sobą powalczą i do wykopków w tej wsi posiedzą. Ich robota, to nie szarak jakiś i uciec im nie zdoła, a że i swoich grzechów, za mocno się nie wstydzą, to skoro jeszcze zabawić się mogą, do za Carcassonne, tęskno im nie jest. 

A, że dzisiaj do wódy i dziewuch muzyka jeszcze będzie, to jeśli na nogach jakoś ustoją, z pannicami potańcują jak nigdy. 

Już właśnie kilku grajków na szałamajach i innych brzękadłach rzępolić zaczęło a dzierlatki, na te dźwięki kręcą się jak frygi, to, gdy i do nich ręce wyciągnęły, wraz z innymi w tan ruszyli. A, że nie są to jakieś nudne dworskie przytupasy, lecz skoczne podrygi, przy których kibić dziewuch o ich tułów blisko się ociera, to jak wiedźmy diabelskim sztuczkom, tak i oni, tym tanom skusić się dają i odmówić żadnej nie są w stanie. I chociaż jeszcze nie bardzo poruszać się umieją, to sobie odpuścić nie mogą, bo tak szaleńczo lubią się do tych tanecznic przytulać. 

- Wy to macie życie! – Wykrzykuje opat. – A pozostali mu przytakują. 

I tak do rana. Trochę na dole, aby się czymś posilić i na górze trochę z dziewuchami dla kurażu. 

A i rozmyślają przy tym, jakby to dobrze było, gdyby tu jeszcze kiedyś zawitać mogli, bo to miejsce, to jak jakiś ich prywatny azyl, w którym przed wścibskimi ludźmi, ukryć się mogą. Tutaj, nawet ich dusze wypoczywają, chociaż ciała się przy tym rozkosznie namęczą. 

U siebie pozostaną nadal ważni i niedostępni a tu, jak te niewinne dzieciaki, kiecek się uczepią i do rana ich nie puszczą. Tam w Carcassonne, chociaż czują się jak u siebie, to zważać muszą, by ich godność uszczerbku nie doznała, a tu są nazbyt ważni, aby o jakimś ubytku myśleć. Zapamiętają to miejsce a i ono zapomnieć ich nie powinno, bo może jeszcze kiedyś, wraz z nowymi młódkami, które teraz w chałupach dorastają, przygarnie ich do serca. 

XXVI

Wracali, pełni wrażeń. Bo, gdy już ze wszystkimi pyska sobie dali a dziewuchom kiecki obiecali przysłać, to, jeszcze tylko na odchodne nieco wypili i na zapas wzięli. Aby więcej się nie roztkliwiać, zaraz po tych czułościach do powozów wsiedli i już po nich tylko unoszący się kurz na drodze pozostał. 

Zanim się tutaj pojawili, czuli do siebie nienawiść, a teraz, nieomal się szanują. A, że po tej podróży i wspólnych tajemnic co niemiara mają, to już chyba na zawsze tacy ze sobą złączeni pozostaną. Tak, wśród tych wiejskich chamów wyszlachetniali, że aż się poznać nie mogą. Litościwsi się nawet dla siebie zrobili i nie brzydzą swoimi ułomnościami, więc tak dzięki ozdrowieńczej sile Berriac, ze zdwojonymi siłami, już do pracy się wyrywają. 

Klasztor powitał Closaouxa swoją ciszą i zadumaniem. Braciszkowie, współczuli opatowi, takiej masy zajęć, które go na tak długo od modłów odsunęły. A on, potwierdził ich słowa i aby móc się w spokoju umartwić nieco, szybko się w swojej celi zamknął. Bo chociaż chłop z niego był na wiele spraw nieczuły, to przy wspomnieniach z niedawnej podróży, kolorów kwiatu róży nabierał i pocił się na samą myśl powrotu w tamte strony. Ale, nieprędko nowa okazja się zdarzy, bo tutaj, pozbawieni nadzoru inkwizytorzy o swoich powinnościach zapomnieli i ani jednego stosu i żadnej szubienicy jeszcze nie zatwierdzili. Miasto przez to w marazm popadło. A wszechobecna nuda poraziła wszystkich. Aby temu zaradzić, jak tylko trochę wypocznie, będzie musiał ich do roboty zagonić i Carcassonne jakimiś trupami ożywić. Dobrze, że i Bourreaux już tutaj się zjawił, bo gdy on zakasze rękawy, to z przeciążonych szubienic aż wióry polecą a spokojne uliczki miasta znowu nowymi pręgierzami i dybami się zaroją a na drzewach, jak dorodne owoce, zawisną znowu skazani. Ta optymistyczna wizja, uspokoiła nieco opata, więc aby nie zapomnieć słów różnych modlitw, wziął w ręce różaniec i zatopił się w usypiającej go zadumie. 

Roberta Bourreauxa, jego Anais witała z rozczuleniem. Więź, jaka tę ofiarę łączyła z jej katem, była tak wzruszająca, jak pragnienie ujrzenia kota przez małą myszkę. Raz ustanowiona w jej pamięci, pozostała na stałe. Lecz, o dziwo jednak, Bourreaux nie kwapił się do zwyczajowego jej traktowania. Po ostatnich przeżyciach, nie chciało mu się nad nią znęcać, a nawet pomyślał, aby ją na kolana wziąć i po jędrnych piersiach poglaskać, jak to w Berriac z dziewuchami robil. Jednak mu te ciągoty po chwili przeszly, bo jego mozg, nagle odsawiony od gorzałki, buntować się zaczął, więc musiał go jakoś uspokoić. Jeszcze tylko zdążył pomyśleć, że nie obijane przez niego wiejskie dziewuchy, sprawowaly się przecież zupełnie dobrze, to może i ona, gdy jej nawet odpuści też gorsza nie będzie. 

- Iść sobie możesz, gdzie chcesz - powiedział znienacka, - odwiedzić kogoś, czy na mszę się wybierz. Już cię tutaj więzić nie będę. Okres próby przetrwałaś. 

Zdziwiona nieco, patrzyła na niego swoimi dużymi oczami i niczego nie rozumiała. Bo, jak to tak, że ona sama i bez straży, może jego dom opuścić a później nawet bez strachu tutaj powróci. I chociaż ta wolność w jej głowie pomieścić się nie mogła, to nie dyskutowała. Dygnęła na pożegnanie i opuściła salon. 

Inkwizytor, aż sam się tej swojej naprawie dziwował. Bo nie sprawiły to, ani praca, za którą tak tęsknił, nie wiara w Jedynego i jego wielka atencja do spraw kościoła, lecz dokonały tego cudu dziwki i wóda. Aby jednak nie rozczulać się nad sobą i Anais, poszedł do Inkwizytorium, aby rozejrzeć się nad jakimś zajęciem. Ta pasja do ścigania niewiernych Panu a przez to oddanych szatanowi, łączyła go z tym miastem najbardziej. W Berriac, nie tęsknił przecież za jego wielkością, nowoczesnym wyglądem warowni, czy potęgą urzędów, lecz za swoim skromnym pokoikiem, w którym rozmyśliwał na rodzajem kaźni, jaką miał po rozmowie z heretykami na nich zastosować. Gdy tak rozglądał się teraz po lochach, aż zaniemówił, bo nie licząc kilku zajętych przez złodziei, pozostałe cele były puste. Takiej posuchy, spodziewać się nie mógł. Poczuł więc, jak wiele teraz od niego zależy i jak bańki mydlane, popękały w nim marzenia o powrocie na wieś. Nim przecież będzie mógł stąd wyjechać, musi wprzódy, te wszystkie puste miejsca zapełnić i rozweselić krzykiem oraz płaczem wziętych na tortury. Wezwał więc podległych inkwizytorów, obrugał ich i sądem kościelnym za opieszałość postraszył. Po czym, sam nie bacząc na brak wypoczynku, którego przez nieomal miesiąc zaznał, przebrawszy się dla niepoznaki w strój kupiecki, na przeszpiegi poszedł. I dopiero późnym wieczorem, gdy już dwie czarownice, ukryte przed wzrokiem innych w burdeliku mamy Letycji odnalazł, wrócił do domu, gdzie, jak się spodziewał, już na niego czekała Anais, która chociaż wprzódy o ucieczce myślała, tak teraz czując, że z Bourreauxem czeka ją inne życie, wolała go nie denerwować i wreszcie na jego względy zasłużyć. Z lubością wpadła więc w jego ramiona i sama spragniona uciech, do rana z nich się nie wyplątywała. Robert, który te jej starania dostrzegł natychmiast, aby zadowolić biskupa, że już po bożemu żyje, w chwili maksymalnego uniesienia, rychły ożenek jej przyrzekł. Uradowana tymi słowami Anais, nie wiedziała, jak za tę jego łaskę ma się odwdzięczyć. Użyła więc wszystkich znanych jej sztuczek i tak go dopieszczała, że aż on opadł z sił. Po czyś takim, gdy wreszcie się nieco ocucił, zrozumiał, że ma przy sobie skarb, którego porzucić nie może.

Biskup, po znalezieniu się w swoim pałacu, z ledwością przystosował się do obowiązujących tu zasad. Ta misja czynienia dobra i życia w pokorze, z jego nowym powołaniem nie miała wiele wspólnego. Rozkonarzał się przecież wspomnieniami, więc, aby nie popaść w jakieś zgubne szaleństwo, powrócił do tradycji samotnego upijania się i tak, mimo ciążących na nim obowiązków, przykładać się do nich żadnego zamiaru nie miał. bo w przeciwieństwie do opata i inkwizytora, aż takim fanatykiem swojej pracy nie był. Gdy nieco trzeźwiał, błąkał się wtedy po salonach i wspominał minione dni. Brakowało mu tutaj tego wiejskiego gwaru i tamtych uciech. Aby więc mieć i u siebie tę namiastkę Berriac, postanowił, że napisze do opata list, w którym przypomni mu o obietnicy zapełnienia tych jego rozlicznych pokoi, służbą złożoną z samych urodziwych dzierlatek. 

Teraz dopiero, gdy ta myśl uspokoiła go nieco, był w stanie odprawić jakąś mszę, przyjąć u siebie przedstawicieli zakonów i w jakiś tam sposób, nieco przywyknąć do konieczności bycia nie tylko mężczyzną ale także i biskupem. Do czasu zajęcia jego rezydencji przez te młódki, wstrzyma się ze swoimi potrzebami, wzmacniając tylko przywiezioną z Berriac gorzałką. Bowiem, ten właśnie trunek wzbudzał w nim najmilsze wspomnienia i ratował go przed ostatecznym zgorzknieniem. 

I tak to, że z woli papieża zawitał tutaj do Oksytanii, już teraz uznawał za zwrot zbawienny. W Rzymie, na zaspokojenie swoich najważniejszych potrzeb, prawie żadnych szans by nie miał. Bo chociaż ta Stolica Piotrowa widziała nie takie rzeczy, to jednak, tak jak on, skromnym biskupom na zbytnie szaleństwa oficjalnie nie zezwalała. A ciągłe ukrywanie się z innymi niż powołanie chuciami, większego sensu nie miało. Więc teraz, z dala od papieża i tej nieco nudnej rzymskiej codzienności, mógł tutaj, jak ten pegaz rozwinąć swoje skrzydła. 

XXVII

- Nie po to macie płacone, aby nie robić niczego, - drze się Bourreaux na inkwizytorów. - Nie tak dawno byłem w pewnej wiosce na uroczystości powieszeniu mordercy i tam właśnie zobaczyłem, jak wiele potu, ci chłopi wylewają, aby zapewnić wam pożywienie, A wy, tego nie szanujecie. Pozostawieni bez nadzoru, tę ciężko zapracowaną przez innych strawę marnujecie na bezczynnym siedzeniu na swoich dupach i objadaniu się przydziałowymi smakołykami. Gdzieś tam, głodni ludzie harują od świtu do nocy a tutaj widzę tylko nierobów. Na barkach tamtych skromnych ludzi, spoczywa obowiązek dawania wam siły do walki z herezją a za ten trud, żadnej rozrywki od was nie mają. Ani jednego wisielca, czy choćby czarownicy. Mieliście przecież jeno zbastować nieco, a nie udawać, iż ta żyzna w odszczepieńców oksytańska ziemia, pustynią się nagle zrobiła. 

Na biedaków, to miasto, tylko poborców potrafi nasłać, a o walkę prowadzoną w Bożym imieniu nie dba. Wstyd mi za to. A wy inkwizytorzy, zamiast tutaj chlubą być, nie na nagrodę a tylko na chłostę zasłużyliście i gdyby nie to, że was przed samosądem prawo chroni, to sam bym na was chętnie rózgi połamał. Ledwie się znowu tutaj pojawiłem, a już z mojej ręki, dla zbawienia ich dusz, kilka wiedźm na egzekucję czeka, a w tym samym czasie, wy niczego złego, co Boga obraża, nadal nie znaleźliście. Jeśli nie miłe wam służenie Panu Naszemu, to fora ze dwora. Innych znajdę, którzy mnie za te intratne i mocno wciągające zajęcie, z wdzięczności jeszcze po rękach ucałują. 

XXVIII

Wasza Eminencjo. 

Z Bożą pomocą kilka dziewuch na służbę do pałacu znalazłem i wysyłam je do sprawdzenia, czy się nadadzą. Na większą ich ilość musicie jeszcze Szanowny Biskupie poczekać, bo nawał spraw, które narosły w tym mieście, na czas mojej nieobecności tutaj, nie pozwala mi się skupić na Waszych potrzebach. A przecież każdej takiej dzierlatce dokładnie przyjrzeć się muszę, czy aby jakiejś ukrytej wady nie posiada i strasznego choróbska do Waszego pałacu nie przywlekła. A tu jeszcze, Bourreaux, który po swoim powrocie, bystro do roboty się wziął, poprzednich inkwizytorów za mordy na bruk wyrzucił i nową gwardię podobnych sobie zapaleńców szykuje, przez co, tak mnie tymi swoimi czynami uwiódł, że aby choć w części mu dorównać, sam zakasać rękawy muszę. 

A, że z nim, raz jeszcze pragniemy Waszej Ekscelencji za współudział w naszej wyprawie służbowej na prowincję podziękować, a za wzięcie na swoje barki wszystkich kosztów, nasze uniżone dzięki także złożyć, to do tych słów, jako rekompensatę, dołączamy nasz ogromny zapał w likwidowaniu zła wszelakiego i już ciesząc się na kolejne spotkanie z Ekscelencją, nadzieję mamy, że kiedyś wszyscy trzej, dokładnie przyjrzymy się, wszystkim zatrudnionym w Waszej rezydencji pannicom. A może nawet, przy tej nadzwyczajnej okazji, powspominamy sobie wspólnie przeżyte chwile i nową podróż zaplanujemy. Czego i Wam i sobie życzymy. 

Za siebie i inkwizytora Roberta Bourreauxa 

Z poważaniem i niezwykłą atencją 

Opat Francis Closaoux 

XXIX

Paolo Eretico, gdy tylko przeczytał list od opata, już zaczął wyglądać, przez drzwi, czy aby przypadkiem nie zobaczy, chociaż jednej ze swoich dziewczyn. Miał wprawdzie zamiar wstrzymywać się jeszcze z realizacją swoich zachcianek, ale na samą myśl o nich, już za dzierlatkami nogami przebierał. 

- Żeby chociaż jedna się pojawiła. - Myślał i dalej spoglądał na drogę Gdy wreszcie zakryty powóz podjechał a z jego wnętrza wyłoniło się sześć starannie ubranych panien, to mimo że biskup z dala nie ujrzał jeszcze ich twarzyczek, to już mu ślina z ust pociekła. A, gdy już do niego doszły i stanąwszy w kolejce, każda z nich jego sygnet całować zaczęła, to gdy po tym wzrok swój na niego podnosiła, od razu otaksowywał jej wartość. Po ostatniej, nie wytrzymał i prawie na głos zawyrokował: 

- Delicje. Iście delicje. 

Był nieomal pewien, że nie zawiedzie się na wyborze opata, bo ten, w Berriac, zawsze najlepsze sztuki do siebie przytulał, ale aż takiej staranności przy wyborze tych dzierlatek nawet się nie spodziewał. Wszystkie były jędrne, urodziwe i patrzyły na niego uśmiechając się. Żadna z nich, nigdy pewnie się nie dowie, dlaczego wita je osobiście, a nie przez swoich lokai, czy zarządców, ale dla niego były zbyt cennym nabytkiem, by pozwolił, aby któryś z zajmujących się nim przydupasów ujrzał je pierwszy. A, że nie dla psa kiełbasa, to po co ich szczuć takimi kąskami. Nawet z inkwizytorem i opatem, żal mu będzie się nimi podzielić a innych sądem postraszy i tknąć jego panien zabroni. 

Gdy już się im napatrzył, nacmokał na ich widok i napodziwiał ich kształtów, odesłał je od siebie, aby rozejrzały się po pokojach i nieco po podróży wypoczęły. Sam zaś, nie zwlekając, zasiadł przed biurkiem i napisał do opata.

Opacie drogi, dostawa dotarła i to w najlepszym stanie. O więcej się nie kłopocz. I tak już się lekko pogubiłem z wyborem.

Tę krótką notkę ciupasem wysłał przez posłańca i zaczął rozmyśliwać, jak tu którą do zajęć przywołać. 

XXX

- Dla Bourreauxa nastały dobre dni. Nie ograniczany przez swoich nadzorców, porozsyłał po całej prowincji inkwizytorów i oczekiwał na wyniki. 

A, że wyposażył ich w drobne datki dla donosicieli, to miał nadzieję, że te świecidełka, skuszą zdrajców swoich społeczności do wyznań. W Berriac, sam przecież zauważył, że dobrym słowem i błyskotkami, zwojuje się z tą hołotą więcej, niż groźbami. Są przecież głupi, ale uparci. Przy karach się jednoczą a na przymus buntują. Ot, taka ich przewrotna natura. 

A, że ta metoda jest skuteczna, przekonał się Bourreaux, już po kilku dniach, gdy jego wysłannicy powrócili z obficie zapisanymi świstkami. Mógł więc w te zarażone herezją tereny wysyłać halabardników i sprawdzać do Carcassonne całe to zainfekowane przez szatana bractwo. 

Dumny z siebie Bourreaux, oczami wyobraźni, widział już, jak to wieloma atrakcjami, rozweseli swoje rodzinne miasto i do smrodu rynsztoków doda swąd spalenizny i fetor rozkładających się ciał. Dawno, już takiego natłoku pracy nie miał i aż doczekać się nie mógł, jak swoim nowym współpracownikom, zacznie pokazywać najskuteczniejsze metody wydobywania zeznań. 

Szansę na wyjście cało z tej opresji, będą miały tylko młódki, których wartość on sam oceni. Tak uratowane, w celu dowolnego ich wykorzystania, porozsyła różnym możnym kościoła i świeckim zarządcom regionu Oksytanii i miasta Carcassonne. Te przecież ich powaby, to dobro, przez samego Boga im dane, nie powinny się po próżnicy marnować i zupełnie zbędnie ginąć. Nim przecież z wiekiem, zaczną wiedźmy przypominać, to teraz, mogą jeszcze nie jedne oczy sobą nacieszyć, szczególnie, gdy spełniać będą powinności, do których sam Stwórca, w swoim zamyśle je powołał. Wszak i tak w końcu, wszystkie one w łożnicach skończą, to w czyich teraz będą, jest i tak dla nich obojętne. A, im wcześniej się to stanie, tym na dłużej do czegoś pożytecznego nadawać się będą. 

A uwolnione od nich rodziny, odsapną nieco, bo już ich ani karmić ani odziewać nie trzeba. A, że i żadnego też posagu za pozbycie się z domów dawać nie muszą, to jedynie same korzyści mogą z tej akcji darowizn Bourreauxa wyniknąć. 

Tak więc na jednym ogniu dwie gąski uda się upiec. I mieszczanie go pochwalą za radość oglądania, jak cierpią tak gęsto lęgnący się heretycy a i kilku możnych, wychwalać go będzie, za jego staranie o ich zdrowie. Bowiem, gdy taką dzierlatkę któryś z nich dostanie, to i o burdelach i różnych choróbskach zapomni, bo we własnym domu rozkoszy doznawać będzie 

Bourreau, czuł teraz, że gdyby mu nagle mnichem się zostać zachciało, to za to jego dobrodziejstwo, z czasem by świętym go obwołali i na obrazach kazali malować. 

Sam dla siebie, ani jednej nie przygarnie, bo tę swoją przecież już ma. A, że też podobnej, to i ze święcą szukać bo Anais jest bardzo urodna i mocno przytulna, to, co ma się na innych rozpraszać, gdy z nią każdą wolną chwilę można baraszkować. I, gdy przy tym takie mu czułostki prawi, to jest dla niego niczym miód na jego wrażliwe serce. 

Ot wychował sobie dziewczę potulne i chociaż groźbami i biciem tego dokonał, to teraz, roboty żadnej przy niej nie ma, bo ona miarkuje się przed każdym złym spojrzeniem na niego i posłuch ma na wszystkie potrzeby. A, przy drugiej znów by się mitrężył, aby coś pojęła, a tu roboty huk i czasu by nie starczyło, aby po tych znojach pracy, jeszcze w domu batogiem ją moresu nauczać. 

Za te jej dobre chęci, na co już tamtejszy kapelan swoją zgodę wyraził, z Anais, w kaplicy Inkwizytorium, Robert Bourreaux ślubować będzie. A, gdy już stamtąd wyjdą, to po wszystkich lochach i salach tortur ją oprowadzi, aby poznała trudy jego zawodu a sama zrozumiała, jak Panna Najświętsza ją dobrze prowadziła, że w końcu, pod jego opieką trafiła. 

XXXI

- A, wiesz dziecko, po co tu jesteś? – Dopytuje się Eretico, pierwszej z dziewczyn, którą na noc do siebie wezwał. Sam jej przecież nie za bardzo potrafi wyjaśnić, że w zbożnym celu, u niego w łożnicy się zaraz znajdzie. Wszak o tym do wiernego ludu, w swoich niedzielnych kazaniach nie gada a gromi ich tylko, że ze swoich chałup, Sodomę i Gomorę robią, a to przecież nie to samo, co przekonanie dzierlatki, że tym razem żadnego grzechu nie będzie. 

- Opat, Closaoux coś wspominał, że do obsługi Waszej Wielebności tutaj będziemy, ale nic więcej się nie wygadał. 

Na to dictum, biskup poradzić mógł tylko jedno. Gorzałki przynieść kazał i razem z dziewuchą zaczęli popijać. 

- Gdy zasmakuje, - pomyślał, - to jej samej zechce się pobaraszkować nieco i wtedy już, na nic będą jakieś słowa. Zrozumie, że wypoczynek lepszy w pościeli niż na drewnianym stołku a gdy razem tam się znajdą, to, aby nie zmarznąć, sama się w niego wtuli. A tego Eretico właśnie najbardziej pragnie. Z drugą, już takiego ambarasu mieć nie będzie, bo ta innym zaraz rozpowie, że na lekką służbę trafiły i bać się zbędnych ciężarów i złego traktowania, już nie muszą. 

Na oswajaniu tego niewinnego dziewczęcia, zeszło im obojgu trochę czasu. Nim jednak Noelle, schlała się zupełnie, zew natury, który biskup u niej przewidział, wepchnął ją na jego kolana i wtedy już, jak ojca objęła go za szyję, po czym zaś, jak kochanka zaczęła całować. I nim nad ranem zasnęła, o tej swojej służbie wiedziała już prawie wszystko. 

Przy silnym bólu głowy, po wspólnym przebudzeniu, gdy jeszcze w łożnicy leżeli, biskup znakiem krzyża odpuścił jej wszystkie grzechy oraz namiętne zachowanie, po czym już sobie mogła stamtąd iść, bo ani sprzątania, czy też innych obowiązków, jej zakres robót nie przewidywał. 

XXXII

W upalnych dniach smród dobywający się z zakrytych kanałów wiodących odchody w stronę rzeki, zagłuszał naturalny odór Aude. Wprawdzie nie powinny cuchnąć, ale gdy odchody były zbyt gęste, to nagrzewały się zbytnio i nim trafiły do celu, swoją intensywnością, drażniły nawet najmniej wybredne nosy mieszkańców Carcassonne. A, gdy jeszcze te wonie zmieszały się tymi rzecznymi i ten bukiet zapachów wciskał się w każdą szczelinę i docierał w najbardziej odlegle części miasta, to nawet wysokie i podwójne obmurowanie nie chroniło przed powrotem tych wszystkich niemiłych woni, do miejsc, z których pochodziły. A w połączeniu z niemal nigdy nie wysychającymi rynsztokami tworzyły mieszaninę nie do wytrzymania. Ale cóż. Takie są uroki życia we wielkim mieście. Zresztą, na początku, wszystko pachnie, a po czasie, to nawet rozkładający się człowiek cuchnie. 

Do większości kamienno-drewnianych zabudowań, prócz niemiłych zapachów dolatywały także, różne pokrzykiwania. A to, ze straganów słychać było kłótnie i krzyki, bo znowu jakiś mały złodziejaszek porwał coś do jedzenia lub ubrania, a to wmawiano, że wiszące na hakach mięso, jest świeże a cuchnie, bo nasiąknęło tutejszym powietrzem. 

Po stronie przeciwnej stawiano nową szubienicę i robotnicy obciosywali tęgie pale i wiązali deski na podwyższenie, rozprawiając przy tym głośno, jakie to szczęście, że wreszcie mają trochę zajęcia. Inkwizytorzy biegając miedzy stojącymi już tutaj od dawna dybami i wałami do patroszenia, sprawdzali ich trwałość i niezawodność, poganiając przy tym cieśli, aby ci pospieszyli się z robotą, gdyż przecież na jutrzejsze południe wszystko ma już być gotowe. 

Za względu na to, aby w czasie rozpalania stosu, nie przenieść ognia na pobliskie domy i nie puścić przy tej okazji z dymem całego Carcassonne, to te imprezy będą się odbywały na polach za miastem. 

I tam też przenosić się zaczęła część straganiarzy, grajków i kuglarzy. Reszta zaś, szykowała się na planowane w obrębie rynku i mające trwać nieomal tydzień, najprzeróżniejsze kaźnie. 

Urządzenia do nich dostosowane, spokojnie mieściły się na rynku. Zbytniego tłoku nie przewidywano, gdyż, wszystkie pokazy wymiaru sprawiedliwości, odbywać się będą pojedynczo, tak, aby widzowie mogli dokładniej skupić się na każdym takim spektaklu i nacieszyć widokiem skazańca. Sztuką jest bowiem przeprowadzić egzekucję, czy nawet zwykłą chłostę, tak, aby zaciekawiły one nawet najwybredniejszych obserwatorów. 

Organizatorem prawie wszystkich tych atrakcji był oczywiście Bourreaux, który wraz ze swoją grupą wsparcia złożoną z ze świeckich inkwizytorów, postarał się o zapełnienie większości miejskich lochów. Closaoux, który także wpadł w wir szukania herezji, przy swoich kilku skazanych, nawet w części nie dorównał swojej konkurencji. Ale, że wszystkie, nawet te świeckie wyroki zatwierdzały władze kościelne, to, przy takim ogromie zeznań, te papiery były podpisywane bez uprzedniego czytania. Opat więc nie obawiał się o krytykę swojej pracy, ponieważ , obaj z Bourreauxem i tak już byli na miejskim świeczniku. Rozsyłane różnym przedstawicielom władzy dziewczyny, swoimi wdziękami, rozsławiły wszem i wobec, obu tych geniuszy zbrodni, którzy w imieniu Inkwizycji zarządzali teraz życiem nie tylko skazańców, ale i części znacznych mieszkańców regionu. Nie musieli więc bać się o swoje ewentualne potknięcia, bowiem wiadomo, że nie mylą się tylko nieroby, a oni zapracowani byli od świtu do nocy i nie mieli czasu na życie rodzinne i klasztorne. 

Eretico, który swoimi dziewkami, nadal cieszył się jak dziecko, obu byłych swoich kompanów z podróży do Berriac, uważał teraz za najlepszych sojuszników do walki z bluźniercami i do wspólnego ucztowania. 

A fakt, że i sceptyczny dotąd Closaoux dołączył teraz do zmagań Bourreaux, świadczyło dobitnie, że i jego pochłonęła pasja i wiara w nieomylność Kościoła Bożego i Świętej Inkwizycji. To jego odnowione powołanie do walki z zaprzańcami różnej maści, było najlepszym przykładem do naśladowania przez każdego prawdziwego chrześcijanina. 

I tak, chociaż początkowo wszyscy trzej nienawidzili się serdecznie i wytykali swoje błędy, tak teraz stanowili niezwykle trio. Kat, kretyn i pijak, jeśli trzymają się razem są nie do pokonania. A wystarczyła tylko jedna wspólna podróż. Kilka dni w Berriac sprawiło, że odkryli w sobie najlepsze cechy i podobne zainteresowania. Teraz, gdy wspierają się wzajemnie, nikt nie wbije w ich przyjaźń kołka i nie zniszczy szacunku, którym się darzą. 

XXXIII

I, tak jak Bourreaux przyrzekł, rynek i przyległe uliczki Carcassonne, zapełniły się skazańcami a na galęziach drzew przy drodze do miasta, wisiało już mnóstwo nieszczęśników. Wszystkich opanował szał mordu. Już nie chodziło o czarownice i udowadnianie win. Ludzie, po prostu chcieli się bawić. Nie zważając na zadawany ból, krzyki maltretowanych i swąd palących się ciał, pochwalano tę każącą rękę sprawiedliwości i zemstę inkwizycji na bezbronnych. Pewnie, że jeden na sto, z tych ludzi, którzy zalegali teraz miejskie lochy, czemuś tam był winien, lecz pozostałych zgarnęła ta kościelna machina wprowadzona w ruch przez głównego inkwizytora, którym, za swoje zasługi stał się teraz Bourreaux. A, iż wszystko odbywało się według jego zasady, że lepiej zbyt wielu niż za mało skazańców stracić, bo przecież, ci ludzie i tak kiedyś zapukają do bram Nieba, więc korzystniej jest im to ułatwić. I póki katalog ich grzechów nie jest jeszcze zbyt obfity, przerwać im możliwość wypełnienia go ponad miarę niecnymi czynami. Wisząc, czy płonąc, zyskają większą szansę na zbawienie, niżby mieli swoim życiem, tę możliwość zaprzepaścić. 

Miejski i wiejski motłoch, te zapędy wyniszczenia ich populacji, za karę boską uznawał a zamożniejsi, którzy nadal syci chodzili, nic złego w tym pogromie nie dostrzegali i tylko ci, którym chleba już zabrakło na te igrzyska psioczyli. Odrobinę oszukiwane przez Paolo Eretico, władze kościelne Rzymu, uznawały, że należycie wypełnia on swoje obowiązki i odwoływać biskupa prowincji nie zamierzały. 

Bourreaux swoich dwóch kompanów przerósł znacznie i w tej grze o tron, chociaż najwyższych godności nie piastował, już teraz budził strach tak ogromny, że nie tylko Closaoux, ale i biskup nie potrafili go okiełznać, a świeccy zarządcy miasta z merem na czele, potulnie wykonywali jego polecenia. On domy możnych zapełniał młodymi dziewczynami a oni przyjmując je stawali się jego potulnymi zakładnikami i chociaż nikt oficjalnie tego nie przyznawał, to perwersyjne spełnianie swoich zachcianek, tak bardzo uzależniało ich od woli inkwizytora, że w końcu, prawie każdą decyzję dotyczącą Oksytanii, konsultowali właśnie z nim. Na szczęście, jego skromność sprawiała, że sam zbyt wielkich wymagań nie miał i nadal cieszył się swoją pasją a do pełnego zadowolenia, wystarczył mu tytuł głównego inkwizytora prowincji. Ten skromny tytuł oznaczał tylko, że podporządkował sobie nawet kościelną część tego urzędu. 

W domu bywał gościem rzadkim i Anais, z którą wziął w końcu ślub, z utęsknieniem wyczekiwała jego powrotów. A, że jego stosunek do niej zmienił się bardzo i w jej obecności potulniał, uspokajał się i z kata zamieniał we więźnia jej uczuć, to teraz ona mogła z nim robić co chciała. A, że i ona zachłanna nie była i chciała tylko jego miłości, ten wspólny czas spędzali w łożnicy. I, o ile biskupowi do pełnej ekstazy potrzebne były wszystkie pracujące u niego młódki i gorzałka, po którą posyłał oraz częściej, o tyle Bourreauxowi, jego Anais wystarczała zupełnie. 

Tylko opat, który, w klasztorze nie mógł ukrywać żadnej branki, nadal odwiedzał madame Emmę i jej przybytek rozkoszy a od wielkiego święta zapraszany był przez biskupa na wspólne ucztowanie i raczenie się wdziękami dziewczyn. Do swojej pracy przykładał się coraz mniej, a, że Bourreaux, po starej przyjaźni, do wytężonych działań go nie zmuszał, to po stracie nad nim zwierzchnictwa, przeszedł w stan spoczynku. 

Mury klasztorne i swoje opactwo traktował jak azyl, bo jako mnichowi nie wypadało spędzać wszystkich nocy poza jego murami. Dla swoich współbraci miał być przecież wzorem do naśladowania. I starał się bardzo, aby tak o nim myśleli. Gdy więc nieco pijany zjawiał się tutaj, natychmiast zamykał się w celi i głośną modlitwą dawał im godny przykład wiary w Jedynego i Trójcę Przenajświętszą. Przez takie zachowanie, uważali go za ideał mniszego stanu, co chociaż było mu to nieco obojętne, lecz mocno jego dumę wzmacniało. 

Tak, dzięki, w tym czasie najważniejszej instytucji Kościoła, czyli Świętej Inkwizycji, najbardziej świetlane postaci, reprezentujące jej zbawienny wpływ na czystość wiary i walkę z jej odstępstwami, wynoszone były na szczyty hierarchii ważności i szanowane przez wielmoży a uwielbiane przez plebs. Ci geniusze, swoimi działaniami nieśli chwałę Boga nawet w najdalsze zakątki Europy, zapalając wraz ze stosami, kaganek religijnej oświaty. 

Nawet, teraz po wiekach, ten średniowieczny dorobek naukowy i kulturalny kościoła, budzi w badających ten okres, dreszczyk emocji i zasługuje na ogromny szacunek dla jego zagorzałych w bojach twórców.


  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Tylko małe fragmenty czytałem .
Co ważne chcę dodać że rola św. inkwizycji była bardziej pozytywna niż się wielu wydaje a jej negatywne cechy wyolbrzymione ponad miarę ludzkiego rozsądku.

Według danych św inkwizycja zabiła 0d 3 do 5 tys ludzi przez 150 lat.
Osłabienie tej instytucji doprowadziło do rozłamu w kościele i setek tysięcy ofiar .

Obecnie ta instytucja wydaje się nadal potrzebna by przeciwdziałać mniej lub bardziej tajnym działaniom przeciwko jedności chrześcijan oraz mordowaniu chrześcijan.
Mało tego podobna instytucję potrzebują sami Polacy. Mamy ogrom obcych wpływów w Polsce a nawet walkę między nimi oraz i porozumienia - oczywiście ponad głowami samych Polaków.

Mniemam że Polacy nie posiadają swojej agentury więc jedyna możliwą metoda walki jest otwarta przemoc do czasu umocnienia swej pozycji.

Jeżeli ktoś uważa że mówię bzdury to niech przypomni szereg morderstw tak zwanego seryjnego samobójcy w latach 2009 do ok. 2015 . Wielu ludzi interpretuje je jako walkę pomiędzy różnymi obcymi siłami i walkę z obrońcami Polski.

Tak to można ująć - mam nadzieję że autor ma solidne podstawy wiedzy by pisać o inkwizycji i jest daleki od bzdur typu Umberto Eco - imię róży na której to powstaje porąbana świadomość na tamte czasy.
avatar
Wino, kobiety i śpiew /tutaj kościelny/ to nieśmiertelny patent nie tylko na rozpustę, pijaństwo i choroby weneryczne,

ale także

na beztroskie, jak najbardziej spełnione życie na każdej szerokości geograficznej! Tak we Francji, jak w jej kondominiach na antypodach od Gujany przez Quebec po Vanuatu.

A że przy okazji wszędzie na widoku nieuchronna gilotyna, szubienice na każdym polu i więzienia zapchane...

Mój Boże, coś za coś!
avatar
Czasy Wielkiej Inkwizycji obejmują okres ponad sześciu stuleci od XIII do XIX wieku. Ponieważ Kościół katolicki bardzo skrupulatnie archiwizował wszystkie swoje dochodzenia, śledztwa i procesy, na podstawie zgromadzonej dokumentacji szacuje się, że w ich wyniku ukarano - np. konfiskatą majątku, ekskomuniką i więzieniem lub spalono na stosie, powieszono albo stracono, razem rzecz biorąc, kilkaset tysięcy czarownic, opętanych przez szatana bluźnierców i innych heretyków. Arcyciekawy jest powód, dla którego tych praktyk w końcu zaprzestano, a sama Wielka Inkwizycja stała się dla Watykanu jego kainowym piętnem...
© 2010-2016 by Creative Media
×